2 kwadraty o powieści
– Nie wiesz może, mój drogi, jaki mamy dziś dzień?
– Jest tylko jeden dzień.
– Możliwe.
Produkcja (z) powietrza
Kiedy tylko słońce bierze się za łapanie (brzegów) w rozszczepieniu i kominy stają się jasne, a dymy wystają z kominów, biegną rury do miasta, woda budzi do życia poskładane twarze. Kula stosuje się do przebudzenia. Bo jest jeszcze wiecznie młody człowiek. Staje w oknie na widok dnia, który jawi się o poranku jak pełnia (funkcji) w narzędziu. Błysk ostrza. Chlebak pod pachą. Prezenterka porannych wiadomości – naga, pod prysznicem. Obserwowana przez kuliste odbicie w główce prysznicowego węża.
Gargantuicznie (w) teraz
Było to 123 lata temu. Później niż zawsze. Oddawałem się kąpieli, kiedy przyszły mi na myśl moje buty, a właściwie ich wspólny kształt. Osłabłem. Podniosłem się z wody. I sięgając po ręcznik, odszedłem od zmysłów w obawie o moją przyszłość. Uczułem w samym centrum ludzkiego jestestwa, że w moim życiu brakuje szyby.
Inteligentny tlen
Człowiek pochylony nad miską z ryżem. Ryż przesadnie rygorystyczny w swojej, będącej ryżem, posturze. Czapka przekręcona daszkiem do tyłu. To ryż, nie księżyc, struga na twarzy wyraz siniejącej w ruchu poświaty. Pokój umeblowany, ale z sublokatorem. Za parawanem człowiek skupiony na zimnych kartoflach. Za drzwiami dają sobie miejsce głosy. Człowiek niewzruszony. Resztki światła rozbite na postrzępionych wypukłościach ryżu. W kącie torba z narzędziami. Czy znajdzie się w mieszkaniu majonez, czy tylko keczup imituje krew?
Co i rusz
Od kiedy ludzie i komórki to jedno, nawet babcie mówią do siebie. Ej, wyciszyłam dzwonek, rozpięłam kurtkę, ale dres zostawiłam otwarty. Człowiek myśli, ale syf. Pogoda obrzydliwa, ciemno. Śmierdzi. I tak niewygodnie się siedzi. To ciało takie niegotowe. Co tak śmierdzi? A to hiperśluz nawiedził miasto i od razu jeden z drugim biorą karabiny.
Taki zwykły przechodzień, który sobie myśli, co to za demokracja, jak nawet nie ja decyduję, co mi przychodzi do głowy. I widzi po drodze z pracy, że hiperśluz porwał dziecko z rąk strasznie nerwowej matki. Zaraz jej kupa pęknie z nerwów i wypadną bakterie. A ten! Jak mu zęby falują. Ale przechodzień ku dziwocie, bierze zdejmuje kapelusz i idzie wprost na śluz. I to nie jeden przechodzień, bo każdy by tak zrobił na jego miejscu.
O sześcian wołanie z przypuszczalnej oddali
Być może, że nie każdy mieszka. Ktoś kupi ziemię i się położy nago pod pełnogwiaździstym kocem. A ludzie wynajmują mieszkania. Niektórzy wychodzą z pokoju w gaciach, a w salonie siedzi dziewczyna współlokatora, ogląda TV. Pokazują orangutana, który nauczony liczyć, zapisuje wyniki w piaskowej drodze i nie wiadomo, czy policzył stogi siana, czy może słowa wypowiedziane w najbliższej wsi.
– Co on tak bohatersko liczy? – (człowiek – członek – dziewczyna – przed kompem, jak nalewka w kociołku)
– Rzecz w tym, że nie wiadomo.
– Jadłaś śniadanie?
– Nie, nie jadam. Bez śniadania czuję się taka wiesz, zanurzona w temacie. Wędruję przez liście jak bohater książki lub innego tekstu kultury. A najlepsze są przejazdy!
– A, przejazdy. No tak.
– Na przykład przekład z języka filmowego na siatkę globusa.
– Czytałem o tym kiedyś.
Sarną zajmowanie się jak ogniem
Wzajemne oddziaływanie samochodów zasługuje na miano i osobny teledysk. Twarz zbita na miazgę, na kwaśne jabłko. Człowiek biegnący o resztkach sił. Daleko od głowy wiszą mieszkania i cała wewnętrzność bryły. O poszarpany, dziurawy, upaćkany, rozciągnięty, tłusty płaszcz obijają się puszki po fasoli, z których wypreparowany naszyjnik długo jeszcze będzie grzechotać w pamięci rozstępujących się teraz jak cywilne wozy na rzecz lamentującej karetki, przechodniów.
Około doby – szczera rozmowa
Wesołkowaty kundelek biegnie wzdłuż płotu. Trochę to potrwa. Zza płotu obszczekują go dwie rasowe suczki. I nagle niemy, obojętny narrator przeniesiony do kokpitu. Znikąd pomocy, samolot płynie noskiem w kierunku planety. Ktoś kładzie dłoń na czole. Chmury pochłaniają ziemię, trawią ziarna kuli. Zwanej elipsą. Staruszka w oknie, sprawdza, czy zamknięte. W dłoni ściska aspirynę. Kundelek biegnie, dzielny, obszczekiwany. I w końcu nie widać psa, a słychać szczekanie. Coraz mocniej szczekają, coraz bardziej nie widać. Aż w trzcinę wpływa jacht. Facio w gatkach na pokładzie, pies w kajucie.
Matka pizzy
Cała flotylla żywych bakterii w jednym kubełku białego kefiru. Dzieło, które nie da się do niczego porównać – akcja. Bakterie wpadają z płynem do gardła.
Niedźwiedź, najsilniejsza bakteria skacze z płynnej grudki na migdałowaty megabadyl. Mimo silnego ssania do rury utrzymuje się na badylu, by uniknąć trybów samorealizacji trawienia. Niedźwiedź to ambitna bakteria, dał się złapać, żeby trafić do mózgu i tam wyprodukować najlepszą hairmetalową płytę mijającego właśnie roku.
Zerowość (stanu)
W profilu mijania wpisane wytłuszczoną czcionką: miałbym szklane ręce, gdybym nie musiał. Na trasie mijania spotyka się 2 doktorantów:
– Ale ładnie!
– No. Szkoda, że jestem jeden.
(W domu profesora zbiera się gromada naczelnych ssaków
– Co z nową rzeczą, czy ma miejsce?!
– Jest do powiedzenia.)
Barwa narzędzi
Aktorzy teatru lalek ćwiczą ręce przed spektaklem:
– Jeżeli moja pięść uderzy w twoją krtań, odjadę stąd na pokładzie samochodu.
– Tylko spróbuj!
– Chłopaki, no co wy!
– Nie przeszkadzaj mężczyznom, kiedy ich życie jest rozmową twarzy, jej odwrotności, jej portalu i rozczochranego szczura, który biegnie w sałatkę pomiędzy atomami.
– O. Szczury pięknie tańczą.
Zagadka-tutaj-rzeczy.
Jaka nauka jest domeną
zajętą poprzez wymyślanie trwania?
Ćwiczenie zniechęcenia
Ustanawianie własności odbywa się pomiędzy domem a wykazem domów. W domu siedzi człowiek z fajką, czyta gazetę. Jego dłoń trafia po omacku do miski wypełnionej poprzez fanty. (Przyszłość jest wolnostojącym siedliskiem różnych Californii.)
Niezawisłość smaku?
Jamnik widziany
od dołu, ze swojego serca,
a uśmiech śledzony
z perspektywy jamnika. (Czy ścigacze obowiązują
prawa jajorodne, godne
rurociągów?)
Oni (zjednoczenie_+)
Są wszędzie tam, gdzie ja, a jednak potrafię przemknąć niezauważony. Jestem plastyką, mam motto („sztuka mówienia: wyżej cenić i dalej się ukrywać”). (kwadrat sunie poprzez ciężką mgłę, wlecze się jak mruk, jak Buka płynie) (na końcu mgły sterczy czerwony trapez, ale nie widać kolorów, bo zamiast kolorów merda ogon, ale i jego nie widzisz) ( jeżeli dojdzie do zderzenia figur, kwadrat połączy trapez z odległością i w ten sposób powstanie lalka, ale nie lalka-bobas, a lalka-czyścioch) (czysty kształt)
biomechanika wontów
czy śmigacze obowiązują prawa:
poprzez opatrzność do maszyny wikłającej larwom baloniaste pręgi
i „bawimy się aż na nocnych nogach
jak nigdy zwyczajnie przychodzi kara”?
Społeczeństwo twarzy
Mama przyjęła, że rodzina tym jest mądrzejsza, im dłuższą ma brodę.
– Piękny biustonosz, zauważyła – powiedział odcień świńskiego różu.
Anegdota: barwa cienia: sianko bez śladu łzy na pokrywie
Kiedy nagrywaliśmy nowy album Run DMC do studia wbiegł Martin Chodźfinger i począł się przewracać, wywijał olbrzymim odwłokiem. Strącił wazon i woda się rozeszła po konsolecie. Wyskoczyły pioruny spomiędzy guzików, suwak odleciał.
Ktoś wpadł na pomysł, że Martina trzeba przytulić. Niby nic prostszego. Ale weź podejdź jak ci bije o wszystko wielki, rozwibrowany odwłok.
Każdy ze swojego kąta próbował wskoczyć w pole dostępu ramion Martina. I w końcu jeden śmiałek uniknął odbicia pacnięciem i wskoczył w błyskawiczny uścisk z ciałem Chodźfingera. Martin przyjął go, jak oczekiwaną własność. A wszyscy pękali z dumy: oto bohater w naszym otoczeniu!
Total-ny dobro-byt.
Wszyscy wyjechali!
cała reszta
Umówiły się dwie kaczki
że pobędą razem, aż tu nagle
jakby z lasu coś wyłazi.
To trzmiele!
Społeczeństwo twarzy
niech rośnie
mi twarz
A jego nagi taras jak warkocz nóg-wykałaczek.
Wtem ludzie usłyszeli o lamusie.
Ludzie jak poxipol
Zarymować się po typy błon
Picie dużo piwa
jako całościowy projekt (jumbo bit)
(gaz i oliwa
ręce a cytryna / ci
młodzi jak hipnoza
starzy jak baleron
gotowi rapować
dźwięczne usprawiedliwienia) (De stijl „aż po rzekę Limpopo”.)
Ciepło, które mnie obnaża
Cały jest czas i wojłok
sam. Ach! Bracia,
czasie i wojłoku.
Między ciałami
deszczu jest smak.
Między ciałami deszczu jest smak.
To nasze żołnierskie coś … przeznaczenie
… torbom.
Lunatyczny wdzięk
A jednak czują coś do siebie ludzie. I to nie jest fasola. Robią rzeczy, coś do siebie.
Idą, niosą, czekają?
Wiozą, piszą wiadomość, śpią?
Na cmentarzu niespotykanie jasno widzą?
Są do siebie robić coś, co trzeba żyć dalej, głębiej (kwadrat) i nigdy, przenigdy nie umierać. Nawet (obcy) ludzie.
To nie strzałka do trójkąta, to trójkąt bez odpowiedzi
To nie jest trójkąt, tylko matka
je śniadanie po wszystkim.