Wiosenne porządki Grzegorza Ryczywolskiego to debiutancki tomik wierszy, za który autor otrzymał nagrodę główną pierwszej edycji Ogólnopolskiego Studenckiego Konkursu Poetyckiego zorganizowanego przez Uniwersytet Łódzki oraz Wydawnictwo Kwadratura. Już samo to przypomnienie wystarczyłoby pewnie za rekomendację książki, gdyż zawsze warto, mówiąc młodzieżowym slangiem, poszpanować znajomością jakiejś nagrodzonej publikacji. Jednak debiut Ryczywolskiego jest dość szczególny również – a może przede wszystkim – z tego względu, że stanowi propozycję nowego spojrzenia na poezję – zarówno tę nowoczesną, jak i będącą przetworzeniem klasycznych form, z tradycyjnymi tropami i nawiązaniami do sprawdzonej metaforyki:
Nosisz w sobie ten śnieg
jak się nosi śmierć czy kaszel:
z narastającą pewnością, że jeśli nawet
nigdy nie stanie się dwukropkiem,
musi zostać w jakiś sposób zaznaczony –
chociażby jako kreska nad o
albo pauza pomiędzy słowami nic a więcej.
[wiersz *** „Nosisz w sobie…”]
Całość książki sprawia wrażenie uporządkowanej oraz przemyślanej, jakby autor realizował określony plan, którego zresztą nie ukrywa. Już w pierwszym wierszu informuje czytelnika, co porządkuje i w jaki sposób: „nadaję imiona, / zmyślam piękną legendę do prywatnej mapy” (wiersz „Legenda”). Momentami ta konsekwencja w realizowaniu przyjętych założeń zahacza o szaleństwo i przypomina upór tytułowego bohatera arcydzieła filmowego Petera Greenewaya Kontrakt rysownika. Autor, tu reprezentowany przez podmiot liryczny, podobnie jak bohater filmu realizuje zabójczy kontrakt stworzenia i pokazania w siedmiu dniach swojej poetyckiej wizji z jednej strony zastanego, z drugiej zaś kreowanego przez siebie lirycznego świata. Przypomnę tylko, że bohater Greenewaya realizuje 12 rysunków, z których realizację ostatniego przypłaca życiem. U Ryczywolskiego z kolei występuje magiczna liczba 7, w sposób wyraźny nawiązująca do biblijnego opisu kosmogonii, z tym że dzień siódmy – niedziela – jest dniem ostatnim, a jednocześnie pierwszym, w którym wszystko można rozpocząć od nowa za sprawą pojawiającej się samoświadomości:
Świat doskonale obywał się bez metafor – niebo było niebem, droga drogą, a trzciny trzcinami. […] Wyprostowałem się, kiedy szczeniaki brykające w wysokiej trawie wypłoszyły bażanta. Od lasu, który teraz, po latach, wydawał się o połowę mniejszy, wiał ciepły wiatr. Po chwili wróciłem do kopania, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że grzebiąc w tej ziemi w jakiś sposób dogrzebuję się do samego siebie.
[wiersz prozodia „Niedziela”]
Wprowadzeniem do poszczególnych części są niezwykłe w swej formie prozodie poetyckie o tytułach kolejnych dni tygodnia. Takie uporządkowanie wyznacza ramy dla wyboru kolejnych wierszy umieszczonych pomiędzy prozodiami. Tworzy to magiczną jedność całości oraz numerologiczną symbolikę konkretów, wskazujących na swoje ukryte znaczenia:
[…] nie jest przyjemnie wyrżnąć kolanem w ścianę tylko dlatego, że ostatnio wstawało się na prawą stronę. Już jasno. Sześć pięter niżej idziemy pod rękę – ja i E., o kilka lat młodsi. Pewnie na zakupy, chociaż kto nas tam wie. Z tej odległości nie słychać rozmowy. Czekam, aż znikniemy za rogiem, nic więcej nie jestem w stanie zrobić i pewnie nawet nie powinienem, bo co takiego nas łączy?
[wiersz prozodia „Poniedziałek”]
Autor, a właściwie podmiot liryczny obserwuje i opisuje otoczenie, nie unikając trudnych tematów. Nazywa po swojemu zastane obrazy i formy. Cieszy się jak dziecko, kiedy na skutek założonych planowych działań porządkowych zakwitają na nowo odkryte, nawet wydawałoby się już martwe foremki liryczne, które nagle stają się niezastąpione, by wyrazić nowoczesne treści współczesnych bolączek cywilizacyjnych. Ta radość porządkowania i odkrywania piękna w neoklasycznych wierszach wydaje się momentami wręcz nieludzka, czego najlepszym przykładam może być wiersz „Przerzut”:
Wychylona z okna pukałaś się w czoło,
Gdy zatrzymałem auto, żeby zerwać chaber,
O który tak się czepiały później służby celne,
Żądając podwyżki pół euro od tira.
Skuleni jak Albańczycy pod plandeką tira,
Rżnęliśmy się chyba dwie godziny. Czoło
Strajku mógłby w tym czasie obezwładnić chaber,
Gdyby mu nie broniły regulacje celne.
Twoje dłonie w ciemności były takie celne,
Że znalazłyby zwłoki wyrzucone z tira
Pośród śmieci rozsianych gęsto niczym chaber,
Który wyjęłaś z ust, całując mnie w czoło
[wiersz „Przerzut”]
Mógłbym tak przytaczać kolejne fragmenty lub pojedyncze wersy Wiosennych porządków w nieskończoność, ale ograniczę się jedynie do zasygnalizowania pewnej odmienności estetyki oraz przejawów autorskiego trudu nazwania na nowo i urządzenia świata w wierszach, które jakby podpowiadają, że czas w ogóle uporządkować na nowo to, co zastane w poezji. Jest to propozycja tym ciekawsza, że Grzegorz Ryczywolski nie boi się sięgać po tematy i formy nieobecne, proponować niekiedy utwory sielskie i klimatyczne, nie rezygnując przy tym z obecności atrybutów i osiągnięć współczesnej cywilizacji:
Na przystanku udaję, że nie widzę M., ona robi to samo. Wieczorem dodamy się na Facebooku i przez chwilę poczujemy się bezpiecznie. […] Tu i tam wypatruję tego i tamtego, ale żadnych nazwisk, bo skąd wiadomo, komu dzisiaj jest pisane istnienie? Widziałem znikające gwiazdy na screensaverze i przechodniów pod Domami Centrum. Nie znajduję specjalnej różnicy.
[wiersz prozodia „Wtorek”]
Grzegorz Ryczywolski, Wiosenne porządki, Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2012.
Recenzje
Z tej samej kategorii: