Poliamoria nie jest polityką!

I.

To jest jakiś kompletny nonsens. Cytat, który przychodzi do głowy po przeczytaniu zeszłorocznych rozważań na temat poliamorii autorstwa Agnieszki Mrozik i Piotra Szumlewicza, to słowa fizyka Wolfganga Pauliego: „It is not right. It is not even wrong” („To nie jest poprawne. To nawet nie jest niepoprawne”). Poszedłem na zorganizowaną przez „Wakat” sierpniową dyskusję z ich udziałem ciekawy, czy od tego czasu udało im się dowiedzieć więcej na ten temat.

Nie udało się. Siedziałem i słuchałem z rosnącym niedowierzaniem. Jak można tak zupełnie nie wiedzieć, o czym się mówi? Na pytanie o to, jak wyglądają związki poliamoryczne, pieprzyć coś o komunach (o, tak, istnieją komuny poliamoryczne, może nawet trzy [1])? Jak można stwarzać problemy tak trywialne, że odpowiedź jest oczywista po pięciu sekundach namysłu? Pamięć mnie zawodzi, gdy chodzi o dyskusję, ale niech przykładem będzie pytanie ze wspomnianych tekstów: „Jeśli za zgodą i wiedzą innych osób, to kiedy poinformować partnerkę”. Nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby zrozumieć, że pożyczenie od kogoś namiotu na wczasy, za zgodą pożyczającej osoby, wymaga poinformowania jej (i dogadania się) jeszcze przed wyjazdem. Całkiem podobnie jest z poliamorią. Jak można stawiać pytania, które są bezsensowne? To jak mówić o mechanice kwantowej feminizmu albo o teorii względności islamu.

Nazywanie relacji Beauvoir i Sartre’a czy Broniewskich poliamorycznymi to też bzdura. Nieważne, czy i do jakiego stopnia byli de facto poliamoryczni, to jeszcze nie czyni ich poliamorystami. Tak samo, jak nie można nazwać człowieka żyjącego 3000 lat temu w Indiach, uważającego m.in., że podążanie za pragnieniami jest przyczyną cierpienia, buddystą.

Wcześniejszy artykuł Kingi Dunin nie jest tak tragiczny, być może dlatego, że wypełniają go dość mgliste i teoretyczne rozważania o niemonogamii i związkach w ogóle, niewiele mające wspólnego z poliamoryczną praktyką. A znacznie lepiej, gdy teoria jest budowana na praktyce, a nie vice versa.

I w ogóle skąd ten pomysł, że poliamoria ma coś wspólnego z socjalizmem? Może i w dość socjalistycznej Szwecji jest wyjątkowo wysoka akceptacja dla poliamorii, ale w takim razie jak wytłumaczyć powstanie poliamorii w raczej mało socjalistycznych Stanach Zjednoczonych? [2]

Tytuł numeru „Wakatu” też jest kompletną pomyłką. Nie, nie wszyscy jesteśmy poliamorystami, i chyba należałoby wyjaśnić, czym jest, a czym nie jest poliamoria.

II.

Prościej odpowiedzieć na pierwsze pytanie. To dlatego, że poliamoria, w teorii, jest prosta jak konstrukcja dwuczęściowego cepa.

Poliamoria to konsensualna niemonogamia[3]. Koniec.

No tak, ale język mamy, jaki mamy. I konsensualność, i niemonogamię można różnie rozumieć. W tym wypadku niemonogamia oznacza relacje miłosne (w bardzo szerokim znaczeniu miłości [4] ), w których nie ma uzgodnienia, zobowiązania do (miłosnej) wyłączności tej relacji. Czy jest to polirelacja w kształcie litery V, W, N, Y, E, A, czy relacja otwarta na rozszerzenie na nowe osoby, czy zamknięta grupa osób (podobnie jak zamknięty jest typowy związek dwóch osób) – nie ma znaczenia, liczy się tylko brak podstawowej w monogamii zasady wyłączności.

Drugie z tych słów, konsensualność (czyli obopólna zgoda), oznacza, że właśnie ta relacja, w takiej formie, została wybrana przez wszystkie zaangażowane, pozostające w niej, świadome swojego wyboru osoby [5].

To wszystko brzmi strasznie sucho i teoretycznie, więc może przełożę definicję na życie: powiedzmy, że jest sobie Tomek, jest sobie Anna, zakochują się w sobie, zaczynają ze sobą być, a gdy rozmawiają ze sobą o tym, co to właściwie dla nich znaczy, to okazuje się, że wśród tych wszystkich i niektórych rzeczy, jak zainteresowanie tym, co myśli i czuje to drugie, zaufaniem i poczuciem zrozumienia, chęcią spędzania ze sobą czasu, pożądaniem, troską, ekscytacją, bezpieczeństwem i setką innych rzeczy, które składają się na to, co ludzie zwykle mają na myśli, mówiąc o miłości, i część których mają na myśli również Tomek i Anna, brakuje dwóch. Potrzeby, by być jedyną taką osobą w życiu tej drugiej, i przekonania, że skoro się znaleźliśmy i jest tak nieziemsko, to z nikim innym być tak nie może [6]. A potem, po jakimś czasie, Tomkowi zdarza się poznać Julię, i zdarza się tak, że się w sobie zakochują. I okazuje się, że rzeczywiście można mieć w sercu dwie osoby. Kochać je w ten sam albo i inny sposób, podobne albo i zupełnie różne osoby. I może być tak, że wszystko idzie gładko, Anna jest szczęśliwa, widząc radość Tomka, gdy rozmawia przez telefon z Julią albo o niej opowiada, a Julia nie czuje się niepewnie, nie boi się, że skoro Anna jest tak inteligentna i piękna, to Tomek na pewno wolałby być tylko z nią, gdyby mógł. I może być też tak, że Annę skręca z zazdrości, bo boi się, że Tomek porzuci ją dla Julii, a Julię skręca z zazdrości, bo istnienie tej drugiej, która jest o tyle lepsza, jest jak nieznośne bezustanne przypomnienie własnej beznadziejności, a Tomek już nie pamięta, co to otwartość, bo samo imię Anny wywołuje u Julii złość i niechęć. A najczęściej jest tak, że czasem bywa lepiej, czasem gorzej, bo poliamoria w praktyce jest – w przeciwieństwie do teorii – dość trudna.

III.

Czym nie jest poliamoria?

Poliamoria nie jest polityką. Poliamoria nie niesie ze sobą żadnego nowego społeczeństwa. Poliamoria nie jest żadnym projektem odnowy moralnej, lewicowym (ani żadnym innym) pomysłem na nową etykę relacji w nowoczesnym społeczeństwie, wyższą formą związków, socjalizmem, liberalizmem, feminizmem. Poliamoryści bywają socjalistami, liberałami, z pewnością znacznie częściej niż neonazistami, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by jakiś bądź jakaś neonazist(k)a był(a) poliamoryst(k)ą. I choć pewnie taka osoba nie cieszyłaby się popularnością wśród poliamorystów, to jednak z powodów niezwiązanych z tym, że są poliamorystami.

Fakt, że poliamoryści skłaniają się raczej ku ideom i wartościom tradycyjnie wiązanym raczej z lewicą, wynika po części z tego, że idea poliamorii wyrosła z niektórych z tych wartości, ale tak być nie musi. Wszak Robert Heinlein, duchowy ojciec poliamorii, był faszyzującym libertarianinem. Sama poliamoria też już raz zdążyła się pod tym względem zmienić – w jej początkach bardzo silny był nurt, nazwijmy go, pogańsko-uduchowiony [7], w pewnym okresie obejmujący jedną trzecią poliamorycznej populacji, dziś relatywnie znacznie mniejszy. Stanowił zresztą przykład tego, jak złudne może być wiązanie kwestii politycznych – w tym wypadku pewnej duchowej zmiany, czy duchowości w ogóle – z poliamorią.

Poliamoria nie jest żadną wielką zmianą społeczeństwa, zmianą jego wartości etycznych, a tym bardziej projektem takiej zmiany [8]. W ogóle nie wypowiada się o rzeczach innych niż relacje miłosne. Co nie znaczy, że poliamoryści tego nie robią, oczywiście, że robią, tak samo jak monogamiści, ale nie jako poliamoryści. Nawet gdy niektórzy twierdzą, że poliamoria jest w jakiś sposób lepsza od monogamii, że jest wyższą formą rozwoju (nie jest), to nie wychodzą poza sferę relacji.

Owszem, w tej sferze zmiana jest ogromna i niewykluczone, a wręcz prawdopodobne, że wpływa/wpłynie na inne sfery życia, ale to są niezamierzone skutki uboczne.

Tak samo jest i w drugą stronę. Polityka w zasadzie poliamorii nie dotyczy. To nie przypadek, że praktycznie całość poliamorycznego dorobku stanowi literatura, którą można by nazwać poradniczą [9]. Jeśli nie ma się co jeść, to owszem, trudno skupić się na czymś innym, ale ten próg ubóstwa w Polsce nie dotyczy olbrzymiej większości. Z drugiej strony, nawet idealny (cokolwiek by to nie oznaczało) system społeczno-polityczny nie sprawi, że ludzie nagle przestaną być zazdrośni o partnerów swoich partnerów. To kwestie zbyt silnie związane z osobowością, podstawowymi przekonaniami, by wpłynęła na nie zmiana sytuacji czy relacji ekonomicznych, lub nawet innych, z pozoru blisko związanych z poliamorią, ogólnych aspektów kultury. Bardzo łatwo wyobrazić sobie ludzi niezmiernie bogatych, bądź o nawet bardzo równościowych przekonaniach, kompletnie sobie nieradzących w poliamorycznej relacji. Być może nawet wyobrażać sobie nie trzeba, wystarczy przeczytać o życiu Sartre’a i Beauvoir. Problemy relacji poliamorycznych są problemami w przeważającej (choć rzeczywiście nie tylko) mierze emocjonalnymi, wewnętrznymi. Nawet społeczna ocena poliamorii jest niewielkim problemem. Poliamoria okazuje się stosunkowo (co zaskoczyło sporo osób) dobrze akceptowana społecznie, prawdopodobnie z uwagi na odwoływanie się do powszechnie podzielanych ideałów otwartości, szczerości i uczciwości. Poliamoryści, w porównaniu, na przykład, z osobami LGBTQ, dość łatwo są w stanie udawać przeciętnych ludzi. A dzięki temu, że poliamoria jest zjawiskiem stosunkowo nowym, poliamoryści mają możliwość uzyskania wsparcia w sieci [10].

Problemy poliamorystów związane z polityką są niewielkie w porównaniu z trudnością zmiany przekonań i reakcji, nawyków emocjonalnych. Być może dlatego poliamoria powoduje takie zamieszanie i konfuzję wśród osób patrzących na nią z zewnątrz, zwłaszcza tych związanych z polityką i ideami. I być może niełatwo to zrozumieć, ale tak, da się odrzucać tak ważną tradycję monogamicznego związku w sposób niepolityczny, nie korzystając, a wręcz się nie zastanawiając nad resztą postępowego inwentarza (wspomniany wcześniej Heinlein był przekonany o dużych i niezmiennych różnicach między kobietami a mężczyznami). W związku z przywołanymi trudnościami niesłuszna jest krytyka koncentracji poliamorii na poradnictwie. O ile można, choć z trudem, być poliamorystą i mieć tradycyjne (no, prawie) poglądy na temat ról płciowych, to po prostu nie da się mieć tradycyjnych przekonań na temat poczucia zazdrości ani sposobu postępowania w takim przypadku, albo na temat tego, czy miłość występuje tylko wtedy, gdy jest się w relacji najważniejszym. Bez zmiany tych przeświadczeń dochodzi nieuchronnie do katastrofy i właśnie dlatego poliamoria zajmuje się nimi, a nie sprawiedliwością społeczną czy seksizmem na świecie. Zresztą, ta zmiana sprawia ludziom więcej trudności, co potwierdzi większość osób, które kiedyś skręcało z zazdrości.

Często trudno to wszystko zrozumieć osobom patrzącym na społeczeństwo jako całość czy związanym z polityką. Weźmy choćby kwestię równości, która jako – wydawałoby się – lewicowa w kontekście poliamorii może wskazywać na niezrozumienie jej specyfiki. Równość w poliamorii nie polega na tym, że obie osoby w parze mają innych partnerów, najlepiej tyle samo. Poliamoria to nie zawody. Równość w poliamorii to możliwość posiadania tych partnerów w ogóle, a idealnie, jeśli każda strona ma ich tylu, ilu by chciała, i takich, jakich potrzebuje. Co zwykle oznacza inne osoby i w innej liczbie niż u partnera. Ważne jest jednak to, czy wzajemne potrzeby są zaspokajane, a nie to, czy ma się tyle samo. I czy jest się ważnym, a nie najważniejszym [11].

Poliamoria nie jest lekiem na wszelkie problemy w relacji. Praktycznie wszystkie problemy, jakie mogą się pojawić w monogamicznej relacji, prócz rozdarcia między dwiema+ kochanymi osobami (a i to tylko w zupełnie udanej relacji poliamorycznej), mogą pojawić się w poliamorii. Nie trzeba się dziwić, że piszący o poliamorii ludzie zwykle mówią o udanej poliamorii, w końcu chcemy przedstawić to, czego sobie najbardziej życzymy. A o trudnościach, pułapkach, błędach i porażkach zwykle piszemy w kontekście radzenia sobie z nimi. Co, swoją drogą, zajmuje nam większość czasu.

Ach, i poliamoria nie jest nowym, modnym słowem na zdradę. Na litość boską, zdrada to złamanie obietnicy, nie można kogoś zdradzić, jeśli się to wcześniej z tą osobą uzgodni, okej?

IV.

Istnieje jeszcze jeden problem. To, co wyżej napisałem, w zasadzie jest nieprawdą. Poliamoria to rzeczywiście coś więcej. Nie dlatego, że inne rzeczy są do niej konieczne, ale dlatego, że prawie zawsze jej towarzyszą.

Rzeczywiście poliamoryczny może być każdy, ale w praktyce są to osoby o relatywnie mało sztywnych przekonaniach, osoby raczej skłonne do negocjacji niż do dominacji, osoby, które nie podzielają starych, tradycyjnych ról płciowych. I, co może ważniejsze, mimo że poliamoria nie wymaga żadnej z powyższych cech, to w jakiś sposób tak się dzieje, że jej praktykowanie zmienia ludzi w tym kierunku. Być może zakwestionowanie jednej, niezwykle istotnej zasady wyłączności skłania ludzi do kwestionowania i przemyślenia innych. Być może negocjowalność, jeden z podstawowych aspektów poliamorycznej praktyki [12], jest tak atrakcyjna i ważna, że zmienia ludzi także w innych sferach. A być może to tylko przypadek i jeśli/gdy poliamoria rozszerzy się na większą część społeczeństwa, okaże się, że owszem, wszyscy jesteśmy poliamoryczni i wszystko się zmieniło, by pozostać takie samo. Szkoda by było, ale cóż, życie.

A, i często jesteśmy biseksualni. Ha. Pozdrowienia dla wszystkich osób Gej i Les, co uważają biseksualistów/ki za rozpustnych i niewiernych.

V.

Traktowanie poliamorii jak polityki, jak politycznego projektu ma, z punktu widzenia poliamorystów, fatalne konsekwencje.

Ideologiczne i polityczne motywy zainteresowania są jednymi z gorszych, jakie można sobie wyobrazić (odrobinę gorsze niż traktowanie poliamorii jako źródła łatwo dostępnych partnerów seksualnych). Przypominają funkcjonowanie nieszczęsnego politycznego lesbianizmu, polegającego na udawaniu orientacji homoseksualnej, wobec którego lesbijka może tylko złapać się za głowę. Podobnie poliamorysta może tylko zgrzytać zębami, gdy ktoś ogłasza, że jest w poliamorycznej relacji (bo to równościowe?), przy okazji łamiąc połowę albo i wszystkie podstawowe zasady poliamorii, zostawiając za sobą ruiny i zgliszcza. Po to, by, na przykład, zmienić swój sposób reakcji na uczucie zazdrości, trzeba się tymi emocjami zająć ze szczerością i otwartością wobec siebie i partnerów. Nie wystarczy stwierdzić, że się jej pozbyło dzięki samemu wstąpieniu w poliamoryczną relację. W efekcie bowiem te emocje zostają tylko stłumione i nie dokonujemy żadnej zmiany umożliwiającej udaną relację.

A w międzyczasie udaje się tej osobie najczęściej kompletnie wynaturzyć obraz poliamorii albo, co gorsza, zachęcić innych, aby spróbowali jej z podobnych przyczyn, ze szkodą dla wszystkich. Zwłaszcza dla poliamorystów, dla których to życie, a nie deklaracja polityczna.

Poliamoria to nie jakiś pieprzony wzór, którego jeśli nie spełniamy, to jesteśmy odstępcami; to nie powód do wstydu, jak dla, nie przymierzając, Beauvoir, która nie chce mówić o swojej zazdrości, bo nie pasuje do jej przekonań.

Takie wykrzywienie obrazu poliamorii jest o tyle problematyczne, że nie mamy na siebie innej nazwy. Jeśli ta zostanie silnie skojarzona z innym kontekstem, to wątpię, by udało nam się stworzyć nową lub przywrócić jej właściwy sens. Za to będziemy musieli tłumaczyć się wszystkim, że nie, nie jesteśmy świniami. Wystarczy, że media często mylą poliamorię ze związkami otwartymi (seksualnie). Naprawdę niepotrzebne nam kolejne przeinaczenia, wskutek których ludzie będą myśleć, że poliamoria to takie wariackie komuny, tylko w XXI wieku, gdzie w oparach LSD biega się nago wokół serca wpisanego w pentagram w kształcie znaku nieskończoności.

Nie chodzi nam o nic wielkiego. Chcemy, po prostu, nie musieć zamykać się na więcej niż jedną relację. Tyle.

Jak piszecie o poliamorii to, do cholery, nie bądźcie ignorantami. Oczywiście, nie trzeba być poliamorystą, żeby o poliamorii pisać, ale trzeba wiedzieć, o czym się pisze. Tak samo jak nie trzeba być chrześcijaninem, żeby pisać o historii religii chrześcijańskiej, ale wypadałoby wiedzieć, o co chodzi w sporze o naturę Chrystusa.

VI.

Co nie znaczy, że nie należy pisać o poliamorii i polityce w ogóle.

W końcu wiele osób to robiło, wykazując, jak poliamoria (według nich) jest związana z duchowością Morning Glory Zell i Oberon Zell; Raven Kaldera czy Deborah Anapol mówili o tym, jak poliamoria i duchowość się dla nich nierozerwalnie łączą; podobnie Wendy-O-Matik i relacyjni anarchiści, a nawet w pewnym stopniu Easton i Hardy. Nawet Taormino czy Veaux piszą o poliamorii pod wpływem swoich doświadczeń, czego nie da się do końca uniknąć, poruszając tak osobiste tematy. Ale to były liderki i liderzy społeczności poli i naprawdę wiedzieli, o czym mówią, nawet jeśli się mylili.

Są też pewne miejsca (prawa do opieki nad dziećmi – ha, ha, ha), w których polityka i poliamoria się spotykają. Może nie są to sprawy najważniejsze (polimałżeństwa umieściłbym osobiście na miejscu 11, tuż za powszechnie dostępnym i łatwym w obsłudze internetowym terminarzem…). W końcu w Kanadzie, przy okazji procesu sądowego przeciwko mormonom w szczególności, a niemonogamii w ogóle, powstała w 2009 organizacja poliamoryczna CPAA, głęboko zaangażowana w politykę (taka ichniejsza KPH).

Dlatego – super, piszcie, co myślicie o poliamorii w politycznym kontekście, ale, na miły bóg, najpierw dowiedzcie się czegoś na ten temat. Przeczytajcie, jeśli piszecie o poliamorii z zewnątrz, Veaux’a i Rickert, Hardy i Easton [13], Anapol, Pepperminta, Sheff, posłuchajcie Cunning Minx, może obejrzyjcie jakieś poliamoryczne forum albo listę dyskusyjną.

Zresztą, jak piszecie z wewnątrz, też się przyda.

A potem piszcie o tym, jak powinna wyglądać legalizacja wieloosobowych małżeństw, bo nie jest to takie proste jak w przypadku orientacji seksualnej. Cała grupa? Czy coś w rodzaju sieci? Piszcie o rodzicielstwie i adopcji dzieci – czy i jak możliwe jest, żeby rozszerzyć prawne aspekty rodzicielstwa na więcej niż dwie osoby? Piszcie o dyskryminacji i jej konsekwencjach, czy osoby poliamoryczne mogą sobie pozwolić, na przykład, na otwartość bez negatywnych konsekwencji, i co można z tym zrobić. Albo nawet o nieobecności poliamorii w kulturze. Może jakaś poliamoryczna relacja w podręcznikach szkolnych (ha, ha, ha)?

 

CC-ludzik  Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL).

 

[1] Pozornie podobne relacje polyfidelity (poliwierne) nie mają wiele z komunami wspólnego. Owszem, ludzie w nie zaangażowani często mieszkają razem, często podejmują decyzje jako grupa, a ich relacje są na ogół skupione na mniejszej ilości osób niż w bardziej typowych dla poliamorii sieciowych relacjach, ale to raczej grupowe małżeństwa niż komuny.
[2] Już raczej bardziej prawdopodobny wydaje mi się wpływ szwedzkiego stylu wychowania dzieci opartego na poszanowaniu indywidualizmu i autonomii, co, w przeciwieństwie do socjalizmu, ma sporo wspólnego z poliamoryczną praktyką.
[3] Nie należy tego stwierdzenia mylić z kwestią, kto jest poliamoryczną osobą. Poliamoryst(k)a to osoba, która preferuje związki poliamoryczne przed monogamicznymi, niezależnie, czy ma aktualnie jednego, pięcioro, czy zero partnerów. Można również być poliamoryczną osobą w monogamicznym związku, co jest w sumie dość oczywiste.
[4] Tak, pytanie, co znaczy relacja miłosna, jest pytaniem, na które nie da się udzielić jasnej odpowiedzi. Zresztą, to bardzo częsty przypadek w świecie realnym, w przeciwieństwie do świata idei. Nie wiem, gdzie przebiega granica między miłością, przyjaźnią, lubieniem, koleżeństwem plus okazjonalnym, albo i nie, seksem. A te terminy też nie są ścisłe, włączając w to seks. Wątpię, żeby komuś chciało się za to umierać, choć na przykład rozważania, co jest jeszcze swingowaniem, a co poliamorią, to jeden z ulubionych i powracających tematów w poliamorii. Przyjmijmy więc, że mniej więcej miłosne.
[5] Tak, na temat tego, gdzie są granice zgody, jak się zgoda ma do władzy, można napisać dwieście doktoratów. Ale o ile możemy prawnie zakazać wykorzystywania w stosunkach służbowych, to nigdy nie uda się nam znaleźć relacji wolnej od władzy, ponieważ bliskie relacje między ludźmi z samej definicji są relacjami (współ)zależności. Jeśli zależy nam na tym, by dostać coś (relację) od drugiej osoby, to nieuchronnie ma ona nad nami jakąś władzę. I odpowiedź na pytanie o granice konsensualności jest taka sama, jak o granice miłości – nie ma wyraźnej granicy. Łatwo nam przychodzi rozpoznać rzeczy na krańcach osi, ale w środku zawsze jest mniej lub bardziej szaro.
[6] Albo, co gorsza, przekonania, że ta nieziemskość nie jest jedynie złudzeniem, co, zdaje się, jest bardzo popularnym sposobem radzenia sobie w sytuacji darzenia uczuciem więcej niż jednej osoby. Bardzo popularna rada udzielana osobom zwierzającym się z tego dylematu brzmi: „Wybierz! Musisz wybrać! Na pewno kochasz tylko jednego, z tym drugim to na pewno tylko zauroczenie/ pociąg seksualny/ odreagowanie problemów/ szmacenie się”.
[7] Którego jedną z czołowych przedstawicielek była niedawno zmarła autorka wydanej w Polsce Poliamorii Deborah Anapol, a Morning Glory Zell jest uważana za autorkę samego terminu. Niesłusznie zresztą, gdyż autorką tą była Jennifer Wesp, założycielka usenetowej grupy dyskusyjnej alt.polyamory.
[8] Sam taki pomysł jest trochę dziwny, biorąc pod uwagę, jak oddolnym zjawiskiem zawsze była i jest poliamoria. Czasami bardzo oddolnym, na przykład wtedy, gdy książka Tristan Taormino – jedna z pięciu najsłynniejszych – zaskoczyła swoim pojawieniem się wiele osób ze środowiska, jako że Taormino wzięła się trochę znikąd (przynajmniej jeśli chodzi o poliamorię). Co nie przeszkadza poliamorystom być osobami zaskakująco dobrze zorganizowanymi.
[9] Co było swego czasu w Polsce krytykowane, o ile mnie pamięć nie myli, przez Ewę Hyży. Zupełnie zresztą niesłusznie.
[10] Poliamoria jest zresztą dzieckiem internetu. Bez niego nie istniałoby wsparcie społeczne wewnątrz środowiska poliamorystów. Wobec zwykłej niemożności coming outu internet jest przestrzenią, gdzie można o sobie opowiedzieć bez negatywnych konsekwencji, jak i bez której, co może nawet ważniejsze, nie istniałby wspólny dorobek poliamorystów na temat poliamorii, upowszechniony i dostępny aż do niedawna głównie przez internet. To zresztą zjawisko dość powszechne, internet pozwala nielicznym i małym liczebnie grupom bez dostępu do innych środków przekazu (i często stygmatyzowanym) stworzyć społeczność i nawiązać kontakt dzięki redukcji kosztów interakcji.
[11] No dobrze, to nie jest do końca prawda, a kwestia hierarchii, jak, kiedy, co to znaczy i w ogóle czy występuje w poliamorii – to jeden z najczęstszych i najgorętszych tematów, o które ludzie na ogół spokojni potrafią się porządnie pokłócić.
[12] Inaczej mówiąc, traktowanie relacji między ludźmi jako podlegających nie tyle ogólnym, zewnętrznym zasadom a preferencjom, życzeniom tworzących je osób.
[13] Tak naprawdę Ethical Slut (Puszczalscy z Zasadami) jest powszechnie uznawane za okropnie przestarzałą książkę, ale, że jest to jedna z dwóch dostępnych w Polsce…

Tomasz Kulesza

Od 2006 roku poliaktywista, założyciel pierwszej polskiej strony i forum na temat poliamorii, organizator warsztatów i spotkań na temat poliamorii.

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |