Meblościanka

22.10

W tym ciepłym deszczu nie ma nic z lata. W tych mdłych kroplach jest więcej marca. Roztopy zamieniające się w błoto i pływające w kałużach psie kupy. Wszędzie. To nie letnia burza, w czasie której tak fajnie jest się poruchać. Wchodzę do stripclubu i lekko już pijany zostaję przejęty przez menadżerkę. Pocieram cieknący nos. Zaprasza mnie do stolika. Zamawiam browara. Dwa razy droższego od tych, które normalnie piję na starówce. Podchodzi do mnie dość frywolnie ubrana brunetka. Strasznie nie podobają mi się jej buty. Coś w tym obcasie jest biednego. Od razu widzę jej dom pod Ostródą, w którym spędziła osiemnaście lat. Codziennie dojeżdżała do szkoły.

Cześć. Mam na imię Paulina, a Ty?

Paulina, jesteś naprawdę spoko, ale ja mam małe pytanie do ciebie. Może do koleżanek. Wiesz, szukam takiego znajomka. Wygląda jak szczur i ma zepsute zęby. Jeżeli tu był, to na pewno dziewczyny zapamiętały smród z jego ust. Ma ze 180 cm wzrostu i na pewno się spocił.

Czuję gorzki smak spływających mi z nosa proszków. Czekam, aż będę pulsował w środku. Zapalam papierosa i to mi się strasznie podoba. Wraca moja dziewiętnastoletnia nowa koleżanka.

Nie było kogoś takiego. Zamówisz mi drinka?

Zaczyna się drganie. W środku mam struny basowe i właśnie zaczynają mi grać.

Nie. Spadam.

19.04

Kiedy wychodzę z budynku, deszcz wciąż pada. Trochę słabszy, ale wciąż mokry i upierdliwy. Autobus jest zmęczony. Kierowca wygląda na człowieka smutnego, a Sikorskiego jest wilgotna, a bus tak się przebija powoli. Kierujący mimo smutku nie ustępuje. Rozkład. Świdruję nastolatkę siedząca naprzeciw mnie. Młodszą o dekadę. Obstawiam niedawno zdaną maturę, albo nadchodzącą. Krople na jej kurtce ze sztucznej skóry. Spływają. Pod ma szary sweter i piersi schowane w staniku. Serce zaczyna mi bić mocniej. Przez chwilę i później patrzę w szybę. Za nią na budowę centrum handlowego. Stoimy na światłach. Telefon wibruje.

Dałam hajs Pawłowi. Będzie ogarniał u znajomka. Czekaj na telefon.

Odpowiadam Asi, że spoko. Nastolatka wysiada koło bursy. Przez chwilę myślę, że powinienem za nią wejść w deszcz. Zapytać, czy nie chciałaby się napić ze mną piwa. Mam trzydzieści lat i czekam na blanty. Drzwi autobusu zamykają się.

Dwa przystanki dalej mokną mi już nogi. Skarpety przylegają do stóp. Pod wiatą nie ma nastolatek. Jest jedna kobieta. Dwóch dresów i rozjebane siedzenie. Idę do domu.

21.00

Paweł się nie odzywa, a Aśka wariuje z tego powodu. Znamy się z czasów studenckich. Ona przyjechała z Ełku. Paweł pochodzi z okolic Morąga. Ja kończyłem tu szkołę średnią i nie skończyłem studiów. Poznaliśmy się w Luzaku. Przy specjalu i marnej muzyce rockowej. Było młodzieżowo. Trochę macania i wspólnego lizania. Jedna palcówka i masowanie krocza. Normalna rzecz. Patrzę na jej nadgarstki grubości papierosa. Kręciliśmy na studiach blanty o większym obwodzie. Powietrze odkleja się płatami. Opada zielone z deszczem. Muszę zakryć płomień zapalniczki dłonią, kiedy odpalam jej papierosa i mojego. Marek, który z przyszedł razem z nią, nie pali.

Nie wiem, gdzie on poszedł. Dałam mu trzy stówy dla nas wszystkich na sztuki. Może spotkamy go gdzieś na mieście.

Aśka. Zapytam tylko o jedną rzecz. Na chuj dawałaś mu kwit, przecież wiesz, jaki on jest.

Jej chuda twarz nie zdradza żadnych emocji. Refleksje chowają się w zagłębieniach twarzy o ostrych rysach. Teraz stoi między ciepłymi kroplami i wkurwia się o trzy stówy. Cieszę się, że nie chciałem być jej chłopakiem. Strasznie mocno. Myślę, że dzięki temu jesteśmy w stanie jeszcze nie odzywać się do siebie. Siedząc na ławce pod Carpenterem. Czekając na piwo w Vinylu. Ona może interesować się przedstawicielami handlowymi wędlin. Mężczyznami ze skończonymi stosunkami międzynarodowymi. Doktorantami, którzy są już po pierwszym rozwodzie i z alimentami za jedno dziecko. W wieku przedszkolnym. Ja mogę marzyć o nastolatkach ukrywających swoją seksualność w bieliźnie z H&M. I wymyślać aferki z urzędniczkami niższego szczebla w wieku około trzydziestu pięciu lat. Aśka tak bardzo przypomina mi młodego chłopca, którym nigdy nie byłem. Chciałbym. Natrętna myśl o kurtce ze sztucznej skóry nastolatki z autobusu. Zasłonić okna i jarać z nagą osiemnastolatką przez całą jesień. Nie odsłaniać żaluzji, a jedzenie zamawiać tylko przez internet. Wszystkie strony z wiadomościami zablokowane. Martini ze spritem.

Idziemy najpierw do Marka.

Aśka decyduje, a ja przyjmuję to jak polecenie. Rozkazy się wykonuje.

21:30

Marek mieszka w kamienicy niedaleko Szafy. Wynajmuje tam jeden pokój. Oprócz niego mieszkają tam dwie studentki polonistyki i barman. Nie wiem, w jakim klubie on pracuje, bo nigdy mnie nie obsługiwał. Może gdzieś na Jarotach. W spelunie wciśniętej między bloki. Weekendy spędzone na lekkim rauszu. Z chłopakami po czterdziestce, analizującymi mecze Stomilu z ostatnich dwóch dekad. Najgorsze jest w tym to, że on wtedy srał w pieluchy i mieszkał na jakimś zadupiu. Pewnie koło Bartoszyc i palił biernie z ojcem fajki przemycane z Obwodu Kaliningradzkiego.

Pawła nie widziałem chyba z miesiąc, to wy z nim najwidoczniej się bujaliście. Skoro daliście mu hajs. To wiecie więcej ode mnie. Dużo.

Patrzę na Aśkę i Marka. Oni na mnie nie. Wymieniają spojrzenia między sobą. Ustalają wersję wydarzeń. Nie wiem, po co mamy go szukać. Mi wisi za dwie sztuki i w sumie nie mam dużego flow na bakę dzisiaj. Marek studiował coś na wydziale technicznym i na jakimś party poznał Joannę. Trochę chyba się ruchają, ale tak z braku laku. W formie treningu, żeby być fit. Czekając na wielkie bum zmiatające z posad jedno. Albo drugie. I podmianka na prawdziwego chłopaka. Dziewczynę.

Pewnie poszedł się najebać gdzieś za nasze.

Ej, serio, chuj te trzy banknoty za dziesięć sztuk średniego olsztyńskiego jarania. No kurwa.

Nie odpowiadają mi. Aśka wyciąga z papierośnicy skręta i zapala. Czuję lola. Tym bardziej dziwię się, że tak przeżywają. Palenie jest. Po co zarywać noc i szukać Pawła? Przecież on może po prostu czekać gdzieś albo jeździć z jakimś typem podobnym do siebie i szukać najlepszego palenia, żeby odsypać sobie coś od tej dychy na boku. Znamy go dobrze z tej strony. Nie od dzisiaj. Razem ruchaliśmy tak dalekich znajomych, na kurwa jedno bicie. Byle tylko przy okazji się zajebać. Bo często jest tak, że komuś ogarniasz i nic z tego nie masz. Kołujesz dupie z roku, a ona mówi cześć i jedzie się ruchać ze swoim chłopakiem. Od czasu liceum. Biorę bucha.

Darujmy sobie to łażenie. Skoczę do monopola po piwo i wypijemy sobie. Mam jutro na czternastą do tyry. Nie chcę oglądać spróchniałych zębów kierowniczki na kacu.

21.45

Siedzimy na Targu Rybnym. Na oparciu ławki. Nogami na siedzeniu. Deszcz obmywa mi vansy. Zakurzyliśmy się trochę i jeżeli mamy tak samo, to na pewno zastanawiamy się nad tym, jak rozwiązać sytuację. Po placu spacerują laski naganiające do klubu ze striptizem. Wstaję i podchodzę do Kapcia, bo zauważyłem Tomka. Kumpla z liceum. Jest większy niż kilka miesięcy temu. Ma tak ogromne policzki, że jego zarost wygląda jak krosty z czarnymi czubkami. Gotowymi do salwy. Beng. Beng. Beng. Ofiary w całym Olsztynie. Jutro nie będzie szkoły, bo licealiści zwijają się z bólu. Ostrzelani.

Siemasz, Tomaszu. Co tam? Może widziałeś Pawła, bo z Aśką go szukamy.

Pali papierosa w taki sposób, że boję się. Że przez jego wsysa imploduje cała starówka. Zamieni się w jeden palący się żar szluga. Przechodzi koło mnie dziewczynka, z którą jechałem banem. Serce zaczyna mi bić mocniej. Stresuję się, bo jestem taki stary. Przy niej, a ona taka niedoświadczona. Ze sprężystą skórą. Mógłbym zrobić z niej procę albo cięciwę i strzelać w przechodniów. Odwracam się, a ona już za mną. Sama. Idzie przed siebie. Patrzę na Tomka, a on jest taki niesmaczny. W rytm rockowego kawałka pulsują mu krople potu. Wyskakujące na czole. Jeden. Po drugim. Spływają mu po małym nosie i kapią na dolną wargę. W żołądku ściska mnie bardzo mocno. Na samą myśl o tym, ile związków chemicznych musi być w słonych i mokrych kulkach.

Co ćpałeś?

Tomek zaczyna szczekać jak pies. Jakby w gardle stanęła mu wielka flegma albo zatkała go kanapka.

Od razu ćpałeś. Od razu takie, kurwa, oskarżenia. W sumie może i masz trochę racji, ale tylko trochę. Buchy paliłem i chyba mi wchodzi mefa już. Chcesz trochę?

Kiwam, bo jestem zainteresowany. Nic mi dzisiaj nie zostało chyba poza tym. Przynajmniej nie wydam zbyt dużo hajsu na chlanie, bo lol i nos zrobią mi w środku lepiej niż pól litra czystej. Wchodzimy do pubu i od razu po schodach na piętro. Mijamy maszyny do gier. Wchodzimy do sali całej w drewnie. Na górze świeci się zielony Bachus. Do kibla nie ma kolejki.

Gdzie teraz, Tomek, robisz?

Pytam w momencie, w którym cały spocony wysupłuje z samary ćpanie na półkę nad sraczem. Wyciąga kartę Sodexo i ustawia ścieżki w szeregu.

Wyjebali mnie z Playa. Teraz dorabiam, rozkładając towar w nocy w Tesco. Chujowy hajs, ale zawsze coś. Przynajmniej nie muszę siedzieć w dzień w tyrze.

Skręca dwudziestozłotówkę w niedbałą rurkę. Podaje mi ją. Nie patrzę na jego zarost, bo mnie brzydzi. Tomek kiedyś zajebiście grał w kosza i lubił historię. Miga mi to w głowie. Podnieca mnie to, co wydarzy się później. Oddaję mu banknot. Wyobrażam sobie go jak wielką świnię, która schyla się nad korytem. Boże, dawno nikt mnie tak nie odrzucał od siebie. Czuję cierpki pot spod jego fałd. Na pewno nie rucha za darmo. Dzwoni Aśka i pyta, gdzie jestem. Jak mnie to cieszy, bo mogę już sobie pójść.

22.15

Jestem tak zrobiony, kiedy tłumaczę Aśce i Markowi. Opowiadam im, że nikt nie widział Pawła i nikt nie wie, co się z nim dzieje. Nawijam tak płynnie o braku sensu naszej misji poszukiwawczej, bo to skończy się tylko naszym kacem. Moim zdaniem. Ogólnym zniszczeniem organizmu i przygodnym seksem we trójkę albo w piątkę. Proponuję dwie rzeczy. Sam sobie, bo to nie wychodzi chyba poza mnie. Ten lepki deszcz. Soki z nieba. Łuszcząca się skóra i wszystkie możliwe skojarzenia z obrzydliwością tej pogody. Za mało euforycznie się czuję, a to wina współtowarzyszy. Ekipa jest zdenerwowana. Za szybko pulsuje, jak dla mnie.

Nie ma go. Nie było. Jak będziemy tak go szukać, to nas też dzisiaj nie będzie.

Aśka nie wierzy. Marek też nie widzi w tym nic poza. Nic więcej, a ja wiem wszystko teraz. Najwięcej w całym mieście. Pracuję za tysiąc sto i znam życie. Lepiej niż książki i lepiej niż filmy. Pod językiem trzymam pejslipy z wypisanymi składkami.

Chciałbym, żeby było już rano. Wtedy zawsze jest jakoś cieplej na serduszku. Bardzo chciałbym, żeby Marek poszedł się zaraz dymać z Aśką, a ja mógłbym wtedy zająć się sobą. Marzę również o tym, żeby zerwał mi się lekko film, bo nic mi się nie podoba. Na całym tym świecie nie z pocztówki. O tej porze i w takim stanie nikt nie robi zdjęć pocztówkowych. Bo po co. Jestem taki piękny. Mam niebieskie oczy i nakurw myśli. Świecę w deszczu białym światłem. Wszystko będzie dobrze – słyszę od światła.

23.45

Paweł ma zepsute zęby, o tym wiedzą wszyscy. Ma też straszną cerę. Trąd, syf i smutek. Paweł zawsze nie ma pracy. Średnio dwa razy w miesiącu. Jest magistrem historii i napisał magisterkę o jakimś mało istotnym typie pochodzącym spod Sorkwit. Myślę, że ciekawsza była na pewno praca jakiegoś biologa o zwyczajach godowych jakiegoś ptaka albo motyli. W Luzaku wszyscy go lubili, bo był taki chudy, jakby brał heroinę. Jakby był klientem Haisenberga. Taki methhead z Nowego Meksyku, który dorabiał od samego początku małym dilowaniem. Jak popłynął, to odbijał od swoich ziomów i chuj. Przestał pracować w detalu i został tyci ćpunem. Drobnym pijakiem. Gównem. Gumą na podeszwie i wszystkim, ale go lubiliśmy, bo nie ruchał nas zbyt często na hajs. Kiedyś nawet przespał się z Aśką i ona bała się, że będzie z nim w ciąży. Zżarła tabletki i była spokojna. Zrelaksowana bardzo, ale więcej nic nie było. My znaleźliśmy słabe prace, ale musieliśmy wstawać rano i tak Paweł stał się tylko gońcem. Esemesem o treści: skołujesz coś. W ostateczności.

Wróciliśmy pod Kapcia. Palimy szlugi na ławce. Nie rozmawiamy ze sobą. Jest w nas blokada w komunikacji. Redukcja. Nihilizm. Orgazm. Lajki lecą na moich fotach na insta. Podbija do nas Tomek, który nie schudł od godziny ani grama. Masa nie spada, a bomba wielka jak jego patologicznie rozepchany żołądek. Serce nie radzi sobie z wypełnieniem krwią penisa i mózgu. Ma martwice tych dwóch organów. Kastracja bez użycia skalpela. Staje przy nas. Asia i Marek chyba się trochę teraz nie lubią. Szukam nerwowo czegoś estetycznego, co dałoby mi odetchnąć od potu i deszczu. Zgnilizny, smutku, narkotyków, smutnego mechanicznego seksu i mieszkania w Olsztynie. Przeskakuję wzrokiem między śmietnikami, ławkami i małymi kałużami. Zerkam na srebrną popielniczkę z logiem Lucky Strike. Wyłapuję przy nim czarne vansy, ciemne spodnie i kurtkę ze sztucznej skóry. Nastolatka pali papierosa i na pewno ma sprężyste piersi. Jakiś dyskretny tatuaż. Tak to widzę, bo mam wrażenie, że wiem teraz o niej wszystko. Wokół piersi, nóg, pośladków, butów, bielizny bluruje się obraz. Wcześniej piliśmy. Wcześniej paliliśmy. Dwa kroki i znika w środku. W dusznym lokalu wyłożonym ciemnym drewnem. Pomalowanym ciężkim lakierem. Nucę sobie zwrotki piosenek Nicka Cave’a. Mam wrażenie, że znam teksty wszystkich kawałków na pamięć. Srebrny walec popielniczki zasłania mi Tomek swoim działem. Push the sky away – myślę. Tomek nie myśli, on mówi potem.

Ruchałbym ją. Szkoda, że nie mam nic. Co mogłoby ją otumanić. Wiesz, tę dupę, co przed chwilą jarała szlunia. Wrzuciłbym jej coś do browara, a później wydymał jak, kurwa, w brazzers w kiblu. Dobra suka, dobra w chuj.

Patrzę na niego i światło moje w środku daje mi do zrozumienia, że on mówi źle, a ja jestem taki dobry. Światłem jesteś czystym i białym jak śnieg w październiku padający z ciężkich chmur. No i reaguję. Uderzam go w krocze i łapię za jaja. Ściskam, choć ciężko jest mi je znaleźć pod tym całym tłuszczem. Nie krzyczy. Oczy ma wielkie i wydaje mi się to zabawne. Obok Aśka kłóci się z Markiem o jakąś pierdołę. Uderza go w twarz. Odwraca się w moją stronę i wiem, że zaraz sobie stąd pójdziemy. Zostawimy ich pod pubem oszołomionych wybuchem agresji z naszej strony. Jednoczesnym.

00.30

Pod klatką rwie mi się film. Wiem, że jestem pod blokiem Aśki, a w dłoni mam orzechówkę. Wchodzimy na trzecie piętro. Ona mieszka na Zatorzu, blisko tunelu. Wchodzimy i chyba się całujemy. Na pewno mi nie stanie. Jeżeli już, to i tak słabo. Zrzucamy ubrania w przedpokoju, bo mieszka sama. Znika mi obraz. Czuję tylko dotyk. Ściągam jej głowę w dół, żeby mi obciągnęła i zdaję sobie sprawę, jak bardzo jest chuda. Jak ma małe piersi i jak nigdy nie chciałem, żeby do tego doszło. Wrażenie mam cały czas, że to nas do niczego nie doprowadzi. Nawet do orgazmu. Mam nadzieję, że to halucynacja. Później czuję, że wszedłem, ale tracę erekcję. Tracę koncentrację i mam wrażenie, że Paweł się ze mnie nabija, bo widzi, jak mój penis flaczeje. Raz jest przy łóżku, a innym razem nad nim. Pije kawę przed kompem. Pali peta przy oknie. Głaszcze mnie i Asię po głowie. Gładzi, kiedy mi nie staje, moje policzki. Kpi. Mrowienie w całym ciele. Tak mam i trwa to, kurwa, w nieskończoność. Jebany loop w słabym jak niedożywione dzieci kawałku. Nie mogę się zrzygać i nie mogę się spuścić.

09.11

Oko jedno. Później drugie. Zamykam, bo nie wiem gdzie jestem. Pierwszy strzał zawsze na sufit. Na ścianę. Na meblościankę. Na drobny tyłek Aśki i zdaję sobie sprawę z tego, że się przespaliśmy. Mam nadzieję, że kłopoty z erekcją, problemy z ejakulacją będą oznaczać, że nie zakwalifikujemy tego incydentu jako seksu. Meblościanka jest ciemna, a te ściany w miarę jasne. Rolety zsunięte do połowy. Tylko do połowy. Aśka śpi, a ja zastanawiam się, czy po prostu nie uciec. Pięć godzin i do pracy, może do tego czasu uda się wyprzeć. Każdego elementu. I nagle beng. Między meblościanką a starym krzesłem siedzi na ziemi Paweł. Patrzy za mnie. Jest siny. Jest, kurwa, martwy. Łapię Aśkę za udo i powtarzam.

Aśka. Kurwa. Aśka. Kurwa. Aśka. Kurwa…

A ona zaczyna płakać. Śmierdzi wódką i łka. Ma bardzo małe piersi i bardzo drobne ręce. Wszystko ma chude i obciągnięte skórą. Dokładnie.

No, kurwa, przyszedł tu wczoraj naćpany jak jebany wór. I zaczął się do mnie dobierać. Płakał i szarpał mną. Ja. Uderzyłam go. On się wyjebał i tak siedzi od wczoraj, tu na tej podłodze, naprzeciwko łóżka. Patrzy i nie wiem, nie wiem nic. Co robić. To zadzwoniłam, że blanty, że wszystko musi być akurat tak i nie inaczej.

Patrzę na nią, bo jego się boję, bo jest, kurwa, martwy, a ja mam jebany zjazd. Mam kaca i mam do pracy na czternastą i mówię jej.

Mnie tu nie było i mnie nie będzie zaraz, bo mam do pracy na czternastą i wychodzę.

Ubieram się tak samo, jak się rozbieraliśmy, i wychodzę, i nie znamy się już, mimo tego, że poznaliśmy się jeszcze na studiach.

Michał Krawiel

(1984) Poeta, prozaik, animator, akcjoner. Założyciel nieformalnej grupy i portalu Olsztyn Wschodni. Autor bloga "Azbest". Publikował papierowo i elektronicznie. Mieszka w Olsztynie. Poszukuje wydawcy swojej debiutanckiej książki prozatorskiej.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |