Można cierpieć na anemię, hiperglikemię, bulimię. Można też na toksemię, czyli zatrucie krwi. Bohaterowie książki Małgorzaty Rejmer chorują natoksymię. Wyjątkowo udany neologizm w tytule wprowadza do świata toksycznych związków, na które nie ma lekarstwa, a w które – chciałoby się powiedzieć za jednym z popularnych poradników psychologicznych – wszyscy jesteśmy uwikłani. Ten temat zresztą nie po raz pierwszy pojawia się w literaturze. Na szczęście jednak w powieści Rejmer to nie zawsze kobiety „kochają za bardzo”, a draństwo staje się pojęciem względnym.
Galeria groteskowych postaci stworzona przez Rejmer to zbiór o tyle wyjątkowy, że autorce udało się wyjść poza stereotypowe związki alkoholika i ciemiężonej żony czy matki i maminsynka. Siła książki tkwi w tych bohaterach i tych historiach, które oparły się banałowi. Anna dręczona niechcianą miłością starca powstańca, piszący mowy pogrzebowe Jan Niedziela, Longin Wąsik, który z miłości do pięknej Alicji z nauczyciela języka polskiego stał się tramwajarzem, czy Ada i jej relacja z ojcem. Najmniej autorce udała się chyba postać Lucyny, bo moherowy beret, tyle razy już wyśmiewany, przy tych świeżych, nietuzinkowych postaciach zdecydowanie się sfilcował, ale i tak portret społeczeństwa jest tu wyjątkowo barwny, nawet jeśli dominującym kolorem tej turpistycznej powieści pozostaje szarość. Często jednak jedynym sposobem, aby z nią wygrać, okazuje się zanurzenie w całkowitej ciemności: nieodsłanianie okien, czekanie na śmierć. Ojciec mówi do Ady: Cię nie ma po prostu. Bohaterowie tej powieści nikną w końcu w szarych murach Grochowa, stapiają się z otoczeniem.
Po linii koła stłoczona kawalkada nacierających na siebie karlich budynków z tektury i blachy, z bibułą w oknach, a potem przerwa, i tumult wieżowców, i przerwa, i karle budynki i wieże gmachów i połysk, i brud, i przerwa, bieda z azbestu i kurzu, bogactwo na kredyt i kod.
Grochów. Bo oprócz Ady, Longina, Lucyny to ta dzielnica prawobrzeżnej Warszawy jest bohaterką „Toksymii”. To teren zatruty brzydotą, jak opisane wyżej Rondo Wiatraczna, i smrodem, jak tramwaj znieświeżony przez mężczyznę odzianego w mieniący się ortalion (swoją drogą, trafne połączenie kloszarda i dresiarza, z których Grochów słynie). To przestrzeń radioaktywna, która nie daje nadziei na „nic innego”. Nawet ładny Park Skaryszewski to tylko miejsce, w którym można się wypłakać. Najlepszą metaforą tej praskiej beznadziei jest turkusowy pałacyk Ryszarda, tadacza na poziomie światowym, którą bohater stawia na działce. Kto mieszka blisko, wie, że ów zielony teren między Saską Kępą a Grochowem, upstrzony domkami wszelkich kolorów i o dziwacznych kształtach, to najlepsze naturalnie groteskowe przedstawienie świata, w którym żyjemy i który opisuje autorka: patchworku zupełnie niedobranych do siebie ludzi i zdarzeń, nad którymi jednocześnie unosi się gdzieś w powietrzu tęsknota za czymś lepszym.
Czy toksyczny Grochów jest sobą, czy może metaforą całej Polski, albo – odważniej – świata? Czy to powieść uniwersalna, czy lokalna? Czy tak łatwo wchodzę w ten świat, bo widok mam z balkonu na daczę Ryszarda? Czy mieszkańcy innych dzielnic, czytając tę książkę, otrzepują ręce z niewidzialnego brudu? Mam wrażenie (a może nadzieję), że powieść broni się, nie będąc jedynie inną wersją „praskich legend”, że naturalistycznie postrzegając to miejsce, autorka dotyka jednak ludzkiego cierpienia w bardziej uniwersalnym wymiarze. Zresztą, po założeniu szarych okularów i burżujska Saska Kępa pewnie zmieniłaby swoje oblicze. A ponieważ brzydota to tutaj też (a może przede wszystkim) brzydota duszy – świat powieściowy rozciąga się nie tylko na sąsiadujące dzielnice czy na całą Polskę, ale świat w ogóle.
Turpizm Rejmer nie odnosi się wyłącznie do brzydoty otoczenia, ale też do skupiania na umieraniu zamiast na życiu. Jan jako dziecko pisze dla mamy opowiadania o zmarłych zwierzątkach, a później – mowy pogrzebowe. Kiedy durzy się w dziewczynie z monopolowego, wyobraża sobie, że przyniesie jej pączki i rozpocznie się przyjemna rozmowa o rodzajach pączków i cmentarzy. Ojciec Ady rozważa różne sposoby popełnienia samobójstwa. Córka Lucyny przygotowuje sobie zawczasu sukienkę na pogrzeb ojca. Po Lucynę przychodzi śmierć… Nic dziwnego, że w momencie kulminacyjnym „Toksymii” też ktoś umrze. Mieszkający w jednej kamienicy antybohaterowie przypominają zamknięty krąg podejrzanych z powieści Agathy Christie – tylko, że tutaj trup będzie na samym końcu.
Antypowieść. Tak można określić tę książkę, choć spełnia Arystotelesowskie wymagania, zachowując klarowną strukturę, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. I nie naturalistyczne opisy czy dziwaczni bohaterowie sprawiają, że nie jest to typowa powieść, lecz raczej brak bohatera, z którym moglibyśmy, czy chcielibyśmy się identyfikować. Żadna z postaci nie ma już celu albo jest on tak wątły, że staje się wręcz karykaturalny. Ci „losers” uwięźli w swoich „daczach”, w mikroświecie, gdzie wszystkie karty dawno zostały rozdane i można co najwyżej nadal pisać swoją historię, powtarzając za Adą: Ada-da-radę.
Ten typ pisania może kojarzyć się z twórczością Masłowskiej. Rejmer nabija bohaterów jak motyle na szpilki i zamiast czuć ich emocje, możemy co najwyżej obserwować ich niczym eksponaty. Nie ma tu mowy o katharsis czy jakimkolwiek pocieszeniu, zwłaszcza że ta nieupiększona rzeczywistość, przedstawiona w powieści za pomocą groteski, stanowi efekt dokładnej obserwacji. W literaturze współczesnej coraz częściej zamiast Nibylandii dostajemy jakieś małe „tu i teraz”, za to pod bardzo dobrze powiększającą lupą. I jeśli tylko nieprzewidywalne rozwiązanie nie pogrąża nas jeszcze bardziej w ciemności, lecz choćby daje nadzieję na akceptację – skoro już nie afirmację – świata (jak u Rejmer), to na takie debiuty można tylko czekać.
Małgorzata Rejmer, Toksymia, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2009.
Joanna Jagiełło
Absolwentka wydziału Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego, doktorantka i wykładowczyni językoznawstwa. Uczyła angielskiego w gimnazjach i liceach. Wydała niegdyś tomik poetycki Moje pierwsze donikąd. Współpracowała z miesięcznikiem Perspektywy. Członkini stowarzyszenia "Korale" – grupy zrzeszającej piszące kobiety (pisarskiecwiczenia.blog.onet.pl). Jesienią 2011 w wydawnictwie Literatura ukazała się jej debiutancka powieść dla młodzieżyKawa z kardamonem. Pracuje również nad powieścią kryminalną.
Zobacz inne teksty autora: Joanna Jagiełło
Recenzje
Z tej samej kategorii: