Ilustracje: Ola Wasilewska
projekcji zasady ekwiwalencji z osi wyboru na oś kombinacji
na kacu, jak zapalę, najebany też wzroku nie odwracam
na trzeźwo, po mefie, koksie, po wszystkim pozostaję wierny
***
1.
Dziurki nosa były już zapchane, w końcu od kilku dni wciągał proch, chyba w dupę by go wtarł, gdyby nie podał mu ręki Jezus.
Był najebany, w końcu od paru dni pił, akurat wypadł jakiś długi weekend, wiosna dawała o sobie znać, kiedy podał mu rękę Pan Jezus.
Akurat zataczał się, próbując uchwycić psie gówno w obleczony w dłoń worek na psie gówno, zatoczył się tak niefortunnie, że wyjebałby się, gdyby ktoś nie podał mu ręki.
– wypierdalam – powiedziała
– ojej – odparł. – jak to?
– wypierdalam – powiedziała
jakimś cudem wciągnął jeszcze do lewej dziurki, odchrząknął, usiądź, Jezu, powiedział, skoro zostaliśmy sami, musimy się jakoś tu urządzić, powiedział.
Jezus cierpliwie czekał na właściwy moment, ściślej rzecz biorąc, moment trzeźwości, niestety, zażywszy krople do nosa, Jan zaczął wciągać to gówno od nowa.
Jezus stał nad nim, kiedy pochylał się nad kreską gówna, Jezus pochylał się nad nim, jakby chciał zasłonić go przed deszczem albo wiatrem. Jan wciągnął kolejną kreskę i oblizał kartę ze stacji benzynowej, którą zwykle rozdrabniał kryształy.
Różnica między „nad nim” a za „nim” była taka, że gdy Jezus przylgnął do pleców Jana, ten pochylał się nad stołem, a że Jezus, o głowę wyższy, spoglądał na to również, to widzieli mniej więcej tak samo znikającą białą linię, a nad nią fakturę stołu, gładki blat, z tym że Jezus widział jeszcze fragment ściany.
Jan, nie czując już żadnej różnicy, wyprostował się i ruszył do okna, żeby zapalić fajkę. Zatoczył się i upadł, prosto w ramiona leżącego na podłodze Jezusa.
– Muszę spierdalać – powiedział – już kończą gwałcić twoją żonę w krzakach. Muszę podać jej rękę.
2.
Wypierdoliła w chuj od przyjebania, jakby po nic innego się nie urodziła, jak po to, żeby wypierdolić ode mnie w chuj.
Odchodziła jednak z pewną gracją, opartą wprawdzie na solidnym fundamencie braku skrupułów, ale zachowując zewnętrzną godność, ładnie byłoby patrzeć do lustra, będąc nią w tamtej chwili.
Odeszła, odeszła, została po niej jakby Kana Galilejska, pamiętam, że szeptałem coś w kiblu, a muszla klozetowa oddawała szept; wtedy podał mi rękę Pan Jezus.
– Idź tam, gdzie idą po śmierci złe psy. Te, które gryzły dzieci, a których właściciele nie sprzątali po nich gówna. Które nie zaznały miłości, bo miłość do psa to jest miękka zoofilia, spanie z psem pedalstwo, a pies powinien mieć łańcuch. Tam idź.
Nie odpowiedziałem; kiedy padały te słowa, poczułem ciąg w lewej dziurce. Wciągnąłem linię z rolki po workach na psie gówno. Jest najlepsza do wciągania, a między workami na psie gówno można schować zakazane gówno. Żaden pies nie będzie grzebał ci w workach na psie gówno. Wciągnąłem to i wydałem z siebie jęk troski o lewą dziurkę, która zdecydowanie bardziej boli.
– Głupi żart – powiedział Pan Jezus. – Idź tam, gdzie idą dobre psy. Które kochały ludzi, a ich właściciele sprzątali po nich gówno. Które spały i jadły z ludźmi, którzy kochali przyrodę.
– Czyli mam wypierdalać na drugą stronę tęczy, Jezu?
Cisza jak nieodwzajemniony gest podania ręki zastygłej w powietrzu.
Wiersze pochodzą z antologii Wakacje od istnienia? Czternastodniówka literacka.
Marcin Bies
Urodzony w 1982 roku w Mikołowie. Napisał arkusz poetycki Atrapizm (Wrocław 2009), a w Instytucie Mikołowskim wydał tomy wierszy: Funkcje faktyczne (Mikołów 2010), Renowacja zbytków (Mikołów 2015), Wybór drozdów (Mikołów 2107). Publikował m.in. w "Arkadii", "Arteriach", "Odrze", "Tyglu Kultury", "Gazecie Wyborczej" oraz antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010 (Wrocław 2010). Studiował polonistykę na Uniwersytecie Śląskim. Mieszka i pracuje w Mikołowie.
Zobacz inne teksty autora: Marcin Bies