Polskie porno

W polszczyźnie brakuje języka dla wyrażenia seksualności. Nie ma odpowiedniego słownictwa na określenie intymnych części ciała, czynności seksualnych, rozkoszy miłosnej, ale również lęków czy dysfunkcji. Jedyne dostępne rejestry to anatomiczny język medyczny lub wulgarna i niewybredna mowa gwarowa. Niektórzy twierdzą, że jest to wynik fatalnej edukacji seksualnej, inni – że to właśnie problem z językiem skutkuje niskim poziomem zajęć z wychowania do życia w rodzinie. Jedni narzekają na Kościół i wyniesioną z niego pruderię, inni na kapitalizm i jego utowarowiony stosunek do seksu. Jedno jest pewne – Polacy w tej materii, skazani są na milczenie, w przeciwieństwie do takich na przykład Anglosasów czy Francuzów, którzy rozsławili język miłości na całym świecie.

John Cleland, autor pierwszej powieści pornograficznej w języku angielskim, około roku 1730 jako niespełna 20-latek założył się ze znajomym Jamesem Boswellem, że napisze powieść erotyczną, w której nie pojawi się żadne wulgarne słowo. Wywiązał się z przyjacielskiego zakładu z nawiązką – w dwóch tomach ponad dwustustronicowej powieści Fanny Hill. Wspomnienia kurtyzany, zawierającej aż pięćdziesiąt opisów stosunków seksualnych, nie pojawił się literalnie ani jeden „chuj”. Za to zaprzęgnięty został cały arsenał eufemizmów: „machina miłosnego oblężenia”, „żądło rozkoszy”, „wściekłe ostrze”, „wspaniały poruszyciel”, „zwycięski kogut wymachujący skrzydłami na deptanej kokoszce”, by wspomnieć jedynie kilka z trzydziestu sześciu określeń penisa. Co więcej, jedno z określeń cipki i zarazem zdrobniała forma imienia bohaterki znalazła się w samym tytule. Dzięki takim stylistycznym saltom dzieło Clelanda weszło do kanonu literatury i języka i do dziś sprawia ogromną lekturową przyjemność

Albo Henry Miller, Amerykanin zakochany w europejskiej kulturze, który tworzył prozę i poezję seksualną, ale przede wszystkim opisał „rżnięcie dla radości rżnięcia”, „erekcje zdolne tłuc talerze”, „jęczenie, szczytowanie, kulenie i rozkładanie”. Jak żaden inny pisarz, autor Sexusa potrafił odpowiednie dać rzeczy słowo:

Tak była napalona, że jej zęby zaciskały się niebezpiecznie wokół główki mojego kutasa. W tym stanie zapamiętania i łzawej namiętności, do jakiego się doprowadziła, obawiałem się, że wbije zęby głębiej i ugryzie mi czubek. Musiałem ją połaskotać, by rozluźniła szczęki. Potem to była już czysta, szybka robota – żadnych łez, żadnego zawracania głowy miłością, żadnych obiecaj mi to lub tamto. Rozłóż mnie na łóżku i pierdol – tego się dopraszała.

Albo Catherine Millet, francuska krytyczka sztuki, autorka powieści Życie seksualne Catherine M., która jak żadna kobieta wcześniej oryginalnie i bezpretensjonalnie zanalizowała swoje seksualne doświadczenia i reakcje i stworzyła „najbardziej otwartą książkę o seksie napisaną kiedykolwiek przez kobietę” – jak przyznał później Edmund White.

Albo Anaïs Nin, Pauline Réage, Erica Jong, Eve Ensler, Georges Bataille, Markiz de Sade, Jean Genet, Guillaume Apollinaire albo Holender Jan Wolkers czy Niemka Charlotte Roche… wszyscy zresztą tłumaczeni na język polski i znani w Polsce w… języku polskim! Co więcej, docenieni za językową woltyżerkę, bezprecedensową odwagę i prawdę stosunku seksualnego, ale będący jednocześnie obiektami wstydliwej zazdrości niepotrafiących rozmawiać o seksualności Polaków. Czy coś Państwu już świta?

W takim razie proponuję, byśmy raz na zawsze odrzucili popularne twierdzenie, jakoby język polski nie nadawał się do reprezentacji seksualności. Nadaje się i to świetnie – wystarczy w tym celu sięgnąć po niektóre polskie tłumaczenia klasyki pornografii światowej (np. Historia oka, tłum. Tadeusz Komendant czy Sexus, tłum. Lesław Ludwig). Skupmy się więc na  powodach tej modnej lub wygodnej wymówki. Zaznaczam, że nie zamierzam zagłębiać się w historyczno-społeczne uwarunkowania języka, wierzę bowiem, że ten zdolny jest radzić sobie na każdym bezrybiu (jeden z nielicznych naszych genialnych pornografów wychował się w tradycyjnej polskiej rodzinie, przeszedł przez Auschwitz i całe dorosłe życie spędził na emigracji w Brukseli z dala od macierzyzny). Nie zamierzam też wskazywać pojedynczych lub zbiorowych winnych.

Przyjrzę się natomiast pięciu przypadkom polskiego mówienia o seksie, które uważam z pewnych względów za instruktażowe (trzy teksty literackie, jeden naukowy i jeden z social mediów). Moim celem nie jest szydera z nich ani dokładna analiza tekstów (które, notabene, wymagałyby znacznie szerszej i pogłębionej lektury), dlatego bibliografia niech zostanie jako taka w niniejszym tekście ukryta. Kpina z autorów bywa kusząca, ale przysłania fenomeny, których ci autorzy są reprezentantami. Odpowiednio: narcyzm, upolitycznienie, lęk, cenzura, dyskursywizacja. Może taka refleksja przybliży nam nieco odpowiedź na pytanie, dlaczego tak bardzo dławimy się seksualnością w naszych gardłach. Tak, ja również miewam z tym problemy i dlatego kilka lat temu zaczęłam zastanawiać się nad powodami.

 

Przypadek 1.: Iwona

Iwona jest autorką thrillera erotycznego – gatunku, który wraz z 50 twarzami Greya przebojem wdarł się również pod polskie strzechy i uruchomił falę naśladowców. Fabuła nie ma tu większego znaczenia, a powieści takich jak ta Iwony powstaje rocznie kilkadziesiąt. Nic w tym złego, bo mogłyby przełamać wiele kulturowych i osobistych ograniczeń. Niestety większość z nich cierpi z podobnych powodów.

Bo Iwona pisze tak, jakby popisywała się swoją otwartością. Jej zdania nieustannie krzyczą „Popatrzcie, jaką jestem wyzwoloną libertynką”. Z drugiej strony, przezornie ogląda się na opinię publiczną i przystraja nagość instagramowymi filtrami, zasłaniając sutki mininakładkami, by, broń boże, nie dostać bana na Facebooku. Iwona stylizuje swoje doznania, tak jak artyści reżyserują skandale. Chce bowiem szokować nudne masy, ale nie chce obnażyć się przed elitą, do której aspiruje. Chce opowiadać o wszystkich odcieniach czerni, a zarazem nie chce się ubrudzić. Chce pozostać nieskalana niczym Madonna w burdelu.

Czuję, jak całym ciałem przywiera nagle do mnie, jego dłoń ląduje w koronkach, płyniemy razem w ustronne miejsce, a on, mimo moich protestów, robi wszystko, na co ma ochotę. Jest w idealnych proporcjach delikatny i zaborczy. Trochę romantyczny i nieco wulgarny. Męski w odpowiedniej chwili, choć wcześniej posłuszny i cierpliwy jak gej. Robi wszystko jak trzeba, ma miły oddech, dobrą dykcję, głęboki głos. Mówi lekko schrypniętym barytonem. Przyciska mnie do drzewa, próbuje pocałować i ja wtedy w końcu mu zabraniam.

W rezultacie jej proza jest tylko efektownym kostiumem, a seks – konsumpcyjnym dobrem wymienianym na tokeny popularności w zależności od koniunktury. Dlatego Iwona nie może przyznać się do jakiejkolwiek nieestetycznej rozkoszy, dokonać realnej, nie zaś koniunkturalnej transgresji, ani choćby ukazać seksualności nienarcystycznej, nastawionej na własne doznanie, a nie na wzbudzenie pożądania u innych. (Jak Catherine Millet, która opowiada o strużce kału po seksie analnym, brudnym ciele przypadkowego kochanka albo zapachu swojej cipki). W powieści Iwony „penis wdziera się w intymność”, rozkosz „wygina ciało w łuk”, „wbija paznokcie w opaloną brązową skórę” i… „jest tak głęboko jak nigdy dotąd”.

Tu orgazm się symuluje. Tu na przyjemności się zarabia.

 

Przypadek 2.: Dagmara

Dagmara jest autorką debiutu docenionego w lewicowych kręgach, który porusza problem neurotycznej potrzeby miłości w patologicznym środowisku. Bohaterka nienawidzi swojego ciała, więc oddaje się każdemu. Jest wykorzystywana i sama wykorzystuje. I niby wszystko wydaje się zrozumiałe w ramach przyjętej konwencji, niemniej jednak…

Nachyliłam się nad jego kroczem. Jego penis był raczej średniej wielkości. Od razu wzięłam go do ust. Smakował proszkiem do prania. Penisy często smakują proszkiem do prania, pewnie przejmują ten smak od proszku używanego do prania bokserek. Proszki są różne, a penisy zawsze smakują podobnie. Chwilę robiłam mu laskę, dosłownie chwilę, szybko skończył, jego wytrysk był w moich ustach gęsty i ciepły. Połknęłam wszystko i oblizywałam usta. Spytał:

– Chcesz wody?

Odpowiedziałam:

– Tak.

U Dagmary jest dokładnie odwrotnie niż u Iwony, a paradoksalnie dziwnie podobnie. Tam, gdzie u Iwony każdy kolejny penis był jeszcze większy, seks – jeszcze bardziej dziki, a doznania – głębokie, u Dagmary jest przeciętnie, obco i płytko. Zamiast scenerii, złożonej z egzotycznych krajów, katamaranów i pieczonych kałamarnic, mamy brudne mieszkania, nocne autobusy i kanapki z rukolą. W miejsce „niezwykłej wręcz finezji i zmysłowości”, obrzydzenie i próbę zahamowania wymiotów. Nie uświadczymy płomiennych i tajemniczych kochanków, na scenę wkraczają zaś pedofile albo toksyczni i niedojrzali partnerzy.

Iwonę i Dagmarę łączy jednakowe oddalenie od ciała: sceny seksu w ich książkach nie funkcjonują autonomicznie, ale są przez autorki budowane w konkretnym celu, przez co tracą swoją wiarygodność. Nie chodzi o negowanie faktu przemocy na tle seksualnym czy po prostu złego seksu (albo wręcz odwrotnie: szczęśliwych związków i ekstatycznych doznań), ale o pewne sprowadzenie rzeczywistości przedstawionej do tezy. Uprzedmiotowienie tematu w imię walki z uprzedmiotowieniem. Upolitycznienie ciała, jakby nie istniał żaden inny jego wymiar.

 

Przypadek 3.: Tomasz

Tomasz był popularnym pisarzem literatury dla młodzieży. W swojej twórczości popełnił jednak również kilka utworów dla dorosłych, które obnażyły jego mniej szlachetną stronę. Okazało się, że w jego narracjach – tym razem nie o zagadkach historycznych, ale relacjach między płciami – kryje się lęk patriarchalnego samca, który nie radzi sobie z przemianami społeczno-obyczajowymi, emancypacją kobiet, wzrastającą równością i oczekiwaniami, jakie kierowane są w stronę dawnych panów i władców przez dotychczas podległe i z założenia gorsze „niewiasty”.

Dlatego każda kobieta w prozie Tomasza jest rozwiązła, chutliwa, nigdy niezaspokojona, wulgarna i bezwstydna. Opisywana jest jak zwierzę: „miała ładnie zarysowany brzuch oraz wściekłe oczy schwytanego w potrzask zwierzęcia”, „na jego gust zaś miała za duży zad, nie to, co tamta w zajeździe”. W tym świecie gwałt w małżeństwie jest wątpliwy:

– Z każdą jest tak samo. Z początku nie chcą dawać. Ale przyszli do mnie koledzy, położyli moją babę na łóżku i powiedzieli: „Bierz, bo to twoje”. Przytrzymali babę i zrobiłem co trzeba.

– To jest po męsku – przytaknął Wzdręga.

– Moja żona też lubi na siłę – wstydliwie dorzucił Tarchoński.

Można „załatwić kobietę”, „włazić na nią”, „spełnić się w niej z niezwykłą rozkoszą”, „strzyknąć w nią nasieniem” itp. W całej powieści nie ma nawet jednego opisu wzajemności, w którym obydwoje kochankowie się starają, obdarzają przyjemnością i czerpią rozkosz na równi ze sobą. Niezdolność do wspólnego doświadczania siebie  poza lękiem, zdradą, nieufnością i panowaniem zagnieżdża się w poszczególnych jednostkach na tyle silnie, że seks przyjmuje jedynie zwyrodniałe formy.

 

Przypadek 4.: Oswald

Oswald był znanym etnografem i folklorystą. Jeździł po wsiach i zbierał melodie ludowe, które potem spisywał i wydawał w serii pieśni ludu polskiego. Gdyby nie jego tytaniczne przedsięwzięcie, prawdopodobnie większość utworów w ogóle nie przetrwałaby w pamięci kolejnych pokoleń. Jednak formę, w jakiej przetrwały, zawdzięczamy również Oswaldowi. Jak wykazała badaczka rękopisów etnografa, oryginalny tekst przyśpiewki ludowej, który brzmiał:

Pocóżeś się wydawała – kiedyś taką ciasną miała

Teraz musisz dzierżyć – choćbyć miała pierdzić.

…został zredagowany i zapisany następująco:

Pocóżeś się wydawała – kiedyś doń serca nie miała

Teraz musisz dzierżyć – choćbyś miała mierzić.

Oswald ocalił wiele pieśni ludowych… w ocenzurowanej wersji.

 

Przypadek 5.: Kobiety kobietom

Na popularnym facebookowym fanpage’u, zrzeszającym aktywne świadome swoich praw kobiety, pojawił się kiedyś post, w którym, powiedzmy, Danuta pisała, że została upomniana przez opiekunkę córki za to, jak się przy dziewczynce wyraża. Zdaniem opiekunki, Danka nie powinna była używać wobec swojej dwulatki słowa „cipka” ze względu na jego wulgarność. Wątek w niespełna kilka godzin doczekał się ponad 1000 komentarzy, a co osoba, to inne zdanie. Okazało się, że wśród tej liberalnej i postępowej obyczajowo społeczności było niemal tyle samo zwolenniczek, co przeciwniczek wyrazu.

Kto się boi „cipki”? W dyskusji można było wskazać kilka grup, m.in.: 1) kobiety, które etymologicznie traktują „cipkę” jako kontynuację „cipy” albo 2) odpowiednik „kutasa”, 3) które uznają ją za przejaw niepoważnego traktowania własnego ciała lub 4) po prostu wulgarne określenie, 5) które kojarzą ten wyraz z kurą albo 6) z męskim obraźliwym używaniem słowa, 7) wreszcie jako popularną inwektywę lub 8) słowo należące do języka seksualnego. Przekonujący wydał mi się argument dwójki seksuologów, którzy argumentowali, że dzieci powinny znać formalne określenia swoich genitaliów („penis” i „pochwa”), by traktować je jak każdą inną część ciała i używać naturalnie w sytuacjach takich jak wizyta u lekarza czy na policji. Niemniej skala ingerencji, pouczeń, opinii na temat tego, jak powinno lub nie powinno się mówić, była zdumiewająca. Niezwykłe, jak mocno odezwały się stare techniki dyscyplinowania ciała, które nowoczesność wymyśliła w miejsce zakazu czy cenzury, i jak silne okazały się one w tak progresywnej obyczajowo grupie. Jakby postulowane na sztandarach „moje ciało – moja broszka” miało zastosowanie tylko w politycznych postulatach, zaś sprowadzone do prywatnej sytuacji ciało stawało się przestrzenią negocjacji, ram i norm, ustalanych z zewnątrz.

 

Co w zamian?

Wskazałam pięć głównych grzechów polskiego języka pornografii: narcyzm, upolitycznienie, lęk, cenzura, dyskursywizacja. Co możemy z nimi zrobić? Jak tworzyć polskie porno w miejsce jojczenia o jego niezadowalającym charakterze? Po przeczytaniu setek pornograficznych książek (jako pornograficzne rozumiem te otwarcie mówiące o seksualności, nazywające rzeczy po imieniu zamiast erotycznego uciekania w metaforę czy inną zasłonę) mam pewne propozycje.

Po pierwsze, zapamiętajmy, że język polski nadaje się do mówienia o seksualności jak każdy inny język. Po drugie, spuśćmy trochę powietrza z rozdętego balonu seksualności. Jak pisze Catherine Millet:

Kiedyś ludzie uważali, że celem seksu jest prokreacja. Dzisiaj uważają, że jego sensem jest przyjemność, orgazm. Ale szczerze mówiąc, nie sądzę, by w seksie był w ogóle jakiś sens. Ludzie myślą, że w tej czarnej skrzynce seksu odkryją jakąś tajemnicę, która pomoże im żyć lepiej lub sprawić, że będą szczęśliwi. A w rzeczywistości niczego, niczego, niczego tam nie ma.

Gdy docenimy język polski i odbierzemy seksowi sens nie tylko reprodukcyjny czy edukacyjny, ale również poznawczy a nawet hedonistyczny, łatwiej będzie wprowadzić kilka drobniejszych zmian.

 

zażyłość

Polska proza pornograficzna czerpie ze stylistycznych klisz i banałów, tego, co wypada lub nie wypada, literackich mód i trendów światowych, a nie bliskiego i realnego kontaktu z ciałem.

Eve Ensler w kultowych Monologach waginy, wydanych po raz pierwszy dokładnie 20 lat temu, zadała dwustu kobietom pytania o ich cipki. Spytała o detale, od których nie dało się uciec w abstrakcję. „Jak pachnie twoja cipka?” – na to pytanie nie da się odpowiedzieć bez cichego przyznania się, że moja cipka czymś pachnie i że ją czuję. „Co powiedziałaby twoja cipka?”, „Co nosiłaby twoja cipka?” – odpowiedź na te pytania wymaga z kolei namysłu, głębszego poznania, prywatnej więzi i intymnej poufałości. Takie pytania wymagają zażyłości.

Życzyłabym nam wszystkim takiej zażyłości z własną seksualnością, zanim zdecydujemy się coś o niej powiedzieć, zanim stworzymy scenariusz filmowy, napiszemy debiut literacki czy thriller erotyczny. Warto zacząć od bliskich i autentycznych konkretów: zapachu, smaku, koloru itp.; nie wymarzonego czy abstrakcyjnego obiektu, ale własnej cipki czy penisa.

 

różnorodność

Potocznie rozumiana pornografia traktuje tę kategorię jako: a) większą liczbę partnerów seksualnych, b) większą liczbę pozycji seksualnych, c) kombinację a) i b). Tymczasem liczba kategorii na Pornhubie ma się nijak do ludzkiej różnorodności. Wystarczy zajrzeć do książki Laury Dodsworth Manhood: the Bare Reality, w której znajdziemy 100 zdjęć penisów i tyleż wywiadów z ich właścicielami, by przekonać się, czym jest różnorodność.

Dodsworth przedstawiła mężczyzn od 18. do 92. roku życia, wielu ras i religii, o różnych wymiarach ciała, tożsamościach seksualnych (od heteronormatywnych samców przez gejów, transseksualistów, transwestytów po osobę identyfikującą się poza spektrum bipolarnym), kondycjach zdrowotnych (w tym osoby z różnego rodzaju niepełnosprawnościami), pozycjach społecznych, stylach życia i temperamentach seksualnych. Nie są to klasyczne dick pics. Nie są to również rozkładówki ani anatomiczne tablice. Nie chodzi bowiem o fetyszyzowanie członków, ich uniwersalizowanie czy tworzenie zbioru osobliwości. Cel jest inny – artystyczny, edukacyjny, zapewniający komfort odbioru nieobarczonego seksualnym przymusem i dowartościowujący. Tylko w ten sposób i w szerszym kontekście ludzkich historii, doświadczeń, fantazji i dramatów dostrzeżemy pełnię seksualnej różnorodności.

 

uważność

Najpopularniejszym, a czasem – mam wrażenie – jedynym sposobem przedstawiania seksu w kulturze jest scena, w której dwójka zakochanych rzuca się na siebie z dziką pasją, obija o ściany i meble, wręcz demoluje mieszkanie, rozrywa ubrania i przeżywa szczyty rozkoszy po pięciu sekundach stosunku. Problem nie w tym, że jest to nierealistyczne – pierwszy seks często jest takim trzęsieniem ziemi, które przynosi ekstazę wynikającą z samego faktu konsumowania intymnej relacji. Jednak każdy kolejny raz – a to one tworzą nasze doświadczenie i podstawę każdej relacji – to już zupełnie inna bajka.

Tymczasem w kulturze wciąż panuje paradygmat romantyczny, wedle którego „miłość”, jak również seks, to właśnie tornado, psychologiczna ekstaza bez słów, pożycie z diabłem tasmańskim raczej niż uważna komunikacja, poznanie fizjologii, wiedza i doświadczenie, a nawet praca nad sobą i relacją. Pozytywizm jest passé, ale to on dotyczy prozy życia i realności seksu. Dlatego tak w opisywaniu, jak i doświadczaniu seksualności konieczna jest dokładność i uwaga. Trzeba nam seksualnych siłaczek i pornograficznych judymów!

 

gra i troska

Uznając uważność, poszanowanie innego, konsensualność aktu seksualnego za nieodłączne składowe seksu, należy pamiętać, że seks jest również przestrzenią gry i fantazji, które nie przekładają się 1:1 na rzeczywistość. Seks z lekarzem, kazirodcza relacja ojciec–córka, brak świadomej zgody, wykorzystanie – wszystko to, co w społeczeństwie jest niedopuszczalne, w seksie może stać się polem eksploracji (jak w psychodramie). Kontrolowana i fikcjonalna gra – niezależnie od formuły – daje obydwu kochankom możliwość zaangażowania się w takim stopniu, w jakim sami tego chcą, także uczestnictwa w tym doświadczeniu całym sobą i dokonywania realnych transgresji.

Jak połączyć transgresję z poszanowaniem innego, relacje bazujące na dominacji i uległości z konsensualnością? Ekspertami w tej materii jest społeczność BDSM, która ze względu na większe ryzyko zranienia/wykorzystania wbrew woli, musiała nauczyć się jasno i stanowczo wyznaczać granice, negocjować kontrakty i dbać o innego.

 

odwaga

Odwagą nie jest eksplorowanie tematów, które doczekały się tysięcy filmików na popularnych kanałach czy milionów sprzedanych książek na całym świecie, ale podjęcie wątków ryzykownych, bazujących na indywidualnych fantazmatach lub zbiorowych narracjach, często nieobecnych w mainstreamowym polu. „Polskie porno” musi odważyć się czerpać z polskiego kontekstu, rozwijając śmiało te scenariusze, które wszyscy dobrze czujemy, karnawalizując i znosząc podziały, którymi na co dzień oddychamy.

Na początku XX wieku seksowna była chłopomania – wesela krakowskich inteligentów z wiejskimi dziewczynami. Obecnie prawica seksualizuje powstańców, co nie jest moją bajką, ale na przykład Miasto 44 Komasy pozwoliło na puszczenie wodzy fantazji. W Różyczce Jana Kidawy Błońskiego czy w Apokryfie Agłai Jerzego Sosnowskiego potencjał erotyczny miały związki przedstawicieli opozycji demokratycznej za czasów PRL z ubeczkami czy szpiegami. Ja chciałabym na przykład zobaczyć romans prawicowego polityka z męskim kochankiem albo lewicową aktywistkę w układzie BDSM z konserwatywnym macho. Bez ironii, wyciskając tkwiącą w tym zakazaną rozkosz do ostatniej kropli jak cytrynę.

 

* Nieoznaczone cytaty w kolejnych podrozdziałach pochodzą z następujących książek: „Iwona” – Wszystkie odcienie czerni Ilony Felicjańskiej; „Dagmara” – Mięso Dominiki Dymińskiej; „Tomasz” – Wielki las Zbigniewa Nienackiego; „Oswald” – Pieśni ludu polskiego Oskara Kolberga.

CC-ludzik   Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL).

 

Ewa Stusińska

Doktor nauk humanistycznych. Studiowała filologię polską i psychologię. Obroniła doktorat pt. „Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku”, który na jesieni ukaże się nakładem wydawnictwa Słowo/obraz terytoria. Publikowała m.in. w „Dwutygodniku”, „Twórczości”, „Kulturze Liberalnej”, „Res Publice Nowej”. Jest współzałożycielką Nowej Orgii Myśli i prowadzi stronę www.porno-grafia.pl.

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |