Prozy

Zjem go w późniejszym terminie

Zostaliśmy zgubieni. Jutro ja zjem sąsiada, a sąsiad zje mnie. Nikt już nas nie obroni. ONZ spadł z rowerka jako pierwszy. To było nawet zabawne.

Mame, tate i boge leżą w sobie w ziemi polskiej rakogennej. Jutro dołączę do nich ja i mój sąsiad. Nie chcę być pierwszy zjedzony. Jutro to ja zjem sąsiada, a sąsiad pewnie zje mnie.

Byłem powiatowym sprzedawcą obwoźnych marzeń. Nazywałem je obwarzankami i w sumie uważam, że nazwa była nader trafna i zacna. Lubiłem sobie marzyć i jeść. A obwarzanek był taki poręczny ze wszystkich dóbr, jakie dała nam matka ziemia rakogenna i boge w niej zakopany, taki poręczny, że nic, tylko go włożyć na palec jak wielką ślubną obrączkę, kapka po kapce zmniejszaną. Obwoźne marzenia też takie były: najpierw wielgachne niczym stodoła sąsiada, którego mam zamiar zjeść, a potem już pokazane realnie – w skali mikro; mikro też jest ładne, chociaż absolutnie nie dla mnie. Praca nie służy temu, by się tak obnażać, to znaczy odzierać siebie ze swoich przekonań. A ja ukochałem wielkie formy. Ukochałem ja życie. Swoje, oczywiście.

Boge, chleba naszego skruszonego dej nam dzisiaj. Zjem go w późniejszym terminie, jak sąsiada, zjem. Ale boge nie odpowiadał. Widać już się całkiem rozłożył, od tej ziemi na pewno.

Zjem sąsiada jak pewnik. On mnie zje później, daleko po terminie. A niech się sąsiad struje; na zdrowie niech się truje.

 

Зажигали мы свет

Trochę można popić, tylko rzygać nie wolno. Nie wolno do co najmniej dziesiątej. W moim ciele leżą sobie propan, butan i arszenik. Leżo i odpoczywajo, ino ja wiem, że wcale nie.

Trawa była na rocznej gwarancji. Spalono ją – tę gwarancję – a potem spalono trawę. Na niej zasiano rzygowiny. Rzygowiny stały się mozaiką najnowszej generacji. Codziennie dokładaliśmy nowe kawałki. Lubiliśmy je – w końcu należały do nas, bo z własnych wypluliśmy je trzewi. Tak upływały nam dni po.

Rzygaliśmy tęczą, bo od propanu, butanu i arszeniku mieliśmy kolorowe sny i barwne życia. Ale tylko nocą. Za dnia odpoczywaliśmy. (Dzień był umowną porą, kiedy włączaliśmy światło. Nie znali my słońca.) Przed nami była pustka i układanka z zarzyganej trawy.

Dopiero pozbywaliśmy się wstydu. Dlatego zakazy istniały jeszcze, jak te z rzyganiem po dziesiątej, a właściwie między dziesiątą wieczorem a szóstą rano, chociaż istniały wyłącznie w naszej świadomości. Nikogo nie obchodziło suche prawo, ale z tradycją nie dyskutowaliśmy. To znaczy nie dyskutowaliśmy z tymi, co pamiętali suche prawo i je kiedyś respektowali. Kiedyś, czyli przed.

Był to stan zaiste błogosławiony. Rzygogenne substancje jedliśmy do woli. Szczyciliśmy się tym. W stosunku do reszty, która nie przetrwała, byliśmy naprawdę lepsi. Zwyciężyliśmy.

Joanna Łaszcz

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |