Wiersze

dary

to taki dźwięk wszelkiego kończenia
nam oddać jej wydrzeć pogwałcić
z okien nic tylko ten kwik w powietrzu
a przecież stawaliśmy na palcach
to działo się tam w środku
pachniało wódką i palonymi włosami
znaliśmy ten zapach

są dwa sposoby: w łeb byle mocno
albo głęboko ostrym w samo serce przy aorcie
czasem to nie wystarcza i podnosi się zmartwychwstaje
ale tego dowiedziałam się później

przynosili garnuszek pełen ciepłego płynu
zostawiali czerwonawe ślady podeszw
zatęchłą szmatą rozcierałam plamy
płyn barwił fugi
tak już zostawało

 

kilkaset lat rozkładu

miałyśmy chude łydki i kruche kolana
był tylko las mnie i jej też chyba nie było
_________________________________
znałam już kilka ziemskich śmierci
bałam się że we mnie nie zostaną
a ona
ona to ja i nic się w niej nie zmienia
schody na poddasze nadal mija biegiem
na łąkach gniją wyrzucane przez tubylców
dwudziestoletnie pełne odchodów pieluchy ich dzieci
zrastają się z glebą zapuszczają korzenie
jeśli wiesz kogo zapytać
poprowadzi cię
__________________________________

nie potrafiłyśmy wyłowić butów z
mokrej i jakby głodnej nas ziemi
wychodziłyśmy z wysokich cholew
stopy dotykały błota było gęste
cieplejsze od nas

kucałyśmy i brałyśmy je między palce
ulepione stworzenia zostawały w tyle
przed nami zawsze szły zwierzęta

 

widzenie: wosk

pan dał nam dym
dał las i twarze świętych w gotyckich kościołach
ślinił wskazujący palec zanurzał w cukrze
oblizywał rozgrzeszał i od nowa
obraził się pan tupnął nogą pokazał w katedrze język
święty mięsień ząb siekacz świętego tadeusza judy
zesłał ogień gnijące zboża plagi i roje pszczół
nie słucha pan sinych od klękania kolan
ucieka pan wpław przez rzeki jeziora i jedno morze
wypłakane w te wszystkie słynne wojny
biegnie pan boso po gorącym asfalcie panu
nudno panu żal boi się wiatru bomb i zgubionego dowodu
gryzie go w szyję poliestrowa metka kiedy
odwraca głowę za zgrabnymi nogami
modele nóg młodych kobiet lepi pan
z przetopionych świeczek caritasu
a one potem
palą się jak stosy nawet do trzydziestu godzin

 

ocet: szczypiące

huk trzask ktoś chyba krzyczał
przeżute różowe kształty z gumy balonowej
spadały w dół jak martwe wiśnie
plułam ile sił wychylając pół siebie za barierkę
na skrzyżowaniu za mostem rozsypywały się szyby
co chwilę co miesiąc dwa trupy w roku
po co takie lustro okrągłe stawiali
ludzie kiedyś bez lustra jeździli i dobrze było
jeden tylko umarł jak zimą po pijaku na rowerze jechał
pod górę to się zmęczył ludzka rzecz zszedł i zamarzł
mało im tak wszystko do góry nogami wykręcać
przed spaniem stary kraj do śniadania jakby nowy
tyle lat człowiek wiedział gdzie góra gdzie most
w nic nie musiał patrzeć a teraz jakby siebie w lustrze szukał

huk trzask ktoś chyba krzyczał
biegłam przez zarośnięte pobocze jakby ten mój strach
to nie był strach ale dziadkowa kosa
całe nogi poraniłam pokrzywami
kazały mi włożyć stopy do nadal pachnącej drożdżami miski
polały octem podobno wtedy mniej szczypie
wyrastałam

Antonina M. Tosiek

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |