Teza 4.015 Traktatu logiczno-filozoficznego Ludwiga Wittgensteina wyraża pod asercją sąd fundamentalny dla wszystkich nowoczesnych badań nad literackością. Sąd ów brzmi następująco: „Możliwość wszelkich przenośni, cała obrazowość naszego sposobu mówienia – wszystko to spoczywa w logice odwzorowania”[1]. Logiczność, innymi słowy, dzięki literackości ujawnia swój nieskończony potencjał, a rozwój XX- i XXI-wiecznego literata możliwy jest dzięki dyskretnej i wyrafinowanej asyście nowoczesnego logika. Paralelę między Wittgensteinem a fundatorami XX-wiecznej twórczości literackiej można rozwijać ad infinitum. Za Bogusławem Wolniewiczem chociażby przywoływać Wittgensteinowską tezę izomorfizmu głoszącą, że stany rzeczy abstrakcyjnych są izomorficznym przeniesieniem i odwzorowaniem stanów rzeczy konkretnych w podobny sposób, w jaki u Arystotelesa przeniesione i odwzorowane są substancje wtórne wobec tych pierwotnych[2]. Co więcej – jak ujmuje to Wittgenstein – adequatio rei ad intellectum nie posiada żadnego odstępstwa od zasady: począwszy od Rewizora Gogola aż po Finnegans Wake Joyce’a nie sposób zatrzymać biegu interpretacji maszyny logicznej. Piekielnej maszyny – jak ująłby to zapewne Ryszard Przybylski[3].
Długo nosiłem się z zamiarem, aby niezwykle hermetyczny debiut Rafała Kwiatkowskiego czytać z perspektywy derridiańskiego stosunku do języka, zwłaszcza – naświetlonego przez koncepcję dyseminacji, czyli rozsadzania i rozpleniania sensów w obrębie tekstu. Myśl ta opuściła mnie w ostatniej chwili: wówczas, gdy wróciłem do cyklu sonetowego Podpróby, który Kwiatkowski opatrzył mottem z Rytmów Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego:
niezmierzony,
Który wszystko poruszasz,
nie będąc wzruszony
W perspektywie wyznaczonej przez tę apostrofę pomyślałem o czymś, co można by uznać za odwrócenie procesu dyseminacji, tj. za skierowanie wektora przemiany semantycznej w przeciwną stronę. Zabieg tego rodzaju zwykło się określać satiacją, pod tym pojęciem zaś rozumieć dynamiczny proces wytracania znaczenia wskutek ciągłego powtarzania wyrazu, tj. wielokrotnego użycia nośnika danego sensu. Satiacja w rozumieniu semantycznym jest procesem degradującym wyrażanie ince ipsum, ale – procesem subiektywnym. Co jednak jeśli satiacja byłaby w stanie dotknąć Niewyobrażonego, a więc Wielkiego Zobiektywizowanego? Mówiąc językiem Sępa: co stałoby się z ruchem, gdyby mogła „wzruszyć niezmierzonego”? O dramacie tego „wzruszenia” opowiada w Twardym O Kwiatkowski. Co więcej, dramat ów poeta wydaje się rozumieć – wbrew pozorom – w sposób nad wyraz szeroki, za kres satiacji uznając nie tylko asemię, lecz także alogię, czyli usunięcie Logosu ze świata Tekstu: swoiste Deus ad machinam.
Powrót Boga do wittgensteinowskiej maszyny dokonuje się w Twardym O w ciągu określonych sekwencji. Ich finał spełnia się w alogii, czyli w uwięzieniu Wielkiego Logika wewnątrz maszyny logicznej. Prolegomena otwierające tom Kwiatkowskiego jeszcze co prawda kształtują wypowiedzenie świata Tekstu – głos mówiący tych wierszy doszukuje się w mocy języka jakichkolwiek możliwości utekstowienia, nie odnajduje on jednak wystarczającego semantycznego potencjału i zrezygnowany zawierza ślepocie kartezjańskiej siły geometrycznej:
Bez reszty. W centrum właśnie To.
Słowo. Reszta pcha się jak synowie
Zebedeusza. Pali to i tamto, a zdanie? Zostało
przygotowane już wcześniej, przykład:
Stworzenie z niczego.
(R. Kwiatkowski, Jednostka ciśnienia)
Rozpacz podmiotu Kwiatkowskiego wynika z konieczności poddania się biegowi satiacji, u którego kresu tkwi stale oczekująca piekielna maszyneria Przybylskiego. W tym ujęciu Twarde O jawi się przede wszystkim jako poetycka opowieść o uśmiercającej walce z more geometrico, a także: o bezskutecznym testowaniu kolejnych wejść i wyjść, przynajmniej teoretycznie mogących zapobiec apokalipsie. Nie sposób jednak nakazać bogom, aby opóźnili swój zmierzch: moment wejścia do machiny zależy tylko od nich. W tym sensie zbiór Kwiatkowskiego gotów byłbym odczytywać jako zbiór specyficznie eschatologiczny – w tym rozumieniu, w jakim eschatologię (za Wittgensteinem) rozumieli Witold Wirpsza i Tymoteusz Karpowicz. Eschatologia Kwiatkowskiego, podobnie jak ta Wirpszy i Karpowicza, uwypukla nie nadejście nowego czasu, tj. wkroczenie eschatonu, ale upadek starego, czyli wejście w alogię. Dekadencki tragizm tej sytuacji dobrze ujął Wirpsza w Traktacie skłamanym:
Nie bój się ładu, poznasz ład nad łady,
Sposobność brzegów, chropawość i stałość:
Gdy Afrodyta gwoździami nicości
Przekłuje wszystko w niebiosach i stepach[4].
Echa lamentu tragika przerażonego tym, że eschatologia wyrodzi się w alogię, da się usłyszeć w cyklu sonetowym Kwiatkowskiego, pokrywającym grozę sytuacji lirycznej delikatnym cynizmem i nonszalancją podmiotu. Być może nawet – dezynwolturą:
Byłam na szczycie porozumienia krótko przed zamknięciem
ostatniego zdania, – Pragnę jasności i mam, ten kwiat,
który nazwano Tymięwieź jak tymianek,
stosowany właśnie w mumifikacji. Wykrztuśnie rzecz ujmując:
Paraliż czy może frustracja stojącego wobec?
(R. Kwiatkowski, Sonet (Podpróby))
Wobec przeczuwanego paraliżu podmiot Kwiatkowskiego niezmiennie odczuwa pogardę, a od antykizującego wiersza Czat Noir zaś – narastającą wściekłość spowodowaną tym, że „Prozerpina kiełkuje nam nad głowami”, tymczasem samo proserpere nigdy nie nadeszło. Rodząca się w Twardym O szkoła agresji nie doprowadza jednak do przemienienia. Pozostaje lamentem pisanym jako świadectwo języka, który miał świętować, tymczasem oszalał i wyrugował to, co go wyłania. Satiacja nieuchronnie spełnia się w poranionym langue, które zaślepione stale pogłębia swój rozpad, czyniąc z siebie antidotum dla siebie samego. Mnożą się przy tym gniew i szaleństwo: piekielna maszyna logiczna rozdziera zasłonę świata. Ostateczne pęknięcie i rozlew tego amalgamatu Kwiatkowski wyraża dobitnie – kumulującym doświadczenie asemii i alogii opisem „drewna nie do pogodzenia z drzewem” zamyka przedostatnią część tomiku:
A spodziewam się widzieć cię żywą, choć nikt
przed tobą tego nie robił – teraz rozkładam i składam
Się na później jak istnienie, uniwersalny model,
drewno nie do pogodzenia z drzewem.
(R. Kwiatkowski, Składnie)
Marzenie Kwiatkowskiego rzeczywiście nietrudno sprowadzić do marzenia Wittgensteina. Pozostaje ono stale niewypowiedzianą myślą, wpierw przykrytą zasłoną ironii i cynizmu, wreszcie przetopioną wskutek wściekłości i szaleństwa. Jest ono marzeniem o izomorfizmie, tj. o uniwersalnym modelu językowym, a także poetyckim, którego swoistą idealizację zawierał Traktat logiczno-filozoficzny. Satiacja dowiodła, że ów wzorzec jest skrajnie niefunkcjonalny w świecie, który stał się piekielną maszyną. To, co kiedyś określaliśmy mianem święta języka, być może teraz okaże się egzekucją: w tym sensie tom Kwiatkowskiego jawi się jako tom patetyczny, a wręcz – eschatologiczny w wymowie. Aby uwypuklić stanowisko poety, warto przywołać dwóch antagonistycznych bohaterów greckiej mitologii: Anteusza, giganta czerpiącego nieskończone siły z ziemi, i Proteusza, syna Posejdona zdolnego przyoblekać się w kształt dowolnej żyjącej istoty. Przypomnijmy jeszcze, że Anteusz zginął z ręki Heraklesa, który uśmiercił siłacza dopiero po wzniesieniu go w powietrze. Wraz z oderwaniem się od ziemi Anteusz stopniowo tracił siły, by całkiem osłabiony dać się wreszcie pokonać w walce.
Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że Twarde O jest zbiorem opisującym „stronę Anteusza”, zwłaszcza jego ostatni moment życia: tragikomiczną walkę w powietrzu. To, do czego utopijnie dążył w wierszach Kwiatkowski, gotów byłbym nazwać przemianą Anteusza w Proteusza, tj. transformacją tego, który żył „poza substancją” (greckie ante ousia) w tego, który narodził się jako „pierwsza substancja” (czyli prote ousia). Anteusz nie osiągnął tożsamości „pierwszej substancji”, dlatego musiał umrzeć. Podobnie rzecz się ma z drewnem Kwiatkowskiego, które – oddzielone od drzewa – nadaje się tylko do spalenia.
Właściwie nie sposób się temu dziwić:
[…] dziecko łudzi się, że można przepalić zasłonę, niemożliwy
dźwięk pęknięcia: kres, ślepota, kraniec, granica, powiedzmy podmiot,
nie służące niczemu modyfikacje.
(R. Kwiatkowski, Wodne bryzgi)
Rafał Kwiatkowski, Twarde O, Fundacja im. T. Karpowicza, Wrocław 2011.
[1] L. Wittgenstein, Traktat logiczno-filozoficzny, przeł. i wstępem opatrzył B. Wolniewicz, Warszawa 2000, s. 22.
[2] B. Wolniewicz, O Traktacie [w:] ibidem, s. XXVIII.
[3] Metaforę świata jako maszyny piekielnej Przybylski zastosował po raz pierwszy w odniesieniu do głównego dzieła romantycznej szkoły ukraińskiej, Zamku kaniowskiego Seweryna Goszczyńskiego. Por. R. Przybylski, Świat jako maszyna piekielna (O „Zamku kaniowskim” Seweryna Goszczyńskiego) [w:] Studia z teorii i historii poezji, red. M. Głowiński, Wrocław 1970.
[4] W. Wirpsza, Traktat skłamany (Próba zamyślenia nieobowiązującego), Mikołów 2010, s. 25.
Karol Samsel
(1986) Krytyk literacki, poeta, doktorant Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończył także studia licencjackie z filozofii w Instytucie Filozofii i Socjologii UW. Autor pięciu tomów poetyckich, w tym najnowszych: Manetekefar (2009), Kamienie – Pieśni na pożegnanie (2010) i Dormitoria (2011).Teksty krytyczne o współczesnej poezji publikował m.in. w Tekstualiach, Literacjach, Wyspie i na stronach Biura Literackiego. Jego wiersze przełożono na czeski, bułgarski i serbski. Laureat nagrody im. Władysława Broniewskiego i zdobywca statuetki im. Wandy Karczewskiej. Pisze blog Państwo labiryntów (http://www.karol-samsel.blogspot.com/). Mieszka w Ostrołęce.
Zobacz inne teksty autora: Karol Samsel
Recenzje
Z tej samej kategorii: