Fotografia ta nosi tytuł Polska gościnność i pozostawia widza bez pomocy jakiegoś słownego wyjaśnienia tego, z czym się on konfrontuje. Zdaje się, że zbyt mocno zawierzyliśmy wyjaśniającej mocy słów. Nie radzimy sobie z tym, co widzimy czy nawet odczuwamy bez werbalnego wsparcia, które przecież tak często prowadzi na tak zwane manowce. Perswazja i propaganda nie może przecież obejść się bez słów. Słowo to wirus, o czym przekonywał już William Burroughs, przy pomocy którego rządzący zainfekowali nasze umysły, aby wzmocnić kontrolę nad nami. Na wieczną pamiątkę tego wydarzenia z dalekiej przeszłości dzieci w szkole wciąż muszą zeznawać pod groźbą oceny niedostatecznej, co według nich poeta miał na myśli. Nawiasem mówiąc, zachodzi tu nawet większy paradoks interpretowania słów jeszcze innymi słowami. Tymczasem obrazy fotograficzne, które traktujemy jak dokument czasu (zobacz teorię światła negatywu Jerzego Lewczyńskiego) i które do pewnego stopnia ten dokument rzeczywiście stanowią, wbrew temu, na co chciałby nakierować nasz intelekt umieszczony pod nimi podpis, mówią to, co chcą, bez względu na ów tekst. Zwracał na to uwagę onegdaj Roland Barthes. A zatem daj się ponieść niewerbalnym emocjom. Skomunikuj się w miarę możliwości z własną głębią, gdzie, jak wierzę, umieszczone są wszelkie możliwe podpowiedzi. Samodzielnie znajdź „punctum” tego obrazu. Ze swej strony zapewnić mogę, że zadbałem o wszelkie, nawet najdrobniejsze detale, aby nie oszczędzić ci niczego, czego sam doznałem.
Oryginał (2,8 m x 14 m) oglądać można jeszcze przez jakiś czas w Muzeum Współczesnym Wrocław oraz w Motorenhalle w Dreźnie.
Praktyki postartystyczne
Z tej samej kategorii: