Dubstep (9)
Rozkmiń teatrzyk i ogarnij gadanie.
Parę przyjemnych myśli i przebłyski faktów,
ot dziwny tatuaż, koszulka
bez ramion, spojrzenie z ukosa prawie jednoznaczne,
koń, który przegalopował, między didżejką
a szczunami w przykrótkich spodniach,
wszystko to języki wyżebrane od rzeczywistości,
poskręcane kłącza. Papki z owoców,
o których nie śniłeś, że je będziesz jadł,
a teraz pakują ci je do ust barczyści cherubini.
Jest i nienawiść po tej zimnej stronie,
jest chęć, by spalić w jednym błysku
i mury, i wieże, i karłowate domki. Wrzucić
miasto w ogień – ale po chwili przechodzi.
Coś na kształt ości jednak w gardle siedzi,
i każe w retortach warzyć jad.
Zawsze się przyda kropla, na krnąbrny świat,
i tak to trwa: walka, szaleństwo, wieszczenie,
dopóki drga bas i rytm jest w świecie
i kształtuje widzenie – odmierza
takt po takcie, tę niby-tajemnicę:
że raz jest, a raz nie.
Dubstep (8)
To chyba języki własne, bo tak nas poraniło
i przekładanie też na nic. Jest lipiec i już rójka mrówek,
nic się ze sobą nie pozna i nie pokłóci.
Wysoki i chudy pielęgniarz oprowadza
mnie po oddziale. Panu Janku, to się uroiło, że mówi.
Z wnętrza akwarium dobiega bełkot,
od wewnątrz (wiem na pewno) brzmi to inaczej,
ale kiedy między kości czaszki wstawisz pan
trefny instrument, monolog nie zgaśnie.
Nowy słownik by się przydał, żeby ich zrozumieć,
i jeszcze jego co pod oknem milcząc siedzi.
Od dziecka pamiętam, zawsze taki był,
milkliwy, ostrożny w dobieraniu słów,
żeby im się nie przytrafiła dwuznaczność,
albo nie daj bóg, by nie pobiegły
w obce strony.
A teraz nie musi już być ostrożny,
przez okno ogląda jak tańczą mrówki,
prawie w koronach drzew, słów
już nie trzeba trzymać na uwięzi, przyszła
fala krwi i zmyła je wszystkie.
Dubstep (7)
Jestem chyba mną, ale wiele lat wcześniej,
a może jakoś tak w pękniętym teraz,
żeby to omówić albo nakłamać.
Mną mogę się najeść niezależnie od czasu.
Politruk (taki czy owy) i tak zobaczy
niewolnictwo, rozdwojenie i problem z
przekroczeniem. Tańczę, bo musi się zgiełk
wykołysać, osypać i usnąć.
Twarz mam normalną,
tak samo się łuszczy skóra na policzku,
jak teraz i zawsze i taką samą ma chęć, by inaczej
wyglądać, inny mieć nos i skrzywienie warg.
Jednak na ogół mieszka w sobie, nawet
jeżeli wychodzi to przecież nie poza siebie –
tylko jej się wydaje, że może coś dostać
od tej niewyobrażalnie drugiej strony.
Jestem chyba mną, bo tak na mnie patrzą
i witają się nie wstrzemięźliwie, ale jakbyśmy
wczoraj skończyli rozmowę, skrobnęli
parafkę pod umową i zamilkli, żeby
łowić ryby, no nie wiem, przyglądać się rzece
z kamiennego mostku?
Chyba mną się tak
interesują, podchodzą blisko, jakbym
był za szybą, oprawiony w ramki,
opisany stetryczałym pismem:
sztuczki tożsamości- szklane cielesności.
Dubstep (6)
Can you dubstep? Pół naddarty plakat, ale ja się kiwam
przy ścianie, rytm robi ze mną co zechce?
No tak, epicki teatr na scenie parkietu, każdy osobno
i narzecza inne i nic się nie rozumie.
Może poza jednym, jest gigantyczny organizm
(gdzieś na krańcach wiedzy) i da się ogarnąć jego puls
i oddech. Później się odmienia wodę przez przypadki,
z cytryna, limonką, nawet z pomarańczą.
Pałacyk osobliwości wypełnia się gawiedzią i zapach
potu, skrętów i fajek potwierdza coś, co powiedział
młody, gdy tu wchodziłem: miejsce żyjące, ale tylko trochę.
Cytuję to sobie po każdym obrocie.
Życie w obcym sosie i jeśli sznur się skręca,
to właśnie w taką pętlę: rozbiegane spojrzenia,
ruch bioder, melodyka złudzeń.
Dubstep (5)
Godziny się jakoś układają, majstrują
przy mechanizmach, regulują herbatki, kawki,
nawet miłość na opustoszałym parkiecie
odmierzają, i chociaż milczą, bo milczenie
jest im dane, to przecież gdzieś na poddaszu
sówka zrywa się bezszelestnie do lotu
i kilka metrów dalej wiatr odwraca blaszki liści.
Ktoś we śnie przypomina sobie o paru
upokarzających słowach, o tym jak musiało
dziwić nie wypowiedziane twardym głosem.
I inne tego typu sprawy dzieją się obok
i w tobie, więc nie napinaj się, wejdą
w każdą tkankę ciała, gdy zaczniesz brzmieć
jak one brzmią.
Kiedy wracam, Chwaliszewo dźwięczy jak zwykle,
chłopiec podciąga się na drążku, ona prasuje
mu spodnie, jest piąta i nie zaciągnęli firanek,
więc widzę tors i napięty brzuch.
Tak, okno, nic prostszego: tu się odkleja słowo
od znaczenia, jest przesmyk. Sówko,
się mość tutaj, przemykaj, przemieniaj.
Dubstep (4)
Pan Koralewski mówi: 37 pieprzyków
na prawej, a 36 na lewej dłoni –
żadna sarcoma żaden Kaposi.
Będziemy się zawsze kłócili o kształt świata;
dziury, liście i co zrobić ze szczątkami
traszek, salamander i nadrzewnych żab.
Ogień jest dobry dla faszystów, my musimy
zadowolić się lodem, nawet wtedy, gdy
malarki portretują nas od przodu i pod spodem.
Dla nas nie ma żadnego salut, nawet sprutej
kieszeni nie ma dla nas, ani pończoch
szytych na miarę, nic dla nas, nic.
Jakby można wyrugować z niczego jeszcze nic
i na dodatek poddać sublimacji. Mógłbym mnożyć;
nicości jest naddatek, mrowi się w swoim:
tak, tak dziś także ciało jest całością,
a jednak to nieprawda: jest tylko cal,
ość, co jak sztandar tkwi i to dość wyraźne
jakby należało skończyć, teraz, już.
Dubstep (3)
Pijany upiór pisze do pijanego człowieka:
do żaby na szosie mówię: och żabo,
i jest ludzko, sino i deszcz pada rzęsisty.
Idzie się jakby we mgle, ale jej nie ma,
są ulice, chodniki, są fasady kamienic
i ludzie, jakby inni, ale nie za bardzo,
bez twarzy, chociaż rozumiem ich doskonale,
chciałbym ich ust i języka, a tu nic, list
bez adresu i człowiek, który utyka,
chociaż prosto zmierza ku skończoności.
Jak głupio to brzmi, muzyka tkanek,
zrzędliwy dźwięk drobin tłuszczu i cukrów.
Pada, jakby szczęście można zmierzyć linijką
i szkło uznać za diament. Później drzwi,
łóżko, senny ornament, nad ranem wrzask
szczurów przepędzanych ze śmietnika.
Dzień dnieje jakby gliwiał i próchniał,
ale sza o tym. Kropka na końcu zdania
przecież nigdy nie znika.
Dubstep (2)
Niech posiedzi przy stole i niech liczy
do pięciu nim weźmie oddech. Przecież mu płacę
za branie oddechów. Niech powie:
zimno tu u ciebie, a ja mu nie odpowiem.
Jego kości rosną dopiero dziewiętnaście lat
i niech rosną, żadnego w tym ryzyka.
I to bezradne co robimy? Kiedy już wie,
że tylko słówko patrzeć kolebie się w słoiku.
Niech rośnie jego męskość i język z kolczykiem.
Niech się rozrosną kości czaszki,
tu nie będzie położnych i lekarzy też przybędzie
w ostatnim momencie, gdy już scenę
w pełni oświetlimy i ktoś z publiki
wrzaśnie jestem tu najmłodszy.
I niech rozepnie pasek i w tym bezradnym
geście trwa przez kilka sekund,
nagi inaczej, bo przecież w spodniach,
w ciężkich butach, które oddają go ziemi:
ten funeralny żarcik, tak dziwaczny teraz,
bo przecież nie wiem, że za miesiąc zginie,
albo powiesi się lub odda policji,
cokolwiek się z nim stanie, bezwstydnie będę
wiedział i suchą notkę skrobnę w notatniku:
w nieznanych ci miastach
umierałbym za ciebie.
Dubstep (1)
Druga strona torów, całkiem w pamięci,
zapach szyn, smak rozjechanej złotówki,
już jej tam nie ma, ale tu jeszcze jest.
Chociaż ty mówisz: wyłączą prąd w synapsach
i nie będzie już nic, ja jakoś nie wierzę.
Gdzie miałbym zamieszkać, jeśli nie w jakimś
zapamiętanym, choćby dziecinnym obrazku,
jak ten z monetami układanymi na szynach?
Ktoś wraca, więc się trzeba wziąć w garść,
ale sypki jestem i wciąż mi się zdaje,
że rozsypane ziarna wpadają w te same koleiny,
ale może tak to jest? Parada znajomych,
pusty stolik, szklanka z niedopitym piwem. Skok.
Bo jest możliwe, że pamięć nam skacze
jak obraz w telewizorze, niby łapiemy coś,
ale w tym „złapaniu” jest też „być może”
i kto nam opowiada o nas sfałszowaną historię?
Więc tak było, że brnąłem przez piach i za torami
majaczył wąski kanał. Dla dziecka to morze.
Dotarłem tam i wpadłem w sam środek.
Piłem stęchłą wodę i ty też ją piłeś,
otwarty na świat jak nigdy dotąd, z pytaniem,
które możesz w każdej chwili zadać,
kto dziś je zadaje, a kto do dziś tam tonie?