03.07.2011
Zdecydowałam się na przepisywanie dziennika powstałego w AŚ na Beskidzkiej w Łodzi. Pada deszcz, jest ponuro.
– Dam radę!
Kartki z notatnika A4 w kratkę luźno rozrzucone, list od Anety, Zdzisia, moje niedokończone listy, „Własnym Głosem”, nr 77, wyrwane kartki ze „Zwierciadła” z artykułem. Pan i Pani Eliot, notatniki z wierszami, słówka niemieckie, kilka jadłospisów śledczych i ani śladu początku dziennika.
Niezapisane kartki, niedokończone pisma sądowe. Szukam dalej. Wciąż nie mam pierwszej kartki. Po przepisaniu trzeciej strony odnajduję ją obok komputera. Cały czas tam leżała.
05.10.2009
6.25.
– Niech ktoś uciszy te cholerne psy!
Wściekła wytaczam się z sypialni. Gosia ubrana do wyjścia próbuje uspokoić psy.
– Mamo, panowie do ciebie.
Kilku funkcjonariuszy i dziewczyna szczupła, drobna. Idzie za mną do sypialni. Ubieram się przy uchylonych drzwiach. Cholera, nie chciało mi się wczoraj posprzątać. Bałagan. Wstyd.
– Pani ma w komputerze artykuły medyczne i wierszyki. Co z tym robimy?
– Zostaw.
Rozmowy, żarty aż do samej Łodzi. W Skierniewicach lekarz sądowy ma wydać opinię, czy mogę być konwojowana i przebywać w areszcie. Gdy przez chwilę pozostajemy sami, wypytuje, co się stało.
– Głośna sprawa R.
Kiwa głową z niedowierzaniem.
Czekamy na dziedzińcu prokuratury. Czekamy w samochodzie. W końcu prokurator. Czyta zarzuty. Boże, w takiej sprawie?! Zesrałabym się ze strachu! Muszę się pilnować, żeby tak wulgarnie na głos nie mówić. Nie słucham dalszych zarzutów. To jakiś absurd! Czy mam jeszcze pociąg do Warszawy?
– Wnioskuję o areszt tymczasowy – pada od prokuratora.
Co to znaczy? Wiozą mnie do aresztu policyjnego. Rewizja osobista. Funkcjonariuszka wydaje się również speszona. To ściąganie spodni!
Idę do celi jednoosobowej. Dostaję dwa koce i pościel – mam zrobić sobie łóżko na betonowej wylewce, przypominającej sarkofag. Robię. Gdzieś już widziałam takie koce?… Wiem! W leżakowni u bezdomnych na warszawskiej Pradze.
Trzask ryglowanych drzwi. Wysoko okno. W oknie szyba mleczna i kraty. Coś się dzieje z moją głową. Paniczny strach. Czuję się tak, jak wtedy, gdy… Boże, nie chcę się tak czuć. Oddychaj! Wytrzymaj! Przecież jesteś do niego podobna. Osiwiał przez jedną noc, ale wytrzymał. Czerwony guzik! Gdzie ten czerwony guzik?!
– Nie, pogotowie tu nic nie pomoże. Pani musi sama. Ale niech pani dzwoni, jak będzie gorzej.
Boże, Kasia mi już nigdy nie uwierzy. Obiecywałam jej, że to nie wraca!
– Poproszę wody.
– Nie ma. Chyba, że z kibla, ale nie ma kubka. O, tu jest, plastykowy, używany.
Znowu trzask ryglowanych drzwi. Nie mogę przypomnieć sobie modlitwy… zdrowaś Mario… Nie zwariować! Kilka guzików po lewej stronie drzwi. Czerwony guzik!
– Zostawię pani światło.
Skulić się, skulić, jeszcze bardziej skulić. Nie zdejmować butów – pozostać w całości!
W górze okno. Z mleczną twarzą Boga?!
07.10.2009
Przez mleczną szybę prześwit dnia. Poranna toaleta. Ręcznik-ścierka na podłodze – jeden na całe piętro. Ostatnie chusteczki higieniczne. Toaleta długo, wolno, oby jak najdłużej. Jeszcze raz to samo. Tu są westernowe drzwiczki! Tych się nie rygluje.
Słodka herbata i nareszcie kubek.
Cela dziesięć i pół stopy mojej na trzynaście i pół stopy mojej. Spacer w tą i z powrotem – dziesięć i pół na trzynaście i pół stopy. Ból za mostkiem, łapię za żuchwę. Nie, niemożliwe, to nie zawał.
– Woda! Wody! Czerwony guzik! – Czemu nikt nie otwiera?!
Uspokój się, mówił o jakiejś zmianie.
– Wody, jeden kubek! Jeden czerwony guzik!
Jest lepiej. Jest czerwony guzik! Jest woda.
– Tylko woda?
– Nie, nie będę jadła obiadu.
Boję się.
– Przyjechali po panią.
Jedziemy do sądu. Czekamy w piwnicach sądu, w końcu wchodzimy na salę.
– No widzi pani, nie udało się. Pani sędzina też się przychyliła do aresztu – tyle prokurator.
Areszt tymczasowy, bo istnieje obawa mataczenia. Co za słowo?
– Powraca pani na dołek.
Powracam na dołek? Zaczynam uczyć się nowych słów.
Funkcjonariuszka ta sama. Przynosi mi swoją prywatną prasę. Tym razem cela niedaleko dyżurki. Słyszę rozmowy. Jest światło. Jest lepiej.
08.10.2009
Radość, że znowu znajome twarze z CBA.
– Do widzenia, pani Mario.
– Do widzenia.
W areszcie miła blondynka. Krótka rozmowa.
– Proszę się nie martwić, tu jest… (nie mogę odczytać, co napisałam). Czytam ścianę. (Recepta, na której notowałam napisy ze ściany, gdzieś zagubiona.)
Cela przejściowa. Dziewczyny A. i E. Instynktownie czuję, że muszę natychmiast powiedzieć, z jakiego powodu tu jestem. – Głośny śmiech, że z lekarzem sądowym.
A. wali w okienne kraty i krzyczy na cały areszt.
– Przyszła doktórka od R.
Dziewczyny odwdzięczają się swoimi historiami.
– Ojciec moje dziecko wyrzucił za okno…, i byłam zgwałcona przez kolegę…
– Wracałam zza granicy, gdy mnie drapnęli…
Obiad. Zupa ogórkowa. Dziewczyny wyłapują z niej laurowe liście, będzie z czego zrobić skręta. Palą papier, nie mają papierosów. Mam 35 złotych do wydania w kantynie (pozostałe 35 zostaje na koncie – mam tu swoje konto!).
Wzywają mnie do wychowawcy. Robi wrażenie spokojnego, rzeczowego. Tu okno bez mlecznej pleksy, a za oknem głośne rozmowy, a właściwie krzyki. To męskie rozmowy z okna do okna w zakładzie karnym dla recydywistów.
– Nie, nie palę.
– A zainteresowania kulturalne? Zresztą, pomińmy to.
– Jak to? – Przecież piszę, maluję, wydałam tomiki wierszy, jestem w encyklopedii aforyzmów! Po co ja to wszystko mu mówię?!
– Czy mogę kąpiel? Cuchnę! Pani z CBA powiedziała, że na pewno będzie kąpiel.
– Adam, a kto jest ta pani, że kąpiel już teraz?! – To Ola, bohaterka Cześć, Tereska krzyczy od furty, właśnie powraca ze spaceru. Już wiem, jak wychowawca ma na imię.
Kąpię się w zimnej wodzie.
– Proszę spakować wszystkie swoje rzeczy.
Boję się, że u wychowawcy powiedziałam coś nie tak i dlatego mnie stąd zabierają! Rozpacz dziewczyn.
– Dlaczego ją nam zabieracie?!
Ciągnę za sobą jeszcze nierozpakowany tobół i idę na celę 6. Jakże inna cela, po dołku i przejściówce jak w domu. Mogę zająć dolną pryczę. Dziewczyny już się zagospodarowały. Częstują herbatą. Mówią po kolei, co mogę, a czego mi nie wolno.
K. – długie, rozpuszczone siwe włosy, jakby kłócą się z wiekiem właścicielki.
J. – blondynka, sprawia wrażenie zadowolonej z siebie.
Awantura, gdy powracają z pralni G. i B. Awantura o miednicę, którą dała mi K.
– Nie może używać Pani tej miednicy! – krzyczy B. – Myła się w niej dziewucha cała w parchach – już spokojniej wyjaśnia.
Nie wiem, co mam robić, bo B. nie przestaje wydzierać się na K.
Ale już dobrze. Czuję sympatię do B. (chyba najmłodsza), ale i już wiem, kto w celi rządzi. G. przygląda się zajściu, a jej kruczo-czarne włosy napawają mnie lękiem.
Jutro podobno będzie nawet spacer, a za dwa dni prysznic. Jest oddzielne pomieszczenie z umywalką i sedesem, a światło o 22.00 samo gaśnie.
Wizyta w gabinecie pielęgniarki – karta, sprawdzanie głowy, ważenie. Niepotrzebnie się wcześniej odchudzałam.
Uporczywa myśl, że rodzina jeszcze nic nie zrobiła, nic nie załatwiła. Piszę pod dyktando dziewczyn do prokuratora, do sądu.
Na celi rzęsistkowica, a tu jedna miska na trzy. Wyjaśniam dziewczynom, co to za choroba. Dziewczyny przerażone. Bezskutecznie proszą o badania.
List do domu. Nie wiem, co napisać. Nie wyznawaliśmy sobie miłości. List w czasach niepisania listów!
09.10.2009
Wizyta u lekarza. Mam nadciśnienie. Nie chcę być chora! – Ranigast, Agen, Euthyrox na razie mój.
Za oknem sianokosy. Koszenie tych „zasranych czterech kłosów trawy” na spacerniaku. Ale zapach się unosi.
Pod prysznicem cela 6 i 8. Boję się, że zajęłam komuś miejsce. Dziewczyny z mojej celi mówią – jest OK. Gorąca woda. Takie cudowne obmywanie. G. stoi przy mlecznej szybie i „gada” rękami z jakimś recydywistą.
– Kurwa, czy biedny, czy bogaty tu traktowany jednakowo – to A. z celi 8 głośno myśli. Tak głośno, by słowa dotarły do mnie. Spływają na mnie wraz z ciepłą wodą prysznica. Czuję, że… kurwa, wszyscy tu jednakowi.
Dziewczyny narzekają na adwokatów.
– Chuje nie przychodzą.
A mój? Nawet nie wiem, czy go mam. Podobno listy do domu idą miesiąc.
Oddalam myśli. I lepiej, i lżej.
Spod prysznica do świetlicy. Jest telewizor, nie oglądam – piszę.
Boję się, że znowu dopadnie mnie „wesoły człowiek” i te cholerne bóle. Muszę pisać rzeczowo, szkoda papieru. Ostatni długopis na wagę złota. Wydałam już 35 złotych w kantynie – papier, koperty, znaczki, herbata, kawa, szampon, woda gazowana.
Adwokat!
Już czuję się lepiej, jest mi wstyd, że zwątpiłam.
Błogosławione 10,5
Zdrowaś 13,5 stopy mojej – same zapisują się w wiersz.
13.10.2009
Znowu bez leku.
– Wyjąć ręce z kieszeni – to pielęgniarka do mnie. – Jutro na czczo – badanie krwi.
Walenie w rury. Dziewczyny dostają odmowne odpowiedzi na uchylenie aresztu.
Mam pieniądze. Jutro do kantyny po podstawowe rzeczy. Jak na razie jedne spodnie, jedne majtki.
Kąpiel i pierwsza maszynka do golenia. Intymnie.
14.10 2009
W nocy sen – list. – Kto pozbawia człowieka wolności, podlega karze od 3 do 5 lat – czytam.
Dziesiąty dzień pobytu. Wieje, zimno, nie wychodzimy na spacerniak. Idziemy do świetlicy.
B. proponuje ćwiczenia na: cycki, uda, gibką talię.
Ani Boga ani ludzi, Rozmowa umarłych, Obudzić Boga – padają propozycje tytułu do napisanego wiersza.
Wołają mnie do paczkowni. Nie mogę wyjść bez wierzchniego okrycia. Dziewczyny pożyczają mi kurtkę. Mam rozpakować paczkę i podyktować, co się w niej znajduje. Jutro paczka powędruje do magazynu.
16.10.2009
Po raz pierwszy spałam. Za chwilę prysznic. Kubły po kapuście przygotowane – idziemy. Takie same żele, balsamy, firmyWenus z kantyny.
Interwencja u wychowawcy.
– Rzeczy w magazynie, a ja nie mam kurtki. Dopiero za trzy dni przydziałowy magazyn. Ma interweniować. Jakoś mu nie wierzę.
– Forest, Mateo, Orangutan, Adam?
Ola z Cześć, Tereska wali w rury.
Nowe zarządzenie: od 9.00 do 12.00 nie ma światła, nie ma fazy, nie ma kawy, nie ma herbaty. Godzina 15.00, a światła jeszcze nie ma – stąd niepokój Oli.
Kolacja. Odnoszę wrażenie, że przez cały dzień tylko jemy. Po zupach bóle brzucha i biegunka, bez zup – zaparcia. B. wcina. W celi 12 ktoś głośno odmawia przyjmowania leków.
– Przeterminowane!
B. pisze listy. W każdym pisze o mnie – czyta mi te fragmenty. A miałam być sławna z powodu wierszy – Beskid płaczący deszczem, jakby skarżyć się miał, jeszcze nie wie, że idę…, a nie z pobytu na Beskidzkiej 54.
[…]
17.10. 2009
Za dwa dni urodziny Olka. Czy będzie pamiętał wizytę panów z CBA? Musieli nachodzić małe dzieci? Przecież od kilku lat tam nie mieszkam.
Poranny apel. Obowiązuje strój bez gołych ramion i postawa wyprostowana z rękami wzdłuż ciała. Starsza celi, a jest nią najmłodsza, B. melduje stan.
– Nikt nie uciekł… przez zakratowane okno.
Uciekamy w siebie. Niepokoi mnie mój wewnętrzny spokój. Bóle zamostkowe – tyle mnie on kosztuje.
Spacer, zimno, a ja jeszcze nie mam kurtki. W swetrze J. trzydzieści dwa kroki po zewnętrznej trójkąta.
– Pani Majko, to Pani misja. Pani miała tu przyjść, by nam pomóc. Przekazać swoje poglądy, zapatrywania. Jak to dobrze, że Pani przyszła do nas – tyle B.
Przeglądam stare numery „Bluszcza”, odkrywam dla siebie Dawida Rosenbauma – poetycki w tej swojej prozie.
Zapisuję w zeszycie swój telefon komórkowy i telefon do dzieci. Boję się, że zanim przyzwyczaję się do twardego materaca i zapachu poprzednich ciał, zapomną mi się cyferki.
Nie mamy świetlicy. Grafik nieaktualny. Wychowawca zapomniał powiedzieć, że go zmienił. Stały punkt programu pana A.
19.10.2009
Poniedziałek.
Urodziny Olka – ten właściwy dzień. Sen – wyciągam za nogi z łóżka Jurka kobietę. Jurek nie kryje niezadowolenia.
Coraz bliżej 22.10. Przed B. całe życie. Jutro ja mam odmawiać różaniec. Czy potrafię?
Przerażenie! Nie ma mnie w lustrze! Nie, to nie ma lustra – wylądowało na wolnej pryczy.
Myję głowę w kuble po kiszonej kapuście, spłukuję. Brakuje tylko mamy i octu.
Śniadanie – ryż na mleku. Mielonka pachnie szczurami i smakuje ohydnie. Robię znak krzyża i wyrzucam cztery porcje do kosza – to była moja kolej. Dziewczyny pilnie obserwują, czy sobie poradzę.
Widzenie z Jurkiem!!! Czy przekaże?
Zabrano kubły. Nie mamy w co nabierać wody, a leci albo bardzo gorąca, od 7.50 przez około godzinę i od 17.15 do 17.30, albo bardzo zimna. Interwencja u wychowawcy, zapewne bezskuteczna. Coraz bliżej do 22.10.
Nie tylko B. chodzi podminowana. Dziewczyny z karnego (piętro wyżej) chodzą, gdzie chcą. Mogą dzwonić. My nie. Jeszcze nieudowodniona wina, a już skazane.
– Pizdolisze są na karnym – kwituje któraś.
Dwa razy w tygodniu kąpiel, co drugi dzień świetlica, w poniedziałek magazyn (jeżeli będzie się chciało oddziałowej).
Księdza już od trzech tygodni nie ma, dziewczyny zbulwersowane.
W czwartki wizyta u lekarza, ale trzeba się zapisać. Jest też psycholog z radą, że przecież to kiedyś się skończy. Eureka! Spotkanie z psychologiem… Psychiatra!
Wymyślamy kolejne zajęcia: 20 wyrazów na literę najlepiej W – jak wolność. I ćwiczymy, ćwiczymy. Co drugi dzień świetlica, telewizor.
Wypiska do kantyny – ceny jakże nieadekwatne do sklepowych!
Znowu nie mamy przepustki do magazynu – nie mam nic na zmianę. Drelichowe zielone więzienne spodnie muszę wiązać sznurkiem.
J. dostaje wiadomość, że jedzie do prokuratury. Wieczorne Zdrowaś.
– Panie Boże, cały czas mi pomagałeś, teraz też proszę o pomoc – kończy głośno B.
23.10. 2009
Czwarta nad ranem. Panika jak na dołku. Wystraszyłam dziewczyny. Zwariowałam?!
G. bardzo mi pomaga, jej maleńki bursztynowy różaniec jeszcze bardziej. Oddziałowa chce wezwać pogotowie.
– Nie, nie chcę. Niech tylko dziewczyny pozostaną na mojej pryczy.
Łatwiej, gdy się nie myśli o domu. O co chodzi z tym moim pobytem tutaj? Jakie mataczenie? Prokurator boi się, że będę miała wpływ na biegłych sądowych, których sam wyznaczył? To poniżające! Dla tych biegłych jeszcze bardziej. Żeby tylko Ala nie miała problemu, że wyznaczyła mnie do badania R.
Oby nigdy już takiej nocy jak ta! Jak mama sobie radzi z moim pobytem tutaj? Czy jej powiedzieli? Teraz to już zupełnie jestem do ojca podobna.
Na lewym kciuku bursztynowy różaniec. Nie zdejmuję, nawet w pralni.
G. pisze na palcach. Zaczynam rozumieć ten język, umiem już napisać swoje imię. Dziewczyny piszą z recydywistami z sąsiedniego budynku. Taka namiastka normalności.
W nocy znowu dopada mnie „wesoły człowiek”. W kiblu jest światło. Boję się, że przez judasza widać poświatę. Przesiedzę na sedesie do rana.
04.11.2009
Spacer krótszy niż zwykle. Zimno.
Przed chwilą awantura o przeterminowane leki. Druga w ciągu 2 tygodni. Personel medyczny był za mało czujny i nie wyciął daty ważności. Dziewczyny konfiskują Majami 50 – lek przeterminowany o rok.
B. wraca z magazynu. Przynosi kabel do telewizora. Będziemy miały telewizor w celi. Telewizor G. przeleżał kilka miesięcy. – Był sprawdzany!
J. nie ma jeszcze kurtki, butów, chodzi w moich adidasach. Zginęły jej stanik i majtki.
[…]
Apel wieczorny. Stan: pięć.
05.11.2009
[…]
Nie idziemy do lekarza. Kara.
– Oddziałowa niedoruchana – kwituje któraś z dziewczyn.
Próbuję interweniować.
– Pani oddziałowa, to jest nasz dzień, byłyśmy zapisane!
– Maryniu, nie bądź śmieszna – kwituje tym razem oddziałowa.
Marią, Maryśką, Mańką, Marychą, Majką, Marysieńką, ale Marynią jeszcze nie byłam.
Kontrola z zewnątrz.
– Co robią butelki w łazience?
– Do łapania gorącej wody.
– A po co?
– Bo leci wrzątek i trudno się myć we wrzątku.
– A miski?
– Mamy tylko trzy, a nas jest sześć.
– Tak ma być.
– Ale w jednej myjemy podłogę.
– I tak ma być. – To sierżant służb więziennych.
K2 nie wróciła. Wracam na „swoją” pryczę. Ten sen, że zmniejszam łóżko i cyfra 5 na białej kartce. Tragedia w Dęblinie.
Rzeczy z kantyny – czekolada!
15.11.2009
6.30 – Po co tak wcześnie wstawać?
7.00 – Apel.
Prawie nic nie mamy do roboty, a to nie dlatego, że jest niedziela.
List do domu.
– Kocham Was! Tu kochanie ma inny wymiar, to jest inne kochanie, takie aż do bólu, do strachu, że za chwilę nie będzie kogo kochać, że zostanie zabrane, że odejdzie…
[…]
Tu ludzie tworzą nowe światy. Światy wymigane palcami i wykrzyczane z okna do okna. Światy za kratami i mleczną szybą. Jakby nasze twarze były zaraźliwe. Państwo nie zakupi szczepionki na tego wirusa. Wirus AŚC1 szaleje.
19.11.2009
Czwartek. U pani doktor. Ciśnienie 169/99. Leki.
Licytacja, kto groźniejszym przestępcą. Dziewczyny jedna przez drugą opowiadają o swoich wyczynach na wolności.
Ci, co idą na sześćdziesiątkę, nie mają tu za dobrze.
U S. oddziałowa znajduje gryps, prosi o oddanie pozostałych. S. oddaje.
Wniosek o ukaranie będzie. Albo zabiorą paczkę żywnościową, ubraniową (jedną na kwartał), higieniczną (jedną na miesiąc), albo widzenie.
Można zaliczyć konkurs i dostać 1,5 godz. widzenia. Wnioski podpisuje dyrektor. Ale trochę to trwa.
Walenie w ścianę – telefon do C3.
Zgoda dyrektora na następne książki, pod warunkiem, że te, które mam, oddam rodzinie. Trochę ich mam. Wolno mieć pięć, a ja mam ponad dziesięć.
Z radiowęzła: Zabiorę cię właśnie tam… O tak! …gdzie szczęściu nic nie grozi.
G. i B. po Hydro idą spać. Ja i Achmatowa również.
27.11.2009
[…]
Kipisz na celi. Wyganiają nas do świetlicy, a oddziałowa szaleje.
– Ma pani z zewnątrz ręcznik kąpielowy?
– Tak.
– Który?
– Jeden raz pięć książek?
– Drugi raz pięć książek!
– Tak, zgadza się.
– Grzałka czyja?
– A pani skąd te ręczniki?
– Z domu z nimi przyszłam.
– Jak to?
– A co robi ten pluszak?
– Od męża na imieniny.
– A czy pani wie, że na pluszaki potrzebna zgoda dyrektora?!
– Nie, nie wiedziałam. A może pozostać na tej celi jako piąta osoba?
Pozostał, ale podwójne poduszki K. i G. zostały zabrane.
[…]
02.12.2009
Środa.
Sen. Zaczynam pracować u Jasia B. Buduję osiedle w Wąwolnicy. Jest to papierowa robota, ale dam radę.
Niespodzianka. Wizyta u lekarza. Podziałała skarga.
Pomiar ciśnienia.
Ekg. Cztery kolory elektrod – przypominam sobie na zawsze zapamiętaną regułkę, gdzie która elektroda.
Pani doktor tłumaczy, że ma problemy z lokalizacją. – Którą pani ma lewą rękę? – Zawsze tą samą. Bez badania na wdechu? Niezła jazda.
[…]
03.12.2009
[…]
Dzisiaj nie ma wizyt. Co przyniesie jutro?
G. i B. mają sprzątanie, dowiedzą się, co się dzieje.
– Palcówy w łazience.
– Podaj fikoła.
– Dlaczego fikoł, a nie krzesło? – głupio pytam.
– Bo można się z niego spierdolić.
A więc jest cela piętnastołóżkowa! Z jedną maleńką łazienką, mniejszą niż dotychczasowa, która była na 6 osób.
Hydro w ciągu dnia. Jest coraz lepiej.
Niech nas ktoś ratuje. Łóżka postawione przy oknach, a więc po zapaleniu światła… Już widzimy, jaką wzbudzimy uciechę w karnym męskim. Przywykłyśmy robić za porno.
17.12.2009
Jadę do prokuratora. Coś zdjęte, coś dodane.
Listy od Anety, Eli, kartki od Małgosi, kartki do… Nie piszę świątecznych do domu, żeby nie zapeszyć.
Dziewczyny oglądają Brzydulę:
– Kurwa, patrz mu w oczy, ja patrzę!
– Popapraniec jebany!
– Kurwa mać, kurwa odbieraj to!
– Ale kurwa jebana ty narobiła, narobiła.
– Dobrze, dobrze, płacz mała, płacz.
– Dzieje się, dzieje.
– Spierdalaj, co ty dziewczyno gadasz?!
– Bo rozbiję telewizor!
– Ta szmata jebana!
– Co on? Nie pójdzie?
– To ciota!
– To człowiek jedzie do szpitala i nie zobaczy pacjenta?
– Zdzielić te szmatę w łeb.
Dziewczyny widzą, że wszystko notuję. Przerywają na chwilę, ale emocje górą!
– O kurwa jedzie!
– Ona jebana mnie denerwuje.
– O kurwa, odejdź od niej i koniec będzie.
– O ja pierdolę!
– No już spierdalaj!
– Wejdzie, wejdzie!
– O ja pierdolę!
– Te, ta jakaś nierozgarnięta.
– Idź ty miotło!
– Kurwa. Ona jest niedorozwinięta..
– Cipoląg.
– Nie będę tego oglądać, bo mnie denerwuje to dziewczyńsko.
Czytam dziewczynom ich komentarze. Nie dowierzają.
09.03.2010
Wtorek.
Od rana krzątanina. G. i A1. jadą do sądu.
Na dyżurze oddziałowa, która podpadła dziewczynom. Planowanie zemsty może być słodkie. Nawet M. to potwierdza.
Świeci słońce. Poranny spacer. Jest piękna pogoda, a ja wyciszona po Hydro. Wracamy na obiad. Po obiedzie maluję.
– Pani Luckner – słyszę. Podchodzę do oddziałowej, przeczuwam coś urzędowego. – Tylko proszę spokojnie – mówi.
Pytam bardziej oczami niż w ogóle pytam. Odpowiada kiwnięciem głowy.
– Tak, wychodzi pani.
Dziewczyny szaleją, dołączam do nich, ale nie bardzo kojarzę. Praktycznie one mnie pakują.
Listy – zapamiętać co, kto i dla kogo. Radość i łzy.
Na bramie mówią, że rodzina już czeka.
Ciągnę za sobą cztery toboły – nie widzę nikogo z moich, nie widzę zielonego samochodu.
Na parkingu… wychowawca! To najgorsze, co mogło mnie spotkać – wychowawca jest świadkiem, że nikt na mnie nie czeka! Dostrzegam zielony samochód, stawiam obok niego toboły i pokazuję wychowawcy, że przynależę do tego samochodu.
Dziewczyny nie kazały oglądać się na areszt.
– A gdzie ja mam patrzeć?!
Znajduję 10 groszy – może to jakieś szczęście.
Siostry A3., która miała czekać na list, też nie ma. Wreszcie widzę: na końcu ulicy ktoś do mnie macha, biegnie… Odmachuję! Gosia? Są – Marysia z Jurkiem.
Dom, najpierw Wspólna Droga, maluchy ubrane odświętnie. Ala się wstydzi, Olek się długo we mnie wtula. Jedzenie znakomite, szampan. Umawiamy się z Olkiem i Alą na jutro. Koniecznie muszę być na treningu karate. Podpowiadają, że muszę się spieszyć, w domu na Sęczkowej niespodzianka. Irena, Andrzej, Gosia, Jasiek. Jasiek rzuca się na mnie przed wejściem do domu, cieszy się jak dziecko. Ja też. Wchodzę do domu, jakbym wyszła wczoraj…
Maria Żywicka-Luckner "Majka"
Absolwentka Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Lublinie. Autorka trzech zbiorów poetyckich: "A w górze szum skrzydeł" (1995), "Biała akwarela" (2001), "Jezusy moje" (2009). Publikowała m.in. w "Metaforze", "Lancecie", "Pulsie", "Spektrum", "Głosie Nauczycielskim", "Gazecie Lekarskiej". Jej utwory aforystyczne ukazały się w "Wielkiej encyklopedii aforyzmów" pod redakcją prof. Joachima Glenska (1996) oraz zbiorze "O miłości wszelakiej" (1995). Laureatka wielu konkursów poetyckich. Zajmuje się również malarstwem sztalugowym i akwarelą, bierze udział w zbiorowych wystawach malarskich – "Warszawska Praga w malarstwie współczesnym". Urodzona w Kęble (woj. lubelskie), mieszka w Warszawie na Pradze Południe, pracuje w SZPZLO Warszawa Praga-Północ, gdzie przez wiele lat pełniła funkcję dyrektora do spraw medycznych, a obecnie dla około dwóch tysięcy pacjentów pozostaje lekarzem pierwszego kontaktu. Należy do Unii Polskich Pisarzy Lekarzy.
Zobacz inne teksty autora: Maria Żywicka-Luckner "Majka"
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: