Powiedzieć, że nic nie opisuje enigmy zwanej kobiecością lepiej niż sytuacja wykluczenia (poza nawias polityki, refleksji filozoficznej, sztuki albo nawet egzystencji), to nie powiedzieć niczego nowego: feministki, zwłaszcza spod znaku écriture feminine, od kilku pokoleń mapują mechanizmy konstytucyjnego dla kobiecej płci wykluczenia. Człowiek nie rodzi się kobietą – pisała jedna z matek-założycielek tego nurtu myślenia – człowiek kobietą się staje, a dodajmy, że staje się nią na skutek odkrycia, iż jest istotą uszkodzoną; co więcej, jest też istotą, której (uszkodzona) płciowość wyczerpuje całość jej bycia. Jestem pewna, że większość kobiet pamięta moment, w którym dokonały bolesnego odkrycia, iż są „błędem natury”, czyli „rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny” (św. Tomasz z Akwinu), które jakże często dokonuje się podczas lektury kanonicznych dla zachodniej kultury tekstów literackich i filozoficznych. Dla istot płci żeńskiej, które same próbują pisać, odkrycie tej fundamentalnej ułomności przybiera postać czegoś w rodzaju założycielskiej traumy. Nie mamy tu niestety czasu na omawianie poszczególnych przypadków (Woolf, de Beauvoir, Duras, Plath i wiele, wiele innych), zresztą kwestia ta była wielokrotnie analizowana[1]. Jednak z powyższych dość pospiesznych obserwacji wynika pierwszy, ogólny wniosek: ani czytanie, ani pisanie nie należą do czynności, z których można łatwo wyrugować problem różnicy pomiędzy płciami (a zatem także problem asymetrii płciowej). Wydaje się, że są ku temu dwa powody: po pierwsze – zagadka płci jest nierozerwalnie związana ze sferą estetyki[2], po drugie – obowiązujący w ostatnich dekadach dogmat o śmierci autora i, co za tym idzie, o całkowitym oddzieleniu sfery estetyki od sfery egzystencji należy do szeroko pojętego światopoglądu patriarchalnego[3].
Jeśli na samym początku przywołuję wszystkie te dość dobrze znane kwestie, to dlatego, iż jestem przekonana, że refleksja nad kobiecością – w kontekście polityki, estetyki, etyki, egzystencji – musi zawsze zaczynać się właśnie w tym miejscu. Z chwilą, kiedy zaczynamy mówić o kobiecości czy kobiecie, musimy pamiętać, że przywołujemy istnienie powstałe na skutek aktu przemocy. Nie jest to pojedynczy akt, raczej nakładające się na siebie działania wielu sił, operujących już na najbardziej podstawowym poziomie bytu. Jak dobrze wiadomo, pozytywnie istniejący byt to zasadniczo byt męski. Kobieta, jak usłyszeliśmy chociażby od Lacana, jest „niecała” (pas toute), przy czym jej „niecałość” stanowi tło, konieczny warunek tego, żeby coś innego mogło w pełni zaistnieć. Kobiecość jest paradygmatyczną innością.
Z nieco innej perspektywy o asymetrii płciowej pisze Marzena Adamiak, przyjmując za punkt wyjścia filozofię Emmanuela Lévinasa. Autorka zastanawia się: dlaczego w ogóle pytamy o kobietę, o tożsamość kobiety, o jej status ontologiczny? Otóż dlatego, że tradycyjny podmiot humanistyki (w tym także literatury), podmiot, który w swoich założeniach ma być płciowo neutralny, jest w istocie męski. Kobiecość stanowi kres filozofii w tym sensie, że, jako niedająca się zasymilować inność, stawia pod znakiem zapytania jej najbardziej podstawowe pojęcia. Lévinas dał temu dobitny wyraz, formułując tezę o zasadniczo męskim charakterze zachodniego modelu podmiotowości. Jednak kobiecość to także kres filozofii Lévinasa. Według Adamiak autor Inaczej niż być wpada w pułapkę próby stworzenia ontologii kobiety, co więcej, „tworzy ją w najbardziej klasyczny sposób, opisując kobiecość poprzez erotyczność i czyniąc z erosa istotę tego, czym jest kobieta”. Ta praktyka stawia cały Lévinasowski projekt etyczny pod znakiem zapytania, ponieważ „etyka, której największą zaletą miało być stworzenie sytuacji poza światem przemocy i wojny, sama przyzwala na przemoc – przemoc wobec Innej”[4].
Pytanie o kobiecość okazuje się zatem wyjątkowo trudne. Zaś w pytaniu „czym jest kobieta?” samo słowo „jest” staje się wysoce problematyczne (jeśli kobieta „jest” horyzontem metafizycznego humanizmu, a właśnie to staram się wykazać)[5]. Niemniej jednak, jak zaznaczyłam powyżej, nie da się tego pytania po prostu pominąć, gdyż jest ono nierozerwalnie związane z refleksją na temat literatury, a nawet szerzej – języka. Odwołując się do pojęcia ukutego przez Jacquesa Derridę, można stwierdzić, że to fallogocentryzm zachodniej kultury prowokuje do pytania o kobiecość. Jest już jednak kwestią oczywistą, że pytanie to nie powinno dotyczyć tożsamości kobiety: po pierwsze dlatego, że kobiecość wyłania się z tych rozważań jako kres esencjalnie pojmowanej tożsamości, po drugie dlatego, iż próba odpowiedzi na pytanie „czym jest kobieta?” prowadzi do kolejnego aktu przemocy. Proponuję zatem przyjrzeć się kobiecości jako kategorii, która ma pewne konsekwencje etyczne i estetyczne możliwe do zaobserwowania w utworach literackich. Od razu zaznaczę, że nie chodzi wyłącznie o teksty pisane przez kobiety. Dostrzegam te konsekwencje w czymś, co roboczo określę mianem specyficznej „konfiguracji podmiotowej” pojawiającej się w pewnych tekstach, którą z kolei – za Lévinasem, Derridą i Tracy McNulty – będę nazywała gościnnością tekstu[6].
Powiedzieliśmy już trochę o wyrugowaniu kobiecości z uświęconej przestrzeni logosu. W niniejszych rozważaniach najbardziej interesuje mnie jednak poezja: jestem zdania, że kanoniczna poezja kultury zachodniej jest bardzo niegościnna wobec kobiecości, zarazem czyniąc z niej użytek i odmawiając jej prawa dostępu do arkanów sztuki słowa. Przeczytajmy jeden z Sonetów odeskich Adama Mickiewicza. Nie jest to najwybitniejszy wiersz naszego wieszcza, ale do jego zalet należą przejrzystość i symptomatyczność:
Do * * *
Patrzysz mi w oczy, wzdychasz – zgubna twa prostota;
Lękaj się jadu, który w oczach żmii płonie,
Uciekaj nim cię oddech zatruty owionie,
Jeśli nie chcesz kląć reszty twojego żywota.
Szczerość, jeszcze mi jedna pozostała cnota;
Wiedz, że niegodny ogień zapalasz w mym łonie;
Lecz umiem żyć samotny – i po cóż przy zgonie
Ma się wikłać w me losy niewinna istota?
Lubię rozkosz, lecz zwodzić nadto jestem dumny,
Tyś dziecko – mnie namiętne przepaliły bole;
Tyś szczęśliwa, twe miejsce w biesiadników kole –
Moje, gdzie są przeszłości smętarze i trumny.
Młody bluszczu! zielone obwijaj topole,
Zostaw cierniom grobowe otaczać kolumny.
Pod względem ustawienia relacji pomiędzy płciami można ten wiersz uznać za paradygmatyczny: „ja”, podmiot mówiący i organizujący świat wokół siebie, jest mężczyzną, adresatka i „materiał” wiersza to kobieta. Jego spojrzenie przyszpila ją w nieruchomej pozie, dzięki temu on może opowiadać o tym, co ona robi i czym jest. Jej żałosne działania skupiają się oczywiście na nim: „Patrzysz mi w oczy, wzdychasz” – informuje, rzecz jasna, że jest w nim zakochana. W swojej „zgubnej prostocie” nie rozumie jednak, że u jego boku mogłoby ją czekać tylko zniszczenie, co wynika z jego wyjątkowości, albowiem jego miejsce jest tam, gdzie „przeszłości smętarze i trumny”. Ona jest żywa, naiwna, trzeba do niej przemawiać pobłażliwie: „Tyś dziecko”. On zaś zna rzeczy, których nie dane jej będzie nigdy poznać, a ta tajemnicza wiedza czyni go nieszczęśliwym (w kontraście do jej zwyczajnego szczęścia). Ona jest jak młody bluszcz, a on, poeta, geniusz, potrzebuje cierni. Jego mocna podmiotowość sprawuje suwerenną kontrolę nie tylko nad językiem i pojęciami (obowiązuje twarda binarność), ale też nad przedmiotem opisu, kobietą. On jest poezją, ona – nagim życiem.
„And say the animal responded?” (a gdyby zwierzę odpowiedziało?) – zapytał kiedyś prowokacyjnie Jacques Derrida. And say the woman responded? Co by się stało, gdyby ona przemówiła, jak zabrzmiałby jej głos? Wszyscy znamy komizm kobiecego głosu, który próbuje coś wypowiedzieć, ale zaczyna piszczeć albo syczeć. Historia poszukiwania głosu przez kobiety-autorki jest już dość dobrze znana i opisana. Chciałabym jednak zaproponować stwierdzenie, że to właśnie z powodu kłopotów z głosem – za sprawą radykalnego wyciszenia w wierszach najwybitniejszych poetów naszej kultury – kobieta pisząca boryka się z tak potężnymi przeciwnościami. Trzeba przecież zauważyć, że prawdziwy przełom, jeśli chodzi o sytuację piszących kobiet, nastąpił w chwili, kiedy narodziła się powieść. Ale ma ona w sobie coś dyletanckiego i to właśnie na tym nie do końca poważnym polu kobiety mogły zacząć realizować pragnienie mówienia, tę energię, która od wieków napędzała pokolenia niestrudzonych opowiadaczek. W ten sposób powstała literatura, którą określa się czasem kontrowersyjnie mianem „kobiecej”.
Rzecz ma się jednak całkiem inaczej w przypadku poezji, tej najwyższej i najbardziej tajemnej sztuki słowa. Historie poetek to najczęściej opowieści o walce: o głos, który zostanie usłyszany i potraktowany poważnie, o kobiecą tradycję, o taki idiom poetycki, który nie będzie marginalizował kobiecości, czyniąc z niej jedynie atrybut mężczyzny-geniusza. Wyjątkowo dobrze widać te zmagania w twórczości Sylvii Plath: to poetka uwiedziona silną tradycją poetycką angloamerykańskiej kultury, pragnąca pisać tak, jak pisali mężczyźni, a zarazem boleśnie odczuwająca niezbędne w tym celu wyrzeczenie się kobiecości. W wierszach Plath wielokrotnie powraca motyw obnażonego, zmasakrowanego, czy też po prostu uśmierconego kobiecego ciała. W pewnym sensie znajdujemy w tych utworach spełnienie ponurego ostrzeżenia Mickiewicza: Plath to dziewczynka, która nie usłuchała, zbliżyła się (do poezji) i zginęła. Na drugim biegunie plasują się poetki, które w całości odrzucają męską tradycję poetycką, pisząc gniewnie, próbując dać wyraz kobiecemu doświadczeniu. W Ameryce to doświadczenie łączy się często z kwestią etniczności, na przykład u Gwendolyn Brooks czy Nikki Giovani.
Wszystkie te kobiece historie uważam za bardzo interesujące, najciekawsza wydaje mi się jednak strategia, która polega na uniknięciu obydwu powyżej opisanych możliwości. Strategia, którą odnajduję w niektórych tekstach Marianne Moore, Elizabeth Bishop, Wisławy Szymborskiej i wielu innych poetek, ale również, czasami, w wierszach autorstwa mężczyzn (na pierwszym miejscu umieściłabym Williama Carlosa Williamsa), nie polega na szczególnym doborze tematów (doświadczenia kobiet), lecz na tworzeniu takich konfiguracji podmiotowych, które czynią tekst otwartym na kobiecość, a także – na świat, i ostatecznie – na życie.
Gościnność, tak jak próbuję ją skonceptualizować, jest nie ego-logiczna (jak w silnej podmiotowości Mickiewicza), można pewnie powiedzieć, że zamiast tego jest eko-logiczna – ponieważ stara się przekroczyć to, co Freud określił mianem „pierwotnego narcyzmu” patrzącego, czującego i mówiącego podmiotu, na rzecz otwartości, która pozwala uobecnić się inności, nie-ja. Podmiot gościnny przestaje interesować się samym sobą – swoim istnieniem, czy też, w ponowoczesnych wersjach tej samej historii, raczej już nudnym dramatem swojej własnej nieobecności (śmiertelności). Dopiero z chwilą rezygnacji z szeroko pojętego autotelizmu pojawia się możliwość życia, i to zarówno dla istoty, która patrzy, czuje i pisze, jak i innych form istnienia pojawiających się w polu jej widzenia. Podmiot gościnny jest zawsze niedokończony, zawsze dopiero powstaje, w odpowiedzi na to, co przychodzi z zewnątrz. Filozofka Judith Butler zauważa, że życie polega właśnie na niemożliwości przewidzenia tego, kim będzie się za chwilę, jutro, w przyszłości. Podmiot, który wie, kim jest (podmiot kartezjański, męski), zamknięty w sztywnej zbroi samoświadomego „ja”, pozostaje martwy. Życie to możliwość spontanicznego reagowania na to, co się wydarza – także w języku i poezji. Tym, co umożliwia zanurzenie w życiu, jest kobiecość, czyli element podmiotowości, który – działając na przekór metafizyce obecności – chroni przed stanem rigor mortis narcystycznego, agresywnego (choćby tylko samobójczo) „ja”.
Wierszem, który nie tylko realizuje poetykę gościnności na poziomie relacji pomiędzy podmiotem mówiącym a światem zewnętrznym, ale także niemal wprost porusza kwestie kruchej podmiotowości, inności i przemocy fallogocentrycznej metafizyki jest „Man Moth” Elizabeth Bishop. Odczytanie tego wiersza w kontekście kategorii etycznych, które starałam się tu zarysować, przedstawię w następnym odcinku.
[1] Zob. m.in. Shoshana Felman, What does a woman want? Reading and sexual difference. The Johns Hopkins University Press, Baltimore and London, 1993.
[2] Są na to liczne dowody, od ogłaszania kobiety „płcią piękną” przy jednoczesnym utożsamieniu jej z obrzydliwością (analizowanym przez Freuda w eseju o niesamowitym i w Kristevy pracach o wstręcie), po rozmaite waloryzujące męskość manifesty estetyczne, z Manifestem Futuryzmu Marinettiego na czele.
[3] Wstępny i skrótowy charakter tych rozważań uniemożliwia mi przedstawienie dowodu tej ostatniej tezy. Czytelników zainteresowanych tym tematem zachęcam do zaznajomienia się z feministycznymi odpowiedziami na koncepcję „śmierci autora”. Zob. m.in.: Sarah Wilson, Situated authorship: Feminist Critical Engagement with Roland Barthes’s ‚The Death of the Author’ (online)
[4] Marzena Adamiak, O kobiecie, która nawiedza myśl: kobieta jako figura inności w koncepcji podmiotu Emmanuela Levinasa. Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008, str. 17.
[5] Zob. także: Jacques Derrida, The Beast and the Sovereign, red. Michael Lisse, Marie-Louise Mallet, Ginette Michaud, tłum. Geoffrey Bennington, The University of Chicago Press, 2009.
[6] Nieco bardziej szczegółową analizę pojęcia gościnności Czytelnicy mogą znaleźć w tekście mojego autorstwa zatytułowanym „Laura (Riding) Jackson i etyka gościnności”, opublikowanym w poprzednim numerze Wakatu. Wyjaśniam tam, posiłkując się przede wszystkim myślą Tracy McNulty, związki pomiędzy gościnnością i kobiecością, a w szczególności – rolę kobiety w tym, co McNulty określa mianem „relacji gościnności”. McNulty wychodzi od lektury tekstów antropologicznych i literackich, ostatecznie jednak definiuje gościnność jako element kobiecej podmiotowości, albo raczej jako kobiecy element podmiotowości. Stosowane przez McNulty określenie „the hostess” tłumaczę przymiotnikowo „gościnna”.
Julia Fiedorczuk
(1975) Poetka, prozaiczka, tłumaczka i krytyczka literacka. Doktor nauk humanistycznych, prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim. Akademicko zajmuje się krytyką feministyczną i ekologiczną, poruszając się przede wszystkim w obszarze literaturoznawstwa. Wydała cztery książki poetyckie, zbiór opowiadań ("Poranek Marii i Inne Opowiadania", Wrocław 2010, ) i powieść ("Biała Ofelia", Wrocław 2011). Laureatka nagród: Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek za najlepszy debiut (Poznań 2003) i Huberta Burdy (Wiedeń 2005). Jest członkinią ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Julia Fiedorczuk
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: