14.
Stałam.
Zaczęły mi drżeć nogi. Nie mogłam tego opanować. Byłam głodna i potwornie zmęczona. Co chwila zamykałam oczy. Bałam się tylko, że za którymś razem nie zdążę ich otworzyć i upadnę. I znowu zacznie się ten kołowrót. Chciałam tylko odpocząć. Muszę czymś zająć głowę. Nie mogłam przypomnieć sobie słów żadnej piosenki, żadnego wiersza, który mógłby wypełnić mi czas. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to zasłyszane kiedyś buddyjskie Om mani padme hum. Zaczęłam – początkowo bezgłośnie – mamrotać słowa mantry. Z czasem usłyszałam swój głos, który sam stworzył sobie melodię. Im dłużej koncentrowałam się na oddychaniu i wydawaniu dźwięków, tym łatwiej rozdygotane ciało się uspokajało. Miałam zamknięte oczy, kiedy usłyszałam szczęk drzwi i kroki zbliżającego się Szarego Munduru.
– Cisza!
– Om mani padme hum – spodziewałam się jednego. Skuliłam się, czekając na cios,
który nie padł…
– Masz jeszcze półtorej godziny – Szary Mundur powiedziała łagodnie.
Podniosłam na nią oczy. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Nie rozumiałam, dlaczego już po raz trzeci dostaje od nich pozytywny sygnał, można by rzec – wsparcie. Dlaczego? Nie miałam siły o to zapytać, ale widocznie miałam to wypisane na twarzy, bo po chwili powiedziała:
– Za półtorej godziny wiele rzeczy się zmieni, nie wszystkie będą ci się podobały. Spróbuj to zaakceptować. Masz wyjątkowe szczęście, że twoją sprawą zajmuje się osobiście Pani Naczelnik. To duże wyróżnienie.
To była najdłuższa wypowiedź, jaką usłyszałam od Szarego Munduru. Wysoka szatynka o krótkich włosach i niebieskich oczach. Po raz pierwszy przyjrzałam się, jak wygląda jedna z Szarych Mundurów, które dotychczas wydawały mi się jednakowe.
– Jak masz na imię? – zapytałam.
– Nigdy nie pytaj nas o imiona ani nazwiska. Masz się do mnie zwracać „Pani Strażniczko”! Rozumiesz?
– Nie chciałam cię zdenerwować, po prostu jest mi bardzo trudno – znowu zaczynałam się rozklejać, tym razem nie miałam siły tego opanować. Spuściłam głowę, nie chciałam, żeby na mnie patrzyła. Łzy jak grochy spadały jedna za drugą na posadzkę.
– Spokój! – znowu była zimna i niebezpieczna.
– Możesz mnie na chwilę rozkuć i dać mi chusteczkę?
– Jak się do mnie zwracasz? – podeszła do mnie bliżej. Poczułam, że znowu przekroczyłam granicę.
– Pytam, jak się do mnie zwracasz?
– Strażniczko, czy może mnie Pani rozkuć i podać mi chusteczkę? – spojrzałam jej w oczy i dostałam to, czego się spodziewałam na samym początku. Zachwiałam się. Czyżbym była zbyt bezczelna?
– Linia! Jesteś ścierwem. Na szczęście, nasza Pani Naczelnik ma sposoby na takie przypadki. Odwróciła się i odeszła.
Wytarłam twarz o ramię.
Stałam.
Zamknęłam oczy. Byłam na granicy. Bezgłośne Om mani padme hum wypełniało mi głowę. Zobaczyłam pod powiekami migające kolory, które powoli blakły, zamieniając się w paletę czerni i szarości.
Stałam.
Otworzyłam oczy. Za szybą dojrzałam jakieś zamieszanie. Do pomieszczenia weszła Naczelniczka. Strażniczki stanęły na baczność, coś jej meldowały. Naczelniczka spojrzała w moim kierunku. Wydała jakieś dyspozycje. Wyszła z pomieszczenia. Usłyszałam dzwonek. Trzask drzwi. Szła w moim kierunku.
Stałam.
Stanęła naprzeciwko, jakieś trzy metry ode mnie. Nic nie mówiła. Patrzyła. Trwało to bardzo długo. Nie miałam siły mówić. Czułam, że dzieje się coś specjalnego, coś, co można porównać do uczestnictwa w inicjacyjnym rytuale. Po dziewięciu godzinach wysiłku moje ciało śmierdziało potem i stresem. Musiała to czuć. Byłam jej wdzięczna, że tu stoi, że ktokolwiek tu stoi. A byłam tu przecież przez nią – to ona zdecydowała, że mam tu stać. Fala wściekłości powoli zaczęła pełznąć po moim ciele.
Kiedy dotarła do mojej głowy, Naczelniczka drgnęła i zerknęła na zegarek.
– Za 15 minut skończy się twoja kara. Nie zrób niczego, czego mogłabyś później żałować.
– Czytasz w moich myślach?
– Pani Wychowawczyni – dokończyła moje pytanie.
– Pani Wychowawczyni – powtórzyłam i mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.
– Powtórz całe pytanie.
– Hm… forma… najważniejsza jest forma, prawda?
– Powtórz całe pytanie.
– Czy czytasz w moich myślach, Pani Wychowawczyni?
– Tak – to „tak” zabrzmiało w sposób, który mnie zmroził.
– Kim ty jesteś?
Trzy dzwonki przerwały naszą rozmowę.
– Koniec kary. Jeszcze o tym porozmawiamy. Śmierdzisz. Idź przodem.
16.
[…]
Na stole leżało jedno zdjęcie. Dosyć stare. Rozpoznałam, kto na nim jest.
– Opowiedz mi o tej kobiecie.
– Ale co?
– Wszystko. Wszystko, co pamiętasz.
– Ona prawdopodobnie już nie żyje.
– Ale nie wiesz tego na pewno?
– Nie wiem, do czego może to Pani wykorzystać. Czy przypadkiem przeze mnie ta kobieta nie będzie miała jakichś nieprzyjemności.
– A zrobiła coś złego?
– Nie wiem, o jakich kategoriach zła i dobra rozmawiamy. Czy więzienie mnie tutaj bez podania powodu jest dobre czy złe? Nasze zdania mogą się tu diametralnie różnić.
– Chciałabym ci tylko coś przypomnieć – Naczelniczka podeszła do mnie. – To ja tutaj decyduję. Kiedy jesz, śpisz, oddychasz. Nie zmuszaj mnie, żebym musiała zmienić sposób, w jaki się komunikujemy.
– Czy jeżeli opowiem tę historię, wypuści Pani tę dziewczynę? – głos ugrzązł mi w gardle.
– Tę Dziewczynę? Tak ją nazywasz?
– Moją Partnerkę.
– Jeżeli będziesz mówić, nic jej się nie stanie.
– Czy w takim razie mogę się z nią zobaczyć?
– Dość! Ja o tym zdecyduję. Jeśli wykażesz chęć współpracy. Jeśli! Kim jest ta kobieta? Czekam na twoją historię – Naczelniczka była już wyraźnie zniecierpliwiona.
– To jest pani Helena.
– I?
– Moja mentorka z dawnych czasów.
– I?
Milczałam.
– I? – powtórzyła
Dostałam w twarz od Naczelniczki. Poczułam kapiącą z nosa krew.
– Połóż ręce na stole, na płasko! Mam to zrobić jeszcze raz?
– Co? Strzelić mnie w pysk? Jeżeli sprawia ci to przyjemność, to proszę!
– Lubisz sprawiać kobietom przyjemność?
Zaatakowała mnie, a ja się zawstydziłam jak mała dziewczynka.
– Wracamy do historii o twojej mentorce – Naczelniczka wzięła krzesło i przysiadła się do stołu. – Słucham cię, Olga.
Po raz pierwszy zwróciła się do mnie po imieniu. Zaskoczyło mnie to. Zobaczyła to i uśmiechnęła się zagadkowo. Z bliska była magiczna. Dojrzała. Starsza ode mnie. Fuck, podobała mi się – mimo lęku, jaki we mnie wzbudzała. Zobaczyłam w jej oczach, że to widzi. Cholera. Z nosa nadal kapała mi krew.
– Opowiadaj, to ci przyniesie ulgę – powiedziała. Podała mi czystą chusteczkę. Zatamowałam krew.
– Pani Helena była… jest… aktorką i reżyserką. Prowadziła studio aktorskie przy Teatrze, do którego się zapisałam. Miałam ze dwadzieścia jeden lat, chyba, ona pięćdziesiąt sześć. Była wtedy – zamyśliłam się – moją Mistrzynią, tak to mogę nazwać. I tyle.
– Żartujesz ze mnie? Mówisz, że ta kobieta była twoją Mistrzynią i zbywasz ją w kilku zdaniach?
– A co mam Pani opowiedzieć? Emocje? Ulotne chwile? Zapamiętane zapachy?
– Tak.
– Ale to osobiste.
– Ty nie masz już nic osobistego! Masz odpowiadać na pytania szczegółowo! I połóż ręce na stole, bo każę cię skuć! Już!
– Jestem bardzo zmęczona. Chciałabym odpocząć.
– Nie obchodzi mnie to – pochyliła się nade mną – Ty ciągle nie rozumiesz, że opór jest bezcelowy. Strażniczko, masz kwadrans!
Kwadrans. Minuty płynęły bardzo wolno, a każda była boleśnie opłacona. Strażniczka jednym szarpnięciem zrzuciła mnie z krzesła na podłogę i zaczęła okładać teleskopową pałką. Uciekłam. Po chwili mnie dopadła. To trwało i trwało, a kiedy się skończyło, podniosła mnie z ziemi i posadziła na krzesło. Ukryłam twarz w dłoniach. Cała drżałam. Nie mogłam dłużej tego znieść.
– Pachniała kremem miodowym, miała twarz dziewczynki, była niewysoką blondynką i nosiła amerykańską wojskową kurtkę z Wietnamu. To chcesz wiedzieć?! Kurwa mać! – rozpłakałam się.
– Spokój! Tak, to chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć wszystko, co ci się przypomni o niej i o wszystkich kobietach, których zdjęcia ci pokażę. Rozumiesz? Każdy szczegół! Spójrz na mnie! Jeśli będziesz współpracować, taki kwadrans już się nie powtórzy, jeśli nie – będę bardzo, bardzo niemiła. Czy to jest dla ciebie jasne? Pytam, czy to jest jasne?
– Tak, Pani Wychowawczyni. Chciałabym do toalety.
– Pójdziesz, jak powiesz!
Wzięłam głęboki oddech. Niech to się skończy, oszaleję. A może już oszalałam…
– Pojechałam z nią kiedyś na wakacje. Nad morze. Do Chałup. Wynajęłyśmy dwa pokoje. Codziennie o siódmej rano pukała do mnie. Biegłyśmy lasem brzozowym nad morzem jakieś dwa-trzy kilometry. Potem obejmowałyśmy brzozy. Mówiła, że dają energię i że przytulanie brzozy ją harmonizuje. Potem zbiegałyśmy na plażę. Kazała mi się wtedy rozbierać do naga, śmiejąc się z mojego młodzieńczego zawstydzenia, po czym sama się rozbierała i wbiegałyśmy razem do morza. A później szłyśmy brzegiem morza aż do pierwszych pojawiających się ludzi. Dopiero wtedy się ubierałyśmy. Nie pamiętam dokładnie, o czym rozmawiałyśmy, ale na pewno o literaturze, teatrze, ludziach.
– Następna historia!
– Nie pamiętam – byłam potwornie zmęczona, obolała, a w głowie czułam chaos.
– Strażniczko! – Naczelniczka patrzyła na mnie jak na motyla, którego zaraz przyszpili i umieści na swojej tablicy poglądowej.
– Będę mówić! – krzyknęłam, ale wydobył się ze mnie raczej błagalny jęk. – Pojechała do Stanów do syna i zadzwoniła do mnie z budki telefonicznej w Nowym Jorku. Kompletnie mnie to wtedy zaskoczyło – ta budka, to, że można do mnie tak zadzwonić z końca świata. Bardzo wtedy za nią tęskniłam – mało mówiłam, miała mi to za złe.
– Następna historia!
– Proszę cię… nie chcę tak… tego opowiadać.
– Mów!
– Nad morzem, wieczorem. Siedziałyśmy na plaży. Zachód słońca. Rozmawiałyśmy. Ona dotknęła mojej dłoni, tak jakoś szczególnie. Serce mi wtedy waliło. Może dotarło do mnie, że ją kocham, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to jest możliwe.
– Co jest możliwe?!
– Miłość między kobietami. Proszę cię, przestań, nie mam już siły.
– Przerwa – Naczelniczka powiedziała to zaskakująco miękko, wstała i stanęła do mnie tyłem w zacienionym kącie pomieszczenia.
Strażniczka wzięła mnie pod ramię i pomogła wstać. Odprowadziła mnie do drzwi wejściowych, a później do łazienki znajdującej się kawałek na prawo korytarzem.
[…]
Monika Rak
Zobacz inne teksty autora: Monika Rak
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: