W ostatnim dziesięcioleciu mieliśmy co najmniej kilka odważnych (w różny sposób) kobiecych książek poetyckich – że wspomnę tu tylko o takich, jak Utwór o matce i ojczyźnie Bożeny Keff (choć w tym wypadku nie do końca wiadomo, jaka jest gatunkowa przynależność tego tekstu – czy jest to dramat, oratorium czy też inspirowany operą nowy gatunek, poemat na głosy, jak sugerują Izabela Filipiak i Maria Janion), Biała książka Bianki Rolando („W Białej książce Bianka Rolando porywa sie na rzeczy niepopularne i ponoć niemożliwe. Ryzykuje i więzi uwagę czytelnika”, komentował Piotr Śliwiński) czy Język korzyści Kiry Pietrek (pisany językiem pokrewnym językowi Elfriede Jelinek, będącym kompilacją, zlepkiem utartych i z pozoru niewinnych metafor, które są w trakcie pisania demontowane i demaskowane, a spod których wyłania się dyskurs władzy). Dlaczego więc to Performance Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej miałby być „najbardziej intensywną i odważną książką napisaną przez kobietę w ostatniej dekadzie” (z blurba Wioletty Grzegorzewskiej)? I czy nie jest to komentarz nazbyt pospieszny, zachłyśnięty po prostu świeżą dykcją mikołowskiej poetki?
Jeśli nawet, to warto pamiętać, że nie jest to świeżość pierworódki – Performance to szósta książka Jakubowskiej-Fijałkowskiej. Zanim do niej doszło, zaistniało pięć innych, nieuległych i rozgorączkowanych tomików, pisanych między 1994 a 2009 rokiem, które złożyły się na wybór I wtedy minie twoja gorączka, a których rodowodu można szukać w poezji Świrszczyńskiej czy Różewicza. Łączy je przewaga milczenia nad mową, górowanie zaangażowania nad obojętnością, zmysł obserwacji postawiony nad eksploracją własnego uniwersum. Brak jednak w tej poezji moralnego osądu, króluje w niej współczucie, a nie gest niechęci, co stawia ją zdecydowanie bliżej twórczości Świrszczyńskiej. Wiersze tych dwóch poetek łączy również turpistyczny rys: oczy równie szeroko otwarte na brzydotę świata, jak i jego uwodzicielski urok oraz afirmacja niedoskonałej rzeczywistości, przy braku zgody na krzywdę. „Turpiści […] – pisał Grochowiak w artykule Turpizm, realizm, mistycyzm – nawet w najdalej posuniętym akcie buntu (czy przeciw życiu, czy przeciw tradycji literackiej) wyrażają ostatecznie postawę afirmatywną”. Fijałkowska pisze: „żałuję za wszystko/ czego nie ma// żałuję/ do śmierci” – współczucie wobec nieistniejącego to dla niej równoczesna apoteoza żywego, uwikłanego, zmęczonego.
„Margines jest miejscem radykalnego otwarcia”, pisała z kolei Gloria Jean Watkins (cytat za Kazimierą Szczuką, w: Rewolucja jest kobietą). Głos świata być może nigdzie indziej nie jest równie donośnie słyszalny, jak na marginesie. To miejsce, gdzie nie brakuje prawdy doświadczenia, jak i przekroczenia barier: językowych, moralnych, estetycznych. Świrszczyńska i Fijałkowska chętnie sięgają w swojej poezji po margines w dwojakim sensie – po pierwsze, rozumianym jako wąski pas, na który zostały zepchnięte głos i doświadczenia kobiet, po drugie, jako nędza, w którą tak często osuwają się kobiety, czy to z racji macierzyństwa, czy niższych płac, czy przemocy mężczyzn. Przez wiersze obu poetek maszeruje szereg postaci kobiecych, wykluczonych, zgnębionych, ale i ekstatycznych. U Świrszczyńskiej są to wariatki, złe macochy, wiejskie baby, zwiędłe kobiety, kobiety bite, gwałcone, zaniedbywane, rodzące, kochające, cierpiące. U Genowefy – tirówki, matki morderców, schizofreniczki, rodzące kobiety i suki, bezdomne kobiety, kobiety socjalu, kobiety chore i starzejące się.
Obie twórczynie połączyła również odwaga sięgania po „nowe” – a niewielu jest autorów, którzy uczynili tak radykalny zwrot w swoim pisaniu. I choć w momencie tego zwrotu ich drogi radykalnie się mijają, doświadczenie zmiany pozostaje wspólne. Zauważmy: Świrszczyńska od zawiłej, stylizowanej barokowo, przeestetyzowanej dykcji poszła w kierunku ascezy i żywego doświadczenia. „Poezję, która ludzi nie wyraża, połączyć z nimi może tylko snobizm” – pisała we wstępie do Poezji wybranych z 1973 roku. Z kolei Jakubowska-Fijałkowska od wersu wzorowanego poniekąd na Świrszczyńskiej (choć nie można tu lekceważyć również wpływów wczesnego Wojaczka i Różewicza) idzie w „nowe” odmiennymi torami: wydłuża wers, wzbogaca rytmikę, próbuje zaśpiewać nowym, powikłanym językiem pieśń straceńców i zaprzańców, odmieńców i buntowników; odchodzi od przejrzystości ku gęstości; maca inne sposoby opisu postaci, zdarzeń. Sama mówi o granicznym doświadczeniu: pewnego dnia usiadłam i napisałam zupełnie inny wiersz. Czy coś się otwarło? Czy coś się zmieniło? „Gdy kobieta przestaje się podobać, czyni pierwszy krok w kierunku swego wyzwolenia”, pisała Jelinek. Gdy wiersze nie muszą się podobać, pojawia się szansa na oryginalną dykcję.
To klasyczny problem, postawiony już przez Geertza: jak przejść drogę od zastanych form kulturowych (w tym formy języka) do przeżywanego życia, a potem to, co jest żywą materią doświadczenia na nowo uchwycić w karby kultury, tak żeby jak najmniej utracić i jak najwięcej przekazać. To „jak najwięcej” czasem oznacza czystość formy, niekiedy jej zmącenie lub celową komplikację – wszystko zależy od tego, co ma zostać wprowadzone w literacki kosmos. Fijałkowska-Jakubowska intuicyjnie wypracowuje nową dykcję dla rozszerzającego się pola swojego doświadczenia i odczuwania świata. Opiera ją na zupełnie innych zasadach organizujących niż w wierszach z I wtedy minie twoja gorączka. W nowych tekstach nie ma już zaskakujących pointowań, następuje odejście od metaforyzowania, gra toczy się na polu całego wiersza. Poetka świetnie organizuje rytm długich fraz, kontrapunktując powtórzeniami: „ktoś stoi przede mną jakby nie mógł za mną zgasić światła// opowiedzieć historii która zdarzyła się gdzieś tam mnie tobie temu kto przede mną// temu co go nie ma za mną” (Lustro). Do tworzenia struktury wiersza angażuje repetujące czasowniki („jest ucho kolczyk czerwone cykorie/ […]/ jest wjeżdżając w miasto i w łazience jest lustro”) i rzeczowniki („słyszę dzwony dla niego dzwony/ jeszcze nie moje dzwony we mnie dzwonią w sercu” [Paweł]). W tych wierszach słychać odległy rytm poezji Tkaczyszyna-Dyckiego, te same obsesyjne nawroty, rytmiczny krok, wrażliwość na melodykę języka. Na sposób Różewiczowski chętnie sięga po wyliczenia: „kochanka poety zabiera mu wszystkie oddechy jęki słowa poematy pieśni / fraszki też sonety wzniosłe ody hymny” (Kochanka poety). Nie obawia się również bliskich Miłobędzkiej spiętrzeń (świat się nawarstwia i nakłada, czasem odkleja): „las lekką pleśń grzybów wilgoć jagody i poziomki/ chrabąszcze”, „noc była deszczowa samobójcza zimna majowa” (Róża), „nie wiesz jak się stało to zabijanie miłości kochanie rodzenie […] było tak pięknie przed tym rodzeniem zabijaniem miłości” (Gdy zabiła twoją miłość). Tak jakby nagle odkryła, że ludzie są głusi na to, co pojedyncze, i dopiero to, co powielone, zwielokrotnione staje się słyszalne. Tak jakby pojęła, że w mowie powtórzenia są naturalne i nieustające, że pewne formy mszalne (litanie) świetnie pracują w naszym umyśle, myśleniu o świecie.
Jakubowska-Fijałkowska opowiada w nowych wierszach historie, w których „za dużo wilgoci pary pasty do zębów szczoteczek grzebieni” (Lustro). Zamiast przejrzystości wybiera zmącenie, zamiast czystości – brud i gęstą językową tkankę. Pisze tak, jakby pisała już nie pojedyncze wiersze, ale poemat „o miłości wyuzdaniu alkoholu i seksie”. Śmiałością swoich wierszy zbliża się rzeczywiście do twórczości najodważniejszych kobiet, piszących w ostatniej dekadzie czy dwóch (Masłowska, Filipiak, Keff) – „na marginesie prawicowej polityki historycznej i neoliberalnej nowomowy, na marginesie patriarchatu” (za Kazimierą Szczuką, w: Rewolucja jest kobietą) tka językową historię wykluczonych. „Dajcie znać, kiedy się będzie można z wami porozumieć”, pisała prawie sto lat temu o kobietach Irena Krzywicka, rozczarowana ich biernością, nieporadnością, tchórzostwem. Nie wątpię, że z Jakubowską, autorką poezji nie gładkiej, nie fantazmatycznej, ale bliskiej światu, żywej, odważnej i pisanej w „nieśnie” (z wiersza Róża), Krzywicka miałaby o czy porozmawiać i umiałaby się z nią porozumieć.
Performance nie jest tomem, który jest „naj”, jak uważa Wioletta Grzegorzewska – najodważniejszy, najbłyskotliwszy, najoryginalniejszy. Ale jest odważny, błyskotliwy, oryginalny i to wystarczy. Jak na razie nie zgarnął żadnych wiekopomnych nagród. Trochę żal, ale dzięki temu wciąż można się nim kameralnie cieszyć, brodzić w tym języku po kolana, po uda, po piersi i ręce.
Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, Performance, Instytut Mikołowski, Mikołów 2011.
Kamila Pawluś
(1979) Poetka, prozatorka, tłumaczka, krytyczka, animatorka kultury. Absolwentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na UW. Współredagowała kwartalnik Tekstualia. Przetłumaczyła Antropologię religii Fiony Bowie (WUJ, 2009)i fragmenty Społeczeństwa sieci Manuella Castellsa (PWN, 2009). Laureatka nagrody głównej w Ogólnopolskim Konkursie na Debiutancką Książkę Poetycką organizowanym przez Kwartalnik Kulturalny Opcje (tom Rybarium, 2008). Teksty literackie i krytycznoliterackie publikowała m.in. w Zeszytach Literackich, Kwartalniku Artystycznym, Czasie Kultury, Wyspie, Portrecie, Opcjach. Stypendystka MKiDN w dziedzinie literatury (2011). W 2012 roku wydała drugi tom wierszy – "Klaustrofobia na wynos" (WBPiCAK, Poznań)
Zobacz inne teksty autora: Kamila Pawluś
Recenzje
Z tej samej kategorii: