Opowiem wam kawałek historii Frakcji Czerwonej Armii. Wiecie, że narracja jest wszystkim; można w niej wywijać realem na różne strony, tym bardziej historią realu. Moja wersja zdarzeń będzie solidnie przegięta, uprzedzam lojalnie, choć dziś przeginatorzy zazwyczaj tego nie robią – czarują bez uprzedzenia (przed daniem wiary skonsultuj się ze swoim psychiatrą albo nauczycielem historii). Albowiem pramacierzą wszystkich opowieści jest baśń alias legenda. Żeby nie popaść zbytnio w zbajkowacenie, można by, rzecz jasna, historie opowiadać na przykład językiem matematyki, przy pomocy aparatury teorii sprzężonych zwrotnie zbiorów w specyficznie dynamicznym środowisku socjoturbulencyjnym przy impulsowym oddziaływaniu parametrów zewnątrzukładowych o zmiennych charakterystykach akcelerujących wykładniczy wzrost itd. Ale bez jaj – to by się nie nadawało na scenariusz. A przemysł ugniatania wyobraźni mas potrzebuje coraz więcej surowca, ciągle nowych scenariuszy opowiadających stare, nigdy niebyłe, dzieje.
Ot, niedawno pan Bernard Eichinger nakręcił brawurowy film akcji pt. Baader Meinhof komplex (na podstawie książki Stefana Austa pod tymże tytułem) i rozpętała się na nowo dyskusja, rozdrapywanka starych ranek, które już dawno gryzą piach. Śledzę tę dyskusję, bo mnie kręci – toż to heroiczny mit mych szczenięcych lat: anarchistyczni terroryści, którzy trzęśli Zachodnią Europą, mit o garstce nieustraszonych bojowników, chłoszczących giętką pytką tłusty zad NRF-owskiego (i włoskiego [Brigate Rose]) establiszmętu. Święty Jerzy widowiskowo walczący ze smokiem, rycerz, którego potwór na koniec skopał i zakopał, he, he, he! I rośnie dalej, udając smoczek do ssania, a sam bezlitośnie wysysa ludy i biosferę, megapijawa. I wciąż jeszcze wystraszeni mieszczanie dobrowolnie oddają mu swoje mózgi na pożarcie.
Asumpt do tego myślotoku dała mi książka dwu niewiast germańskich – Julii Albrecht i Corinny Ponto – zatytułowana frapująco Córki chrzestne. Rozmowy w cieniu terroryzmu RAF. Tytuł dwuznaczny, mogłaby nosić go książka Davida Irvinga o dywanowych bombardowaniach Drezna w lutym 45.,w której są również opisy szeregu innych akcji ciężkich bombowców Royal Air Force, wykonujących terrorystyczne obszarowe bombardowania dzielnic mieszkaniowych kilkudziesięciu niemieckich miast. Ale nie, nie, nie, ten RAF (Rote Armee Fraction), o pokolenie później, terroryzował tylko niemiecki establiszmęt: bronią lekką, precyzyjnie, i tylko starannie wybrane cele.
Wstępne cioć podchody
A więc – „Córki chrzestne”, dziewczyny dwie. Pierwsza z nich, Susanne Albrecht, zbrukała się udziałem w ojcochrzestnobójstwie (1977), a zamordowany był tatą biolo drugiej, Corinny Ponto, która była z kolei chrześnicą Hansa Albrechta, biolo-taty Susannki, piękny węzeł, nie? Fabulatura niesłychanie atrakcyjna do literackiej obróbki. Ta występna Susannka miała młodszą siostrę Julkę, i ta Julka po latach postanowiła pogadać o trudnych babskich sprawach z Corinną. Łatwo jej to nie przyszło, bo po ojcochrzestnobójstwie relacje zaprzyjaźnionych rodzin, co zupełnie zrozumiałe, się sypnęły. Z pewną, zrazu, nieśmiałością zaczynają cioteczki (obie panie są już w średnim wieku) wymieniać listy, zaczynają się podchody, przymigdalania, dąsy, wyznaneczka, ekspiacyjki, uuch! „Podejście nacechowane choćby odrobiną empatii, tak wydawało by się oczywiste, stanowi absolutny wyjątek. Tym bardziej rzuca się jednak w oczy, niczym szlachetny kamień, który wypadł z muru milczenia”. Oj, Nie zapowiadało się to dobrze. Kurde, mysz w babińcu, Elfriede Jelinek i jeszcze Agłaja Veteranyi, i ta jeszcze jedna, rumuńska Niemka, zaraz sobie przypomnę, neta teraz nie mam pod ręką, to się Wiki memoprotezą nie posłużę, zaraz, no nieważne. O!, mam! Herta Müller „Sercątko”. Ale to tylko intro. Dobrze wychowane dojrzałe panie nie poprzestaną na trele-morele, dalej to będą odwijać z pazłotka klocka. A jest on ulepiony nie tylko z podłości nikczemnej Susannki; Zuzia jest tu tylko pretekstem do pokazania kloca w znacznie większej, wielkoniemieckiej skali. Grossdeutschesscheiss. Niemiecka hańbeczka domowa. I jak już ciotunie zabrały się za odpazłotkowanie tej nieczekoladki i się rozpędziły, dotarły do kilku kwestii rzeczywiście zagadkowych, albowiem obie nie w ciemię bite, ze wskazaniem na Corinnę, którą jednak zręcznie Julia podpuszcza. Niemiecka hańbeczka domowa to jest rzetelnie epicki materiał, który wzięły w swoje wypielęgnowane dłonie dwie owe babeczki i na cztery rączki napisały przy jednej klawiaturze tę właśnie książkę, którą wam teraz, po swojemu, z przegiętymi dygresjami oraz złośliwymi komentarzami, opowiem.
Kobieca wrażliwość inaczej
No więc wszystko zaczęło się pod koniec lat 60. od tej niekontrolowanej babskiej wrażliwości i za jej przyczyną gwałtownej reakcji na kwestie nieustającej wojny, brutalnego imperializmu, zamordyzmu, wykluczenia, prykariatu, neokolonializmu, rasizmu, seksizmu, no, już czujesz tematykę, całe zło tego świata. Setki tysięcy wkurzonych demonstrantów maszeruje po całym świecie w jednak raczej pokojowych (z pewnymi, jak na przykład paryski czy meksykański, wyjątkami) manifestacjach. Ach, świat był wtedy młody. Kobiety po drugiej wielkiej wojnie chciały rodzić, rodziły bez umiaru, i kiedy to pokolenie dorosło, nastąpił przybór, fala demograficznego wyżu, co wlała się w sklerotyczne żyły Euroatlantyki. Przelała się, wyszumiała, wróciła do korytek, ale nie w całości; ci najbardziej zdeterminowani i hiperaktywni politycznie, co poczuli euforyzującą siłę zrewoltowanych mas, postanowili rozwalić państwo jako narzędzie wielkiego kapitału, wziąć zwapniałą strukturę społeczną na buty. I gniewne dziewczyny chwytają za gnaty, lecz nie przy garach w kuchni. Wykonują konkretną agresywną transgresję i zamieniają się w furie, Robin Hoodów, Janosików, Zorrów, Stieńków Razinów. Frakcja Czerwonej Armii. Niezłą powieść, Trzecie królestwo, napisał kiedyś (została wydana jeszcze w 1975) Andrzej Kuśniewicz. Opowiada o fazie zalążkowej RAF-u, o tym jak młodzi aktywiści i kontrkulturowcy, pieprząc się grupowo, ćpając i prowadząc niekończące się ideologiczne spory, zaczynają schodzić na złą drogę. Z polskiej perspektywy, czasu sierpnia ‘80 i anarchosyndykalistycznego ruchu pierwszej Solidarności, nadzwyczaj interesująco fenomen RAF-u i środowisko ekstremistycznego lewactwa opisała Anna Bojarska w znakomitej, przemilczanej powieści Agitka (1987). Tam bohater, nasz chłopak, pisze liryczno-ideolo listy do jednej z osadzonych w Stammheim walkirii. A tę znowuż historię z nieszczęsnym panem Ponto wziął za surowiec dla swojej powieści (Opiekuńcze oblężenie) Heinrich Böll, rozważając, jak to jest, kiedy państwo broniąc, czule dławi. No, teraz debatynka o tamtych zaszłościach kręci się w Rzeszy na pełnych obrotach. Za rozliczeniowo-wspomnieniowy pierwowzór Córek chrzestnych można by uznać książkę Zabawa w komunizm Bettiny Röhl, córki Ulryki Meinhof, w której autorka zjechała na odlew matczyną spuściznę, ale trudno się dziwić, bo matuś wyekspediowała ją do sierocińca, kiedy ruszyła w bój swój ostatni.
Wiesz, ten tekst to nie jest szkic do monografii RAF-u. To raczej pogodna poranna bajka dla dorosłych przy kawie i papierosie, niezobowiązująca koleżeńska rozmowa na temat. Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr, poza tym – to ich niemiecka sprawa, no ale jaka ciekawa!, w kilku swoich nieakcentowanych zazwyczaj aspektach. Bliżej obejrzany św. Jerzy na przykład okazuje się św. Jerzyną w blaszanej mini. Albowiem ci nikczemni terroryści, co zrobili NRF-owi lat 70. jesień średniowiecza, to były kobitki, i w wieku poborowym, fajne ostre laski. Królową tego roju ciętych os była oczywiście słodka mamuśka Ulryka Meinhof, a na jej orbicie istny zbrojny harem pań o imionach jak z germańskich sag – Gudrun Ensslin, Astrid Proll, Ingrid Siepmann, Irmgard Möller, Siglinde Hoffmann, Verena Becker, Adelheid Schultz, Hanna Krabbe, Gabriele Kröcher- Tiedemann, Inge Viett, Sigrid Sternebeck, Brigitte Mohnhaupt, Susanne Albrecht. O tych dwu ostatnich dziewczynach dalej będzie więcej, a najwięcej naturalnie o nikczemnej Zuzi. Anarchistki o śmiałych sercątkach, otwartych na krzywdę świata, i sprawnych dłoniach doświadczonych chirurgów.
Chłopaki na zmywaku
No dobra, owszem, w RAF-ie służyli wszystkim uciśnionym tego świata też i chłopcy: Baader, Klar, Meins, Boock i jeszcze wielu przecież innych, ale są przesłanki, by sądzić, że śwarne dziewuszki wzięły ich do siebie z łaski, żeby zatkać dziób fanatykom parytetu. Weźmy pierwszą akcję RAF, wielka inauguracja!, z użyciem broni palnej (wcześniej były podpalenia). To Ulryka i Astrid odbijają gamonia Baadera, obezwładniając eskortę (też oczywiście facetów). Następuje więc odwrócenie tradycyjnych społecznych ról kobiety i mężczyzny. One, aktywne i władcze, wchodzą na scenę i przestawiają, jak chcą, zaskoczonych samców, narzucając im rolę ofiar albo statystów. Stul pysk i kładź się obliczem do ziemi, knurze, sługo kapitalismusa! W zamachach ginęli wyłącznie mężczyźni.
Międzynarodówka żołnierzy wyklętych
Ok., wróćmy jednak do córek chrzestnych, do tego, co one sobie mogą opowiedzieć o swoich z tamtego osobliwego czasu przeżyciach. Dla ścisłości – do córki chrz. Corinny i siostry córki chrz. Suzanne. Zuzia wyszła ze słynnego pierdla Stammheim w 1996, fajnie byłoby kompozycję domknąć jej głosem, ale fiiiga, nic nam nie powie, nie dołączy się do chórku stroskanych cioteczek, choć relacja z pierwszej ręki byłaby frapująca. A może to i lepiej, bo to sucz dokładnie zindoktrynowana anarchistycznymi miazmatami i mogłaby przekonywająco nagadać jakichś nieodpowiedzialnych biezobrazji, wprowadzić dysonans do sterylnego, choć dociekliwego dyskursu upudrowanych podstarzałych burżujek. Ot, taka jej koleżanka z kommanda, Inge Viett jeszcze w 2007 podsumowała terrorystyczny etos: „Rewolucyjna przemoc miała w sobie – naprawdę – wielką siłę moralną i oczyszczającą”. Zero skruchy o walorach pedagogicznych.
Spróbujmy przeprowadzić myślowy eksperyment, wejdźmy w skórę i mózgi ludzi, którzy zmontowali RAF. Ale najpierw dygresja – jakże ta cała sytuacja przypomina nasze polskie podchody do kwestii żołnierzy wyklętych. Bolesny domowy sekrecik wystawia spod ziemi szkielecik. Niezłomni, bezsilni wobec przewagi wroga, jednoznacznie skategoryzowanego jako potwór niegodny egzystencji, szarpią go po partyzancku, ekscytując się wiarą, że prawda przecież musi zwyciężyć, i mirażem mglistej nadziei na coś niewypowiedzianie fajnego, które nastąpi, kiedy tylko mury runą. Zryw, heroika, wypalanie początkowego entuzjazmu, obojętność mas, dogorywanie, infiltracja przez tajne służby. No i zakończenie epopei podobne. Spiętrzone zwalisko obustronnych krzywd.
Kompleks winy i mesjanizm
A więc wykonujemy manewr à la Awatar, wchodzimy w buty młodych niemieckich buntowników końcówki lat 60. Trwa, zakrojona na wielką skalę (setki tysięcy cywilnych ofiar), masakra w Wietnamie. Tam, gdzie narody nie mają dość siły, by obronić niepodległość, Pax Americana zaprowadza system neokolonialny. Po bolszewickiej stronie areny pachnie onucami i GUŁAGiem, choć chwilowo czerwoni nie są zaangażowani w żaden pełnoskalowy konflikt. Jednak groźba totalnej jądrowej konfrontacji między supermocarstwami od czasu kryzysu kubańskiego jest bardzo konkretna. Poza tym jest super! Gospodarki rosną! I oto wchodzi w dojrzałość pierwsze po drugiej światówce pokolenie Niemiaszków. Bystrzy są, szybko łapią rozeznanie, co się dzieje. A już zdążyli się dowiedzieć, kogo są dziedzicami. Mają przed oczami te jeszcze świeże materiały archiwalne, sterty trupów, tłumy wyniszczonych niewolników w pasiakach, ruiny we wszystkich większych niemieckich miastach. Fala kontrkultury, co wezbrała na świecie w latach 60., pod koniec tej szalonej dekady osiąga kulminację. Wśród młodzieży Zachodu w powszechnym użyciu są środki psycholeptyczne, marihuana i, o znacznie mocniejszym działaniu, LSD (zsyntetyzowana po raz pierwszy przez Alberta Hoffmana w 1944 mogła być tą cudowną wunderwaffe, która, wynaleziona parę lat wcześniej, zapobiegłaby wojnie). Z psychodelicznych tripów oszołomieni młodzi wracają z posłaniem: „pokój i miłość”. Niewiarygodne lądowania na księżycu, pokojowe zastosowania energii jądra, odkrycia w genetyce, nowoczesne superwydajne metody uprawy ziemi dają nadzieję na otwarcie nowego etapu w rozwoju ludzkości, również etycznym. Sprawiają wrażenie, że nowy globalny porządek, bez upadlającej nędzy i wyzysku jako metody gromadzenia bogactwa, jest możliwy, a materialne podstawy dla moralnego rozkwitu cywilizacji są gotowe i rodzi się już ten nowy wspaniały świat solidarności wszystkich ludzi, i tylko trzeba mu trochę pomóc w połogu. Być jego akuszerami, odkupić własnym poświęceniem winy ojców. Czystej wody mesjanizm, w którym odnajdujemy charakterystyczny żydowski i polski posmaczek. No i trach. Niemcy wszystko, co robią, traktują niestety nieco zbyt serio. Ta ich kompulsywna systematyczność, nawet w szaleństwie, jest przygnębiająca.
Przeciw światu, którym rządzi tylko forsa
Wróćmy jednak do cór i siór, to jest, rzecz jasna, sióstr. Delikt Zuzi polegał na tym, że jako przyjaciółka rodziny wprowadziła dwójkę bojowników RAF-u, Brygitte Mohnhaupt i Christiana Klara, do domu państwa Ponto w górskim Oberursel, Hesja. A tam, zamiast obiecanego Zuzi na odczepnego, by uśpić jej skrupuły, porwanka doszło do egzekucji pana Jürgena, prezesa zarządu Dresdner Bank, szychy w świecie wielkiej finansjery. Własna jego chrześnica Zuzia okazała się Judaszem! W dodatku, po akcji wydała oświadczenie napisane stylem wiele mówiącym o atmosferze tamtego czasu: „W sytuacji, w której sąd i siły porządku Republiki Federalnej Niemiec masakrują więźniów, nie będziemy składać długich oświadczeń. Co do Jürgena Ponto i strzałów, które dosięgły go teraz w Oberursel, nie zdawaliśmy sobie widać w pełni sprawy, że ludzie, którzy rozpętują wojny w Trzecim Świecie i wyrzynają w pień całe narody, są tak kompletnie nieprzygorowani na przemoc, gdy spotykają się z nią we własnym domu. […] Przede wszystkim chodzi rzecz jasna o to, by przeciwstawić nowe staremu, a więc w tym wypadku o bój, którego nie powstrzymają żadne więzienia, przeciw światu, którym rządzi tylko forsa, a który sam jest jednym wielkim więzieniem. Susanne Albrecht z komando RAF. 14.8.1977”.
I to oświadczenie nie wskazuje na skruchę czy choćby rozterki judaszówny. Ona wierzy w ziszczenie czegoś, co unieważnia wagę wszystkich draństw po drodze.
Cześć, Julia. Kończymy ten projekt
Na tej kanwie dwie wspomniane starzejące się kobiety wymieniają zrazu zwierzenia i bolesne szepty. Najpierw o swoim przeżywaniu traumy: jednej tatę kropnięto, drugiej znikła z życia ukochana starsza siostra, by pojawić się następnie na rozklejanych po całym Reichu listach gończych, i już na zawsze Julka została „siostrą tej Albrechtówny”. Ale dekady od tragedii minęły, ból, nawet pielęgnowany, jest już raczej wspomnieniem, zasuszonym w sztambuszku liściem, a aktualnym konkretem są akta enerdowskiego Gestapo, Stasi, co RFN-owski Urząd Ochrony Konstytucji (trzy nazwy dla tożsamej funkcjonalnie i etnicznie organizacji) przejął. Oprócz akt RFN przejęła również kilku ukrywających się od lat w NRD bojowników RAF. Przewrotna Zuzia Albrecht się odnalazła! Pod zmienioną tożsamością, zamężna, dzieciata (syn), pod blokiem z wielkiej płyty. Mur berliński, co runął, dla niej oznaczał celę. Kiedy Julka Albrechtowa opisuje pierwsze po wielu latach spotkanie z nią podczas widzenia pod czujnym kukaniem strażniczek, wzruszenie jednak dławi gardziołko szydercy. „Swoim łagodnym, ostrożnym tonem powiedziała: »Cześć Julia«”. To był rok 1990, a jeszcze w ‘89 RAF zabił Alfreda Herrhausena, prezia zarządu Deutsche Bank. Drogie dzieci, pamiętajcie, nawet jeżeli można mieć jakieś zastrzeżenia do bankierów, to nie można zachowywać się ot tak, jak tamci. Trzeba renegocjować. No, a ci od razu łapali za sprzęt, niezgodny z wymogami bezpieczeństwa UE, i lu!, pozaproceduralnie. W prima aprilis ‘91 kropnęli jeszcze Szefa Urzędu Powierniczego Karstena Rohweddera, co zajmował się rozparcelowywaniem majątku po byłym NRD-owie. Ale działo się to już w fazie uwiądu organizacji. Jednak dopiero po ośmiu latach, 13 marca 1998, RAF ogłasza samorozwiązanie: „Kończymy ten projekt. Wynik nie jest dla nas pomyślny. Ale to nic innego jak tylko stadium przejściowe na drodze do wyzwolenia. Również w RFN były dziesiątki tysięcy ludzi, którzy pozostali solidarni. To była rebelia przystosowana do innej rzeczywistości – społecznej i kulturalnej. Rewolucja mówi: byłam, jestem i będę”. A podstarzali lewaccy radykałowie, tacy jak Brigitte Heinrich († 1987), Joschka Fischer czy Daniel Cohn-Bendit, wśliznęli się już wcześniej po zielonej wazelinie do Bundestagu albo Europarlamentu i walczą o takie punkty regulaminu, jak zakaz mocniejszych niż stuwatowe żarówek albo normalizację wtyków do zasilaczy telefonów komórkowych. Słowem, zaakceptowali regulamin, i chcą go tylko rozszerzyć. Cóż, i Zuzia miała też już dosyć frontu, ileż można. Postawiona przed sądem okazała się umiarkowanie, ale jednak skłonna do współpracy. Żadnej koleżanki ani kolegi nie obciążyła, ale na przykład potwierdziła rządową wersję słynnych wydarzeń ze Stammheim w październiku ‘77, kiedy to zlikwidowano w celach pozostałą przy życiu czołówkę RAF-u: Gudrun Ensslin, Andreasa Baadera i Jana Carla Raspego, nieudolnie pozorując ich samobójstwa. „W sytuacji, w której sąd i siły porządku Republiki Federalnej Niemiec masakrują więźniów” – to właśnie miała Zuzanna na myśli. Wcześniej, w maju ‘76, samobójstwo w celi pod specjalnym nadzorem popełnia Meinhofowa. Po niej komendę nad RAF-em przejmuje znana już nam Brigitte Mohnhaupt. Ona to poprowadzi organizację do słynnej ofensywy, która do historii przeszła jako „gorąca niemiecka jesień ‘77”. Mohnhaupt wpadnie w 1982, i nie będzie to klasyczna babska wpadka tylko wpadka partyzancka – halt! Hënde hoh! Lecz wtedy Zuzia, już pod kuratelą Stasi, z nową tożsamością, od dwu lat stara się roztopić w tłumie Ossi, być wzorową obywatelką enerdowa. Ale przed wyjazdem na wojskową emeryturę zdążyła jeszcze wziąć udział (lato ‘79) w spartaczonym zamachu na Alexandra Heiga, głównodowodzącego wojsk NATO w Europie.
NRD to nie tylko ‘ORWO color’. Trzy pokolenia.
Dwie starsze panie kontynuują korespondencję. Dowiadujemy się z niej, że to, co dla Julii było zaskoczeniem (raczej tylko udaje durną), Corinna traktowała jako rzecz oczywistą. Za działaniami RAF-u stała Stasi. Czy tak rozległa, znakomicie wyposażona, przeszkolona i dysponująca sprawnym wywiadem organizacja jak RAF mogła się utrzymać ze składek członkowskich? Kilka spektakularnych akcji ekspropriacji banków było tylko przykrywką, kasa płynęła z innego źródła. „Można wręcz założyć, że ataki te zostały zainscenizowane po to, by odwrócić uwagę od tego, skąd rzeczywiście pochodziły pieniądze”. Być może do pierwszego pokolenia (1968–72) RAF należała banda energicznych i pomysłowych kontestujących demolatorów. Potem, kiedy poszło na ostre i wyraźnie wykrystalizował się bojowy profil organizacji, aktywiści szkolili się w obozach Organizacji Wyzwolenia Palestyny, które działały pod kuratelą wywiadu sowieckiego. Wydaje się, że RAF pozostał autonomicznym sojusznikiem frontu antysyjonistycznego. Po aresztowaniu działaczy-założycieli nastąpiła reorganizacja przed „gorącą niemiecką jesienią”, a wtedy już funkcjonowały systematyczne kontakty ze Stasi. To było „drugie pokolenie” (1975–82), można przyjąć, że skończyło się wraz z aresztowaniem Mohnhaupt i Klara. Trzecie (1985–98) wzięła w protekcję bezpośrednio Stasi. Corinna pisze: „Od roku 1985 nie było ani jednego przypadku, w którym udało by się ustalić choćby tożsamość sprawców”. Zadziwiająca skuteczność działających na ostatnim oddechu bojowników. Jeszcze bardziej zdumiewające, że w ultrapraworządnej Bundesrepublice „zniszczeniu uległo 165 metrów bieżących dotyczących spraw Bubacka [prokurator generalny zastrzelony w kwietniu ’77 – dop. K.M.), Ponto i Schleyera” (przewodniczący Związku Pracodawców uprowadzony we wrześniu, † w październiku ’77).
„To nie kwestia kilku niewyjaśnionych zagadek kryminalnych. To historia całej niewyjaśnionej epoki”. Nie należy się spodziewać, że teraz, po rozwiązaniu RAF-u spacyfikowani kombatanci zaczną snuć historie niegdysiejszych przewag. W oświadczeniu firmowanym przez „tych, którzy w różnych okresach należeli do RAF-u” można przeczytać: „Jeśli nikt spośród nas nie złożył zeznań, to […] dlatego, że dla każdego człowieka uświadomionego politycznie jest to kwestia oczywista. To sprawa honoru, sprawa tożsamości – strony po której stanęliśmy. […] Ale nie tylko o to chodzi. Odmawiamy składania zeznań, bo nie byliśmy i nie jesteśmy trybikami państwowej machiny”. Niezłomni anarchiści. Herosi czy kabotyni? No ja mówię pas, nie rozwiążę tego supła, bo bym się we własnej dialektyce zaplątał i przewrócił. Corinna konkluduje: „Potrzebna jest terapia wstrząsowa, by zmienić do dziś obowiązujący wizerunek RAF-u: niewielka, całkiem zresztą fajna grupa, której pierwotne motywy można by nawet zrozumieć, która jednak później posunęła się za daleko. Za tym stało więcej, znacznie więcej”. Ha! Problemowi inspirowania i posługiwania się do własnych celów organizacjami terrorystycznymi przez tajne służby wiele miejsca poświęciła w Agitce Anna Bojarska. W jej powieści aż gęsto od prowokatorów, agentów i tajnych współpracowników. Atmosfera ciężkiego koszmaru i topornie wyreżyserowanego przedstawienia, jak w Zajdlowym Limes Inferior czy Pamiętniku znalezionym w wannie Lema. Myślisz, że to social fiction? Żyjesz w kraju, gdzie formalnie działa pięć odrębnych tajnych rządowych służb plus widmowe, nieformalne, ale występujące jako mocne lobbies pozostałości po specsłużbach PRL.
Kadrowy klucz do zagadki
Bystra Corinna, kiedy już poniechała sentymentalnych lamentów, śmiało jedzie dalej w rozbiorze fenomenu na konstytutywne czynniki pierwsze. I nie drąży tropu moralnego sprzeciwu, ale konkretnych celów realizowanych przez RAF-owskie kampftruppen. Jej tato był, rzec można, bankierem lewicy, współpracownikiem Willego Brandta, przewodniczącego niemieckiej socjaldemokracji. „Zdecydowanie opowiadał się za społeczną gospodarką rynkową”, cokolwiek by to nie znaczyło. Pani Ponto twierdzi, że RAF-owcy realizowali ściśle określoną „politykę kadrową” w doborze ofiar ataków. Po pierwsze, były to osoby o tak zwanych otwartych poglądach, posiadające liczne kontakty zawodowe na wschodzie Europy. Po drugie, ludzie z kręgi Mostu Atlantyckiego, towarzystwa wspierania przyjaźni niemiecko-amerykańskiej. Sugeruje tym samym, że NRD-owcy manipulujący terrorystami osiągali za ich pomocą własne cele, uderzali w kręgi z jednej strony potencjalnych „ideologicznych rozmiękczaczy”, a z drugiej – zwolenników amerykańskiej obecności na kontynencie. Nie zapominajmy, że był to czas, kiedy NATO i Układ Warszawski wisiały naprzeciw siebie z wyszczerzonymi kłami na napiętych łańcuchach, widmo konfrontacji przybierało konkretne kształty gotowych do wojny armii po obu stronach granicy, a enerdowo, najwierniejszy akolita ZSRR, znalazło się na pierwszej linii tego potencjalnego konfliktu.
Erozja demokracji
Historycznie rzecz biorąc, tajne służby zawsze odgrywały dużą rolę w inżynierii władzy. Ale od końca 2WW uległy surrealnej gargantuizacji. Ten stan rzeczy spowodowało kilka czynników, przede wszystkim jednak atomowa równowaga strachu. Główni gracze, nie mogąc rozstrzygnąć konfliktu we frontalnym starciu, jak to do tej pory bywało, koncentrują działania na kryptokonfliktach zastępczych. Po cóż ryzykować wymianę atomowych ciosów, jeśli można zdestabilizować gospodarkę i aparat państwowy przeciwnika, a więc osłabić i wyautować go z gry, używając ulokowanej na jego terenie agentury, której poczynania można wzmacniać za pomocą tak zwanej wojny ideologicznej (dziś – memetycznej) prowadzonej przy pomocy mass mediów? Jak skuteczne bywają podobne zespolone działania, pokazuje przykład rozmontowania przez NATO Układu Warszawskiego bez zbędnej strzelaniny. Z tej perspektywy grzmocenie RFN-u RAF-em było zabiegiem prostacko topornym. A jednak taktyka wzniecania społecznego napięcia przez aranżowane akty terroru okazuje się nadspodziewanie żywotna. Posługiwanie się strachem jako narzędziem kontroli mas, czyli terroryzm, jest, można przypuszczać, stare jak ludzkie stado. Od dawna wiadomo, że kapitalizm, jako system wymuszający agresywną ekspansję, nie może funkcjonować bez wojen, a z kim można prowadzić wojnę w warunkach jednobiegunowego globalnego ładu? Z terrorem, oczywiście. Oczywiście, przy pomocy terroru. Gadanina o operacjach pokojowych i stabilizacyjnych to semantyczna wolta obliczona na imbecyli i oportunistycznych obsesyjnych konsumentów, zainteresowanych jedynie sprawnym działaniem podajnika towarów i paszy.
Terroryzmy dwa
I tak dotarliśmy do genezy 11 września i problemu wszechwładzy służb specjalnych w społeczeństwach postindustrialnych. Nie będę się nad nim rozwodził, bo to temat na odrębny tekst. Poprzestanę na porównaniu fenomenu niemieckiej terrorystycznej partyzantki miejskiej i terroryzmu uprawianego przez fundamentalistów muzułmańskich. Różnice są uderzające. Po jednej stronie mamy ostre, świadome swoich praw, ateistyczne wyemancypowane i wydepilowane laski skłaniające się ku promiskuityzmowi, po drugiej – brodatych i kudłatych facetów w turbanach, głoszących wyraźny podział społecznych ról między płciami i konieczność teokracji. Dwa bieguny! Jeżeli chodzi o technikę akcji bojowych, również. Sfeminizowany RAF uderzał chirurgicznie w wybrane cele, nawet jeśli używane były materiały wybuchowe. Tak zwani terroryści islamscy lubią podkładać bomby w miejscach publicznych i urządzać zbiorowe masakry, których miarą powodzenia jest liczba ofiar. Cecha wspólna – infiltracja przez zewnętrzne tajne służby. Azaliż trzeba przypominać, że Osama Wielki był agentem CIA? A afgańscy talibowie zostali wyniesieni do władzy dzięki wszechstronnemu wsparciu wywiadu bliskiego sojusznika USA z czasów końcówki zimnej wojny – Pakistanu?
W końcowych partiach książki Corinna pisze: „Dziś, powoli i ostrożnie, staram się znaleźć sposób na wyjaśnienie historii moim dzieciom. Zdają sobie sprawę z zagrożenia międzynarodowym terroryzmem, a ja zaczynam im mówić, że to wszystko, tylko na innej płaszczyźnie, zaczęło się już w latach siedemdziesiątych…”.
No, i nie zapominajmy o polskich terrorystach, którzy zbrojnie zaatakowali radiostację w Gliewitz, zmuszając Rzeszę do wysłania na tereny wschodnie misji pokojowej, inaugurującej okres intensyfikacji produkcji przemysłowej i wzmożonej wymiany handlowej, a także znacznego przyspieszenia cyrkulacji międzynarodowego kapitału. I nie zapominajmy o wymiarze socjalnym tego przedsięwzięcia – bezrobocie przestało być problemem; około sześć milionów robotników z całej zjednoczonej przez Niemcy Europy pracowało na ten gospodarczy cud. Natomiast w krajach alianckich zatrudnienie w przemyśle znalazły ogromne rzesze kobiet, co stworzyło konkretną społeczną bazę do aktywizacji procesu emancypacyjnego. Tak więc podstawy prosperity zostały umocnione i po zakończeniu przez aliantów niemieckiej operacji pokojowej nastąpił rozkwit. Ojciec Julii Albrecht wspomina: „Nawzajem zachęcaliśmy się do czynu [on i jego przyjaciel Jürgen Ponto – dop. K.M.) i wiele się od siebie nauczyliśmy. Wszystko w tym cudownym okresie zaraz po wojnie, kiedy ciągle otwierały się nowe możliwości”.
Niemiecka dola nielekka
Wiem, że to podłe rechotać z cudzej niedoli, ale jest w Córkach motyw jak z Zezowatego szczęścia z Kobielą. Corinna wspomina powikłane losy swojej matki Ignes, z domu von Moltke. „W drzewie genealogicznym rodziny było wiele wojskowych karier – oficerowie, nawet feldmarszałkowie” (Tak, to TEN von Moltke, Helmuth, zwycięzca spod Sadowej). Klasyczna junkierska rodzina, dobrze się to Polakowi nie kojarzy. Ale wuj James, zarządca dóbr w Krzyżowej, kupionych przez pradziadka za premię od Wilhelma I-go za łomot, który spuścił Austriakom w bitwie pod Sadową, spiskował przeciw Adolfowi, a nawet wspierał poczynania słynnej antyfaszystowskiej Białej Róży z Hamburga. Pochwycony przez Gestapo, został skazany pod koniec wojny na śmierć. Wtedy też bolszewickie hordy zajęły Krzyżową i dobra przepadły – znalazły się pod tymczasową polską administracją, jak mawia pani Eryka Steinbachowa. Mama Cori ucieka z rodzicami do Berlina, a tam inny, państwowy, angielski terrorystyczny RAF bombarduje dzielnicę, w której się schronili. Rodzice giną. Ona, wojenna sierota, ucieka do Hamburga. Tam spotyka pana Ponto, młodego żołnierza, który właśnie wrócił ciężko ranny ze wschodniego frontu, gdzie przebywał na służbowej delegacji w związku z interesami niemieckiego kompleksu przemysłowo-wojskowego. Wyrwał się był właśnie z kotła pod Woroneżem, lecz ciężko w głowę został przy tym ranion. Ignes i Jürgen zakochują się. Hamburg też już leży w gruzach (ok.40 tysięcy cywilnych ofiar nalotu), wiadomo, RAF, Brytyjczycy mają swoje interesy na kontynencie, trwa ożywiona wymiana. Potem nastaje pokój, kosmopolityczny kapitał trawi ofiary zamieszania, które wywołał. Chwila rodzinnego szczęścia, wicie gniazdka, dzieci przychodzą na świat, pan Ponto robi karierę w branży bankowej, wydaje się, że słońce wychodzi zza chmur, a tu trach, znowu RAF. Padają fatalne strzały. Ale puenta tej martyrologii jest wisienką na torcie: po uroczystościach pogrzebowych do zakwefionej pani Pontowej podbiega podekscytowany goniec ze świeżą wiadomością. Małpia złośliwość RAF-u ujawniła się z całą jaskrawością. Gdy w kościele św. Pawła trwały żałobne egzekwie, wymierzyli plutokracji kolejny cios – wysadzili ogrodową altankę na terenie posesji ciężko doświadczonej familii. To przepełniło czarę goryczy, zazwyczaj opanowana pani Ponto traci zimną krew: „Słyszę siebie, jak po raz pierwszy w całym życiu wrzeszczę: »Te świnie! Świnie! Świnie!«”.
I tak czytając opowieści tych starszawych Niemek, w sumie fajnych kobit, i słuchając Marleny Dietrich, jak melancholijnie śpiewa tę pieśń, co nasza Koterbska, a może Przybylska, zaśpiewała jako Gdzie są chłopcy z tamtych lat, myślę sobie, że terror i przemoc tworzą bardzo bliskie więzi, tworzą silną wspólnotę. Wspólnotę spojoną nienawiścią i resentymentami, wspólnotę psychofizycznie poharatanych, obolałych i okaleczonych. Poobijanych o twarde krawędzie i siebie nawzajem, kiedy w amoku miotali się w ciemnym pomieszczeniu. Przy wszystkich formalnych zastrzeżeniach, szacun dla naftalinowych cioć, które przynoszą im rano ciepłe naleśniki.
Julia Albrecht, Corinna Ponto, Córki chrzestne. Rozmowy w cieniu terroryzmu RAF, przeł. Urszula Szymanderska, Świat Książki, Warszawa 2012
Kazimierz Bolesław Malinowski
(1967) Poeta sentymentalny. Działał w Lubelskiej Autonomicznej Grupie Anarchistów. Zadebiutował tomikiem "Przedwiosenność" (1995). Współpracuje z pismem "Lampa".
Zobacz inne teksty autora: Kazimierz Bolesław Malinowski
Recenzje
Z tej samej kategorii: