24 maja b.r. w tragicznych okolicznościach zginął nasz przyjaciel i współpracownik Przemek Wierbiłowicz. Pisał prozę i poezję, za które zdobywał liczne nagrody na warszawskich scenach turniejowych, uczestniczył w warsztatach literackich Staromiejskiego Domu Kultury, z sukcesem aktywizując grupę młodych adeptów literatury, angażował się w rozmaite działania warszawskiego środowiska kulturalnego. Swoje teksty publikował w „Wakacie”, pomagając nam później w pracach nad pismem jako sekretarz redakcji. Studiował na warszawskiej Akademii Teologii Chrześcijańskiej. Miał 25 lat.
Poniżej publikujemy wspomnienie autorstwa Macieja Marcisza, uczestnika warsztatów literackich w SDK, oraz jedno z opowiadań Przemka.
Maciej Marcisz
O Przemku, dla Przemka
Beata Gula, już nie pamiętam, w jakich okolicznościach, ale na pewno po śmierci Przemka, powiedziała: „przecież wszyscy się z nim trochę przyjaźniliście…”. Trochę przyjaźniliście to dobre określenie. Spotykaliśmy się co tydzień na warsztatach, po warsztatach, na imprezach tutaj, na domówkach. Byliśmy kimś w rodzaju kolegów z klasy, tylko że przedmiot i zadania domowe były szczególne, pozwalały nieźle się poznać. No i łączył nas ten szczególny rodzaj pijackiej szczerości, która pozwala poczuć, że zna się kogoś naprawdę. Tylko małą część, ale tę małą część – naprawdę, wystarczająco, by móc powiedzieć coś prawie na pewno. Powiem więc kilka rzeczy o Przemku, które wiem prawie na pewno, Wy też je pewnie wiecie.
Przemek miał w sobie coś takiego, że jeśli z Tobą rozmawiał, to miało się poczucie, że rozmawia NAPRAWDĘ z Tobą. Tworzył nastrój jakiejś poufności, wtajemniczenia, tak że zawsze czekałem, żeby mu coś powiedzieć lub żeby on coś powiedział do mnie, bo nie było barier, a za jego słowami stał prawdziwy komunikat, kontakt z nim zawsze był autentyczny, jakkolwiek błahy nie byłby temat.
Przemek – mimo swojego sposobu bycia – brał rzeczy na poważnie i angażował się na poważnie, w ogóle był mocno zaangażowany w życie. Poczułem to, jak pokazał mi list miłosny, który napisał. Na czerpanym papierze, kilkukrotnie przepisywany, zapieczętowany, nie wiadomo, co jeszcze… I jaki był z niego dumny! Pomyślałem wtedy, że skoro robi takie rzeczy, to można mu ufać, można ufać tym, którzy traktują życie serio.
Jego osobowość, spojrzenie, podejście do spraw było zaraźliwe, można było powiedzieć, że nawet dominujące. Ale to była dominacja, na którą wszyscy się zgadzali i jej przyklaskiwali. Bo w jego postawie nie było żadnego fałszywego dźwięku. Teraz, choć może przesadzam, myślę, że stała za nim prawdziwa miłość do ludzi. I my to czuliśmy, i dlatego „kupowaliśmy go” całego.
To, co mi zostanie po Przemku, to nie te przemyślenia i teorie, tylko jakieś migawki, mikroanegdoty.
Jak oberwałeś mój sztuczny kwiatek z Ikei i zrobiłeś z niego gałązki oliwne na swojej głowie.
Jak paliliśmy na balkonie i patrzyliśmy w niebo, i mówiłeś, jak prosisz Boga o jakiś znak, choć wiesz, że żadnego Ci nie da.
Jak dolewałem Ci na imprezie wódki do soku tak, żeby Agnieszka nie widziała.
Jak czytałeś cudze wiersze, ale przez to, że to Ty je czytałeś, brzmiały jak Twoje.
Jak tańczyłeś w taki staroświecki, dziadkowy sposób, i to było zabawne.
Że folder, w którym zapisywałeś teksty wszystkich uczestników warsztatów, nazywał się „młodzi ponoć zdolni”, i to też było zabawne.
Że dałeś mi na urodziny kiczowatego misia i książeczkę Lutra „Krótkie wyznanie wiary o świętym sakramencie przeciwko marzycielom”, co było trochę bezsensowne, ale tytuł jest fajny.
Że ostatni raz, jak się spotkaliśmy, zobaczyłem w Twoim spojrzeniu coś godnego współczucia, ale zrozumiałem to wiadomo kiedy.
Przemku, trochę się z Tobą przyjaźniliśmy. Szkoda, że zabrakło czasu, żebyśmy przyjaźnili się tak na serio. Bo chyba grunt był dobry? Strasznie szkoda.
Przemysław M. Wierzbiłowicz
Że do rany przyłóż
– Kurwaaaa!!! Nie ma za co pić w tym domuuuu!!!
Nasz bohater jest bardzo podenerwowany i musimy mu chyba wybaczyć to, w jaki sposób się z nami przywitał… Tomasz jest nauczycielem języka polskiego w liceum ogólnokształcącym i na co dzień tego typu słowa są mu raczej obce. Zwłaszcza od poniedziałku do piątku w godzinach od 8:00 do 14:30, kiedy to stara się zaszczepić naszej drogiej młodzieży nienaganną polszczyznę i zamiłowanie do literatury.
– Cały tydzień użeram się z tymi gnojami! Tyram jak wół przy tej jebanej pracy u podstaw! Tłumaczę tym tępakom jak dziadek krowie na granicy… Chyba zasługuję na to, żeby w piątek po powrocie z tej orki na ugorze znaleźć piwo w lodówce i się napić! Ale nie… Nie… Oczywiście, że nie! Nie ma! Nie ma…
Tomek 3 lata temu skończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i od trzech lat pracuje w zawodzie. Jeszcze do niedawna był pełen ideałów. Obecne miejsce jego pracy jest jego drugim miejscem rozpoczętej kariery zawodowej. W poprzedniej szkole, w której uczył, poznał Kasię. Kasia miała wtedy 19 lat i była w klasie maturalnej. Gdy została już absolwentką, wzięła z Tomkiem ślub. Nie, to nie tak, jak myślicie… Poznali się wcześniej, kiedy jeszcze nasz bohater odbywał praktyki w jej liceum. Niestety, dyrektor i pracodawca Tomasza miał myśli nieczyste w tym temacie i nie przedłużył umowy swojemu stażyście. Podenerwowany Tomek kierował teraz swoje pełne oburzenia słowa do swojej młodej żony.
– Mamy dopiero połowę miesiąca, a już, kurwa, wiadomo, że nie starczy do końca i musimy oszczędzać. Wiem, do cholery, wiem, że musimy oszczędzać! Ale powiedz mi, do kurwy nędzy, po jaki chuj nam kolorowy, pachnący papier toaletowy z Velvetu? Gdzie tu oszczędność? Gdzie?! Gówno i obsrana dupa śmierdzi i nic tego nie zmieni, nawet najlepszy, najdroższy, najbardziej zapachowy papier. Czy nie możemy kupować tańszego? A ręczniki toaletowe i kuchenne, nie mogą być np. marki Tesco? Czy nie dałoby się z tego wygospodarować tych paru groszy na kilka puszek piwa?
Żale Tomasza odbijały się głuchym echem. Nie, to nie tak, że wyżywał się na żonie, terroryzując ją słownie. To nie tak, że pierwszy czar miłosny już przeminął i przyszło się zmierzyć z szarą, codzienną rzeczywistością. On kochał Kasię, i to bardzo. Cały czas tym samym płomiennym uczuciem, tym samym, które wznieciła w nim trzy lata temu, kiedy podeszła do niego po lekcji i spytała, czy był kiedyś w Radkowie w Kotlinie Kłodzkiej, skąd pochodzą jej dziadkowie, bo tam był swego czasu Goethe i odpoczywał on pod lipą, rosnącą na środku rynku miasteczka, i że ta lipa rośnie tam do dziś, że przy lipie jest nawet tablica pamiątkowa z tej okazji i że Goethe miał w miejscowości jej dziadków kochankę. Pamięta do dziś, że odchodząc, powiedziała mu – Ładną ma pan marynarkę – i te wszystkie słowa są w nim nadal żywe.
– A płyn do kąpieli i szampon, musi być koniecznie z katalogu Avon? Przepraszam, Oriflame. Nie mówię, żeby sie zaraz kąpać w szarym mydle, ale czy nie można kupić np. z Nivea? To chyba nie jest zła firma, a tańsza niż te twoje. No kurwa, powiedz, powiedz coś wreszcie! Gdzie tu są oszczędności?! Dlaczego musimy oszczędzać na moim piwie, a na innych rzeczach już nie!
Pretensje dalej spotykały się z głuchym milczeniem. Ale to nie tak, że Tomasz był sknerą, to nie tak, że zahukiwał teraz Kasię. To nie tak, że chciał na niej oszczędzać, by móc się napić. On ją naprawdę mocno kocha. Nie chce odbierać jej niczego z elementów pozoru luksusu tzw. inteligenckiej klasy średniej. Wprost przeciwnie, pragnie je zachować i kultywować tak długo, jak się tylko da, nawet kosztem samego siebie. Wiemy, że wobec tego zachowanie naszego bohatera wydaje się sprzeczne z jego wewnętrznymi intencjami, ale zrozumiejmy, w lodówce zabrakło piwa, a jest piątek wieczór, początek weekendu po ciężkim tygodniu pracy w szkole i często nocnym sprawdzaniu prac klasowych, sprawdzianów, pisaniu konspektów, itp.
– Nie rozumiesz!? Wysiądę niedługo psychicznie, już jestem na skraju! Kurwa, nie mam już siły do tego bydła! Tak, bydła, w zasadzie obrażam teraz bydło, to czworonożne, dla jasności. Wszystkie roczniki powyżej roku 90-tego są stracone! Mojemu pokoleniu nie zaszkodził nawet Czarnobyl, czytaliśmy lektury, a im mózg wyprała popkultura, oni czytają w najlepszym wypadku streszczenia! I po chuj nam w domu kanarki?! Po chuj nam była ta wycieczka do Paryża, na którą oszczędzaliśmy cały rok?! Powiedz, po chuj!? Nie mam się za co napić! A chcę i potrzebuję! Może jeszcze z fajek mam zrezygnować, co? Bo kanarki potrzebują smakową szyszkę do dziubania, a nie klasyczną, co?! Jesteś na tej filologii germańskiej, miałaś mi czytać Goethego w oryginale wieczorami, i co? Nic! Ani Goethego, ani piwa!!! Finanse, oszczędności… z czego będziemy żyć, jak dzieci się pojawią, to dopiero!
Negatywny wybuch ekspresji spotykał się nadal ze ścianą ciszy. Ale to nie tak, że Tomasz stał się potworem, to nie tak, że się nim okazał dopiero po dwóch latach. To nie tak, że okazał się alkoholikiem, który gotów jest niemal zabić za puszkę piwa, a przynajmniej pobić, to nie tak. Tomek wcale nie ma problemu z alkoholem, przynajmniej go nie miał. Problem Tomka jest o wiele większy, dużo cięższego kalibru niż mogłoby się nam do tej pory wydawać. Problem naszego bohatera polega na tym, że mówi on teraz sam do siebie. Kasi nie ma teraz w mieszkaniu, kupionym za ciężkie wyrzeczenia jego i jego rodziców.
Kasia odeszła od Tomka trzy miesiące temu. Nie, nie z powodu jego picia. Tomek nie pił przy Kasi, nie potrzebował w piątek żadnego piwa, kiedy była obok niego. Zaczął pić, gdy odeszła. Nie mógł się z tym pogodzić, cały czas miał nadzieje, że wróci. Dlatego wciąż kupował droższy papier toaletowy i droższe papierowe ręczniki, wciąż zamawiał płyn do kąpieli z Oriflame, z katalogu, który brał od swojej koleżanki z pracy. Kupował też z Avonu, bo nie był pewien, a Kasia zabrała ze sobą butelkę z łazienki. Chciał, by jak już wróci, wszystko było po staremu. Smakowa szyszka dla kanarków była tylko i wyłącznie jego inicjatywą, Kasia kupowała ptakom przywiezionym z domu rodzinnego szyszkę klasyczną. Tomkowi po jego żonie pozostały kanarki, więc chciał dla nich jak najlepiej. On nie kochał kanarków, miał na nie uczulenie, on kochał Kasię.
Dlaczego Kasia właściwie odeszła? Powód był prozaiczny i świadczył o jej niedojrzałości emocjonalnej. Podczas pamiętnej dla Tomasza autokarowej wycieczki do Paryża, poznała Janka, który jako student filologii francuskiej jawił się jej jako Jean. Przyszły filolog francuski okazał się w tamtym momencie bardziej atrakcyjny niż jej mąż – doszły filolog polski. Kasia wolała słuchać Jeana, już wtedy pod wieżą Eiffla opowiadał jej o Prouście. Opowieści Tomasza o polskich pisarzach i poetach emigracyjnych nie były dla niej już tak atrakcyjne. Goethe odszedł gdzieś w niepamięć… Jak patrzymy teraz na Kasię? Jak patrzymy teraz na Tomasza? Czy nie ulegliśmy pozorom sytuacji? Tomasz usłyszał pukanie do drzwi. Nie, to nie Kasia.
– Kurwa, to pewnie ten fajansiaż z góry chce fajkę! Kurwa, jest informatykiem, zarabia kupę kasy, a ciągle żuli fajki Niepojęte! Głupi chuj, żeruje na moim humanizmie, niech mu, kurwa, na zdrowie będzie!
Tomasz otworzył drzwi.
– Sąsiedzie, przepraszam, nie ma sąsiad papierosa? Mi się skończyły, idę do sklepu, potrzebuję jednego na drogę, jak będę wracał, oddam.
– Proszę…
Tomek zamknął drzwi.
Kurwa, pierdolenie, nigdy nie oddaje, ma mnie za idiotę? Poza tym, nie mówi się – nie ma sąsiad fajki, tylko – czy ma może sąsiad fajkę. Co za kretyn…
Znowu rozległo się pukanie do drzwi.
– Może jeszcze ognia mam mu dać?
Nasz bohater ponownie otworzył drzwi.
– Nie ma sąsiad może ognia?
– Owszem, nie mam. Gdyby sąsiad pytał o posiadanie ognia, to bym go miał, ale sąsiad pyta o nieposiadanie ognia, więc potwierdzam – tak, nie mam ognia.
Trzasnął drzwiami. Ale zaraz znów usłyszał pukanie.
– To już jest bezczelność!
Otworzył drzwi i nie zobaczył już sąsiada, ale długo oczekiwaną Kasię. Nie wiedział, co powiedzieć, wpuścił ją do środka.
– Tomku, przepraszam Cię, byłam głupia, kocham cię, wybacz mi, błagam…
Nasz bohater milczał chwilę. Starał się coś sklecić naprędce. Nic nie przychodziło mu do głowy, nic poza jednym.
– Kurwaaaa!!! Nie ma za co pić w tym domuuuu!!!
Redakcja Wakatu
Zobacz inne teksty autora: Redakcja Wakatu
Bez kategorii
Z tej samej kategorii: