Ycie to Ycie = Ycie kwadrat

ycie ma
zaszczyt prze-
-prosić
ycie kwadrat
w yciu do kwadratu ycie kwadrat
w telepatycznej operze pt.:

Ycie to Ycie = Ycie kwadrat

na scenę wchodzi/wychodzi
aktor przebrany za mężczyznę
mężczyzna przebrany za disnejowskiego dyabła
i sugeruje
(państwo sobie przeczytacie rzecz następująca):

Mięciutko!!!
Start z miąższu rozczarowany

Rzecz dzieje się w zbesztanej głowie robota.
Dlaczego?
Ponieważ orkiestra.
Ponieważ orkiestra pracuje konotowana następująco:
skład orkiestry wytycza dominanta, a ta fosforyzuje na bazie dwóch tylko konturów,
z czego jeden jest robot prawdziwy,
a drugi się rozbeczał, rozmiękł, zupełna klucha z niego.

Orkiestrze to w nie graj, w to nie graj.
Duszno, zepsucie, zanosi się na zwrotnikowy deszcz, a wiatry.
Wieje jak z lufy browninga w łeb rozświechtany, bez dachu, na pokładzie kadillaka.
I do tego dziura czarna z rury sterczy.
Duszno, bo orkiestrze więcej miejsca wskazuje przestrzeń, ten robot prawdziwy,
a akcent uderza w głąb tego drugiego, co się zaraz skończy. Tam jest porażka.
I w to celuje z łaski swojej sexKolaż. Ale o tym później. Absolutnie.

Orkiestrze nie do twarzy w takiej budowie. Taka, kurczę, twarz.
Przecież to jest choleryczny pulsator, gołym tyłkiem przejażdżka przez żelazny pejzaż, zjazd w nieznaną dolinę, a później przez piasek do środka ziemi, tego tworzywa, i pagórkiem przejażdżka z gołą piersią wprost w dodatkowy
zawsze bodziec- czyjeś bycie babsztylem
w swojej tego siebie
nieznającej anatomii.

Dla orkiestry skóra ciemnieje z każdą nanosekundą. A ma wpaść bez rogów w obłym przejęciu równo już zbesztanego robota, w jego głowie.
Taka jest zasada (jak rozpuszczanie się).
Rogi nasuwa jedynie ciągłe odniesienie do robota prawdziwego.
Orkiestra beszta równo swoją budowę, żadnych smyczków, kobz, waltorni, ani jednego syntezatora, nie ma kotłów, elektrycznych basów, boomboxów, tylko zdezelowana bania zatroskanego kapcia, który jest robotem. A wszyscy chcą do tego drugiego.
Wybrzuszyć w przestrzeń mutanciątko, przejąć markę historii
do prawdziwego robota.

Do prawdziwego robota

My chcemy do ciebie. Jesteś prawdziwy jak przestrzeń.
Przestrzeń.
AaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaA

Jajowate skrzyżowanie

Opis głowy robota.
Opis głowy robota i nadobna sytuacja.
Nadobna sytuacja: mechaniczne przejście z parku do lasu.

Głowa robota wygląda (inna jak przestrzeń,
robot prawdziwy – bezgłowy a teleportujący)
wygląda jak miniaturowa chałupa
zajęta przez galaretowate płomienie.
W płomienie wbiega byk-naukowiec
i to jego wbieganie jest przejściem mechanicznym z parku do lasu.
Wygląd prześwituje przez sytuację, niby kształt, a kształt nosi właściwości,
a nosi je magicznie.
Dla przykładu: że krągłe nozdrza byka (naukowca) swój mają kształt, żeby puszczać dymki z dziur. A dziura ma kształt taki jak dziura mieć może,
żeby w swej synergii do potęgi ciemność z niej sterczała.

Orkiestrę oburza fakt wyglądu.
Cyt! Orkiestra oburzona.
I nagle: jest już w lesie.
Przeklęte krzywizny, w których roślinność taszczy swe mieszkanie.

Orkiestra (przez czarny [zgaszony] ekran):
-O kurczę! O jejku! Jestem w masce, która jest lasem.
Przeklęty wizaż, że nie jest kompletny, a prześwituje przez sytuację. Niech będzie!
Oddaję sytuacji cały swój wizaż.

Na to wizaż zupełny sytuacji
teleportowany przez sytuację
powinien skompilować głos i wydać go
w odpowiedzi. Wizaż zupełny sytuacji
w odpowiedzi:
-Poczekaj! Ulegasz pokusie orkiestracji. Poczekaj!
Spróbuj może soczku. Spróbuj soczku, na który nie masz w ogóle ochoty.
Widzisz tę łodygę?

Łodyga:
-Codziennie gaszę żar.
Codziennie widzę w sobie dyrygenta. Majta się niczym świeczka, którą gasi słomiana tarcza słońca. Przygnieciona sianem świeca nie zajmuje go swoim płomieniem. I w końcu: jest poważnym zaczynem, bo przechodzi przez nią głos, przeciska się jak łyko, donośny jak żółtko banana.

Głos:
-Oddaję swój wygląd orkiestrze.

Orkiestra:
-Uciekam.

Wizaż zupełny sytuacji:
-Poczekaj!

Orkiestra:
-Uciekam. Tego nie da się powiedzieć, jak teraz wyglądam. Bez tego nie będzie serdecznie, nie będzie wdzięczności, więc nici z zabawy.

Robot prawdziwy
(prawdziwy jak przestrzeń):
-Zapraszam do siebie. Już jestem. Jestem już w środku, zapraszam serdecznie.

Orkiestra opuszcza swoją budowę, opuszcza ciało robota czyli zbesztaną głowę robota,
na rzecz Robota prawdziwego,
który -prawdziwym będąc jako i przestrzeń prawdziwa jest- jest
już w środku
. Dominanta
wygląda przez to teraz
jak rozpaćkane liczydło.

Tymczasem w twarzy robota

Za drzwiami drzwi,
a za drzwiami okno.
Za oknem larwa, przystojna,
chociaż gruba jak czerwień
wyjęta sprzed oczu na czas.
To byk-naukowiec wbiega wciąż
do chałupki zajętej przez galaretowate płomienie.
Za górą, w nieznanej dolinie kręcą ciągle jakiś film.
Oni:
kociołek
a w nim
szklana kula.
To będzie całościowy obraz gospodarki,
rury – larwa – rury,
syntetyczne ujęcie sprawy:
Tu jest – mówię – opera:
ufoki rodzą piwo; byk-naukowiec w galaretowatych płomieniach
ciągnie za wszystkie zmysły jak chór w uniesieniu i już zaraz zacznie się las,
dopiero widać park, twarz w parku jak znaczek pocztowy.
Głos (przez telefon):
-No i co? Gdzie jesteście?

Telefon:
-Właśnie jesteśmy w dżungli;
czasza spadochronu
skończyła przed chwilą
w gąszczu lian.
Obchodzimy imieniny rzeźby kinetycznej.

Głos:
-Aha! My też jesteśmy w dżungli. Zaraz zacznie się las.

[chyba jak płeć
(jak płeć jest coś)
coś jestem
jedyną publicznością,
do tego puszczaną przez głośniczki
od czarnego monitora]
Zza figury (figura przedstawia poziome jajo,
na którym wyryta jest zagadkowa kwestia (kwestia ta należy w operze do jajka):
„jajo to jest wiara praktyczna”
) wychodzi mężczyzna, podchodzi do mnie.
Widzę jego twarz, zdaje się, że twarz, w odróżnieniu od reszty ciała, wyszła mi na spotkanie, że spodziewała się mnie spotkać.
Mężczyzna będzie mówić, ubrany jak depesz, który uprawia ziemię.
-A co pan tu robi, panie kolego? No, skoro już pan tu jesteś, proszę iść za mną, pokażę panu coś.

Odezwę się teraz.
-Nie muszę z panem iść, jeżeli sobie pan tego nie życzy.

-Ależ nie, co też panu strzeliło do głowy, zapraszam, zapraszam serdecznie, proszę za mną, nie będzie daleko.
-No cóż, bardzo mi miło, chętnie to zobaczę.
-O! Widzi pan, bardzo dobrze. Nie spodziewałem się, że pana spotkam, a jeśli coś, to na pewno nie, że będzie pan tak przystojny. Trochę pan jesteś gruby, czerwone poliki, ale przystojniak, nie ma co. Całkiem sympatycznie mi tu z panem. Pan, coś mi się zdaje, pochodzi z gatunku koczkodanów, chyba się nie mylę?
-Trudno powiedzieć. Nie było o tym nigdzie mowy. O gatunku.
-No nic. Wie pan, już jesteśmy, jesteśmy na miejscu.
-A niech mnie! Odnoszę wrażenie, że już tu bawiłem.
-Odnosi pan?- Facet łaskocze mnie po żebrach.
-Oho-ho! Też mi coś. Co pan wyprawia?- Wystawił palec wprost do nieba.
-Mniemam, że się bywało… Tam, widzisz kolego, stamtąd zleciał łeb. Rypnęła o glebę taka, panie, zwyczajna głowa i poturlała się w zarośla.
-Ciekawe, to ja jej poszukam. Kiedy to się stało?
-A, to już kawał czasu temu. Nie ma co szperać, tam wilgoć straszna i jakieś trujące zielska.
-To co teraz, w takim razie?
-Idź pan, przespaceruj się po naszym lesie. Może ci coś do głowy przyjdzie, dobre tam są rośliny.
-Zgadza się, czytałem o tym kiedyś, a nawet słyszałem piosenkę.
-To idź pan i nie zawracaj głowy.
-Przykro mi, nie chciałem się naprzykrzać.
-To nie twoja, człowieku, wina, po prostu nie lubię koczkodanów. Niewygodnie mi się robi na nogach. Ale wiem, że koczkodany ogólnie… lubią.
-Ja lubię.

Zwierzę lubi (lubi, lubi, lubi, lubi, lubi), zwierzę lubi

Opera dotyczy
osoby,
która nie wie jak wygląda i jest jej z tego powodu
bardzo przykro.
Bije się brzuchem w twarz. Jak to robią w dezajnie (designie).
A jednak ma swoje racje. (de stlij aż po rzekę Limpopo!)
Śpiewa:
Orkiestra jest już w przestrzeni
(zadowolona), w ogóle jej nie widać,
a wygląda jak rycerz-etnos, poczciwy, a i bezwzględny w tym,
jak jogurt o smaku dinozaura
czy nimfolegumina. Taki kształt
orkiestry przy jej zadowoleniu jest
wyznacznikiem partycypacji mistycznej,
która trzyma dom pod kątem padania
rozżarzonej słomy, a odznacza się w wychodzeniu przed dom,
bo to są emocje.
Tak więc orkiestra wychodzi z przestrzeni do środka,
musi napisać wiersz, żeby się wyżalić („to jest popsute, ta głowa robota”).
I w coś takiego właśnie musiałem wleźć.
Próbuję wejść do lasu, a tu właśnie.
Wszystkie instrumenty leżą w kupie
pod blokiem, który zamiast trzymać
mieszkania mieści same tylko klozety.
Na każdy klozet przypada jeden głos,
a głos steruje.

Pochwa do przepowiadania przyszłości

Jakoż
wszyscy w orkiestrze ubrani są w garnitury
nie wyłączając jaszczurek, dresowych bluz, czy masek tlenowych
dobre to do jednego zdjęcia, kiedy tak wytrzeszczają
swoje macki i przestrzenie
skupieni wokół komputera,
do którego wnikają
przez kamerki internetowe
wszystkie głosy z klozetów.
Słychać je przez drzwi klozetów,
a jeszcze zderzają się w opóźnieniu
przeniesione przez kamerki
hen! tam
na głośniczki komputerowe.
Czy to jest konieczny element? Nie można tego naprawić?
To bardziej przypomina rozklekotaną głowę robota niż czaszkę rycerza.

(Orkiestra tańczy) głosy z klozetów, przemądrzale:
-Kto ma paluszki
sprowadza się do swojego poziomu
kto zaś
ma paluszki ma
też w uszach
gnata w kształcie pochwy
i ma wszystkie pochwy do góry
w kształcie wiedzy.

Krzywię się.
-Czy to jest konieczne?- pytam.

Słomiana (pod kocem) maska

No i stoją.
Wystarczył moment nieznajomości faktu
i stoją. Firanka odcięła mnie od orkiestry,
ktoś zarzucił firankę na ekran (powiedzmy, że zamiast kurtyny
służy gęsta firanka). Kiedy płaszczyzna orkiestry odsłoniła się przede mną
w oddali pojawiła się ściana wejściowa lasu,
blok klozetów zwalony,
z ocalałych muszli
klozetowych zmontowana
brama, na jej szczycie mechaniczny anioł z rur kanalizacyjnych
z czerwonymi diodami w oczach, tańczy boogie-woogie na Broadwayu,
zamiast skrzydeł humor
poprawiają mu potężne małżowiny z muszli klozetowych;
orkiestra skupiona wokół przykrytego kocem komputera, rozdrażniona,
rozpięte marynarki, wczepione w bokach dłonie
[poduchy w garniturach!]
[eksperci].
Kiedy tylko mnie zobaczą,
podchodzą pewniackimi krokami, jak gdyby cały garmaż ruchu podchodzenia
wyrażał pewność, że ta pionowa figura, która właśnie wkracza w pole widzenia
przetrwa wszystko (coś w stylu: „Uwaga!
Wchodzi dres, a w środku
zgrabna dupka”).

No podłażą [eksperci]
i sadzają mnie grupowo
tyłkiem na podłodze.

-No i cóżeś Ty narobił?

Podnoszą mnie kilkoma łapami
za nogi, wąchają mi tyłek, majtają
moimi spuszczonymi ramionami
i głową między nimi.
-Zwaliłeś się i dlatego tu teraz jesteśmy. Narobiłeś w gacie i w ten sposób przetransportowałeś nas swoim balasem
pod bramę zombie.
-Myślę, że nie narobiłem w gacie.
-Czy Ty w ogóle wiesz, z kim masz do czynienia? Wiesz, czym jest orkiestra.
-A gdzie są instrumenty? Ha! Co wy na to?! Gdzie są instrumenty?
-Nie dozipiesz się wdzięczności u orkiestry, bo orkiestra to emocje. – Rzucają mną o podłogę na skręcenie karku (Kuźwa, czy to jest wrestling!),
po czym podnoszą zbesztanego na nogi, podtrzymują (w kilku).

-Uratowałeś nam kiedyś życie, a nie kosztowało cię to nic. Żadnego wyrzeczenia, ani krztyny wysiłku, nawet nie musiałeś zdobywać się na odwagę, podejmować raptownie wzniosłej decyzji. A miałeś z tego całą masę zadowolenia. Mało nie zwariowałeś ze szczęścia. Warto było tego spróbować, myślałeś. Zobacz, czy warto spróbować…
(orkiestra wyciąga noże)
-…tego- Dźgają mnie, skaczą wokół ciała
jak małpki podniecone czarnym monolitem.

Trochę to trwa, dźgają, podskakują,
poklepują się, niektórzy próbują zobaczyć
się w swoich garniturach, spoglądają w dół,
do korpusu i kręcą nim, tym korpusem,
żeby objąć też coś z pleców
w tym oglądzie; ciało się
próbuje zobaczyć i wygląda
przy tym niesympatycznie, wygląda na omyłkowe.

Na scenę wchodzi kobieta w skafandrze hakera.

Włosy ma, głowę ma,
ale na zastępstwo twarzy niesie się
w podejrzanie dużej małżowinie.

W miejscu twarzy małżowina,
więc nie mówi.
Za plecami kobiety:
orkiestra ucieka przez bramę w kierunku lasu.
Marynarki łopoczą w ruchu jak ministranckie pelerynki.
Kobieta stoi, ciało leży
i na chwilę obecną koniec. Kobieta wskazuje fluorescencyjny napis (w identycznej pozycji depesz-ziemianin wskazywał głowę, która się z nieba urwała; kobieta stoi na scenie w tym samym kwadracie). Napis to nad lasem się zapalił:
Orkiestra to emocje.

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |