„Każda wielka idea na początku jest bluźnierstwem”, mawiał niegdyś Bertrand Russell. Jednak co w przypadku, gdy owa wielka idea już na starcie mieni się jako negacja idei sensu stricto? Jeśli idea wprowadzona w życie staje się prawdą, to jakie szanse na urzeczywistnienie ma antyidea? I czy twórcy antyidei faktycznie dążą do uprawomocnienia swoich myśli, czy raczej świadomie zmierzają ku autodestrukcji? Pokłosie formacji kontrkulturowych udowadnia, że można zmieniać współczesny świat, nie wychodząc poza jego margines, poza kulturowy śmietnik. Jednak XXI wiek stał się papierkiem lakmusowym dla wszystkich kontestacyjnych przemian ubiegłego wieku i jasno pokazał, że sprzeciw wobec zastanej cywilizacji, którego ojcami byli bitnicy, hipsterzy i hipisi, poddany został społecznemu procesowi gospodarowania odpadami, a hasło „zmierzchu kontrkultury” jest dziś bardziej aktualne niż kiedykolwiek wcześniej.
Utylizacja idei
Turn on, tune in, drop out
Gdy 14 stycznia 1967 roku Timothy Leary podczas The World’s First Human Be-In ogłaszał kres panowania bożków konsumpcji i nadejście rewolucji egalitarnie ulepszającej warunki egzystencji, prezydent Johnson sukcesywnie realizował ideę „Wielkiego Społeczeństwa”, wprowadzając szereg reform socjalnych, które miały podnieść standard życia obywateli USA. Wiele lat później okazało się, iż program Johnsona przyniósł spodziewane efekty, lecz mimo wszystko sam prezydent został zapamiętany negatywnie ze względu na zwiększenie zaangażowania amerykańskiej armii w wojnę wietnamską podczas jego kadencji. Ponadto władza stała się głównym przeciwnikiem olbrzymiego ruchu społecznego – którego mitem założycielskim niejako stał się happening Human Be-In – więc polityk mieszkający wówczas w Białym Domu nie mógł zostać bohaterem swojej epoki.
Przywołane powyżej fakty ukazują cechę kontrkultur minionego wieku, dzięki której dziś możemy mówić o jej zmierzchu, a przede wszystkim o jej niepowodzeniu w perspektywie społecznej. Tą cechą jest naiwność.
Precyzując… The World’s First Human Be-In w San Francisco było wiekopomnym happeningiem, który miał na celu zjednoczenie lewicowych aktywistów z uniwersytetu w Berkeley oraz zbuntowaną młodzież zamieszkującą hipisowską dzielnicę Haight-Ashbury. W wydarzeniu brali udział również badacze kultury Wschodu, członkowie gangu motocyklowego Hell’s Angels, artyści, a wśród nich Timothy Leary – pisarz, filozof, harvardzki uczony, nieformalny przywódca duchowy kontrkultury lat 60’ i 70’ – który wygłosił hasła (m.in. „All people are one”, „Make love, not war”, „Turn on, tune in, drop out”), będące później znakami rozpoznawczymi ruchu hipisowskiego oraz rewolucji psychodelicznej. Za głośnymi sloganami kryły się jednak starannie umotywowane przesłania oparte na badaniach świadomości, filozofii Wschodu czy fizyce kwantowej. W dziele Info-psychology wydanym w 1987 roku Leary objaśnia dokładnie, jaką filozofią kierował się w swoim życiu i do jakich postaw namawiał młodych przedstawicieli kontrkultury. W jego słowach próżno szukać nawoływań do hedonizmu czy totalnej społecznej anarchii. Stawia on bardziej na systematyczną pracę nad własną osobą, która miałaby umożliwić wejście na wyższy poziom świadomości i wolności z równoczesnym odejściem od konsumpcyjnego stylu życia establishmentu. Jego zdaniem, dostęp do środków psychoaktywnych powinien mieć każdy chcący zgłębiać tajniki własnego „podświadomego ja” i doświadczać wyższych przeżyć o charakterze religijnym. Filozofia łączyła się z religią, a brak rozwoju jednej z tych dziedzin zatrzymywał lub spowalniał rozwój drugiej. Bogate wnętrze człowieka dawało mu ochronę przed bogactwem zewnętrznym, które należy utożsamiać z ograniczeniem wolności przez monopol władzy i przyjmowanie stylu życia elit.
Postulaty Leary’ego co jakiś czas pojawiają się w amerykańskich mediach, jednak rzadko w perspektywie badań nad „głębszymi wymiarami świadomości” – które po głośnych tezach Stanislava Grofa praktycznie stoją w miejscu – a częściej w kontekście legalizacji narkotyków. Choć dyskurs o ponownym wprowadzeniu na rynek „świętej substancji LSD” odszedł w zapomnienie, to niedawno trzeci stan USA zalegalizował marihuanę spożywaną dla celów rekreacyjnych. I jeśli chodzi o przesłanie duchowe Leary’ego, to w tym miejscu można postawić kropkę. Poznawanie głębszych wymiarów własnego „ja” zostało spłycone do konsumpcyjnego poznawania nowych wymiarów przyjemności, a aspekt religijny przepadł kosztem wygodnego ateizmu. Zanik „ducha” we współczesnym kapitalistycznym społeczeństwie jest od wielu lat powracającym problemem w poezji Gary’ego Snydera, jednego z uczestników The World’s First Human Be-In. Poeta wskazuje na brak zaangażowania w kontemplację natury, piękna, własnej religijności; kultura Zachodu umiera, gdy traci swoją „duchowość”, której ideały z kolei upatruje Snyder w formacjach duchowo-filozoficznych Dalekiego Wschodu.
Wprowadzenie idei „Wielkiego Społeczeństwa” Johnsona przyniosło dobrobyt, w którym dorastało „pokolenie Y”. Konsumpcjonistyczny styl establishmentu (z którym tak zaciekle walczył Leary) z czasem oswoił sobie retorykę i hasła neurolibertarianizmu, tym razem dla celów rekreacyjnych… Wolność Leary’ego, a w tym środki pogłębiające świadomość, zostały oswojone przez konsumpcjonizm, utylizując głębokie przesłanie duchowego przewodnika hipisów. Podobnie stało się z hasłami, które padły podczas The World’s First Human Be-In. Na przykład: „Turn on, tune in, drop out”, które wzywało do zerwania z promowanym przez media i władzę stylem życia, przez późniejsze pokolenia i krytyków utożsamiane było z namową do hedonistycznego przyjmowania wszelakich możliwych narkotyków. Duch umarł…
Warto również zaznaczyć, że ów duch kontestacji nie pojawił się wraz z ruchem hipisowskim, lecz został odziedziczony po poprzedniej „epoce” – Beat Generation, której główny przedstawiciel, Allen Ginsberg, również pojawił się podczas wspominanego happeningu. Jego pokolenie wskazało drogę, którą tłumnie kroczyli późniejsi kontestatorzy.
Segregacja postulatów
Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone
O ile młodzież zgromadzona podczas The World’s First Human Be-In sprzeciwiała się zastanym normom społecznym oraz delegalizacji LSD, to ich poprzednicy przed dwudziestoma laty sprzeciwiali się praktycznie wszystkiemu, co dostali od losu. Po II wojnie światowej wśród młodych Amerykanów panował nastrój zniechęcenia oraz rozczarowanie. Udział Stanów Zjednoczonych w wojnie miał przynieść ogromne korzyści, lecz już w późnych latach 40’ mocno wybrzmiewały głosy o kłamliwej rządowej propagandzie i powojennym zubożeniu społeczeństwa. W takiej atmosferze łatwo rozprzestrzeniała się kultura hipsterów (ludzi białej rasy słuchających muzyki Murzynów – nietolerowanej przez establishment – i sprzeciwiających się konwenansom społecznym), a wraz z nią tworzył się nowy ruch – Beat Generation.
Obecnie w Polsce popularne stały się dzieła Jacka Kerouaca (czołowego pisarza BG) i Charlesa Bukowskiego (artystycznie mocno związanego z BG), jednak zdecydowanie najciekawszym twórcą tamtego czasu – którego koncepcje najdłużej wyznaczały kształtowanie się kontrkultury (nie tylko BG) – był William S. Burroughs. Mimo iż utrzymywał przyjacielskie kontakty z najwybitniejszymi bitnikami, to jego działalność pisarska, filozoficzna i naukowa niezupełnie wpisuje się w nonkonformistyczną poetykę Beat Generation. Relacje między nim a czołowymi przedstawicielami BG dobrze ukazują The Yage Letters (Burroughs – Ginsberg), gdzie Burroughs opisuje swoje narkotyczne wizje, przybierając niemalże dydaktyczną narrację guru, a odpowiedzi Ginsberga pozwalają scharakteryzować Burroughsa w podobny sposób. Taki sam stosunek miał do niego Kerouac, który wielokrotnie wspominał o nim jako o przyjacielu i mistrzu.
Choć kontrkultura często czerpała z twórczości Williama S. Burroughsa, to on sam rzadko powoływał się na czołowych kontestatorów tamtych czasów. W miejsce koncepcji ciągłego bycia w drodze Burroughs proponował raczej systematyczny samorozwój wewnętrzny i dążenie do poznania prawd rządzących światem. Podobnie jak Leary miał również swoją obsesję, z tym że niechęć do establishmentu pozostawiał na boku, a za swoją manię obrał kontrolę (społeczną, interpersonalną, kontrolę własnego umysłu).
W The Job (1969) opisuje dokładnie społeczeństwa kontroli, w których wdrażana przez firmy (często utożsamiane z jednostkami sprawującymi władzę) zasada „zdrowego” współzawodnictwa prowadzi do ciągłego rywalizowania i ostatecznie do nienawiści międzyludzkiej oraz tworzenia nowych sztucznych podziałów. Ponadto, owe podziały wprowadzają równowagę nastrojów społecznych i ich stabilizacje – elementy decydujące o skuteczności kontroli. Należy również wspomnieć, iż do koncepcji Burroughsa w swoich trzech artykułach odnosił się sam Michel Foucault. Za idealny środek kontroli Burroughs uważał narkotyki, a przede wszystkim opiaty. W komentarzu do Naked Lunch (1959) opisuje je jako jedyną i najbardziej niebezpieczną formę środków odurzających. Mówiąc o uzależnieniu od pochodnych maku, wskazuje też na charakterystyczną funkcję kontrolną tych specyfików. Twierdzi, iż dealer, sprzedając nabywcy opiaty, tak naprawdę sprzedaje mu pasożyta, a nabywca sam staje się towarem – produktem poddanym homogenizacji, totalnemu uproszczeniu.
W tych koncepcjach Burroughs wizjonersko przedstawił charakterystykę działania współczesnego amerykańskiego społeczeństwa. Wygoda, bezpieczeństwo, łatwe przyjemności w zamian za poddanie się totalnej kontroli. W latach 70’ krytykował hipisów głównie za naiwność. Wiedział, że rebelianci będą musieli wyjść z komun i wówczas – naiwni i bezbronni – współtworzyć społeczeństwo kontroli, przed którym tak się bronili. Co ciekawe, największym osiągnięciem tamtego czasu była dla niego rewolucja seksualna. Jego zdaniem człowiek w pełni zaspokojony seksualnie wystrzeże się konsumpcyjnych zapędów względem „dobrodziejstw materialnych”. Reszta spuścizny hipisów (np. poczucie wspólnotowości czy umiejętność organizowania się, protestowania we wspólnym celu) była traktowana przez Burroughsa dość sceptycznie.
Dziś amerykańscy krytycy mediów podkreślają, że ci sami ludzie, którzy z kwiatami we włosach wychodzili na ulicę podczas „Lata miłości 1967”, kilka lat później tworzyli instrumenty kontroli dla „pokolenia Y”. „Nawet Steve Jobs był hippisem”. Często pojawiają się głosy, iż utworzenie przestrzeni cybernetycznej miało być „wprowadzeniem w życie” psychodelicznych wizji przyszłych inżynierów wielkich korporacji, lecz w odbieraniu takich hipotez należy być dość ostrożnym.
W perspektywie twórczości Burroughsa warto również nadmienić, iż lekarstwem na uniknięcie kontroli jest pojawiające się m.in. w jego The Nova Trilogy (1961−1967) hasło: „Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”. Zdanie to, które miało być zaczerpnięte z Hasana ibn Sabbaha, oznacza, by iluzje systemu zwalczać własną iluzją. W odniesieniu do tych słów należy też postawić pytanie, czy współczesne społeczeństwo jest w stanie wytworzyć własną iluzję, nie wychodząc od iluzji systemu?
Burroughs w ostatnich latach swojego życia raczej nie jest optymistą w tej kwestii, gdyż opisując Homo Sapa, który z konieczności stanowi najwyższą formę rozwoju, wskazuje przede wszystkim na uległość i wyparcie się duszy w zamian za pustą konsumpcję, bogactwo czy względną wolność. Ta teza zyskała popularność wśród krytyków amerykańskiego społeczeństwa. Jednym z nich od lat 70’ XX wieku stało się inne bożyszcze kontrkultury – Hunter S. Thompson.
Junk art
Życie jest piękne i tak bardzo bolesne
Hunter S. Thompson przeszedł do historii głównie jako twórca nurtu gonzo w Nowym Dziennikarstwie (stylu literacko-dziennikarskim popularnym w latach 60’ i 70’ XX w., opierającym się na łamaniu konwencji sztuki dziennikarskiej tamtego czasu) i krytyk sceny politycznej USA. Jednak w jego twórczości możemy odnaleźć wiele odniesień do kontrkultury, buntu młodzieżowego lat 60’, 70’ i 80’ oraz do kondycji współczesnego społeczeństwa USA.
Jego najbardziej znane dzieło, Lęk i odraza w Las Vegas, nierzadko odczytywane jest jako ekstremalny reportaż o ćpaniu. Mamy w nim przedstawioną dwójkę bohaterów (doktora dziennikarstwa oraz jego prawnika), którzy sukcesywnie poddają się działaniu najrozmaitszych narkotyków i naćpani nieudolnie próbują zrealizować wyznaczone sobie – często absurdalne – zadania. Wszystko dzieje się w bajkowej scenerii Las Vegas.
Wymowa tego dzieła jest jednak znacznie bardziej gorzka niż wszelakie przyjęte przez nich specyfiki. Bohaterowie, zatruci optymizmem niczym dzieci kwiaty, chcąc zrealizować wielki mit „American dream”, ponoszą nieuniknioną porażkę. Thompson w charakterystyczny sposób tworzy postać głównego bohatera (swoje literackie alter ego), który, z racji zawodu żurnalisty, powinien zajmować się przede wszystkim relacjonowaniem wydarzeń, jednak w toku akcji sam okazuje się być ich kreatorem, a zarazem kimś w rodzaju „królika doświadczalnego we własnym laboratorium”. W ten sposób reportaż staje się autotematyczną relacją o stanie amerykańskiego społeczeństwa. Dobrze zamaskowane odwołania do ruchu kontrkultury lat 70’ dobitnie pokazują drugie dno Lęku i odrazy w Las Vegas. Rebelianci zamieniają się w ofiary, a za chwilową rozrywką czai się upadek. „American dream” kończy się wraz z ostatnią działką dragów i po rozbudzeniu porażka staje się faktem.
Jednak Thompson nie traktował przedstawicieli kontrkultury jak zła ciążącego nad Ameryką. Ich bunt ukazywał jako ważny element historii USA, lecz z drugiej strony wskazywał na ich naiwność, a największego przeciwnika upatrywał we władzy. Dziesiątki swoich tekstów wymierzył w prezydenta Nixona, głównie za korupcję w jego obozie, aferę Watergate i konserwatywne podejście do problemów społecznych. W poczynaniach prezydenta widział również odzwierciedlenie nieudolności amerykańskich elit. Polityka stała się dla niego obszarem, w którym najbardziej uwidoczniała się degradacja społeczna. Kiedy w latach 90’ (i później) do władzy dochodzili rówieśnicy hipisów, jak i byli kontestatorzy, negatywne podejście do polityków wcale nie osłabło… A w The Proud Highway Thompsona z 1997 możemy wyczytać: „Nadzieja wzrasta, marzenia przemijają i giną. Miłosne plany na jutro, samotne myśli na wczoraj. Życie jest piękne i tak bardzo bolesne”.
Nie powinno się oceniać twórczości Thompsona jako antyhipisowskiej. Jednak on sam, wypróbowując kontrkulturowe pomysły na życie i otaczając się ludźmi związanymi z ruchami kontestacji, pokazał dobitnie, że amerykański mit jest czystą fikcją, i pokazał to w sposób iście mistrzowski, tworząc sztukę z ilustrowania społecznych porażek.
Dzikie wysypiska
Na pytania postawione w lidzie tak naprawdę trudno odpowiedzieć. Trudno z perspektywy osoby urodzonej w Polsce po roku 1989 spekulować, czy „to wszystko było warte zachodu”. Jednak czy bezsensownym jest wysadzanie przeszkód dla tworzenia nowych ścieżek ze świadomością, że kiedyś i tak oberwie się od spadającego odłamka? Czy może bezsensownym jest bezpieczne omijanie przeszkód?
Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem będzie tu: RECYCLING.
Dezydery Barłowski
Ur. 1991. Prozaik, twórca tekstów naukowych, artystycznych oraz publicystycznych. Tłumacz współczesnej literatury USA. Jego zainteresowania badawcze obejmują przede wszystkim kontrkulturę amerykańską, antropologię feministyczną, transpersonalne i humanistyczne kierunki psychologii. Absolwent filologii polskiej oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej, obecnie student komparatystyki UJ.
Zobacz inne teksty autora: Dezydery Barłowski
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: