widziałem stada dzikich krów pasących się przed urzędami miast
widziałem orły gniazdujące na iglicy Pałacu Kultury
widziałem watahy dzików ryjące skwery miejskie
słyszałem tętent koni zapamiętałych w galopie, co gnały Jerozolimskimi
widziałem Most Gdański, co przysiadł na Pradze i grzał swój grzbiet w letnim przesileniu
widziałem Powązki, co po śnie zimowym wygłodniałe szukały padliny
Mokotów gdzieś zniknął, acz, sądząc po odgłosach, spodobał się jakiejś innej dzielnicy
Elektrociepłownia Siekierki przyleciała właśnie z ciepłych krajów, podążywszy za kluczem bocianów
widziałem hipstery na bujnych polach soi, co rosną na Placu Zbawiciela,
próbowały zagonić ofiarę w róg, ale w konsekwencji krążyły tylko wokół ronda
widziałem rudobrode drwale, co w ciasno zbitych gromadach,
grzały się samczym ciepłem futer we flanelową kratę
widziałem majestatyczne urzędnice lecące na żer,
co kluczem sunęły nad Polem Mokotowskim,
bystrym okiem szukając dziury w całym
widziałem, jak płonie zoo – marzanna wiosny ludów nieludzko traktowanych,
co dopiero poznają, czym jest niepodległość, wolna miłość i dostęp do morza
widziałem zaspane posły, które pierwszy raz od stuleci nieśmiało wychynęły z gawry
– były zdumione, że świat może wyglądać inaczej