Pies Japończyka
Rankiem, jak co dzień, wyszedłem zwietrzyć interes.
Z chmur wystawał rożek poduszki, choć przed wyjściem
przetarłem dokładnie oczy. Na ramię spadła mi
mała bańka pustki. Dwie chude kobiety aportowały psu.
Podszedłem do sierściucha z wyciągniętą dłonią, nie miał
nic przeciwko. Podał mi łapę i przedstawił się jako
Takashi, pies Japończyka. Gawędziliśmy o technologiach władzy,
o moim strachu przed postępem, kolejnym krokiem w kosmos.
Takashi wyszeptał, że więcej o końcu świata zdradzi mi
gdzieś na uboczu. Weszliśmy do mnie, zaparzyłem
herbatę metodą japońską, dodałem do pieca metodą polską.
Postawiłem na stole talerz z chlebem i kiełbasą, proponowałem wódkę.
Wódkę proponowałem,
a przecież pies to raczej nie chce. I nie chciał faktycznie.
Oznajmił nagle, że jest w nim schyłek świata, pomyślałem
że skoro tak, to musi też być początek i żywa nieskończoność.
Mój wymuszony uśmiech wyjawił niepewność – Takashi zerwał się,
ale szybko chwyciłem go za ruchliwy ogon i pysk przywarłem
do podłogi. Gadajże powoli o metodzie na wieczność! – krzyczałem.
Takashi nie odpowiadał. Skowyczał coraz ciszej.
Podwieczorki w utopii
Moje ciało jest jednak trochę boże, unosi się.
Widać stąd auta w kolorze myśli, niektóre siedzą mi na ogonie,
inne ruszają się jak grdyka. Ale co tam, gwiazdy spadają mi na ręce.
Są jak antystresowe zabawki, wiesz?
Poprawiam cylinder i lecę, bo nie mam dziś czasu,
za to z przestrzenią jestem na ty.
Ktoś nagle mocno wali mnie w czerep –
mówi, że w mojej głowie mieszka wielki drwal.
Próbuje mnie ociosać.
Benz
Na targu. Stare maszyny do pisania. Mówią weź mnie. Francuski
rower, rdza ramy, rdza świtu. Noże rzeźnika. Ten ze wschodu.
Znowu wciska ludziom marzenia, popatrz tylko. Co tu zostało.
Idę w dół, dalej, Starą Miłosną. Starszą. W dłoni trzymam mlecz.
Na języku mam kwaśny smak. Cytryny. Jest i morderca wolnego czasu.
Ten miły staruszek prowadzi na łańcuchu pumę. Oczy od Kanady
po Patagonię. Tymi pazurami może przerwać film. I udaje się.
Następnego dnia budzę się jako Gregory Corso. Z rakiem prostaty.
Siedemdziesiąty raz obchodzę ten sam moment. Dobrze wiem,
latarki nocy spadną do mojej wieczornej miski.
Ryż będzie wolno wchłaniał wodę. Na duszę powiem Janis Joplin.
Na duszę powiem Jezus. Zaśpiewa mi kawałek o Mercedesie.
Mercedes zawiezie mnie na targ. Stara maszyna. Weź mnie. Jezus. Weź.