(tłum. Aneta Kamińska)
Magia voodoo
Jak każdy normalny patriota,
nosiłem na szyi woreczek
ziemi z rodzinnych stron.
Każdy patriota nosi na szyi
amulet – ziemię rodzinnego miasta.
Na szyi patrioty
ziemia nabiera cudownych właściwości:
kręci nie gorzej niż amfetamina
i goi rany zajebiściej
niż najnowocześniejsze preparaty albo
naśliniony liść babki.
Ale spotkało mnie nieszczęście.
Pewnego razu ktoś podstępny
z ostrym nożem
rozciął sznurek na mojej szyi,
kiedy spałem.
Po prostu zrobił dokładne nacięcie i
zabrał sobie ten woreczek,
kiedy opadły z sił spałem
na plackartnym łóżku.
Kim teraz jestem bez tego woreczka?
Jakiej ziemi patriotą? – pytam sam siebie,
bo inni boją się pytać mnie.
Nikt nie lubi dyskutować z tymi, którzy nie mają swojej ziemi.
Z Żydami nie rozmawiano,
z Cyganami do tej pory się nie rozmawia,
teraz jeszcze ja
i mnie podobni.
A ten, który ukradł, zalał moją ziemię
wódką,
krwią,
łzami,
potem.
Zamiesił cudzymi rękami czarno-czerwoną
kleistą glinę,
ulepił jak Bóg
ludzką figurkę.
I w swojej pracowni
nakłuwa ją igłą:
przebije na wylot dłoń – leżą w gruzach dzielnice mieszkalne,
przedziurawi łydkę – wzlatują w powietrze mosty,
dotknie ostrzem igły brzucha – zmieniają się w ruiny dworce i lotniska.
I wiedząc o tym, boję się zasnąć, bo kto go tam wie,
czy nie podczas snu
przekłuje
tej lalce
głowę
albo
serce,
niszcząc mnie
łącznie
z moim miastem.
Najpierw skończyły się chusteczki.
Wilgotne, suche też.
Jeszcze na punktach kontrolnych, nawet
nie zdążyliście wyjechać tak naprawdę spod ostrzałów.
Wycierałaś nimi łzy i słony pot.
Taki upał panował.
Tak było strasznie.
Potem skończyły się pieniądze.
Akurat na czas zdążyłaś znaleźć pracę i jakieś tam mieszkanie.
Obkupiłaś się w makaron na cały rok.
Następnie zaczęły się przecierać kupione w domu rzeczy
oraz gubić znajomi i przyjaciele.
Na twoje dwudzieste siódme urodziny zebrało się was
półtora dziesiątka – młodych i pewnych siebie.
Na twoją trzydziestkę – ledwo zebrało się troje.
Starych i wymęczonych.
Potem zaczęła zdychać elektronika wywieziona z domu.
Padł telefon – zostałaś bez wszystkich numerów.
Padł odtwarzacz – jakbyś ogłuchła.
Padł laptop – przepadły wszystkie stare zdjęcia i wideo,
zapomniały się hasła do portali społecznościowych.
Pół roku bez normalnego Internetu –
zaczęła się kończyć pamięć.
Mieszały się imiona i twarze.
Dobrze, że poznajesz siebie.
Potem umarł kot.
Żałowałaś, że nie mogłaś go pochować
koło swojego domu w rodzinnym mieście,
tam, gdzie go znalazłaś.
Z czasem
nie zostało ci nic,
co wzięłaś ze sobą,
kiedy wyjeżdżałaś.
Rzeczy – przetarły się,
gadżety – padły,
kot – umarł,
przyjaciele – przestali być przyjaciółmi,
książki – porozdawane i pogubione
podczas kilku przeprowadzek,
pamięć – nawet ta skonała.
Zostało tylko ciało.
Twoje ciało.
Wszystko pamięta.
O, ten ślad po nożu –
pocięli na antywojennej manifestacji.
O, to wytatuowane na obojczyku słowo światło –
na pamiątkę lata pod okupacją.
O, ta długa jak ogon komety blizna na nodze –
odłamek pocisku cię drasnął.
I pieścisz, pieścisz te znaki,
mając nadzieję, że skóra się przetrze
i dusza wreszcie zostawi ten kostium
przesiąknięty goryczą i dymem pożarów.
Pożegnaj się z ojczyzną.
Dopal ostatniego z czterdziestu
dozwolonych przez cudze prawodawstwo papierosów,
wyrzuć na śmietnik zmiętą paczkę,
odprowadź wzrokiem w ostatnią podróż
cyrylicę na opakowaniu,
przekonującą cię, że palenie niby to zabija.
Wiedzieliby, co naprawdę zabija.
Pożegnaj się z ojczyzną.
Nawet z rodakami, którzy zazwyczaj grają
role drugiego planu –
sprzedawców w sklepach,
przygotowawczyń kebabu
czy pokojówek w trzygwiazdkowych hotelach,
i których ty momentalnie podsumowujesz
po akcencie –
nawet z nimi rozmawiaj w obcym języku,
pozwalając im rozpoznać w tobie swojego
i nie odkrywać kart.
Pożegnaj się z ojczyzną.
Dzwoń do rodziców raz na tydzień,
pod koniec roboczego dnia,
zapominając o różnicy stref czasowych
i za każdym razem dziwiąc się ich
zaspanym głosom.
Pożegnaj się z ojczyzną.
Stopniowo przestawaj interesować się wiadomościami,
dynamiką kursu dolara
i pogodą w rodzinnym mieście.
Pożegnaj się z ojczyzną.
Pozwól zdarzyć się sytuacji,
kiedy ty i twoje dzieci
macie różne języki ojczyste.
Pożegnaj się z ojczyzną,
z taką ojczyzną dziwne jest nie pożegnać się.
Tylko nikomu nie opowiadaj,
z jakim wysiłkiem
wreszcie ci się to udało.
Ołeksij Czupa
(1986) – prozaik oraz dwujęzyczny poeta. Z wykształcenia filolog oraz technolog chemik. Mieszkał w Makiejewce w obwodzie donieckim i pracował w zakładzie metalurgicznym, ale z powodu działań wojennych przeniósł się do Lwowa. Autor powieści: "Desiat' sliw pro witczyznu" (2014), "Bomżi Donbasu" (2014), "Kazky moho bomboschowyszcza" (2014) i "Akwarium" (2015) oraz tomików poetyckich: "Ukrajinśko-rosijśkyj słownyk" (2010), "69" (2011) i "Koma" (2014). Założyciel donieckiego slamu. W 2014 roku przebywał w Warszawie na stypendium Gaude Polonia. Jego wiersze weszły do antologii "Wschód – Zachód. Wiersze z Ukrainy i dla Ukrainy" (2014; tłum. Aneta Kamińska).
Zobacz inne teksty autora: Ołeksij Czupa
Wiersze
Z tej samej kategorii: