„Biały Bóg”, reż. Kornél Mundruczó

"Dog", il. Joanna Łańcucka

To jeden z najważniejszych filmów ostatnich lat. Nie dlatego, że jest szczególnie nowatorski – przeciwnie, od strony formalnej, obraz wydaje się dość konwencjonalny, mimo mieszanki stylów i gatunków: od melodramatu do thrillera, czy niemal horroru . Od strony treściowej zaś „Biały Bóg” jest aż nadto przejrzysty, a tezy postawione przez reżysera nietrudno rozszyfrować.

Film ten jest tak istotny, bo w niespotykany sposób porusza temat relacji między dwoma gatunkami: człowiekiem i psem – zwierzęciem z pozoru tak nam bliskim, że odartym z wszelkiej tajemnicy; a przy tym zadaje pytania, które wydają się dzisiaj szczególnie ważne, nie tylko dla Węgier – ojczyzny reżysera, ale dla całej Europy.

Głównymi bohaterami „Białego Boga” są dziewczynka i pies. Jednak nie w takiej wersji, do jakiej się przyzwyczailiśmy oglądając filmy Disneya, gdzie zwierzęta mówią ludzkim głosem i myślą jak człowiek, choć może trochę ograniczony. Personifikujemy psy dla własnej wygody i poczucia bezpieczeństwa, przypisujemy im swoje uczucia i emocje, nadajemy im imiona: Reks, Cezar, Pluto; lubimy myśleć, że są takie jak my, bo w ten sposób znika tajemnica, która nas przeraża – jak wszystko co nieznane. U Mundruczó pies jest ni mniej, ni więcej tylko psem – przedstawicielem odrębnego gatunku; nie jest trochę głupszym człowiekiem, ani maskotką, jest równoprawnym bohaterem, który ma swoje cele i dążenia.

Dziewczynka to Lili, a pies w ludzkim świecie nosi imię Hagen. Żyją razem szczęśliwie do chwili, gdy matka Lili postanawia wyjechać na kilka miesięcy za granicę i zostawia córkę oraz psa u swojego byłego męża – Dániela. Ani Lili, ani ojciec nie są zadowoleni z takiego obrotu sprawy, a Dániel nie chce Hagena w swoim domu, tym bardziej, że nowe prawo na Węgrzech przewiduje dodatkowe opłaty za posiadanie kundla, psa „niewęgierskiej” rasy. Gdy Lili zabiera psa na próbę młodzieżowej orkiestry, w której gra na trąbce, czara goryczy przelewa się i Dániel, mimo łez i próśb córki, wyrzuca Hagena z samochodu na środku ulicy.

Mundruczó ocenia swój kraj – a jednocześnie całą „białą” Europę – jednoznacznie, jako ksenofobiczny, wręcz rasistowski. Obcy są tutaj niemile widziani, a jeśli już trzeba ich znosić, to niech przyjmą zwyczaje gospodarza i będą posłuszni, jeśli zaś nie chcą lub nie mogą być posłuszni, to niech żyją na marginesie, w domach z tektury, na peryferiach czystego rasowo i kulturowo homogenicznego świata. Świata, w którym można być tylko niewolnikiem lub pariasem, jeśli jest się zbyt słabym, by egzekwować swoje prawa.

Od tego momentu historie dziewczynki i psa są prowadzone równolegle. Dzieci i zwierzęta nie mają w tym świecie zbyt wielu praw, dorośli są dla nich bezwzględni, traktują je jak swoją własność, tresują tak, aby spełniały oczekiwania, i nie sprawiały kłopotu: „przeproś”, „podaj łapę”, „dobry pies”, „grzeczna dziewczynka”. Lili i Hagen choć z dala od siebie, to oboje przechodzą znaczącą przemianę. Lili zaczyna dojrzewać, powoli wchodzi w dorosłość i odbudowuje relację z ojcem, a Hagen wyzwala się spod ludzkiej władzy i wraz z psami ze schroniska rozpętuje rewolucję na ulicach Budapesztu. Tutaj muszę dodać, że psie sceny zbiorowe w „Białym Bogu” zostawiły we mnie pewne uczucie niedosytu. Owszem, umiejętności twórców w pracy ze zwierzętami i logistyka całego przedsięwzięcia wzbudzają podziw, ale według mnie bariera „dobrego psa” nie zostaje przekroczona. Mimo, że miała tu pojawić się konwencja nieledwie horroru, z pobrzmiewającymi echami filmów o atakujących hordach zombie, to psy nie przerażają. Zamiast żądnych zemsty bestii, mamy raczej zwierzaki, które wreszcie mogą robić to, na co mają ochotę – przegryzać reklamówki z jedzeniem i gonić za samochodami.

Ludzie nie szukają prawdziwego dialogu z psami; ich jedyną reakcją na bunt zwierząt, jest lęk i oburzenie. Przecież to pies powinien reagować na nadane przez nas imię, rozumieć polecenia, odgadywać uczucia, „kochać, słuchać, służyć”. Człowiekowi nie zależy na tym, żeby dowiedzieć się, co czuje, co myśli, a przede wszystkim – kim jest pies, czyli idąc za Mundruczó – ten inny, obcy. Próbę porozumienia – jako jedyna – podejmuje Lili. Dociera do niej, że musi znaleźć inny sposób komunikacji, niż ludzkie słowa, bo pies już nie chce znać ludzkiego języka, nie reaguje na ludzkie imię i nie biegnie po rzucony ludzką ręką patyk. Więc Lili gra na trąbce, a pies akceptuje ten język. Melodia, którą gra Lili to fragment Rapsodii węgierskiej cis-moll nr 2 Liszta. Ten muzyczny motyw pojawia się w filmie kilkukrotnie, między innymi w schronisku dla zwierząt – psy czekające na uśpienie, oglądają w telewizji Disneyowską kreskówkę, gdzie kot ubrany we frak i muszkę gra na fortepianie właśnie ten utwór. To z resztą według mnie jedna z najlepszych scen w filmie, która bez demagogii i zbędnych didaskaliów, pokazuje naszą hipokryzję w traktowaniu zwierząt. I to właśnie te wątki „Białego Boga” – relacji między człowiekiem i zwierzęciem, nasz stosunek do zwierząt, problem łączących nas zależności, wreszcie problem zwierzęcej odrębności – przemawiają do mnie najsilniej; być może wbrew Kornélowi Mundruczó, którego zamierzeniem było raczej stworzenie metafory o podłożu społeczno-politycznym.

Psia rewolucja wydaje się z góry skazana na niepowodzenie – hycle i tak schwytają wszystkie wolne psy, ile by ich nie było, jakby nie były silne i zdeterminowane. Ale Mundruczó kończy film w momencie, w którym przez chwilę możemy mieć nadzieję, że nikt nie wygra, i nikt nie przegra. Nie ma pana i jego psa, nie ma agresywnego zwierzęcia i przerażonego człowieka. Pies i człowiek leżą naprzeciwko siebie, z pyskami opartymi na łapach.

Joanna Łańcucka

Urodziła się w 1978 r w Skierniewicach. Studiowała na ASP im. W. Strzemińskiego w Łodzi. Maluje, rysuje, pisze. Autorka krótkich form komiksowych oraz ilustracji i grafik okładkowych – głównie do wydawnictw poetyckich. Współpracuje z kwartalnikiem „Przekrój”, tworząc komiksy do wierszy zamieszczanych w dziale „Wierszówka”. W 2013 r. wydała powieść pt. Stara Słaboniowa i Spiekładuchy, pisze również opowiadania grozy. Mieszka w Warszawie.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |