Hemopoez(j)a. Wokół biolingwistycznej poezji Joanny Mueller

W Intima Thule, najnowszym tomiku Joanny Mueller, czytamy: „(…) i zanim się ocknęłam ktoś mi zajumał / narrację (taka historia przez wielkie hahaha) // mało mnie zresztą rusza skoro / się nie umiem posthumanistycznie / rozłożyć (…)”[1] (przepraszam którędy prosto? IT 62). Choć poetka próbuje zaznaczyć swój dystans do nowych i modnych obecnie nurtów teoretycznych, to nie sposób zgodzić się z tym, jakże nonszalanckim, wyznaniem. Poezja Mueller, określona mianem biolingwizmu, wykracza poza tradycyjne ramy poezji lingwistycznej. W wierszach autorki Wylinek, choć dominuje narracja snuta przez podmiotki – liryczne bohaterki tych tekstów – zatarte zostają wszelkie granice wytyczające obszar języka i rzeczywistości. Mueller zdaje się nieustannie owe granice renegocjować, próbując wypracować konsensus „między bramką logiczną a ślepą klamką biologii”[2] ( Rubik W 46). W efekcie wszelkie szmery i pomruki języka biologii, które rozrywają i rozpulchniają język poetycki, powodują, że niemalże każdy wiersz w twórczości poetyckiej Mueller, tak bardzo cielesnej i materialnej, staje się „wewnętrznym organem”: raz pobrzmiewa niczym „podskórne echo morza”, innym razem będzie „krzykiem komórek”, lecz nade wszystko „jest pierwszym tonem, błogosławionym – i miłosierdzia strugą z wnętrzności” ( kardioakordy W 14-15). Mueller zarysowuje tym samym swój pisarski projekt, wedle którego rytm poetycki jest zgodny z rytmem cielesnym, a materia tekstu zbiega się z materią życia.

Chcę podkreślić, że biologia nie jest tu jedynie „ślepą klamką”, lecz żyjącą materią ciała, która wyraża, tworzy i wprawia w ruch siebie samą. Mueller nie wytycza jednakże granic owej biologii, kiedy konstruuje figurę ucieleśnionej podmiotki, lecz wskazuje na jej płynne i dynamiczne stawanie się („błogo zdławiona między płynnościami” ( for there she was W 40), a także na przepływ energii życia między rozmaitymi współuczestnikami i współuczestniczkami wszystkich jego procesów („nie zdołam nigdy / sprzeciwić się / falom” ( for there she was W 40). Trudno zatem przystać na wizję niezaangażowania tej poezji w sprawy „posthumanistyczne”, skoro w tym samym wierszu podmiotka wyznaje, iż znajduje się „z daleka od spraw ludzkich // za blisko tych nieludzkich”. W ten sposób Mueller nie ogranicza się jedynie do gry konwencją, lecz świadomie i z rozmysłem tworzy projekt, z którego wyłania się wizja etycznego bioobywatelstwa.

W tym sensie poezja Mueller wpisuje się w nurt rozwijającej się nowej gałęzi wiedzy, którą Ewa Domańska określa mianem biohumanistyki. Biohumanistyka, budująca holistyczną wizję nauk, odwołuje się do wartości ekologicznych, których podstawą jest „stały proces symbiotycznego stawania się i ko-ewolucji”[3]. Najbardziej radykalną ideą inkluzywnej i integrującej humanistyki jest założenie, że człowiek nie jest jej jedynym autorem. Status aktywnego sprawstwa i współtworzenia przyznany zostaje bowiem materii, czyli przedmiotom i naturze. Co więcej, wszelkim przeobrażeniom ulega wizja biologii i natury, renegocjowane są również dotychczas opozycyjnie reprezentowane zależności między naturą a kulturą.

Biologiczność to słowo — jak pisała francuska teoretyczka feministyczna, Chantal Chawaf — które przeraziło wielu ludzi i rzeczywiście jest bardzo przerażające i będzie takie nadal, dopóki nie pojawi się coś, co wyrwie je z tej przeraźliwej fizyko-chemicznej sfery, ponieważ z tej perspektywy wydaje się ono nie tyle nieludzkie, ile odczłowieczone. Musimy ucywilizować i uduchowić to, co biologiczne i wprowadzić je w rejony kultury. Dopuściliśmy się całkowitego odseparowania biologii od ducha i myśli i tak długo, jak długo dominował będzie ten język separacji, to będzie istniał podział na żyjące, będzie istniała nierówność rozkładająca akcenty między afektami i wrażliwością po jednej a kulturą i społeczeństwem po drugiej stronie[4].

Potrzeba „ukulturowienia” biologii, którą głosiły francuskie teoretyczki feministyczne w latach 70., była próbą ustalenia konsensusu między „bramką logiczną” a „ślepą klamką biologii” i w efekcie przybrała całkowicie odwrotny skutek od tego pożądanego. Okazało się, że ujęzykowienie i ukulturowienie biologii i natury, a tym samym ich ujarzmienie, zaowocowało konstruktywistycznym prymatem języka.

Odpowiedzią na dominujący paradygmat lingwistyczny staje się tak zwany zwrot materialistyczny, znany jako nowy materializm czy materializm feministyczny. Teoretyczki nowomaterialistyczne dopominają się o potrzebę renegocjacji granic między naturą a kulturą. W świetle takiego mariażu materia jawi się już nie jako bierna substancja, będąca królestwem tego, co nieucywilizowane i nieujęzykowione. Przeciwnie, nowy materializm jest tą perspektywą badawczą, która rehabilituje materię i przyznaje jej status aktywnego sprawstwa. Innymi słowy, natura nie jest sferą nieucywilizowanych i ciemnych popędów, ale niezwykle zorganizowanym, autopojetycznym i dynamicznym komponentem materialno-semiotycznych splotów relacji, na które składają się nade wszystko relacje sfery ludzkiej z tak zwaną sferą nie-ludzką. Chodzi więc o to, że natura i jej „przerażające”, biologiczne procesy, o których pisała Chawaf, jest niestabilną i zmienną interteksturą, systemem inteligentnym w swoim performatywnym samoodtwarzaniu.

Nowomaterialistyczne postulaty wspierają się na pojęciu trwałości (ang. sustainability), które nabiera innego znaczenia niż to dotychczas przyjęte. Antropocentryczny dyskurs mówiący o ciągłości nie uwzględniał myślenia o naturze i traktował świat materialny jako przestrzeń abstrakcyjną, „martwą naturę”, swoiste „niedostrzegalne gdziekolwiek”. W dyskursie post-antropocentrycznym trwałość nie polega już na bezwiednym podtrzymywaniu pewnych wartości, ale jest stanowiskiem promującym odpowiedzialność i etyczną zdolność do nawiązywania relacji z otaczającym nas środowiskiem. Trwałość będzie więc, jak pisze Stacy Alaimo[5], zdolnością trans-korporalnego podmiotu do podtrzymywania więzi ze światem. Jest to więc termin kompleksowy, ujęty z perspektywy epistemologicznej, ontologicznej, etycznej i politycznej, odrzucający wizję człowieka żyjącego w separacji. Albowiem, jak pisze Monika Bakke,

[z] inspiracji biologią, szczególnie biologią molekularną pytanie o człowieka zadane ponownie jest w istocie już pytaniem o człowieka-zwierzę, człowieka-roślinę, człowieka-bakterię etc. Człowiek jest bowiem swoistym temporalnym kolektywem skupiającym wiele innych form życia pozostających w relacji nieustannej wymiany ze sobą nawzajem i ze światem zewnętrznym. Tak rozumiane ciało człowieka jest już zawsze nie-tylko-ludzkie, pozostaje bowiem z konieczności otwarte na inne formy życia zasiedlające je, jak i te, z którymi dzieli przestrzeń zewnętrzną[6].

Tendencje te dają się zaobserwować również w poezji Mueller – poetka czerpie bowiem inspiracje z języka biologii i z mechanizmów rządzących przyrodą. Nie przedstawia ona natury i procesów biologicznych jako niezmiennych i ahistorycznych, ale raczej jako samonapędzający się mechanizm, który ma realny wpływ na kształtowanie języka poetyckiego, ponieważ jest jego integralną częścią. W ten sposób poetka otwiera poezję na nowe obszary. Po pierwsze, uniemożliwia ona odczytanie poezji biolingwistycznej wedle tradycyjnego klucza interpretacyjnego (czyli lingwizm rozumiany jako „język w języku”). Po drugie, biolingwizm, jako strategia pisania i filozofia języka, jest perspektywą inaczej ustawiającą relację między językiem a rzeczywistością. I po trzecie, Mueller stawia pytania o ludzki podmiot, który w jej poezji jawi się jako ucieleśniony i współzależny byt, otwarty na spotkanie z innym(i).

Wylinki to niewątpliwie najoryginalniejszy zbiór wierszy Mueller właśnie ze względu na używaną w nim obficie nomenklaturę biologiczną. Biolingwizm, który stał się osobistym idiolektem poetki, jest efektywnym połączeniem dwóch paradygmatów: materialnego i dyskursywnego. Język jest tu, jak powiedziałaby Elizabeth Grosz, ludzką protezą[7], biokulturowym przedłużeniem natury. Charakterystyczną w poezji Mueller strategią jest nie tyle mechaniczne wykorzystywanie terminologii zaczerpniętej z języka biologii i przenoszenie jej do wiersza, ile raczej niespotykane do tej pory techniki tworzenia neologizmów i językowych hybryd, dzięki czemu poetka osiąga zaskakujący efekt. Zestawienie terminologii biologicznej z językiem poetyckim, w dodatku utrzymanym w konwencji poezji lingwistycznej, jest odkryciem tyleż zaskakującym (na poziomie brzmienia i znaczenia), co banalnym (tym, co nas bowiem zaskakuje, są podstawowe procesy biologiczne i życiowe). Co więcej, specyficzna w poezji Mueller tendencja do tworzenia słownych kolaży i sieci splątań w sposób graficzny implikuje związki tekstu z figurą kłącza czy sieci. Strategia ta służy wypracowywaniu świadomości opartej na założeniach bioegalitarnej wspólnoty, a także wskazuje na wzajemne zależności między różnymi obszarami otaczającej nas rzeczywistości, w tym przypadku między literaturą a biologią. Wiersze Mueller są zatem splotami i sieciami słów i biologii; tworzą tekstualne networki, przypominające organiczne kody DNA i połączenia wielokomórkowe. To teksty pulsujące i żywotne, teksty próbujące uchwycić świat in statu nascendi. Język biologii nie służy tu jedynie semantycznym przemieszczeniom, ale jest owocną operacją formotwórczą, pozyskującą nowe obszary dla języka poezji. Jak pisze Luce Irigaray,

[t]ak naprawdę nie dysponujemy znacznym zasobem słów dla wyrażenia koegzystencji życia jako takiego. Koegzystencja zwykle oznacza wzajemną tolerancję wobec politycznie lub kulturowo odmiennych osób, aniżeli dzielenie powietrza czy wody między wszystkimi bytami żywymi. Jednakże komunikujemy się, a nawet żyjemy we wspólnocie dzięki powietrzu, wodzie, światłu czy ciepłu promieni słonecznych, dzięki naszemu ziemskiemu mieszkaniu, zanim w ogóle przynależymy do jakiejkolwiek społeczności. Brakuje nam słów, za pomocą których moglibyśmy wyrazić ten uniwersalny gest dzielenia, jaki zachodzi między nami, i który nas łączy, ponieważ odbywa się niezależnie od przynależności kulturowej, cywilizacyjnej, a nawet gatunkowej, natomiast jego wyrażenie mogłoby być kluczowe dla wypracowania ekologicznej etyki. Wszystkie organizmy żywe są ze sobą powiązane, niezależnie od ich różnic(y), bardziej, aniżeli znane nam dyskursy zakładają, jednakże ich ograniczenia nie działają z korzyścią dla wspólnej nam przynależności, ani dla środowiska, ani też nie przyczyniają się do wypracowywania szacunku, który jest nam niezbędny [8].

Mueller poszerza zatem granice języka poetyckiego nie po to, by go urozmaicić, lecz po to, by tę wspólnotę, o której pisze Irigaray, a którą jest energia życia, móc wyrazić. Poetka tylko pozornie skupia uwagę czytelnika na słowach, albowiem swoim głównym bohaterem czyni nie język, lecz fenomen życia. Najpełniej rzecz tę oddaje strategia biolingwistyczna, za pomocą której wyrywa ona słowo z jego skostniałych struktur i uplastycznia jego materię. Lingwistyczne wiersze będą więc „tekstami-w-procesie”, a zapis tych procesów jest zawsze reakcją wtórną i zapośredniczoną. Mueller nie rezygnuje jednak z prób pochwycenia dynamiki świata. W tym celu wybiera ona język jeszcze „niedojrzały”, jeszcze nie ukształtowany, niczym miękisz łykowy:

(…)
wciąż zieloność. bez zdrewnień. w miękiszu łykowym
korzenię się głęboko. nie rozsiewam stwardnień
płożę się. i roszę. na ścielisku słańcowym
ze splątką rutyn i olśnień = włókno czesankowe
wciąż pełna dobrych życzeń: ziszczenia
ze zniszczeń. ze zbutwień = przebóstwienia
spotykana w przelotach. łowna czy chroniona?
światłolubna czy cienioznośna?

wciąż kiełkuję kiełkuję skoro mam kiełkować
szalona siewka w tańcu tropizmów i nutacji
oswajam anatomię sporów. szyfruję znamię zalążni
nie poddaję autonomii zakusom autotomii
pulsuję w wodniczkach tętniących. w pułapkach księżycowych
wbrew werbalnym werdyktom wrednych weredyków
w gęstwinach i przecinkach – wytyczam teren śpiewem
wciąż synkopując przeciągle trwałość tratowania (…)

(niechaj. wszystko jeszcze W 47)

Poezja „ziszczona / ze zniszczeń” to poezja wzniesiona na ruinach reprezentacji, odzyskująca nowe, niespożytkowane dotychczas, obszary semantyczne. Mueller stawia na te miejsca w języku, które zdradzają jakieś oznaki „życia”. Nie poszukuje ona słownych „zastoisk” ani „zdrewnień”. Co więcej, ze „zbutwień” „przebóstwia” ona język i w ten sposób próbuje odzyskać jego funkcję mediacyjną. Oznacza to, że nie jest ona zainteresowana językiem już ukonstytuowanym i gotowym, językiem ukształtowanym przez logos. Przeciwnie, wybiera ona te strategie, które umożliwiają jej przekształcanie języka i dekonstruowanie jego ram znaczeniowych. Dlatego też skupia się na drobiazgach i na słowach zapomnianych, które wyszły z użycia: „intabuluję konstytucję cząsteczki / kolekcjonuję wypluwki i skratki inkarnatki” (■ W 46); zapisuje ona świat od najdrobniejszych cząsteczek; kolekcjonuje język pełen szlamu naniesień (na co wskazują „skratki”) i zużytych słów („wypluwki”), próbując uchwycić pęd życia:

a tu ogrom pęcznieje a tu przewiew szaleje
przepuszczają przetchlinki przeświecają zaślepki
ataki z lotu łowy z zasiadki i tylko lęgi lęków pęknięć pąki
apoteoza
apoptozy

(neutrum W 12)

Apoptoza, jak podpowiada słownik terminów biologicznych, jest rodzajem naturalnej śmierci komórkowej. Pozbywanie się martwych komórek i odradzanie nowych jest nieustannie toczącym się procesem zachodzącym wewnątrz organizmów wielokomórkowych. Analogicznie, w niemalże każdym wierszu Mueller dochodzi do ścierania ścianek języka i pozbywania się zużytych już słów, które są zastępowane coraz to nowymi. W ten sposób poetka unika poetyckiej „zasiadki” i „zastoisk”, na które składają się oklepane i nużące już chwyty stylistyczne. Śmierć, w odróżnieniu od inercji, jest zatem jednym z procesów życia. Podobnie język musi odradzać się na nowo, by regenerować swoje zasoby. W ten sposób lektura wierszy Mueller nie pozwala na nużące zastygnięcie w jednej pozycji; wymaga nieustannej dyspozycji[9]. Istotą tego pędu jest chęć nieustannego rozwoju, stymulowanego przepływem życiowych energii, a nie regresyjny powrót do pierwotnych form i kształtów. Patronem tej poezji jest więc boski Proteusz, stworzenie morskie, które nie zastyga w jednym kształcie i w jednej pozie.

A skoro mowa o Proteuszu, to na szczególną uwagę zasługuje wiersz przypominający układem graficznym kształt kostki, w obrębie której upłynniony biologiczną terminologią tekst jest odbiciem przepływającego i pulsującego życia:

się psuję od głowy się kurczę się sypię
przez palce przenikliwie przeciekawie przeciekam
taka to już hemopoezja i taka pojemność skokowa
na ile kubików przeliczycie ten wyciek: rubinu + limfy + wody

(■ W 46)

Ten nieustanny przepływ życia charakteryzuje lingwistyczną twórczość poetki. Nie jest ona więźniarką językowego systemu, uwikłaną w jego reguły; jest poetką sprowadzającą język na powrót do życia i postrzegającą go jako wielokomórkowy organizm, w którym zachodzą procesy życiowe. Płynność i chłonność języka poetyckiego Mueller ujęła za pomocą znakomitego neologizmu „hemopoezja”, który jest właśnie efektem spotkania żywego organizmu z wierszem-organizmem. W języku biologii hemopoeza (gr. haima – krew; poesis – tworzyć) jest procesem wytwarzania się elementów morfotycznych krwi w układzie krwiotwórczym poprzez proliferację oraz dojrzewanie komórek macierzystych. Analogicznie, „hemopoezja” będzie procesem wytwarzania znaczeń, ich nieustannego przepływu, stopniowego pomnażania ich możliwości i dojrzewania. „Hemopoezja” jest więc strukturą żywą, walczącą o oddech każdym wersem, domagająca się interakcji i odwzajemnienia: spojrzenia, nasłuchu, dotyku, obecności innego organizmu.

A mimo to, mimo „proteuszowej” i pełnej afirmacji dynamiki „stawania się”, ów wyraźnie wyczuwalny dystans poetki do pewnych teoretyczno-filozoficznych tendencji, którego sygnały pojawiają się w Intima Thule, znajduje swoje odbicie już w Wylinkach. Mueller nie płynie z prądem, lecz pod prąd konwencji. Jeśli wykorzystuje pewne narzędzia językowe i teoretyczne, to nigdy bezrefleksyjnie, lecz z dużą dozą namysłu i rozwagi. Posthumanistyczna euforia relacyjności i wymiany nie znajduje miejsca ani w Wylinkach, ani w Intima Thule, gdyż poetka niekoniecznie skłania się ku idei niczym nieprzerwanego kontinuum, które posthumaniści nazywają „przepływem życia”. Nie tyle wytycza ona granice owych przepływów, ile rysuje relacyjną, lecz niepozbawioną ograniczeń i stałości wizję świata i podmiotowości. Wizja ta nie polegałaby na fuzyjnej bliskości rozmaitych organizmów czy też na ich absolutnej „rozpuszczalności” i „rozkładalności”, lecz akcentowałaby relację opartą na wymianie. Dlatego też podmiotka w poezji Mueller, otwarta na wszelkie „relacje i reakcje”, decyduje się na wznoszenie „twierdzy wewnętrznej”, by uchronić się przed całkowitym rozpłynięciem w sieci zależności. Ta wiara Mueller w wewnętrzną integralność nie jest tożsama z naiwną wiarą w spójność podmiotowości (wszak pisze ona „zaskoczył mnie ten nadmiar = zbyt wiele siebie w sobie” (mady W 43)), ale będzie raczej wyrazem nadziei na możliwość bioetycznego współbytowania.

O takiej relacji opowiada właśnie wiersz lanugo (W 13). Wiersz otwierają słowa: „być sobie dwojgiem / najbliżej w sobie najgłębiej nieznane”, które wskazują na relację opartą na niezwykłej bliskości (tytułowe „lanugo” jest meszkiem płodowym, który w czwartym miesiącu ciąży pokrywa całą skórę płodu ludzkiego, zanika w ósmym miesiącu i jest odpowiednikiem sierści zwierząt). Wiersz ten, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, nie jest skonstruowany na zasadzie monologu, ale dialogu, chodzi zatem o relację między dwoma różnymi organizmami: „omszała zbroja którą porastasz / w złączce osmozy odbitko stykowa / ułóż się jeszcze wnikliwiej wraź w powięź”. To właśnie „powięź” będzie tu słowem–kluczem. Z jednej strony słowo to mimowolnie rozpada się na dwa człony wyrazowe „po–więź” i kojarzy się z zerwaniem więzi, a także z „uwięzieniem” płodu we wnętrzu macicy. Z drugiej jest to kolejny zaszyfrowany termin oznaczający błonę, którą tworzy tkanka łączna i która wytwarza zewnętrzną osłonę wszystkich mięśni i utrzymuje w jedności całe ciało. Będzie zatem „powięź” wskazywała na relację między dwoma podmiotami, między dwoma organizmami, która polega na wzajemnej bliskości i jednoczesnej ochronie integralności każdej ze stron.

Metafora macierzyńska, tak silnie obecna w biolingwistycznej poezji Mueller, staje się odbiciem relacji człowieka ze światem. Macierzyństwo nazywa ona (zapożyczając kolejny termin z języka biologii) „kohezją kochania” (■ W 46), czyli momentem nierozerwalnej łączności matki i dziecka. Zgodnie z tym, co pisze Luce Irigaray, relacja matki i dziecka jest relacją złożoną: nie należy traktować jej ani jako całkowitej fuzji dwóch organizmów, ani jako ich całkowitej niezależności[10]. Dokładnie w taki sposób, jak powiada Irigaray, należałoby postrzegać nasze relacje z otaczającą nas rzeczywistością: jako akceptację wzajemnych różnic i zachowanie własnej integralności. Dlatego „być sobie dwojgiem” wskazuje na próby negocjacji między jednym bytem a drugim, „żebym pojęła jak bardzo mnie nie ma / z tobą przy tobie w każdym włóknie drżenia” ( prequel… W 17).

Wraz z taką perspektywą, jaka wyłania się z wierszy Mueller i zintensyfikowana zostaje w Intima Thule, pojawia się pytanie o nowe rozumienie „odpowiedzialności”. Literatura żywo reaguje na zmiany w obrębie paradygmatu humanistycznego. Staje się ona narzędziem zdolnym do kształtowania bardziej etycznych postaw i społeczno-politycznej świadomości, wypracowując pozytywną wizję przyszłości.

To głęboko materialistyczne podejście – czytamy u Braidotti – niesie ze sobą ważne implikacje etyczne. W terminach ludzko-zwierzęcych interakcji nasączona egocentryzmem ufność wobec przeszłości zostaje zastąpiona przez głęboki bioegalitaryzm oznaczający, mianowicie, że „jesteśmy” w tym wszystkim razem. Ta granica między „nami” jest witalnym łącznikiem opartym na dzieleniu terytorium czy środowiska w terminach, które nie są już hierarchiczne ani oczywiste[11].

Innymi słowy, jak pisze Braidotti, musimy pomnażać własną zdolność do nawiązywania relacji z otaczającą nas rzeczywistością i z rozmaitymi innymi. Zdolność ta powinna przejawiać się w transformacyjnych mikro-praktykach codziennego życia.

Biolingwizm Mueller staje się taką poetycką mikro-praktyką. Dokonując metonimicznego ruchu przemieszczenia słów pochodzących z danych przestrzeni dyskursywnych, poetka komplikuje relację między naturą a kulturą, między tym, co materialne a tym, co dyskursywne. Dzięki temu jej poezja, jak czytamy w kardioakordach, staje się „skandalem skandowań” życia i „pulsowaniem współczulnym stada”, uosabiającym kondycję naszego współbytowania i dzielenia świata. Biolingwistyczna poezja Mueller będzie zatem, jak powiedziałaby Irigaray, przestrzenią potencjalności, umożliwiającą wytwarzanie nowych znaczeń po to, by móc mówić tu i teraz, by wchodzić w relacje ze światem i z innymi. „Wchodzenie w dialog – pisze Irigaray – wymaga od nas użycia języka, który dotyka, który stymuluje doznania, który uwzględnia rolę innego w procesie wytwarzania znaczeń. Musimy wytworzyć nowy sposób rozmawiania ze sobą, w którym aktywny jest nie tylko rozum, ale wszystko to, czym jesteśmy”[12]. Nie dziwi więc fakt, że Mueller kładzie akcent w swojej poezji na trzy postawy: relacji, empatii i afirmacji, kiedy pisze: „scementuj stulenie. epatuj empatią. rozpatrz rozpacz” ( great expectations, great depression W 28).

 

[1] J. Mueller: Intima Thule. Biuro Literackie. Wrocław 2015, s. 62. W dalszej części tekstu jako skrót — IT z podaniem numerów stron i tytułów wierszy w nawiasie.
[2] J. Mueller: Wylinki. Biuro Literackie. Wrocław 2010, s. 14-15. W dalszej części tekstu jako skrót — W z podaniem numerów stron i tytułów wierszy w nawiasie.
[3] E. Domańska: Humanistyka ekologiczna. „Teksty Drugie” 2013, nr 1-2, s. 29. Justice, London: Verso Books, 1995; B. Noske, Humans and Other Animals, London: Unwin Hyman, 1989.
[4] Interview with Chantal Chawaf. In: Shifting Scenes. Interviews on Women, Writing, and Politics in Post-68 in France. Eds. A. Jardine, A. M. Menke. New York 1991, s. 30.
[5] S. Alaimo: Sustainable This, Sustainable That: New Materialisms, Posthumanism, and Unknown Futures. “PMLA” 2012, nr 3(127), s. 563-564.
[6] M. Bakke: Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu. Poznań 2010, s. 73.
[7] Por. E. Grosz: Time Travels. Feminism, Nature, Power. Durham, London 2005, s. 151-152. Elizabeth Grosz uważa, że nasze ciała są protetyczne. Protezy nie tylko ułatwiają sprawniejsze funkcjonowanie, ale też wpływają na to, kim możemy się stawać. Za ich pomocą kształtujemy nasze ciała i ich relacje z otoczeniem. Sprawia to, że dialektyka wnętrza i zewnętrza ciał zostaje zakwestionowana. Wedle Grosz architektura, makijaż, ubranie, jedzenie, sztuka, literatura, etc. są naturalnym przedłużeniem naszych ciał. W tym sensie również język jest jedną z ludzkich protez.
[8] L. Irigaray: Starting from Ourselves as Living Beings. “The Journal of the British Society for Phenomenology” 2015, vol. 46, nr 2, s. 106.
[9] Pojęcie to zapożyczam od Michała Pawła Markowskiego, który pisze, że misją humanistyki jest egzystencjalna dyspozycja. „Określenie dyspozycja jest o tyle istotne, że przeciwstawia się ono określonej pozycji zajmowanej przez podmiot klasycznego humanizmu, przeciwstawia się więc definiowaniu podmiotu przez cel, jaki powinien osiągnąć, lub źródło, do którego powinien wrócić”. M. P. Markowski: Polityka wrażliwości. Wprowadzenie do humanistyki. Kraków 2013, s. 429.
[10] Por. L. Irigaray: Je, Tu, Nous. Toward a Culture of Difference. New York – London 1993, s. 37-44.
[11] R. Braidotti: Nomadic Theory. The Portable Rosi Braidotti. New York 2011, s. 85.
[12] L. Irigaray: Conversations with S. Pluháček and H. Bostic, J. Still, M. Stone, A. Wheeler, G. Howie, M. R. Miles and L. M. Harrington, H. A. Fielding, E. Grosz, M. Worton, B. H. Midttun. London and New York 2008, s. 33.

Katarzyna Szopa

Katarzyna Szopa — pracuje w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej UŚ w Katowicach. Zajmuje się współczesnymi teoriami feministycznymi, a zwłaszcza filozofią Luce Irigaray. Pracę doktorską poświęconą nowemu materializmowi w myśli Irigaray napisała pod kierunkiem prof. dr hab. Krystyny Kłosińskiej. Uczestniczyła w seminariach prowadzonych przez Luce Irigaray, Rosi Braidotti i Simona Critchley’a. Publikowała m.in. w „Czasie Kultury”, w „Praktyce Teoretycznej", w "Śląskich Studiach Polonistycznych" i w „FA-arcie”. Mieszka w Rybniku.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |