Dolina Roztoczy
Opowiadałaś mi o stanach, że na jakiejś fermie żyła tam rodzina, która miała kasę na telefon, ale nie na jedzenie, i wreszcie pewnego dnia padli tam wszyscy; bydło i ludzie. Widziałam plecy faceta w granatowej koszuli jak z filmów sasnala, który pokazywał coś przed śmiercią. Patrzył przed siebie, a w dali migotało bydło w czerwonej skórze. Słońce miało taki kolor alkoholu z pepsi. Facet zmarł wkrótce potem, a wraz z nim jego dzieci, bydło i żona. Przytuliłaś mnie. Byłaś ogromna. Rozluźnił ci się przy mnie głos – powiedziałam. Nie mówiłaś już samą krtanią, ale miękko, melodyjnie i śpiewnie o: mojej kotce misi, zabitym psie, matce, że jest puknięta. Powiedziałaś „puknięta” i coś zastukało ci w gardle jak w sitku radiowego mikrofonu.
Dwa psy
Zobaczyłam je na pastwisku; dwa piękne, wypielęgnowane psy. Jeden z nich był biały, a drugi obok niego czarny. Oba wielkie, wyglądały jak nonszalancko porzucone zabawki pluszowe jakiegoś dziecka. W końcu podeszła do nich jakaś grupa turystów i zaczęła je fotografować. Raz po raz znad grupy dochodziły mnie słowa prawdziwego zachwytu; jaki on piękny, spójrz tutaj, jaki miękki i jaki puchaty. Na pierwszy rzut oka biały wyglądał jak pies, a czarny jak koń. Kiedy grupa turystów się oddaliła, biały odsapnął jak po zdjęciu ciężkiej maski i powiedział: ale mnie to denerwuje. Co? Zapytał ten drugi. Że wszyscy się mną zachwycają. Ale dlaczego tobą, a nie mną? Zapytał czarny i odszedł w stronę drewnianego ogrodzenia. Wtedy biały powiedział: Nie jestem psem. Mam pięćdziesiąt lat, a ten obok mnie nie jest wcale moją żoną. To kolega z pracy.
Festiwal w Rosji
Zorganizowano ten festiwal w potężnej bibliotece ze starego drewna. Stałam na piętrze. Okazało się, że organizatorzy nie mają papieru toaletowego, który był im niezbędny. Nie mogli z tego powodu otworzyć festiwalu. Uratowałam ich z ekipą z Polski. Podaliśmy im piękny, żółty, miękki papier toaletowy z biedronki, którego nigdy nie widzieli na oczy. Zaczęliśmy. W dole rozciągała się potężna sala kominkowa, po której poruszali się bezszelestnie dwaj geje. Parodiowali Jula i Gilberta, chodzili obok siebie, krok w krok na miękkich trampkach i udawali figury szachowe. Obaj założyli ręce na ramiona. I wtedy jeden z koordynatorów pokazał mi w dole ekipę z Ukrainy, wśród której były trzy kobiety. Oglądałam kolejno ich twarze na bardzo dużych zbliżeniach i pomyślałam: będą kłopoty. Kobiety były piękne i twarde. Jedna miała nawet skośne oczy. Nie wiedziałam, co zrobią i do czego się przyczynią, ale czułam, że będzie nieszczęście. Ktoś się w kimś zakocha, ktoś kogoś tu zdradzi. Schodząc w dół po wielkich ciemnych drewnianych schodach stałam się nieoczekiwanie grubym, białym psem. Chyba się wstydziłam, głównie tych kobiet, no i chciałam zejść jakoś tak niepostrzeżenie, zsunąć się. Pies był biały, nabity jak kloc. Przypominał teriera. Miał tak krótkie nogi, że bałam się, że będzie szorował brzuchem o parkiet. Ale nie. Od razu stanął na ostatnim schodku i obejrzał się za mną. Nawoływał, to było widać i powiedział wyraźnie: chodź za mną.
Agnieszka Kłos
Autorka książek Całkowity koszt wszystkiego, Gry w Birkenau, Wyższa czułość, które były nominowane m.in. do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Literackiej Europy Środkowo-Wschodniej „Angelus”. Od 2001 roku redaktorka magazynu „Rita Baum”, od 2004 roku wiceprezeska Stowarzyszenia Kulturalno-Artystycznego „Rita Baum”. Kuratorka Otwartej Pracowni Gepperta, cykli spotkań „Czytelnia Gepperta” oraz „Wolna Amerykanka”. Autorka prac artystycznych wystawianych na międzynarodowych wystawach oraz tekstów z zakresu krytyki sztuki.
Zobacz inne teksty autora: Agnieszka Kłos