(fragmenty)
[3] Gatunek: podgrzybek. Podgatunek: zjadłeś. Ludzie zaw-
sze przygotowują się na najlepsze. Pani Ambrozja zrobiła w tym
roku tylko dwa małe słoje papryki w zalewie, a w tym czasie jej
mąż bywał na mieście, duszno tam, wyłysiał – było już za późno,
wielki wybuch rozdzielił ich na zawsze. Piwnica zamknięta na dwa
spusty, (pięć słoików dżemu, dwa kapusty), tylko jeść nie ma komu.
Ludzie zawsze przygotowują się na najlepsze, nie chcą dopuścić do
siebie myśli, że w każdej butelce skończy się kiedyś szkło, a w każ-
dym długopisie – plastik. Widziałeś kogoś, kto miałby zapas długo-
pisów na lata? Zapas ołówków, okruszki szaleństwa. (…) [12] Gatu-
nek: zwariowałem. Podgatunek: archeologia wiedzy. Buduje-
my drzewa derywacyjne. W lesie pachnie podgrzybkami. Późna je-
sień, po długich mrozach przyszło ocieplenie. Kapelusze są sine
i miękkie. Zima oznacza teren, tak jak pies szcza na trawę. Ale to
się kiedyś wyruguje, są na to sposoby. Sposób pierwszy: musimy
pozbywać się z naszego środowiska ludzi-instytucji, bo zagrażają
czystym instytucjom. Zostawimy tylko kazirodztwo. Ssanie piersi
własnej matki: ohyda, jak o tym pomyślisz. Ssanie piersi: to jest
okej. Cierpliwości. (…) [24] Gatunek: zimorodek. Podgatunek:
kaczka. Odwracamy porządki. Zimorodek wcale nie rodzi się zi-
mą i wcale nie ma oskrzeli. Oddycha pod wodą, bo jest to dozwo-
lone, chociaż może nie w takim systemie, na jaki wszyscy się zgo-
dziliśmy. Ale trudno tu mowić o zgodzie, raczej o braku oporu.
W Polsce jest tylko pięć tysięcy zimorodków. Próbuję tu patrzeć
z empatią, wzruszyć się, ale słyszę tylko swoje płuca. Już nie od-
dycham, ale dudnię – jak pociąg. Po latach śnią mi się papierosy
i to, że pewne szanse jednak zmarnowałem. Najtrudniej przyznać
się przed samym sobą. (…) [35] Gatunek: tchórz. Podgatunek:
tchórz. Chodzi po strychu, wiosną. Jego pazurki drapią karton-
gips, słyszysz, jak ociera się o pudełka z twoimi zdjęciami z dzie-
ciństwa. Nagle masz ochotę wejść na górę, oglądać. Widzisz siebie
na tamtej huśtawce, rozprawiającego o możliwych światach i logice
modalnej. Przez tych kilka dni nie obowiązywała retoryka – czysta
przyjemność rozmowy. Potem wróciliśmy do nieprzyjemnego flirtu.
Jak na dwoje jedenastolatków byliśmy zaskakująco wykształceni.
Uczyli nas, jak się sobie podobać. Ktoś by powiedział „inżynieria
społeczna”, a ja powiem, że zrobili nam przysługę. Mnie i pani
N. (…) [58] Gatunek: starsza kobieta. Podgatunek: ściśnięte
oczy. Miała rację zawsze wtedy, gdy mówiła ogólnikami, jednak
na poziomie szczegółowym nie zgadzało się nic. Ale słuchanie jej
było przyjemnością, choć nie znałem jej głosu. Trzymała mnie za
rękę, kiedy przemierzaliśmy sad, w suche dłonie łapała pąki i po-
kazywała: o tu była bitwa, tu była. Kwiaty, pąki, momenty rozłąki.
Przestaliśmy się widywać i rozmawiać, bo było nam nie po drodze.
Czy wyobrażasz sobie, jak wielki kawał lasu trzeba pokonać, żeby
pokonać las? Po drodze dokumentowałem grzyby. Wracamy. (…)
[67] Gatunek: szatan. Podgatunek: gorzki. Gryziesz taki łeb – tfu,
na ziemię. Różne opisy smaku i barw okazały się niewystarczające.
Kiedy zdasz sobie z tego sprawę, zaczynasz rozumieć, że ta niewąt-
pliwie bełkotliwa wycieczka może jednak ma jakiś sens. Tym sensem
byłoby trzyczęściowe przykazanie: popatrz, czekaj, wytrzymaj. Wi-
dzisz, na tym polega cały sekret, że można to ciągnąć w nieskończo-
ność. Sztuczka polega na tym, żeby znaleźć w sobie spokój i zaufanie
do wyższego porządku. Już masz? Posłuchaj więc ze mną. Posłuchaj,
jak sobie opowiadam. Opowieść pozostanie opowieścią, nawet jeśli
kiedyś będzie coś znaczyć. Ale nie musi. To nie jest wymóg. To nie
jest konieczność. To jest możliwość. Naprawdę, chodzi tu o wszyst-
kie historie zebrane w jedną, w jeden atlas o miękkich okładkach.
(…) [96] Gatunek: świnia. Podgatunek: krrrew. Dochodzimy do
części fabularnej, to znaczy zbliżamy się do końca. Poetyka fragmen-
tu ulega wyczerpaniu. Obserwujemy, jak świni poderżnięto gardło,
śmierciątko trwa o wiele dłużej, niż można by się spodziewać. W pro–
fesjonalnej rzeźni, no tak, czas zniknął. Ale tu, u nas, nikomu się nie
spieszy. Więc ta męka jest co najwyżej wynikiem tego, jak bardzo
wszystko spowolniło. Jak bardzo przestaliśmy zwracać uwagę na to,
że nie ma już dotyku. To nie jest żadna magia, tylko wyparcie. Chciał-
bym cię musnąć, ale nie mogę. Mogłabyś trzymać mnie za włosy.
Myślę, że masz ciepłe ręce. Krew świni ścieka po posadzce. (…) [103]
Myślę, że masz ciepłe dłonie.
Maciej Libich
(1996) Krytyk literacki, współzałożyciel i redaktor kwartalnika „Wizje”, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat Diamentowego Grantu (2019). Pisze m.in. dla „Literatury na Świecie”, „Dwutygodnika”, „Odry”, „eleWatora”, „Kontentu”, „Twórczości”. W 2022 roku ukaże się jego debiut poetycki.
Zobacz inne teksty autora: Maciej Libich