Lądolód
Miłość nie zazdrości – mówi pismo
lecz Violetta Villas śpiewa inaczej –
i komu tu wierzyć gdy człowiek przymierza się
do kochania jak do rzutu wolnego (trafić
w serce niby w okienko, w razie potrzeby
zbić szybkę). Jedyne wyjście – wejść w to
zatrzaskując drzwi wilgotnymi palcami
zgasić świecę – wszystko bez odrywania ust
i załamywania rąk, bo nie ma czego się bać:
lód pod nami jest gruby.
Przeciwciała
Mówisz bez wyraźnego adresata
oblizując usta jak znaczek – to znak
że wilgoć wsiąkła, a dzień przybrał
łagodniejszą formę i powietrze już nie gryzie
jak wełniany sweter. Załóżmy
że nam się uda, że gdzieś
w dalekiej przyszłości poczujemy bliskość
i przestaniemy rozbierać świat
na części pierwsze. Będzie nam lżej
bez podnoszenia głosów i oczu
więc pójdźmy wydeptaną ścieżką
dźwiękową: sąsiedzi niech gadają
przez sen (przemilczymy i to).
Obracanie słów w ustach
Zakwasy po śnie, zapalenie
jarzeniówki niby dzwonek
w recepcji. Włosy wymięte
i posklejane jak chińskie
litery. Cisza była językiem
i przyjemną odwilżą, płynęło
się z prądem ku biegunowi
ciepła. Teraz światło
kłuje podobnie jak podniebienie
kaleczą landrynki.
Daniel Madej
Ur. 1989. Poeta, inżynier. Swoje wiersze publikował w internetowych i papierowych pismach literackich (m. in. „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, „Arterie”, „Wyspa”, „Pressje”).
Zobacz inne teksty autora: Daniel Madej