Miłość we współczesnej poezji czyli budowanie świadomości kryptoteologicznej marki

Wiersz tu w pracy czyli nigdzie[1] z debiutanckiego tomu Michała Czai oraz tytuł tegoż zbioru (Bo to nowa krytyka będzie o miłości) nie pozwalają przejść obojętnie. Nowość krytyki góruje nad świeżością w poezji, ale w końcu zbiega się z nią „w jednym punkcie idealnie stycznym”. Jeśli ma w tych korporacyjnych warunkach, rządzonych przez klienta i markę, powstać nowa poezja o miłości, zmuszona jest przyjmować pozycję krytyczną. Stoczy się więc bitwa pomiędzy miłością a poezją, gdzie podmiot jest wyłącznie niewinną kukiełką, za której sznurki pociąga kapitalistycznie narzucona konwencja. W tym stycznym punkcie z miłością spotykają się też korporacja i klient, ale na próżno w tym spotkaniu upatrywać prostej metafory najstarszego zawodu świata. Choć miłość w istocie należy percypować w kategoriach ekonomicznych: nie jako towar, lecz jako markę. Korporacja, totalitarnie kapitalistyczny system, powinowata Zamku, narzuca reguły i konwencje, tak uczuciowe jak językowe, kierując się potrzebą klienta, którą z kolei wytwarza szeroko pojęta moda. Anna Podczaszy pisze: „Jestem chora na wspomaganie, odejdźcie, kochani, do swoich kierownic, meldujcie gotowość swoim kierownikom, niech was uściskają z miłości, czy czego tam, ech.” (Jestem chory na ukłuty paluszek, nie czujesz?). Z miłości czy czegoś, co aktualnie obowiązuje w korporacyjnym code, czegoś, co teraz jest „w modzie”.

1.

Język miłości to jej najważniejszy, bo przecież kreacyjny element. Performatywny charakter wyznania został już, nie tylko przez pragmatystów, zbadany i omówiony. Kiedy pojawia się miłość? Wtedy, gdy się o niej mówi – wyznaje, krytykuje, opisuje. Zatem liczy się słownik: miłość, kochanie, uczucia, kocham cię, ją. Najbardziej wytarte frazy języka narodowego, wszechobecne, wszechrozpoznawalne. I w tym właśnie sensie miłość jest dziś szczególnie ważna dla tekstu kultury (mediów, poezji). Jako najbardziej pożądana i rozpoznawalna marka. Marka, która podnosi prestiż, tłumaczy historię i teraźniejsze zaszłości, marka, która unosi się w powietrzu niczym aromat identyczny z naturalnym. W budowaniu tożsamości marki (tzw. branding) nacisk kładzie się na chwytliwe logo, nazwę i lojalność klienta, który bez trudów rozpozna produkt. Dlatego też wybór miłosnych wierszy Celana chętnie ustawimy na półce, przy Jandlu uniesiemy brew, Sosnowskiego nie kupimy wcale. Zawoalowane, recepcyjnie skomplikowane (a przynajmniej taki wokół nich narósł mit) wielopiętrowe konstrukcje tej poezji przeczą znanemu dotychczas dyskursowi miłosnemu, który jakkolwiek by pięknie nie brzęczał liryczną frazą, był przede wszystkim łatwy do skatalogowania. Jest jakiś „on”, jakaś „ona”, jakieś wyznanie, uczucia, których na próżno szukać u autora Po tęczy. Wniosek nasuwa się taki, że interesujące miłosne slogany aktualizowane, by sprostały duchowi czasów, mogą się wprawdzie pokusić o bardziej wyszukane metafory, efektywne pozostaną jednak tylko wówczas, gdy nie zrezygnują z użycia podstawowego słownika. W cyberpoezji, przedstawicielce nowej tekstualności – jak chce Małgorzata Bogaczyk Vormayr (Wszystko jest tekstem? Hipertekstualność jako nowe doświadczenie literatury, „Teksty Drugie” 2008, nr 1/2) – czytamy: „miłość to nie jest wygaszacz ekranu” (Łukasz Podgórni, 205 Reset Content). Słowa te napisane zostały nietypową czcionką, kierunek tekstu też jest niekonwencjonalny. Ale poza porównaniem zrozumiałym tylko dla posiadaczy sprzętów elektronicznych z kolorowym aktywnym wyświetlaczem, prastara kategoria wywołana zostaje po imieniu. A więc słów kluczowych, niezależnie od medium, po prostu nie może zabraknąć, by temat-marka został poprawnie odczytany. Te słowa kluczowe to tzw. tagi, które sprawiają, że jedna witryna ma więcej odsłon od drugiej i wyżej jest klasyfikowana przez największego potentata informacji, czyli internetową wyszukiwarkę. Te same tagi sprawiają, że nawet poezję niemiłosną, jak wspomnianego wcześniej Sosnowskiego, próbuje się w ten sposób „sprzedać”. Fakt, że powstaje mnóstwo wydawniczych inicjatyw skupiających w tomach czy seriach wiersze miłosne, również świadczy o niesamowitym popycie na tak zapowiedziany produkt. Miłosz pisał o antologii następująco:

Gombrowicz kpił ze mnie w Vence: »Czy wyobrażasz sobie Nietzschego układającego antologię?« A ja układałem uparcie, w czym można dopatrzyć się gorliwości osobnika zbyt mało pewnego siebie czy zbyt dumnego, żeby siebie tylko windować na piedestał […] Antologię wolno uważać za odrębny gatunek literacki, tak jak wypisy myśli mojego autorstwa, czy zbiory cytat. Wobec ciągle przybywającej wielości antologie pomagają przebić się poszczególnym głosom przez zbiorowy zgiełk. (Miłosz, Abecadło Miłosza, str. 49).

Nie sprzeda się zbyt łatwo poezja Baudelaira czy Brechta, ale opakowana w obwolutę z najpopularniejszym logo – czerwonym sercem, opatrzona stosownym tytułem „wybór wierszy miłosnych” prawdopodobnie da się opchnąć, choćby tylko 14 lutego, do czego zmuszą nowoczesnego człowieka billboardy, reklamy, artykuły i skrzynka pełna spamu. Moda na miłość nie jest jednak aż tak efemeryczna, by panowała wyłącznie przez jeden dzień w roku:

(…)
nie stara się ładnie wyglądać
ani macho ani mięczak
potrafi używać kosmetyków
ale nie będzie się tym podniecał

już ma forsę jeszcze ma fantazję
dziś ma duże poczucie odpowiedzialności
nawet za duże

wie co ważne kocha i jest kochany

(Kira Pietrek, maleman )

Nowoczesny człowiek, tu mężczyzna, to także produkt, dobrze przemyślany, zaprojektowany, by cieszyć i zarazem unicestwiać. Kiry utwór maleman, który przypadkiem ironicznie nawiązuje do niedawnego związku czasopisma o tymże tytule i prezentowanej na jego łamach poezji (należałoby więc do litanii obowiązków dopisać jeszcze „czyta aktualną poezję”), przedstawia przepis na mężczyznę na miarę swoich czasów. Mężczyznę, któremu takie, a nie inne zachowanie, prezencja, zainteresowania wyjdą na dobre. „Wie, co ważne” – akurat te słowa, choć przecież w istocie odnoszą się do wszystkich podpunktów, które należy wypełnić, sąsiadują z cechą najważniejszą: miłością. Kocha i jest kochany, bo jest to obowiązek najwyższej rangi w świetle aktualnej mody. Kiry języki korzyści podpowiadają, że język miłości to także, albo przede wszystkim, język korzyści. Podobnie jak po rewolucji intertekstualnej, zdajemy sobie sprawę, że mniej istotne jest to, jak się mówi (wtedy – intertekstem, do czego się nawiązuje; teraz – o miłości, jak się ją wyznaje), ale po co (dla jakiej korzyści). Mówi się bowiem w gruncie rzeczy tak samo:

Ale mimo zmian, jakie literatura zawdzięcza rewolucji obyczajowej, uczuciowej i językowej romantyków i modernistów, a potem pisarzy z okresu II Rzeczypospolitej i autorów powojennych, nietrudno spostrzec, że – jak w żadnej chyba dziedzinie słowa – jest obszarem zdumiewającej niezmienności. Mówiąc najkrócej: w jakikolwiek sposób poeci piszą o miłości, zawsze przecież wiemy, o czym piszą. (Włodzimierz Bolecki, O miłości najkrócej (Wstęp), [w:] Snuć miłość… Polska poezja miłosna XV-XX w. Antologia, pod redakcją W. Boleckiego, Warszawa 1999, s. 7)

Wiemy, ponieważ słownik kluczowych słów (o) miłości pozostaje (na wszelki wypadek) niezmienny. „Słowa wyznania pozostają zawsze te same, obowiązuje ten sam kod, tych samych prostych słów »kocham cię«” (Simone Weil, La pesanteur et la grâce, cyt. za: Erich Fromm, O sztuce miłości, tłum. A. Bogdański, Poznań 2002, s. 56). Nawet jeśli pseudonimują je inne słowa, jak ekstremalne „zajebałem się w tobie, że chuj” (Daniel Odija, Tartak, Wołowiec 2003, s. 55), to przecież ta prosta szarada zbudowana na podobieństwie językowej konstrukcji i kontekstu (wyznanie komuś) natychmiast daje się rozszyfrować. Odchylenia, zmiany, innowacje wyznania miłosnego poza leksyką dopuszczalne są też w obrębie konstelacji partycypantów miłosnego układu – nie dziwi nikogo miłość homoseksualna (poruszających przykładów dostarcza na przykład poezja Agnieszki Mirahiny), jednak zaburzenia konstrukcji wyznania budzą sprzeciw. Wyznanie ma mieć postać: iks kocha igreka. Efekt tej zadry spotęgował autocytat, po który sięgnął Maciej Gierszewski. W wierszu Widziałem czytamy: „Gdy wychodzi, obejmuje ich czule i mówi: Kocham was obu!”, by w tym samym tomie parę stron dalej trafić na „Same złe wiadomości / donosi z centrali nowa informatorka. / Jak czkawka powraca / zdanie: Kocham was obu.” (Maciej Gierszewski, Występek).

2.

i że nie jestem alter i nie wiem jak to się robi jestem niewinny więc piszę o miłości

(Michał Czaja, tu w pracy czyli nigdzie)

Nie jestem alter, ale jestem jak najbardziej ego. Najważniejsza z konwencji języka miłości – wyznanie „kocham cię”, to w istocie egoistyczny performatyw. Wyznaję ci miłość, żeby ją stworzyć, ukonstytuować, obarczyć cię nią. Wytwarzającym miłość bowiem wbrew pozorom i mitologii sięgającej antyku nie jest obiekt miłości, ale jej podmiot. JA kocham ciebie, JA wyznaję i JA stwarzam, niezależnie od konsekwencji, podjęcia, bądź zerwania dialogu. Nawet kategoryczna odmowa nie ma wpływu na już zaistniały, wytworzony dzięki językowi miłości, byt miłosny. Wątki biblijne (czy to boska miłość tworząca człowieka „na obraz i podobieństwo”, czy też międzyludzka miłość bliźniego, nakazująca kochać „jak siebie samego”) już wskazywały na samozwrotny, narcystyczny i egoistyczny charakter tego uczucia. O samozwrotności miłości pisali też choćby Luhmann i Giddens, ten ostatni w kontekście ekonomicznej wymiany: gratyfikacji, satysfakcji. Jeśli miłość staje się marką, to wyznanie miłości przyjmuje charakter kryptoteologii. Już sama czynność – wyznawania (uznawania za prawdziwe i dawania temu wiary) kieruje nas na te tory. Ale nie tylko frazeologia demaskuje karła.

3.

że się napisze i może stanie się sławny albo sławniejszy ode mnie

(Michał Czaja, tu w pracy czyli nigdzie)

Ów korporacyjny miłosny wiersz się napisze – w tym przypadku nie należy dać się zmylić postmodernistycznym postulatom autonomii tekstu. „Się pisze” to nic innego niż fakt, że w temacie miłości, zawładniętym i skonstruowanym z gotowych, konwencjonalnych, narzuconych przez korporację (miłość, Boga) fraz, nie ma miejsca na indywidualne (niebezpiecznie nieprzetestowane) ekspresje. Jestem niewinny – piszę o miłości, bo to temat stały, opracowany, nierewolucyjny. Problem z tak pojętą konwencjonalnością języka miłości różni się więc od sytuacji intymnych u Jarniewicza, gdzie podmiot czuł się skrępowany niedoskonałością dostępnego słownika, a zawstydzony poprzez jego używanie – szukał intymności pozajęzykowej („a słowa osobne dręczyły wstydliwie / kiedy ściągałaś z siebie – co takiego? – »majtki« / »majteczki« czy może »bieliznę«?”, Wstyd z tomu Rzeczy oczywistość). Podmiot współczesnej poezji zdaje sobie sprawę z nieusuwalności słownika jako takiego, z jego konieczności i potęgi i dlatego niczym rortiańska ironistka forsuje jego zamianę na swój własny. Lepszy, bo własny, osobny.

i przyjdzie taki dzień że zbudujemy coś razem i nadamy temu szereg nazw
a będą to nazwy z naszych słowników z naszych krzyżówek

(Michał Czaja, pożycz mi swoje majtki)

Zbudujmy coś razem (nasz związek, naszą miłość) poprzez nadawanie nazw. Dramat takiego miłośnie lingwistycznego położenia polega jednak na dialektyce pragnienia i niemożliwości, który ujawni się u jednej z „Solistek”:

bierz się do rzeczy
ponazywamy wszystko potem

(Inga Iwasiów, Poniżej)

To bezpośrednie zaproszenie do intymności jest świadomym wyrazem znajomości panujących reguł i konwencji, których akceptacja (wraz z ich słownikiem) jest gwarantem powodzenia. Bierz się do rzeczy według schematu. Chęć nadania imion własnych (literalnie – własnych) zdradza tęsknotę za emancypacją, zrzuceniem pęta wszechobecnej miłości (rozumianej jako skonwencjonalizowany słownik imion własnych, marka, bóg), chęć zawładnięcia nią poprzez zawładnięcie jej językiem. A ten z kolei, zgodnie z Benjaminowską myślą, przywłaszczyć można sobie poprzez totalitarny gest nadania imion. A jednak „później” czy „pewnego dnia” to nic innego, jak świadomość niemożliwego. „Jakim słowem kochanie będzie perwersja” – pyta Agnieszka Mirahina (Perwersja). Jakim prawem (słowem) kochanie, miłość będzie perwersyjna? Własnym słowem, osobnym, słowem spoza prawa, spoza obowiązującego słownika miłości. Miłosny słownik, podobnie jak imię Boga nieprzekładalne, jest niezastępowalny własnym. Sugeruje on potrzebę równie modnego dziś customizing, czyli personalizacji, dopasowania do jednostki i jednocześnie całkowicie wyklucza ingerencję w markę, wymianę jej kluczowych słów i konwencji. To rozdarcie, choć w sposób dokładnie odwrotny, sugerował Niklas Luhmann:

Wzorzec nazwy „miłość” mimo wielu prób, nadal pozostaje dość enigmatyczny, a na dodatek ze wzorcami zachowania w przypadku miłości związany jest, jak zauważa Niklas Luhmann w Semantyce miłości, wewnętrzny paradoks. Wzorce te istnieją nie po to, aby je realizować, ale raczej, by nieustannie przekraczać: „kto jest wierny regułom, nie jest wierny ukochanej” (Rafał Nahirny, Wszyscy mówią kocham-cię, „Teksty Drugie” 2007, nr 1/2, s. 264)

Wzorce korporacyjnego języka marki „miłość” istnieją dziś po to, by nieustannie pragnąć je przekraczać i jednocześnie nie móc tego dokonać. Są wszechobecne i wszechwładne niczym bóg. Bo chociaż miłosne sacrum w liryce spotyka się także z krytyką (nową krytyką o miłości?) czy deskrypcją negatywną, to jednak jego pozycja pozostaje nie zachwiana. Aleksandra Zbierska łączy taką negatywność z teologiczną retoryką: „Chuju jeden kochany, w różanopalcym sanktuarium” (Przestrzeń między korytarzami). Czy wierzysz w miłość? Jakże często w dyskursie o miłości pojawia się to pytanie, na które odpowiada Slavoj Žižek w eseju dotyczącym nomen omen miłości: „W naszej rzekomo świeckiej kulturze nadal działa podstawowa struktura wiary – potajemnie wierzymy wszyscy” („Bezlitosna miłość“, cyt. za: Agata Bielik-Robson, „Na pustyni”. Kryptoteologie późnej nowoczesności, Kraków 2008 s. 5). W dobie postsekularnej zaistniała kryptoteologia miłości. W cytowanym już zbiorze współczesnej liryki kobiet Solistki temat miłości pojawia się tu i tam, ale tylko raz na około dwieście utworów możemy spotkać jej wyznanie. Postlitania Izabeli Filipiak zapośrednicza jednak owo w istocie ironiczne (anty)wyznanie w formie gatunku liturgicznego, jakim jest litania, a zawierająca się w niej miłosna leksyka – „kochanku”, „kochają cię” skierowana jest do… Slavoja Žižka właśnie. Jakie czasy, taki język miłości, tacy amanci.

4.

Powróćmy więc raz jeszcze do pytania o cel: skoro wiemy już, jak mówi się o miłości, jak się ją wyznaje, spytajmy: po co? Dlaczego miłość stała się tak pożądaną marką, marką sygnującą inne produkty czy przedsięwzięcia, której sygnatura zapewnia im prestiż? Dlaczego pojawia się w wierszach, które nie są tradycyjnie rozumianymi lirykami miłosnymi, które poruszają zupełnie inny temat, lub w ogóle żadnego, a jednak chętnie szpikuje się je miłosnymi tagami? Odpowiedzi retorycznie pytającej niech udzieli, a jakże, sama poezja:

(…)
Więc dorabianie
ideologii do kurestwa?

(Aleksandra Zbierska, Kwit z pralni)

[1] nie stać mnie na wzniosłości szczególnie w pracy
a tylko w pracy mam czas na pisanie wierszy
z wierszem w pracy jest jak z ekspresem do kawy
nijak nie dzielimy się na amatorów i smakoszy
zamiast idei jest pomarańcza lub inna alternatywna marka
klient nas kupi skupi nas klient klient jest jedyną realnością

pomyślałem więc że napiszę wiersz korporacyjny
potem pomyślałem że fajnie jest zacząć taki wiersz od miłości
że nie mam jeszcze wiersza takiego który zaczyna się od miłości
że się napisze i może stanie się sławny albo sławniejszy ode mnie
i że nie jestem alter i nie wiem jak to się robi jestem niewinny więc piszę o miłości
i powtarzam sobie że to nowa poezja będzie o miłości
że to taka nowa krytyka będzie o miłości
i tak się zaczęło i skończyło wszystko w jednym punkcie idealnie stycznym

(Michał Czaja, tu w pracy czyli nigdzie)

Inez Okulska

Krytyczka, tłumaczka (z języka niemieckiego i angielskiego), doktorantka podwójnego programu Filologii Polskiej UAM Poznań i Translation Studies EUV Frankfurt (Oder). Naukowo zajmuje się teorią translacji – niemożliwie interdyscyplinarnie. Przewodniczy Naukowemu Kołu Przekładowemu "Przekładnia". Przetłumaczyła m.in. Lalkę Kafki Gerda Schneidera i niemiecki bestseller Mrówka w wielkim mieście Davida Safiera; obecnie pracuje nad tłumaczeniem poezji Ernsta Jandla. Recenzje i eseje krytycznoliterackie publikowała m.in. w Czasie Kultury, Twórczości oraz Literaturze na Świecie.

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |