czy masz takie poranki, że wszystko w tobie kwaśnieje?
masz czym oddychać, dziewczyno. ty też, chłopaku. przecież dzielimy się
tym samym powietrzem, dzielimy się na części
pierwsze, a potem znowu łączymy nasze, takie jakieś nietypowe,
lęki lub fobie, które, tak jakoś nietypowo, odpowiadają
sobie, bo kiedy pytasz mnie, czy mam do czegoś
stuprocentową pewność, ja mówię, że co do ciebie oczywiście
nie. i kiedy pytasz mnie, czy mam problemy, ja mówię –
oczywiście tak. i kiedy pytasz mnie, czy mam problemy
z kan-no-mushi, pozostaje mi patrzeć na ciebie
ze zdziwieniem, wziąć kieliszek i zalać
tego robaka, który zaczyna mnie przerastać.
masz, czytaj z kartki
na lodówce. napisałam ci tam wszystko,
co mamy sobie do powiedzenia: że nie ma mleka (bo się zepsuło)
i dziś się nie zobaczymy. czy nie masz wrażenia, że nie masz
czym oddychać? czy nie masz czym oddychać,
że twoje wrażenia wydają się marą senną, niezbyt przyjemną,
z której chciałbyś się obudzić?
maż tę kartkę, wymaż te słowa, marz o tym, co może być na niej napisane,
kiedy w końcu znowu nauczymy się oddychać
razem, kiedy nauczymy się budzić z koszmaru,
szczypać w policzki, szczypać w pośladki, umiejętnie wykorzystywać chłód
lodówki. czy masz problemy z kan-no-mushi? jeśli tak –
wyładujmy bagaże i zamieszkajmy razem, wyładujmy się
w łóżku, oddychajmy razem, chłopaku.
masz, czytaj z kartki. zostawiam ci ten wiersz
na lodówce, żebyś wiedział, że robiąc kanapki,
znów myślałam o tobie.
żyrafę na kartki dali do ognia
wieczorem przyjdź na zócalo przed mym domem. tak blisko – bo jestem blisko
każdego miejsca, do którego chcesz dotrzeć. jestem każdym
miejscem. jestem w paryżu, moskwie, bejrucie. jestem paryżem, moskwą, bejrutem.
po angielsku, po niemiecku, po rosyjsku powiem ci, co wiem. przed mym domem chwyty
poniżej pasa są dozwolone. w domu. (bo wiem – jestem twoim domem.)
innym wieczorem przyjdź na zócalo w paryżu i nie martw się
tym, czego nie ma. wieczorem tekst wyraźnie blaknie,
pozostałe aspekty są bardziej znaczące. jak chwyty na przykład. i te chwile,
w których przychodzi do mnie diabeł, by powiedzieć: przed mym domem
płoniesz, a ja już przestałem się dziwić. stoisz tam i płoniesz.
wieczorem. wieczorem. nocą. i stałaś się krajobrazem, od którego pali
mnie podniebienie, więc jeśli chciałbym pójść pod niebo, to do ciebie
jak w dym.
innym wieczorem w paryżu tekst jest przed mym domem. tylko go nie płosz. niech płonie.
zaczęło się, kiedy nie płakałam na królu lwie
mama powtarzała, że nie mam serca tak długo, aż zaczęłam
jej wierzyć. wtedy postanowiłam zostać poetką. w końcu
liryczni poeci mają zwykle zimne serca. w ogóle poeci
tak mają, że mało prawdziwych rzeczy ich porusza.
wszystkim karmi się słowo, dla siebie zostawiając niewiele lub nic.
zimno mi jest, kiedy cię słucham, dotykam, mijam – powtarzała mama.
wtedy przemalowałam pokój – jedną ścianę na niebiesko, resztę na pomarańczowo –
i przykleiłam fototapetę z zachodem słońca, żeby dać jej iluzję
ciepła, być trochę lepszą córką, trochę łatwiejszą.
zimno mi. przecież jest około 20 stopni. w serce mi zimno,
kiedy próbuję cię tulić, a ty jesteś taka daleka i naprawdę zmarznięta
mimo 20 stopni, drugiej pary skarpet i koców – powtarzała mama,
a ja nigdy jej nie powiedziałam, że całe ciepło rozdaję garściami,
dla siebie zostawiając niewiele lub nic. powiedziałam za to,
żeby w takim razie przestała mnie tulić.
mama mi powtarzała, że nie mam serca. ja sobie powtarzałam,
że poeci tak mają. potem zaczęłam pisać. i wszystko diabli wzięli.
Wiersze dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Użycie niekomercyjne – Na tych samych warunkach 3.0 Polska (CC BY-NC-SA 3.0 PL).
Anna Mochalska
(1992) Studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Jej życie obraca się wokół tekstu: pisze albo wiersze, albo pracę magisterską, albo recenzje. Wydała arkusz poetycki Okno na świat i zadebiutowała tomem Syndrom obcej ręki opublikowanym w serii Salonu Literackiego. Od urodzenia niezmiennie bydgoszczanka.
Zobacz inne teksty autora: Anna Mochalska