Reset. Rok 0,001 v2.0. Ponure cierpienie przemysłowych wieków zamieniono w bio-mięso. Europa ocala krowy, owce i kozy. Staruszki oddaje do ZOO. Hoduje mięsiwo w domowych bioreaktorach. Po skanibalizowaniu Chin, Korea Śródziemnomorska propaguje chów matrycowy. Ale, ale. Jest jeden kraj, tradycyjnie arbitralny, kraj przepieracz, nigdy nierozliczony z okrucieństwa i cierpienia. Szwajcaria, tam są banki udręki: Rabobanki, Truchłobanki, Ojczebanki, z tradycjami od III Rzeszy, gdzie mielono złoto z zębów na sztabki z puncą orzełka, papier czerpany czerpano z biedy i wszelkiego nieszczęścia. Tam teraz ukrywa się czarny rynek, zły chów, wkopane głęboko w Alpy banki krów. Patronem tradycji krwawego uboju jest fioletowa od inseminacyjnego wyczerpania krówka Milka.
Ale, ale. Reszta Europy czuwa, pojawia się partyzancka bojówka, młodzieżowy ruch oddolny. Laboratorium z lewackiej Sorbony hoduje mięsinę z ludzi. Wywołuje laktację u mężczyzn, nic się nie może zmarnować, nasienie zamienia na serek topiony. I leci na Helvetię najcięższy w historii świata nalot dywanowy, żywnościowy, ptasich mleczek bez laktozy, czekolad orzechowych, ciasteczek szpiegowskich przechwytujących wszelkie DNO’zy, spadają tony sztucznego żarcia na tony skał. Burzą bunkry, zalewają serwery, topią cierpiące stworzenia, zabijają czarny, ciężarny rynek, który i tak się zaraz odrodzi, przerodzi w podziemny zabój kulturowy młodych fok w akwarium, albo tradycyjną rzeź wielorybów i grindwali na Wyspach Owczych.
I wszystko wraca do normy. Pojawia się silikonowy prorok marketingowy Henry Ford Reset 2.0.
Oto Wielki Wynalazca Samego Siebie, chodzi i naucza starej nowomowy:
– Gott Meat Uns. Dog Eat Dog. God Eat God. Pirelli Eat Michelin. Goodyear Eat Goodmorning.
Kto powie – nicość – żeby zrozumieć wszystko, co zastał w centrum lub na brzegu.
Kto powie – zero – żeby zacząć od tego.
Kto zamknie to wreszcie i powie – jeden – żeby przemilczeć resztę?
Kto ostatni skończy śpiewać logoreę, ten winylowy refren jak w starej piosence Marka Gałązki:
„Nie ma wyjścia z naszego młyna,
młynarz klucz zgubił w mętnej rzece,
sam z rybami się pokumał,
i odpłynął gdzieś na rybim grzebiecie.
Niiiiiikt nie pamięta już młynarza.
Niiiiiikt nie pamięta już młynarza.”
Czarny Chaplin
Noce stawały się coraz ciemniejsze, z coraz większym chrzęstem gęstniały, aż rzeki wyszły nam z orbit. Morza stały się niestabilne, ich wielkie akwaria wędrowały od lądu do lądu, koczowały, wijąc gniazda w lejach po państwach, które rozsadziła pycha. Pycha i wstręt do samych siebie, do wiecznych uchodźców, dusz migrujących pomiędzy ciałami, w nieskończonym Bardo.
Dawno zapomniano dekrety, które zabraniały jałowej włóczęgi, odtąd włóczęga oprócz przyjemności miała dawać dochód. Wyhodowano bezdomnych, a wielkie termitiery miast powędrowały na zachód, to tam urodził się okrutny wiek i zimne domy z wielkich płyt. To tam się wykluł z jądra samotności Czarny Chaplin. Szedł rozchwianym krokiem, ciągnął posiwiałe z żalu nad tłustymi ludźmi rzeki i ryby na żelaznej smyczy, tak długie jak rzeki i las owijał wokół palców stuknięciem laseczki. Odtąd wojny toczyły się same po polnych drogach, zatopione w pleksową dioramę, z żołnierzami w skali 1:1, a ludzie gniazdowali w prastarych klatkach na ptaki, przytwierdzeni za kostki do powały, skupieni w halach wolnych lotów razem z błyszczącym złomem sond kosmicznych. Przyszedł nowy, gigantyczny papież Gargantua, skuteczniejszy od Forda, sprytniejszy od Tesli, plunął w piach, dłonie zatarł i wynalazł dzień ostatni po pierwszym, i rzekł:
‒ Wiesz co, Chaplin? Trzeba na nowo stworzyć słowa, wynaleźć baśń, utoczyć z baśni szklaną kulę, w której będzie zawsze prószył śnieg, na każdym płatku będzie rosła inna ziemia, nie będzie żadnych ciepłych pór, bo tylko zima, zima, zima, i to cię powinno powstrzymać.
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: