To samo liceum w Ciechanowie, którego absolwentką jest Katarzyna Fetlińska, pół wieku wcześniej ukończył językoznawca Jerzy Bralczyk, a kilka lat przed autorką kulomiot Tomasz Majewski. W debiutanckich Glossolaliach Fetlińska była bardziej Bralczykiem (Katarzyna Szopa pisała, że „poetka wodzi za nos językowych smakoszy fałszywą etymologią, niedokładnością translacji, wielością powracających cytatów”), więc w Sekstaśmach dla odmiany staje się Majewskim. Pamiętne słowa naszego lekkoatlety „No bo pchnięcie kulą to jest sport dla normalnych ludzi. Żadnych idiotycznych wyrzeczeń. Można wypić piwko, można normalnie zjeść” znajdują zwierciadło w tym, co Fetlińska powiedziała w wywiadzie towarzyszącym jej nowej książce:
„Glossolaliów w ogóle nie nazwałabym komunikatywnymi. Założyłam, że czytelnik podejmie dużo wysiłku, żeby dotrzeć do treści (…) sięgałam głównie po bardzo wymagające lektury. Toteż napisałam coś takiego, co mi samej by się spodobało, starając się przegiąć najbardziej jak się da. Sekstaśmy tworzyłam zaś z myślą o konkretnych ludziach, których znam. Starałam się jakoś odejść od egocentryzmu, od indywidualizmu. Skupić się na wspólnocie.” Oczywiście Sekstaśmy ,zaliczone do „lekkopoetyki”, stawiają przed autorką nie mniejsze wymagania (trzeba zapełnić stadiony, zaproponować konkurencje „zrozumiałe” dla widzów przed telewizorami, itd.), ale chociaż motywy jej nowych wierszy nie są takim zupełnie normalnym piwkiem, marką o statystycznie zatemperowanym smaku, to okazują się wyrobem bardziej naturalnym, lekturą bliższą ciału, bezpośrednio doświadczanemu życiu i jego najprostszym radościom czy smutkom.
Proste przyjemności pojawiają się od razu w pierwszym wierszu z tomu, aczkolwiek równie szybko – jeszcze zanim zaczniemy rozgryzać kwestie ich poetyckiego czy kulturowego zapośredniczenia – i wcale nie z winy wiersza okazują się jednak skomplikowane. Otwierający książkę utwór High definition jest bowiem relacją z seksualnego zbliżenia, natomiast jego homoseksualny, kobieco-kobiecy aspekt siłą rzeczy (sporą siłą, bo ile mamy w literaturze polskiej porządnych opisów lesbijskiego seksu?) problematyzuje akt naturalnego i potocznego ciupciania, bzykania czy też posuwania się. Idąc za inicjalną metaforą (w pierwszej zwrotce Fetlińska przywołuje klasyczny cytat z Lautréamonta o pięknym spotkaniu maszyny do szycia i parasola na stole sekcyjnym), wiersz konsekwentnie rozwija ideę seksu, cielesności czy w ogóle życia jako mechaniki, zdarzenia w świecie urządzeń. Takich, którym potrzeba nie tyle sensu, co elektryczności.
Tekst nie wykracza poza ramy wyznaczone w filmie Jamesa Camerona Terminator czy w piosence Marka Grechuty Motorek (do słów Józefa Czechowicza). Czyli wyzwala w czytelniku emocje zdecydowanie bliższe zmaganiom „lekkopoetycznym” niż łamaniu głowy nad lirycznymi sportami niszowymi. Jasne, że od High defininition równie blisko do Wideodromu Davida Cronenberga (swoją drogą, szkoda, że nikt nie przywołał Crashu tegoż reżysera przy okazji Nudelmana Justyny Bargielskiej), lecz w przywołanych w wierszu nostalgicznych imionach, tych wszystkich Unitrach, Lazurytach, Ametystach (moim wychowawcą i mistrzem był „Ametyst 102” z okrągłym przełącznikiem kanałów) oraz w cytatach z filmoteki czytelnik ma szanse odnaleźć owe – postulowane na koniec – „resztki rzeczywistości”. Naturalne. I wysoce definiujące, jak pokazuje dalsza część książki.
Bo cóż mamy dalej? Około dwudziestu tekstów, związanych z konkretnymi osobami bliskimi autorce (do książki jest dołączona płyta, na której każda z nich czyta „swój” wiersz) i będących przeważnie wycieczkami wstecz, w głębokie dzieciństwo, z jego założycielskimi rozkoszami i traumami (Kiełbie we łbie, Grobing, Szkoła uczuć). W relacjach z młodości pobrzmiewa raz sentymentalno-żałobna nuta a’la Dariusz Suska, raz technokratyczna swoboda wierszowania a’la Szymon Słomczyński (rówieśnik z projektu „Połów”) którym towarzyszą smagnięcia wewnętrznych rymów i natrętnych rytmów rodem z Marty Podgórnik. Niekiedy są to wycieczki w anturażu wziętym bardziej z natury (np. w wierszu ekologicznego niepokoju Survival, gdzie uśmiercanie zwierząt z procy ma konsekwencje społeczne), niekiedy bardziej z kultury (np. w zakrojonym epicko hołdzie dla targowiska na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia), co zwykle na jedno wychodzi, kiedy uświadamiamy sobie, że obserwujemy miniony analogowy świat, któremu w parafialnej procesji symulakrów daleko było jeszcze do cyfrowych ołtarzy, przy jakich klęczymy dziś.
Seks na tych archiwalnych taśmach jest zazwyczaj obecny na drugim planie. Czasem w wersji hard, jak w nagłym skontrastowaniu przesłodkiej piosenki Michała Wiśniewskiego o filiżance z radykalnie obscenicznym internetowym filmikiem (tak spotyka się tytuł i motto wiersza głoszącego przewrotną chwałę robaczywości życia – wbrew mieszczańskiemu fajansiarstwu) czy też w brawurowych parafrazach poetyki z pornofilmów (mój ulubiony spośród tytułów „zapamiętanych” z targowiska na stadionie to „Anal z Zielonego Wzgórza”). Niekiedy jednak erotyczność bywa zawarta ledwie w sugestii, w mimochodem podkreślonym detalu, choćby podczas zwykłej rozmowy dawnych koleżanek o tym, jak im się w życiu wiedzie („Co z pracą? – zapytałaś na klęczkach, chrzczona chrzęstem zeschłych nosków klonu”).
W tym ostatnim przypadku (czyli w wierszu „Kółko różańcowe”) powraca kwestia homoseksualnej orientacji narratorki, tyleż będąca źródłem doraźnych problemów („Ale mam chłopaka – skłamałam, wiedząc, że świat gardzi spisanymi na straty”), co stawiająca przyszłość – dodajmy: przyszłość kobiety w Polsce, w Polsce po ostatnich wyborach prezydenckich oraz parlamentarnych – pod długim ciągiem znaków zapytania.
Co u ciebie, masz męża? – pytałaś,
cała w bieli, niczym opatrunek
przyklejona odświętnie do kościelnej
ściany. Nie – odparłam, pragnąc
dodać, że nie brakuje mi dzieci
niańczonych przedpołudniem
przez piaskownice, pieluchy, następnie
przez gładkie, rozkraczone nogi
szkolnej ławki, a wieczorem ściśle
otulonych jękami wyposzczonej podłogi
biura, szpitala albo domu starców.
To, co nadaje Sekstaśmom – w kraju na Wisłą, bo nad Sekwaną, Tamizą czy Renem to już raczej nie – soczystości owocu z drzewa Tabu, na ogól zostaje jednak w książce potraktowane zaskakująco dyskretnie. Równie zaskakujące – w kontekście poprzedniej książki, o której Robert Rybicki napisał, że „jedzie na podważaniu sensów, unicestwianiu wiarygodnych wypowiedzeń, a zarazem piętrzeniu owych sensów” – jest czułe podejście autorki do opisywanej materii i sposób użycia technik poetyckich, które jeżeli nawet bywają nader efektowne, to bez wrażenia napinki towarzyszącego Glossolaliom. Pamiętając, co o debiucie Fetlińskiej napisała Joanna Mueller („motywy szarpią się w refrenach kompulsywnych powtórzeń, frazy wiążą się ze sobą węzłami perwersyjnych perseweracji, rytm kręci się siłą neurotycznych nawrotów, a cała książka jest spętana typowym dla nerwicy natręctw przymusem porządku i symetrii”), można albo żałować, że tym razem autorka odstawiła dopingujące anaboliki, więc liryczne rekordy nie padają, albo cieszyć się, że ta lekkopoetyka to przecież ekopoetyka. Która przymyka ucho na medialny zew diamentowej ligi.
Paradoks dyskretnej wirtuozerii – oraz lekkopoetyczną klasę autorki – chyba najładniej oddaje ostatni wiersz w tomie, Last minute, który wypada uznać za hołd dla poetyckiego stylu Philipa Larkina (ze szczególnym wskazaniem na jego wiersz Transmisja). Fetlińska równocześnie uruchamia tu maszynerię stylizacji (a w zakończeniu wręcz parafrazy), ożywia znany z debiutanckiego tomu flow łaskoczących ucho brzmień i łaskoczących mózg kulturowych skojarzeń (Joanna Mueller zdiagnozowała go jako „freestyle’owy”) oraz pisze wzruszające bezpośrednim tonem miłosne wyznanie.
Tego samego dnia, kiedy zabrałem się za książkę Katarzyny Fetlińskiej, umarł René Girard. Śmierć autora koncepcji pragnienia mimetycznego (które bywa naśladowczym pożądaniem – co natychmiast przybliża nas do Sekstaśm) postanowili uczcić reprezentanci Francji w piłce nożnej. Afera z nagraniem Mathieu Velbueny i jego dziewczyny w łóżku, za które szantażyści domagali się okupu, a Karim Benzema radził, że dla dobra sprawy warto zapłacić, jasno uzmysławia, że para uprawiająca seks zawsze robi to w hipotetycznym obliczu kogoś trzeciego i jest mu za to coś winna (w tym przypadku nie tyle szantażystom, co nam, widzom medialnego spektaklu). Wiersz kończący Sekstaśmy sprawia, że po zamknięciu książki każdy może dalej zazdrościć kochającym się dziewczynom.
Katarzyna Fetlińska, Sekstaśmy, Biuro Literackie, Wrocław 2015
Maciej Woźniak
(1969) Poeta, krytyk literacki i muzyczny, tłumacz, autor sześciu książek poetyckich. Publikował m.in. w Tygodniku Powszechnym, Twórczości, Literaturze na Świecie, Gazecie Wyborczej, Opcjach, Studium. Jego tom Iluzjon był nominowany do Nagrody im. Józefa Czechowicza, zaś tom Ucieczka z Elei – do Nagrody Literackiej Gdynia. Niedawno opublikował tomik Biała skrzynka (WBPiCAK, Poznań 2012). Mieszka w Płocku.
Zobacz inne teksty autora: Maciej Woźniak
Recenzje
Z tej samej kategorii: