Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, skromnie rozpoznawalna autorka bez fanfar dookoła własnej persony, autorka z własnymi wiernymi czytelnikami, z wiekiem nie poprzestaje na swoim dorobku, ale wytrwale rzeźbi poetycką materię bez jakichkolwiek kompleksów wobec kolegów i koleżanek po piórze. Porównywana do Bukowskiego, Kamieńskiej, Poświatowskiej czy jakichkolwiek innych autorów – destyluje swoją poetykę od pokawałkowanych, eliptycznych obrazków lirycznych o turpistycznej nieraz proweniencji (co za dureń wymyślił słowo turpizm?) do silnie zdynamizowanej w tomie Performance wypowiedzi lirycznej. Jej rytm zostaje przyspieszony przez nagromadzenie krótszych wyrazów przy trzykrotnie wydłużonej frazie (oraz w ogóle większych objętościowo wierszach!), a osiągnięte tym sposobem ożywienie wiersza przez mikołowską poetkę można nazwać swego rodzaju wypadkiem bez precedensu. Nadal, co prawda, dominuje tu żywioł szczerej wypowiedzi odautorskiej, ewokowane są sytuacje egzystencjalne, a mimo to wewnętrzny gniew, sprzeciw wobec zastanej materii tudzież empatia i pokłon wobec ludzi odrzuconych przez los, system czy też… własny organizm utrzymują tę samą (wysoką) temperaturę, co we wcześniejszych tomach. Jakże rzadko mamy do czynienia z poetami posługującymi się językiem krzyku; zazwyczaj sięgają po niego młodsi adepci pióra, którym z wiekiem ten głos zamiera. Tymczasem w Performance mamy krzyk pełniejszy i bogatszy, jeszcze bogatszy – o „mądrość życiową”.
Już pierwszy wiersz (Termin) wprowadza nas w zapowiadany przez tytuł performance: ostatnie podrygi, agonalne (a może histerycznie przedagonalne) stany – to ostatni spektakl, ostatni performance człowieka przed opuszczeniem świata. Niejednokrotnie przypomina on cyrk, w którym bierze udział cała psychosomatyczna struktura. Czy ten termin śmierci (przypominający paradoksalnie termin porodu) to hipoteza, zgodnie z którą każdy performance ma swój czas? Ale słowo „termin” odsyła nas przecież również do terminowania, praktykowania. Terminowanie jako trening, przygotowanie do śmierci? Znamienna fraza: chcesz umierać do siebie – mówi mi przewrotnie: nie umieraj sam do siebie, umrzyj też dla nas, z nami, zostaw coś nam (czy ktoś porównywał pisarstwo Fijałkowskiej do Poświatowskiej? Czy to Poświatowska pisała: jeśli ja umrę, Boże, / to czy Ty tez umrzesz trochę?). Poezja autorki Ostatecznego smaku truskawek nasączona jest tanatycznością, to oczywiste. Świadomość granica zmysłowości i śmierci, rozpadu a zarazem rozgrywającego się życia, dramaturgia przenikających się odmiennych stanów emocjonalnych towarzyszących ludzkiej egzystencji, są motorem napędowym dla świata przedstawionego przywoływanej liryki. Bo o szkielecie czy konstrukcji tych tekstów trudno mówić w kategoriach ich statyczności (jedynie częstotliwość występowania dystychów daje nam ułudę jakiejś stabilności). Już bardziej należałoby powiedzieć o takich zjawiskach jak spiritus movens, utrzymaniu momentu początkowego pędu wiersza – albowiem wiersz Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej wręcz pędzi przez obrazy.
W pisarstwie mikołowskiej poetki symbol zostaje zredukowany do absolutnego minimum, a przestrzeń wypełniona jest przedmiotami codziennego użytku, najczęściej w stanie zużycia. Jakby śmierć wchodziła bezpośrednio w przedmioty, zaznaczając ich nieużyteczność. Trafimy tu na mnóstwo petów, wacików, frotowe gumki, kleje, imadło, butelki, ładowarki, kosmetyczki, empetrójki, nadgryziony kabanos, obrus, krem, kostkę brukową, maskotki, prasę, prezerwatywy, marsy, włosy, kadzidełka, pięciogroszówki, nadmanganian potasu – i to one wyściełały ten krajobraz poetycki, świat przedstawiony jako małe zgliszcza, coś, co jeszcze nie stało się wysypiskiem. Jakby nasze życie jednak okazać się miało faktycznym wysypiskiem mitów, rzeczy, jakby wysypiska kultur i zwykłych przedmiotów codziennego użytku zmieszały się ze sobą. Jakby wystawa kiosku, okolice dworca, bibeloty w knajpce niczym nie różniły się od rozwalonego pokoju dziewczyny po samobójczej próbie, po podcięciu żył. Z drugiej strony, pojawia się w wierszach Fijałkowskiej zawoalowana krytyka klasy średniej, oglądanej z perspektywy zwykłych ludzkich spraw: od odrzucenia przez partnera po nędzę. Czy są to same obrzeża, które wszyscy mamy wewnątrz? Czy nasza świadomość, emocjonalność, egzystencjalne bolączki – to właśnie obrzeża? To wysypisko? Czy jesteśmy śmietniskiem małych rzeczy? Autorka wszak skrupulatnie notuje drobiazgi, detale, doprawia od czasu do czasu ironicznym komentarzem. Podmiot zaś (tu: podmioty, bo jest to też historia kobiecego bólu; jakby Fijałkowska-Jakubowska chciała zdać relację z psychosomatycznej historii ludzi – przede wszystkim kobiet – przetrąconych przez los) sprawia wrażenie, jakby był Charonem dla wszystkich bytów, bez dzielenia na ożywione i nieożywione, jakby eskortował wszystko w zaświaty, rezygnując z przysłowiowego obola. Przy dużej dozie empatii dla świata symbol traci swoją moc, rzeczywistość staje się bardziej wyraźna.
I jest chyba w tym wszystkim jakiś przetrącony zen. Chrześcijaństwo staje się przyczyną bólu. Brzytwa została po nim. Czy płeć nie ogranicza możliwości rozwojowych ludzkości?
Zaś miłośnikom towarzystw literackich polecam kilka wierszy grających z konwencją poezji środowiskowej. Są nieco weselsze.
Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, Performance, WBPiCAK, Poznań 2011.
Robert Ryba Rybicki
(1976) Poeta, recenzent, happener. Studiował prawo i filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Autor sześciu książek poetyckich (najnowsza – masakra kalaczakra: WBPiCAK, Poznań 2011). Były redaktor Pisma Artystycznego Plama w Rybniku i tygodnika Nowy Czas w Londynie. Prowadzi Wesoły Klub Literacki w Kluboksięgarni "Głośna" w Poznaniu, współredaguje wydawnictwa Wielkopolskiej Biblioteki Poezji. Mieszka w Poznaniu, wcześniej – w Rybniku.
Zobacz inne teksty autora: Robert Ryba Rybicki
Recenzje
Z tej samej kategorii: