Aleksandra Jach, kuratorka Muzeum Sztuki w Łodzi, wzięła udział w projekcie międzynarodowego feministycznego kolektywu ƒƒ Temporary Autonomous Zone /3 (Strefa Tymczasowo Autonomiczna /3), który odbył się w Warszawie 4–5 października 2014 roku. Jako że „Wspólnemu pokojowi”, czyli seminarium o literaturze kobiet w Staromiejskim Domu Kultury, bardzo bliska jest idea kolektywu, zapytaliśmy ją o wrażenia z uczestnictwa w międzynarodowym, trwającym 24 godziny bez przerwy performansie, a także o refleksje na temat feminizmu jako projektu wspólnotowego.
Sylwia Głuszak: Wzięłaś udział w projekcie Strefa Tymczasowo Autonomiczna. To był trzeci z kolei odcinek przygotowany przez artystki z międzynarodowego kolektywu ff, dotychczasowe odbyły się w Wiedniu i Berlinie. Na czym on polegał?
Aleksandra Jach: Strefa Tymczasowo Autonomiczna (TAZ – od Temporary Autonomous Zone) została zaproponowana przez kolektyw ff, którego trzon tworzą artystki mieszkające w Berlinie, wspierane przez dziewczyny z innych części świata. W ramach warszawskiej akcji zostały zaproszone do współpracy także polskie artystki, badaczki i aktywistki.
Ciekawe są motywacje stojące za organizacją TAZ. Chodziło o niepokojący zwrot w postrzeganiu feminizmu (nie tylko w kontekście sztuk wizualnych) jako czegoś, co przynależy do przeszłości. Feminizm na wielu polach, także w Polsce, został uznany za pojęcie właściwie już historyczne, nad którym można by przejść do innych, może bardziej aktualnych tematów. Artystki z ff nie chciały się na to zgodzić, uznały bowiem, że być może wiele kwestii faktycznie uległo zmianie, zwłaszcza w sytuacji zachodnich Europejek, ale wiele innych zostało wręcz zablokowanych.
Artystki z kolektywu manifestują swój feminizm nie tylko poprzez treść projektów, ale także sposób organizowania wspólnej pracy (kolektyw). Na początku ff miało się składać z samych kobiet, ale okazało się, że jest również grupa myślących w sposób feministyczny i kolektywny mężczyzn, którzy zainteresowani są współpracą z nimi.
S.G.: Czym się różni współpraca kolektywna od innych form pracy w grupie?
A.J.: Kolektyw ff jest zarządzany horyzontalnie. Każda członkini/członek mają taki sam głos oraz prawo do wyrażenia opinii w każdej dyskutowanej sytuacji. Praca nad utworzeniem takiej struktury jest bardzo wymagająca, zwłaszcza że wielu artystów przyzwyczajonych jest do działania w pojedynkę, co wpływa na poczucie swobody w wyborze tematów, którymi się zajmują, instytucji, z którymi współpracują, całej aury budowanej zazwyczaj wokół indywidualnej twórczości. Rezygnacja z precyzyjnej kontroli jest dużym osiągnięciem w tym obszarze, dlatego feminizm w wydaniu ff polega właśnie na wspólnotowym działaniu.
S.G.: W kontekście tworzenia sztuki kolektywność budzi niepokój…
A.J.: W sztukach wizualnych to się wybitnie odczuwa, dlatego że środowisko akademickie oraz publiczne i prywatne instytucje kultury promują indywidualne sukcesy. Wiąże się to ze sposobem definiowania pracy artystycznej jako unikalnego splotu talentu jednostki oraz jej ciężkiej pracy nad sobą. To także ekonomia czasu i produkcji – łatwiej zapłacić jednej osobie, zorganizować jej wystawę, następnie wysłać prace na targi i sprzedać. Odpada tutaj cały proces negocjowania, dyskutowania z wielością postaw. We współpracy z kolektywem w każdej chwili „transakcja” może zostać przerwana.
W obrębie sztuk wizualnych zawsze działały różnego rodzaju grupy, niewiele z nich jednak problematyzowało sposób swojego działania. Moim zdaniem, właśnie metodologia takiej aktywności jest najważniejsza – przejrzystość podziału pracy, wynagrodzenia, różnorodny charakter zaangażowania.
Artystki z kolektywu ff czuły, że świat sztuki nie daje im takich możliwości rozwoju praktyki twórczej, jakich by pragnęły. Chciały tworzyć projekty, które wymykają się reżimowi produkcyjnemu świata sztuki. Dzięki formie kolektywu mogą realizować manifestacje bardzo złożone intelektualnie, a także politycznie zaangażowane, które prawdopodobnie trudno byłoby jednostce wprowadzić w obszar instytucjonalny. Cechą charakterystyczną ich działania są też manifestacje w przestrzeni miejskiej, publicznej – pojawiają się ze swoimi pomysłami, maskami, kostiumami i przekazują wiedzę o kobietach artystkach – nie tym, którzy już i tak sporo o nich wiedzą. Szukają innej publiczności, pozornie czy początkowo obojętnej. Można powiedzieć, że edukują przez wymyślanie nowych, świeckich rytuałów.
S.G.: Jak trafiły do Warszawy?
A.J.: Na zaproszenie Barbary Piwowarskiej. Kuratorka zajmowała się głównie logistyką, promocją i produkcją, natomiast wszystkie decyzje dotyczące imprezy, jej charakteru, zaproszonych osób wynikały z dyskusji kolektywu oraz zaproszonych gości z Polski, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Kluczem do tych zaproszeń była performatywność. Założono, że struktura całości zostanie oparta na 24 godzinach, podczas których prezentowane będą performansy angażujące publiczność na różne sposoby.
Wszystko odbywało się w barze, teatrze i galerii Studio w Warszawie – ludzie spędzali tam mnóstwo czasu, jedli wspólne posiłki, spali w tych samych pomieszczeniach, oglądali performanse, słuchali koncertów, uczestniczyli w warsztatach i przeżywali bardzo intensywne bycie razem. Ten format był ciekawy z różnych względów, ale przede wszystkim dlatego, że mieszał różne tropy akademickie (prelekcje, warsztaty itp.) z bardziej ludycznymi, rozrywkowymi, jak przebieranie się w kostiumy, biesiadowanie, rozmowy.
S.G.: Wydarzenia następowały po sobie, ale również odbywały się równolegle – to chyba trochę zaburza przyzwyczajenia uczestników tego typu imprez?
A.J.: Przede wszystkim nie było tzw. gwoździa programu, czyli najważniejszych performansów czy gwiazd, i osób mniej ważnych. To oczywiście celowe działanie. Publiczność jest przyzwyczajona do tego, że ukierunkowuje się jej uwagę i ustala hierarchie. ff jednak nie pozwoliło na ustalenie „ważności” artystek. W takim sposobie działania obecne są idee, które osobiście są dla mnie bardzo ważne. W obszarze kultury, przede wszystkim tej zinstytucjonalizowanej, pojawia się wiele interesujących tematów, zazwyczaj jednak wynika też problem z udostępnianiem zgromadzonej wiedzy i uczestnictwem w wydarzeniach. Tutaj zostało to bardzo przemyślane i dzięki temu przekroczono różne tradycyjne ograniczenia.
S.G.: Zanim zaczęłaś współpracę nad Strefą Tymczasowo Autonomiczną, znałaś działania kolektywu?
A.J.: Jedna z artystek ff Antje Majewski jednocześnie pracowała ze mną i Joanną Sokołowską nad projektem poświęconym bioróżnorodności w Muzeum Sztuki w Łodzi. Tam również powstał swego rodzaju kolektyw złożony z Antje, artysty Pawła Freislera i projektantów ekologicznych – Fundacji Transformacja. Grupa ta zaprosiła do współpracy Kooperatywę Spożywczą z Łodzi, botanika Grzegorza Hoduna, zespół Miejskie Darcie Pierza oraz artystów – Jimmiego Durhama, Agnieszkę Polską, Piotra Życieńskiego. Na poszczególnych etapach zaangażowanie tych osób i grup było bardzo różne. Nie można tego porównywać z regularnym i programowym działaniem ff. Na pewno jednak projekt w Łodzi nie jest produktem indywidualnego umysłu, ale wyniknął z umiejętnego wykorzystania doświadczeń, które płyną z różnych postaw.
S.G.: Na czym on dokładnie polegał?
A.J.: Jabłko. Introdukcja. (Ciągle i ciągle od nowa) składał się z wystawy, akcji sadzenia dawnych odmian jabłoni na terenie miasta (Owocowa Łódź) i produkcji filmu dokumentalnego Antje Majewski. Staraliśmy się pokazać, czym jest bioróżnorodność, na przykładzie jabłka i sposobów jego funkcjonowania w różnych ekosystemach. Wybraliśmy właśnie ten owoc ze względu na jego popularność w naszym kraju i ogólnie w tej strefie klimatycznej. Wydaje się, że jabłko od zawsze było uprawiane w Europie Środkowej, tymczasem pochodzi ono z regionu, gdzie obecnie znajduje się Kazachstan. Naszym głównym założeniem było pokazanie, że różnorodność kulturowa łączy się w nierozerwalny sposób z biologiczną. Poprzez wybór prac na wystawę staraliśmy się wyeksponować problemy wynikające ze współczesnych systemów organizacji wiedzy w kontekście typologii roślin i obecnych przy tym procesów standaryzacji. Szczególnie interesował nas problem uprzemysłowienia rolnictwa i produkcji żywności, która w systemie kapitalistycznej gospodarki świata jest takim samym towarem jak inne, czyli podlega przede wszystkim kryterium wydajności w relacji do ceny produkcji. Historia globalnego rolnictwa pokazuje, w jaki sposób korporacje animowały z władzami poszczególnych krajów proces industrializacji, uzależniając zazwyczaj lokalne rynki od swoich produktów (patrz: Green Revolution w Indiach).
Jak widzisz, przy takich transdyscyplinarnych ramach niemożliwe było przeprowadzenie projektu z perspektywy tylko sztuk wizualnych. Potrzebowaliśmy wsparcia ekspertek i ekspertów dysponujących innymi narzędziami. Film dokumentalny Antje Majewski nie powstał na bazie wcześniej napisanego scenariusza, ale był wynikiem wywiadów z botanikami, plantatorami, sadownikami, aktywistami oraz analizy innego rodzaju materiałów zgromadzonych przez samą artystkę. Antje odbyła także podróż do miejsca narodzin dzikich jabłoni, do Kazachstanu, gdzie wspólnie z grupą pomologów badała stan zachowania przedziwnych „lasów”, w których rośnie Malus sieversii, przodek wszystkich odmian uprawnych jabłoni. Pobrała jego nasiona i gałązkę do dalszych szczepień, co wkrótce będzie nielegalne, ponieważ postanowienia protokołu z Nagoi regulują m.in. kwestie transportu materiałów genetycznych. Prawo to zakazuje indywidualnych interakcji między ludźmi i roślinami, prowadząc do całkowitej kontroli zasobów genetycznych przyrody.
Poza tym posadziliśmy w Łodzi sto sadzonek starych odmian jabłoni. Wybieraliśmy lokalizacje dostępne, chcąc, by w przyszłości mieszkanki i mieszkańcy miasta mogli korzystać z owoców bez przeszkód. W Łodzi jest wiele porzuconych sadów, ale często nie wykorzystuje się ich potencjału. Obecność roślin użytkowych w mieście kojarzy się zazwyczaj z działkami, a więc indywidualną uprawą na mikroskalę. Nasza inicjatywa – Owocowa Łódź – miała zapoczątkować dyskusję o innych sposobach produkcji żywności w mieście, np. możliwości powstawania ogrodów społecznych czy kolektywnych.
S.G.: W tym samym czasie jabłko stało się tematem politycznym.
A.J.: Tak, to ciekawy zbieg okoliczności. Embargo na polskie owoce i warzywa zostało wprowadzone niemal rok po rozpoczęciu naszej pracy nad projektem. Przygotowując materiały na wystawę i do filmu, spotykaliśmy się z sadownikami, którzy o wiele wcześniej spodziewali się takiego finału. Co ciekawe, to „polskie jabłko”, które stało się symbolem napięcia geopolitycznego między Polską a Rosją, nie jest nawet owocem europejskim.
S.G.: To, co opowiadasz, przede wszystkim uświadamia, jak bardzo sztuka współczesna jest złożona, trudno zamknąć ją w ramach ekspresji jednego człowieka!
A.J.: Oczywiście, chociaż trzeba dodać, że tego typu projekty nie pojawiają się zbyt często w instytucjach kultury. Są mało spektakularne, a wymagają ogromnej ilości pracy. Ponadto są trudniejsze do wypromowania z tego względu, że istotny staje się temat, a nie waga nazwisk zaproszonych osób.
S.G.: Równolegle z pracą nad bioróżnorodnością przygotowywałaś się do projektów w ramach TAZ. Na czym polegała Twoja rola?
A.J.: Zdecydowałam się uczestniczyć w panelu o feministycznym science fiction, na który należało wymyślić i zaimprowizować scenki na bazie postaci z wybranych książek tego gatunku, oraz w warsztatach dotyczących biografii kobiecych. Te ostatnie zostały zaproponowane przez Ewę Majewską oraz Alekę Polis, które współtworzą nieustanny projekt „Grupowe filmowanie pracy niewidzialnej”.
S.G.: Biografie kobiece się w niego wpisują?
A.J.: Jak najbardziej, Ewa i Aleka mają ogromne doświadczenie w tym temacie. Warsztat składał się z kilku części. W części teoretycznej Ewa Majewska przedstawiła wybór feministycznych metodologii dotyczących tego tematu. Następnie wspólnie z Aleką wręczyły nam „techniczne” opisy kobiecych biografii, z których miałyśmy zbudować nowe narracje. Mnie przypadły żyrardowskie szpularki. Wraz z Beatą Gulą i Natalią Malek musiałyśmy zaprezentować jakoś zbiorowy podmiot, co było chyba nieco trudniejsze od zadań pozostałych uczestników. Druga część warsztatów polegała na performowaniu ich do kamery. Nagrane z nich filmy zostaną włączone do projektu „Grupowe filmowanie pracy niewidzialnej”. Co niezwykłe, każda z grup uczestniczek przygotowała zupełnie inną formułę, wyjątkową i inspirującą, mimo że żadna z nas nie ma przygotowania performerskiego. Okazuje się, że w ludziach drzemie ogromny potencjał, należy ich tylko zachęcić, by go pokazali.
S.G.: A jak przyjmowała was publiczność, bo wyjście poza własną powagę bywa dla wielu trudne?
A.J.: 24-godzinna Strefa Tymczasowo Autonomiczna miała wpisaną w swoją strukturę karnawałowość. Kiedy zostają zaburzone hierarchie, a granice są zamazane, łatwiej jest zaangażować publiczność. Skutecznym sposobem okazały się kostiumy, sztuczne włosy i maski, które były dostępne dla każdej i każdego. Artystki były poprzebierane, a publiczność zachęcana do tego, by postąpić ich śladami. Jeśli ludzie podchwytywali pomysł, nawet tylko częściowo, zakładając kapelusz czy perukę, automatycznie stawali się częścią wspólnoty i chętniej przystawali na kolejne propozycje. To było bardzo dobrze przemyślane i wyreżyserowane, bo takie rzeczy raczej nie dzieją się spontanicznie.
S.G.: Czy zaproszenie przez kolektyw było przypadkowe, czy też przeszłaś jakąś konkretną drogę feminizmu lub do feminizmu?
A.J.: Czy to była jakaś droga? Sama nie wiem… Automatycznie odpowiedziałabym, że nie, bo te kwestie zawsze jakoś były dla mnie istotne, tylko wcześniej nie miałam możliwości ekspresji w tym akurat obszarze. Bo jednak codzienność to co innego – każda z nas codziennie mierzy się z performowaniem tego, co kobiece. Jeśli zaś chodzi o splatanie się feminizmu z życiem zawodowym, to pierwszą ukierunkowaną bezpośrednio na feminizm rzeczą było przygotowanie przewodnika po Krakowie śladami kobiet (Kraków kobiet pod red. A. Dutkowskiej i W. Szymańskiego), nad którym pracowałam, będąc jeszcze studentką. Po raz pierwszy zderzyłam się z problemem nieobecności kobiet w przestrzeni miejskiej. Zajmowałam się znaczącymi dla sztuki i Krakowa postaciami, m.in. Olgą Boznańską czy Zofią Stryjeńską, mimo tego trudno mi było znaleźć miejsca, które mogłyby być przypisane im jednoznacznie w przestrzeni miejskiej. Nie zostały po nich pomniki, nie zachowywano ich pracowni, nie przeznaczano im muzeów. Pisanie trasy artystek okazało się dużym wyzwaniem w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że takie symboliczne miejsca trzeba dopiero stworzyć.
Wracając do początku naszej rozmowy, wydaje mi się, że największy wpływ miał na mnie feminizm postrzegany jako historia mniejszościowa, historia emancypacji i budowania wspólnotowego doświadczenia z tymi, którzy są słabsi czy inni.
Projekty feministyczne są ciekawą intelektualną propozycją, ponieważ przy ich tworzeniu spotykają się ludzie o odmiennych doświadczeniach zawodowych, poruszający się po innych obszarach kulturowych. Myślę, że kluczem tu jest właśnie różnorodność. Osoba z wykształceniem akademickim styka się z kimś, kto w życiu zawodowym nie miał do czynienia z teorią feminizmu, ale często ma temat bardzo przemyślany i wiele pomysłów na to, jak zainteresować nim innych. I dlatego, poza wymiarem społecznym, ważny jest intelektualny, twórczy, ale przede wszystkim wspólnotowy wymiar feminizmu. Projekty realizowane w Europie przez kolektyw ff są tego doskonałym przykładem.
Aleksandra Jach
Zobacz inne teksty autora: Aleksandra Jach
Dyskusje
Z tej samej kategorii: