Strzały znikną.
Supermarket
spływa jak tabliczka czekolady:
stóg dendrytów. Ktoś, w wielkiej chustce
dookoła szyi, przemeblowała tkanki, wzdychając.
Czy nie posiadam niczego?
mięśnie dialektyki. Narkotyki.
Na pasie transmisyjnym mózgi waleni. (namorznik)
Przerzucali satyrowie dialog piłkę do siatkówki.
Sny kołowały jak jastrzębie.
Koczkodany Słów po lianach wersów i
znikają w dżungli znaczeń, ich
wycie odbija się od listowia. diagram.
zakwefione koniożaby. Mikrofrankenstein.
kontrolę I vice versa.
Kiedyś miałem 16 lat. (chorobopis)
Wysoka jakość
widzialności,
bioetyko, komputerze.
świadomość włączona
jak noktowizor, (wzducholot)
wodospad nurkuje z dachu mrówkowca,
resztki żółtej farby
mężczyzna nie był równolegle
ułożony, nadmiaru wrażeń po sutym dniu.
popłynął za rafę koralową,
prześwitujące żebra jarzące się trzewia
skamielina olimpijskiego nektaru.
Wahanie po ominięciu Słupów
Heraklesa,
snop
iskier elektrycznych w przepaściach mózgu:
piorun między synapsami
owoc
zabawnego nieporozumienia
wiarę w głębszą porażkę.
do wnętrza mózgu,
wiatr w system nerwowy.
po przęsłach mostu z Bristol
do Newport,
elektrowni pływowej,
siebie bez odbicia
lustrzanego w wodzie,
kciuk po zniknięciu.
wielobarwny witraż mózgu w rozecie czaszki.
tym
bardziej zażenowany, że ciągle mówię.
Czytniku, który
teraz jesteś diodą.
pęcznieje jak balon,
nieskończoność. rozkwita, pęcznieje,
oddechopodobna forma trwania,
wiązka wymiarów,
z własnego nieprzekraczalnego centrum,
jak w średniowiecznym dziele,
dajcie się napić
wywaru z kotwic,
frędzle fryzur spływały przez okna
tragarz przytargał zmęczonego osła,
w duszy trabanta
żeton upadł, mnich
szamotał się pośród jataganów.
Brat automatu.
przypełzł do nory nocy,
z wyblakłymi cekinami.
Zepsuł mi się celownik, zamrożone torty
Terminator z pękiem kluczy do
złamania szyfrogramu.
przyklęknąłem, aby zawiązać sznurowadło,
jak liść chorej jabłoni. Bulwy
Słów.
wiecheć rozwarstwionych jarzyn. Podniosłem
pękniętą skorupę małża,
pas startowy dla ociężałej muchy.
W szklance kamień herbaty sprzed tysiąca lat.
Widziałem armię Dżyngis-chana na motocyklach.
stara zębatka.
nad trawami przysłów.
mażoretka, wymachując
buławą, lśni księżyc.
Półciszy mogę się jedynie domyślać,
widziałem nagrobki średniowiecznych biskupów.
twarze płaskie jak talerze,
baldachim ze sklepień
krzyżowo-żebrowych
będziemy przechodzić pod niebosiężnym portalem,
wyrzeźbiona historia ze skleconych snów.
po podłączeniu do układu scalonego, który
bezmyślnemu zastygnięciu
ekstazę cybernetyczną akcją
serca paradoksem istnienia.
prądnicy napędzanej obrotowym ruchem Układu Słonecznego.
swąd spalonego mięsa z klatki piersiowej.
przy wielkich piecach,
dobrze, że nie były to ludzkie kości.
Idę do Was, niewykorzystane szanse,
drobinkami wilgotnego
powietrza w czasie sztormu, kotwicą z kruchego
szkła
palmy mroźny
zwiastun chimerycznej jesieni,
płońcie przeżycia w stogu ze Słów.
WIELKIE ZASIEKI
trzęsawiska
i trzęsące się
osuwiska,
do zobaczenia za 30 sekund
lub 7000 lat.
Elektryczny gołąb
Poczuł swąd palonych kłączy ziemniaków.
W szczerym polu przyczepa pełna kartofli.
Prasmród.
2.
Jestem kukłem pod heblem losu,
Ramzes jest z Rydułtów,
czeka go prelekcja połączona z projekcją i dyskusją,
w swądzie palonych kłączy kartofli.
Powiatowa oligarchia podobna do kwadratu
kukurydzy w szczerym polu,
nocą, nagle,
w podróży pieszej z Rybnika do Gliwic
nocą, nagle
te 25 km. Staje się wybawieniem
w oślepiającym blasku halogenów we mgle,
gdy dookoła ciemność
nad ciemności.
Grunt to grunt pod stopami.
Na plecach stelaż ze świateł samochodów,
a w pamięci plac pełen urzędów,
których nazw zaistnienie we frazie
byłoby czymś przykrym dla ucha,
podczas gdy egzystencjalna nieważkość
wypełnia każdą komórkę ciała –
– drewna właściwie. Mówiono:
– Popatrz, koleś miał zeskoczyć
ze stratosfery i jest o tym
od wczoraj w Wikipedii!
3.
Usłyszałem wokal
z Nowej Aleksandrii,
beznadziejny. Kukurydza,
w liczbie trzynastu kolb,
okupuje oczy przy wejściu
do maciupeńkiej kuchni.
W szklance LUBUSKI
((GIN) NIGDY?), która,
idąc ku górze od „kwadra
towego” dna, zaokrągla
się u ust (do resztek
herbaty imbir i cynamon),
tańczy łyżeczka o
kunsztownych, finezyjnych
zdobieniach, od nasady
po uchwyt, a la akant,
napis, zatarty, czy to
czcionka latyńska, czy по
đóńńęčé, lecz stukot tej
łyżeczki, ni to kopyta
końskie, ni to element
perkusji, to nie była
ręka, ona sama tak –
– a na wokalach
Siwy i Adala? –
4. paw wśród ludzi
T
shirt, shit, fuck, kde
zmarzliny, świat
wypadłszy z obrotów jaźni,
ocknął się, miało być, że
pierwsza fraza jak szczyt konopi, a
to, co poniżej, niech się płoży,
położy, aż kiedy przyjdą trudne dni-i
i osy latają coraz niżej, piesek
biegł i szarpnął kłem o jeans, by
być z ludźmi i mieć wątpliwości.
BŁCZARZ
szczał, tyłem
do butli, bzdzina
podrasowujac
watly jej plomien.
– – –
Psiakrew!
Kurwicy serca!
Nerw kulszowy
jak jasny gwint!
Prawdziwy wilk
wdarł sie na targ!
FOR
a tausend years
zalozymy czasopismo
KARRAMBA
opublikujemy
wywiady z pieskami i myszkami
in dog language
and mouse language
pi pi pi
hau hau
KARRAMBA
will be a last word
on a planet
plenty of plants
language of plants
language of bacterias
BACTERIAN
najwyzszy
stan umysłu
to keine Ahnung
Professor von Absurd
w kachloku wyobrazni
wszystkie biblioteki spalił
kamienne inskrypcje skruszył
i z resztek zrobił
piaskownice
do której zaraczkował
gaworzac radosnie
na nosie kreciły się wskazowki zegara
jak dziewczece wlosy
a z czola wzbila się tecza
której koniec znikł
na odległej planecie
wielkiej
jak słonce,
i rzekł:
skoro przezyłem mysl
czas przemilczec cywilizacje
4. gdy wszyscy razem to zrobimy
gdy pieniadze i panstwa znikna z dnia codziennego
na wrakach zapomnianych samochodow
beda rosły drzewka
budynki beda stały jak stały
a my
będziemy się odwiedzac we własnych domach
za które nikt nie będzie nic od nas chcial
z luboscia przygotujemy cieple posilki
na ulicy będzie miłosc
prawda będzie przyjemna
Robert Ryba Rybicki
(1976) Poeta, recenzent, happener. Studiował prawo i filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Autor sześciu książek poetyckich (najnowsza – masakra kalaczakra: WBPiCAK, Poznań 2011). Były redaktor Pisma Artystycznego Plama w Rybniku i tygodnika Nowy Czas w Londynie. Prowadzi Wesoły Klub Literacki w Kluboksięgarni "Głośna" w Poznaniu, współredaguje wydawnictwa Wielkopolskiej Biblioteki Poezji. Mieszka w Poznaniu, wcześniej – w Rybniku.
Zobacz inne teksty autora: Robert Ryba Rybicki