Fabryka przedsiębiorców. Wokół Firm Piotra Puldziana Płucienniczaka

 – Ten? Docent Kasiński, historyk. A od dwóch lat biuro matrymonialne. No a co się dziwisz? Też pieniądz, wzbogacił się na cudzym szczęściu. No, historyk, habilitował się z luksemburgizmu czy z czegoś takiego, ale stwierdził, że z tego nie wyżyje.

Stefan Sapieja do Piotra Nowosada, Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce, 1989, reż. Feliks Falk[1]

 

Kilka lat temu na listach najbardziej przedsiębiorczych państw świata – skazanych na sukces i ciężko pracujących na czekający tuż za rogiem niezmierzony dobrobyt, państw, w których myśli się już niemal wyłącznie o bąbelkach apetycznie pieniących się w chłodnym, orzeźwiającym Moët & Chandon Dom Pérignon – Uganda brawurowo wyprzedziła Tajlandię. Między innymi tym bąbelkom są dedykowane Firmy.

Piotra Puldziana Płucienniczaka – redaktora czy też konceptualnego autora książki, którego rola sprowadzała się do opracowania potężnej bazy danych stworzonej w ramach kolektywnych wysiłków Polek i Polaków – interesują przede wszystkim uczucia i nadzieje zalotnie mrugające do czytelniczki zza sążnistej „ilościowej analizy gospodarki kreatywnej”. Mnie z kolei interesuje głównie to, co mruga do nas zza fasady uczuć i nadziei – potężny zestaw antyspołecznych instrumentów z zakresu ekonomii, polityki i kultury, który w latach dziewięćdziesiątych XX w. pozwolił stworzyć osobliwą hybrydę upokorzonego robotnika (często postchłopa w pierwszym lub drugim pokoleniu), zdradzonego przez robotnicze państwo, oraz bezwzględnego manchesterskiego przemysłowca, który wartość dodatkową wyciśnie ze wszystkiego, co się rusza; hybrydę zwaną dumnie polskim przedsiębiorcą. Zacznijmy od początku, by opóźnić nieco moment prezentacji smutnych wniosków.

Ogólnodostępną bazę nazw polskich przedsiębiorstw Puldzian poddał kolejno następującym procedurom w języku programowania R:

Listy firm z poszczególnych województw zostały połączone w jedną. Usunąłem z nazw wszystko poza pierwszym wyrazem. […] Następnie baza wyrazów została porównana ze słownikami: polskim, nazwisk i miejscowości, angielskim oraz niemieckim. Ewentualne powtórzenia […] zostały usunięte. Dodałem również filtry związane z końcówkami nazwisk […]. Tak więc zostały wyrazy, które oznaczają firmy. (s. 8)

W formie żółtego woluminu, bezbłędnie budzącego wspomnienia o zamierzchłych czasach książek telefonicznych, dostajemy więc kwintesencję polskiej transformacji, materialny dowód świadczący o niekwestionowanej skuteczności wieloletniej, neoliberalnej propagandy. Jeśli – jak pisze Płucienniczak – „[r]ocznie zakłada się w Polsce około 350 tysięcy firm”, to przyznać musimy, że opisany przed czterdziestu laty przez Michela Foucaulta proces kształtowania nowej formy podmiotowości spełnił u nas chyba oczekiwania jego projektantów. Homo economicus, pisze badacz biopolityki, w XVIII wieku wyłania się z pism angielskich empirystów jako podmiot interesu – funkcjonujący w pewnym oderwaniu od podmiotu prawa – który wkrótce okazuje się istnieć również względnie autonomicznie wobec całościowego systemu społecznego. Jednostka w ujęciu Condorceta jest co prawda zanurzona w systemie społecznym, na którego działanie nie ma dużego wpływu, ale wszelkimi możliwymi sposobami dąży do realizacji własnego celu, który ostatecznie okazuje się zbieżny z celami innych ludzi – tutaj oczywiście na scenę wkracza, cała na biało, Smithiańska „niewidzalna ręka”: istnieje pozytywna korelacja między interesem społecznym i interesem jednostki; ogólne zasady ustanawiające szczęście ogółu nie mogą być zrozumiałe dla indywidualnego podmiotu, ale istnieją one tak długo, jak długo ów podmiot pozostaje stuprocentowym egoistą. W społeczeństwie dobrobytu jednostka nie dąży do zbiorowego dobra (Foucault 2011, 267–281), zbiorowe dobro zawsze znajduje się bowiem poza zasięgiem indywidualnego poznania – zakwestionowana zostaje tu więc również rola politycznego suwerena (2011, 281–288). Liberalny homo economicus staje się kluczową formą podmiotowości również w reżimie neoliberalnym, aczkolwiek różnica między liberalnym i neoliberalnym obrazem świata została przez Foucaulta zarysowana dość wyraźnie. W tym pierwszym kategorią centralną pozostaje wymiana, w drugim – rywalizacja. To zwrot w ścisłym sensie antropologiczny, wynika z niego bowiem modyfikacja interesującej nas formy podmiotowości; homo economicus, by móc brać udział w powszechnej rywalizacji podmiotów interesu, musi przekształcić w kapitał wszystko, co posiada – tak właśnie staje się „przedsiębiorcą samego siebie”, a z horyzontu wspólnej wyobraźni znikają pojęcia robotnika oraz płacy (2011, 229–231). Neoliberalna wojna ze związkami zawodowymi zostaje wygrana między innymi dzięki przeformułowaniu dyskursywno-egzystencjalnego pola, dzięki produkcji nowej formy podmiotowości, która umożliwiła uelastycznienie rynku pracy i dokonanie znaczących cięć w wydatkach z zakresu polityki społecznej. Wszystko to odbywa się jako proces wymazywania konfliktu klasowego ze społecznego imaginarium: w neoliberalnym reżimie każdy jest w posiadaniu kapitału, który bez trudu może zainwestować, na przykład we własne kompetencje, aby następnie czerpać z nich „zyski” (w tym ujęciu nie jest to już płaca otrzymywana za sprzedaż siły roboczej). Przedsiębiorca samego siebie dysponujący tylko kapitałem ludzkim w początkowej fazie aktywności gospodarczej ma zatem działać tak, jakby generował wartość dodatkową, dokonując wyzysku swojego wewnętrznego robotnika (inna rzecz, że w późnej fazie neoliberalizmu „kapitał” przyjmie u klas podporządkowanych „ujemną” postać i jako dług służył będzie przede wszystkim społecznej kontroli; zob. Lazzarato 2012).

Nikogo nie trzeba chyba przekonywać do tego, że zarysowana powyżej narracja trafiła w potransformacyjnej Polsce na żyzny grunt. Wschodnioeuropejski model socjalizmu (czy też „kapitalizmu państwowego”, jak określa się go w wielu nurtach myśli lewicowej) przyzwyczaja obywateli do radykalnego przeciwstawiania interesu kolektywnego interesowi jednostkowemu, mimo że Marks pozostaje do dziś jednym z największych w historii teoretyków indywidualnej samorealizacji człowieka. Opowieść o kapitale ludzkim staje się więc nie tylko obietnicą dobrobytu, znanego z hiperbolizowanych opowieści tych, którym udało się zwiedzić Niemcy Zachodnie, ale także obietnicą wyrwania się z jarzma „opresyjnej wspólnoty”, ograniczającej potencjał kongenialnych indywiduów odpowiedzialnych tylko za swój własny los. W dziwnym sojuszu, trudnym do klarownego wyłożenia komuś, kto nie jest wtajemniczony we wschodnioeuropejskie realia, działać tu będą papież i punk rock, antykomunizm i kontrkulturowe umiłowanie wolności, etos dysydencki i zdolność do robienia wyrafinowanych przekrętów. Gdyby nie to święte przymierze – nasz peryferyjny, sarmacki odpowiednik zachodnich zdobyczy Maja ’68 – nigdy nie powstałoby magiczne zaklęcie ekstremalnie zmieniające polski krajobraz społeczny: „zausz firmę”.

Estetyka sukcesizmu, do której obecnie łapczywie przyssała się Rozdzielczość Chleba – i która znalazła swoje doskonałe artykulacje zarówno w książce Puldziana, jak i w krakowskiej wystawie Sukcesizm Rozdzielczości Chleba – jest logiczną konsekwencją tego, co narodziło się w wyniku wcześniejszych eksperymentów grupy z eksploatacją estetyki cyberżulerskiej (poświęcono jej numer #3 „Nośnika”, wysuwała się ona również na pierwszy plan w Pamiętnych statusach Łukasza Podgórniego). Gdy raz zobaczy się społeczny hardware strukturalnego bezrobocia, życia za minimalną krajową i współczynnika Giniego wystrzelającego w kosmos niczym sylwestrowe fajerwerki z wietnamskiego straganu, nic już nie będzie takie jak dawnej – a na pewno nie będzie możliwy powrót do modernistycznego z ducha, cybernetycznego eksperymentu, który lewituje gdzieś w artystycznej próżni. To od tej brzydkiej strony, spod osiedlowej Żabki, z Żuberkiem w dłoni, Rozdzielczość Chleba patrzy na coachingowe mowy motywacyjne, pedagogiczny wymiar krzywej Laffera i błyskawiczny rozkwit polskich start-upów; i właśnie ta populistyczna perspektywa, której wciąż tak bardzo brakuje w polskim krajobrazie literackim, a która nawet najpotężniejszą afirmację wszechobecnego sukcesizmu uczynić potrafi po prostu przygnębiającą, sprawia, że Rozdzielczość jest dziś najbardziej progresywnym (lub „prospołecznym”, jeśli tak jak ja nie lubicie rozwojowego dyskursu) kolektywem literackim w tym kraju.

Na tym też polega siła Firm: proponowany tu model krytyki społecznej nie opiera się na literalnym wyrażeniu sprzeciwu wobec współczesnych mechanizmów władzy ani na inteligenckim, wyższościowym komentowaniu nieracjonalnych zachowań polskiego „motłochu” („ach, gdyby tylko ci prości ludzie zrozumieli istotę progresywnych podatków, w pół roku zrobilibyśmy u nas Szwecję!”), ale na empatycznej – tak jest, empatycznej – analizie kluczowego problemu, jakim jest utożsamienie się potransformacyjnej klasy ludowej z neoliberalnym modelem zarządzania. Publikacja Puldziana pozwala zwrócić uwagę na fakt, niezbyt często omawiany w kręgach artystyczno-intelektualnej lewicy, a zasygnalizowany przeze mnie w akapicie otwierającym niniejszy szkic, powstawania „przedsiębiorstw z biedy”. Jednym z częstych powodów rejestrowania firm w Polsce, wbrew temu, co twierdzą niektórzy, pozostają bowiem nie tyle marzenia o bogactwie na miarę potentatów z Doliny Krzemowej, co raczej fantazje – jakże dziecinne i wydumane – o względnej finansowej stabilizacji umożliwiającej godne życie oraz o pracy bez codziennej, profilaktycznej dawki mobbingu ze strony przełożonego[2]. Smutne fakty są oczywiście takie, że realizacja tych fantazji wymusza na „przedsiębiorcy z biedy” przyjęcie tych instrumentów oraz stosowanie tych praktyk, których ofiarą sam był przed momentem.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia, ściślej związana z samym statusem Puldziana jako autora Firm. Paulina Chorzewska, recenzując tom dla „Małego Formatu” (2017), zwróciła uwagę, że wszystkie nazwy są tu „tak samo brzydkie, niepraktyczne i niepoprawne” – a krytyczka pisze przecież nie o byle czym, bo o onomastycznych innowacjach polskich ludzi biznesu. Jej wnioski zdają się zatem doskonale współbrzmieć z analizami kreatywności w neoliberalizmie, które wyraźnie wskazują, że współczesny fetysz samorealizacji i oryginalności niewiele ma wspólnego z faktyczną innowacyjnością (zob. np. Fisher 2009); proces twórczy zakrojony do ram gospodarki kapitalistycznej wcale nie sprowadza się do niczym nieograniczonego wyboru środków, form i metod biznesowego działania, ale oznacza raczej dostęp do bardzo wąskiego asortymentu sprawdzonych już praktyk, których skuteczność i intratność łatwo ocenić. Dlatego właśnie nie powinny zaskakiwać nas Budowlexy, Mareksy i Chemiopole – sposoby konstruowania nazw przedsiębiorstw pozostają w gruncie rzeczy synekdochą samych sposobów funkcjonowania polskich jednostek gospodarczych.

Aczkolwiek to, że nazwy firm w Firmach są nieładne i nieciekawe, nie zmienia przecież faktu, że gest wykonany przez Puldziana zalicza się do tych praktyk – a raczej jest ich genialną karykaturą – które są kluczowe dla współczesnego, „antyprodukcyjnego” kapitalizmu zacierającego granice między zyskiem i rentą. Puldzian, cyberżulerski socjolog-populista z sytuacjonistycznym zacięciem, pogrywa z nami niczym paskudny łowca trendów albo google’owski krezus grodzący intelektualne dobra wspólne (zob. również przewrotne posłowie Płucienniczaka do Pamiętnych statusów Łukasza Podgórniego; 2016). Na jego książkę pracowały przecież tysiące polskich przedsiębiorców, którzy w pocie czoła, podczas wielogodzinnych sesji zarządów wymyślali Promleko, Stalpex, Techmax, Krofix i Krośbud! Logika, zgodnie z którą działa autor, jest oczywiście oparta na osobliwym, typowym dla twórców związanych z Rozdzielczością Chleba przenicowaniu kapitalistycznego mechanizmu: nie szuka on tego, co zostało wypracowane w ramach commonerskich praktyk i co faktycznie może się nieźle sprzedać, ale dokonuje czegoś w rodzaju „miękkiego” przechwycenia (miękkiego, bo nie może nikomu utrudnić dostępu do własnego brandu) i utowarowienia tego, co w działaniach polskich przedsiębiorców wydaje się najbardziej „chujowe”, jakby zabezpieczając się w ten sposób przed możliwością realnego zmonetyzowania ich mizernej kreatywności. Tym właśnie sposobem Puldzian zbliża się do istoty tego, czym jest estetyka sukcesizmu, nie tyle o niej opowiadając, co samemu ją praktykując: nie chodzi tu przecież o kult rzeczywistego powodzenia, ale o ustawiczne sytuowanie się tak daleko od osiągnięcia założonego celu, aby w swoich skazanych na porażkę staraniach wzbudzać konsternację i współczucie. Firmy bez wątpienia są książką żałosną – i na tym właśnie polega ich fenomen.

Znalezione obrazy dla zapytania creative commons cc by Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL).

Literatura:

Chorzewska, Paulina. 2017. Smutne i wesołe firmy. „Mały Format” 10.
Foucault, Michel. 2011. Narodziny Biopolityki. Przeł. Michał Herer. Warszawa: PWN
Fisher, Mark. 2009. Capitalist Realism: Is there no alternative? Winchester: Zero Books.
Hardy, Jane. 2012. Nowy polski kapitalizm. Przeł. Agata Czarnacka. Warszawa: Książka i Prasa.
Lazzarato, Maurizio. 2012. The Making of the Indebted Man. Przeł. Joshua David Jordan. Los Angeles: Semiotext(e).
Płucienniczak, Piotr. 2016. Grodzenie statusów. W: Łukasz Podgórni. Pamiętne statusy. Kraków–Internet: Rozdzielczość Chleba.

[1] Dziękuję tow. Katarzynie Warmuz za zwrócenie mojej uwagi na to nieprzebrane źródło wiedzy o polskich fantazjach na temat wolnego rynku.
[2] Kluczowa jest tu również kwestia dostosowywania się klasy robotniczej do elastycznego rynku pracy, na którą zwraca uwagę Jane Hardy: „[…] pracodawcy zaczęli coraz częściej uciekać się do umów z osobami samozatrudnionymi. W ten sposób mogą uniknąć płacenia składek społecznych i zdrowotnych, regularnych podwyżek płac czy wypłacania dodatków socjalnych, w ten sposób dużo prościej jest też rozstać się z personelem” (Hardy 2012, 187).

Dawid Kujawa

Krytyk literacki, redaktor, marksista. Interesuje się najnowszą polską poezją i politycznym wymiarem historycznych ruchów awangardowych. Związany z czasopismem naukowym „Praktyka Teoretyczna”.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |