Jakie jesteśmy? Niby to wiemy – znamy przecież siebie. Jednak nasze postrzeganie samych siebie jest w ogromnym stopniu kształtowane przez relacje społeczne, w których żyjemy. To, jak widzą nas inni – bliscy lub całkowicie nam nieznani – wpływa na nasz obraz samych siebie. A kategorie, na jakie w danym społeczeństwie dzieli się ludzi, oraz związane z nimi stereotypy kształtują nas i nasz społeczny status, otwierając przed nami możliwości działania lub przeciwnie: uniemożliwiając nam rozwój i godne życie.
Monique Wittig pisała, że dyskursy odznaczają się na naszych ciałach i uciskają nas materialnie, a społeczne kategoryzacje mają przełożenie na system klasowy i ekonomiczną sytuację różnych grup. Systemy dominacji nie są wyłącznie efektem przemocy fizycznej – udaje im się tak długo utrzymywać właśnie dzięki produkcji usprawiedliwień, które przedstawiają wytworzone przez wyzysk kategorie jako naturalne. Gdyby nie rasizm i sfabrykowana przezeń kategoria rasy, którą obecnie uznaje się za całkowicie nienaukową, nie dałoby się tak łatwo uzasadnić traktowania pewnych grup ludzi jako zasobów pozbawionych jakichkolwiek praw. Władza feudalnych panów utrzymywała się dzięki przeświadczeniu, że została „dana od Boga”, chłopi z kolei „z natury” mieli być stworzeni do pracy, chociaż również „z natury” leniwi, co czyniło „naturalnie” koniecznym zapędzanie ich do roboty za pomocą bata. Podobne przekonania uzasadniały wyzysk robotników, zaś koncepcja roszczeniowego homo sovieticusa, który jako relikt minionej, chorej epoki powinien po prostu odejść w przeszłość, umożliwiła pozbawienie znacznej części polskiego społeczeństwa pracy i środków do życia w pochodzie ku świetlanej, neoliberalnej racjonalności.
Walka o zasoby i instytucjonalną władzę łączy się zatem z walką o „rząd dusz”: o możliwość kształtowania naszej wyobrażonej rzeczywistości tak, aby różne grupy społeczne były w niej uznawane za lepsze lub gorsze, za wymagające opieki, pouczenia czy specjalnego nadzoru albo przeciwnie: naturalnie predestynowane do władzy. Jak argumentowałam gdzie indziej, obecnie jednym z czynników kształtujących system klasowy jest obciach – pojęcie to pozwala nam na przykład wyjaśnić, w jaki sposób miliarder Trump mógł skutecznie wykreować się na orędownika wykluczonych, co jest niewytłumaczalną zagadką, jeśli pozostaniemy przy samych kategoriach ekonomicznych. Natomiast w Polsce naznaczanie pewnych grup społecznych jako gorszych wypływa często z pozornie oświeconego krytykowania Polski i polskości, które jednak, jak wykazywałam, nie przyczynia się do likwidacji nietolerancyjnych postaw, z którymi teoretycznie chce walczyć.Efektem jest jedynie poprawa samopoczucia osób klasowo uprzywilejowanych oraz tym większa potrzeba kompensacji upokorzeń u tych, kosztem których się to odbywa. Tym bardziej, że przypięcie pewnym grupom łatki niekulturalnych i wymagających wychowywania uzasadnia bardzo skutecznie pozbawienie ich dostępu do dobrze płatnych zawodów, a także potrzebę ścisłej kontroli i protekcjonalnego pouczania przy wykonywaniu jakiejkolwiek pracy.
W zależności zatem od politycznych celów osób tworzących takie wizerunki Polacy jawią się jako bohaterscy i waleczni (to wizja, którą maszyna propagandowa państwa wstającego z kolan chce karmić świat) albo głupi, niekulturalni, roszczeniowi i autorytarni, a do tego jeszcze pozbawieni dobrego smaku, obycia w świecie i tolerancji. Czy to samo dotyczy jednak także Polek? Narodowe stereotypy zazwyczaj koncentrują się na męskich przedstawicielach danej grupy etnicznej, o czym przekonała się niedawno moja studentka szukając materiałów do pracy o sytuacji Ukrainek w Polsce. Joanna Konieczna-Sałamatin, analizując, jak postrzegamy Ukraińców, stwierdza: „Paradoks polega tu na tym, że trudno pogodzić stereotyp ‘agresywnych i zawziętych’ Ukraińców z powierzaniem im prac, wymagających pewnego rodzaju poświęcenia i empatii, jak to jest przy usługach opiekuńczych”. Nawet w artykule opublikowanym w czasopiśmie naukowym zdarza się zatem przeoczyć taki drobny szczegół jak płeć, także jeśli sama autorka jest kobietą i jeśli stawia to nas przed nieco zaskakującym obrazkiem „zawziętego” Ukraińca z polskim niemowlęciem w ramionach. „Poważne” badania naukowe muszą przecież mówić o ludziach, a nie „ideologicznie” pytać o ich płeć – w całym artykule nie znajdziemy wzmianek dotyczących sytuacji Ukrainek w Polsce.
Jakie zatem są Polki? Jeśli zadamy to pytanie wyszukiwarce internetowej, okazuje się, że przede wszystkim piękne, chociaż zbyt łatwe. Tak, naprawdę! Większość odnośników dotyczy tego, jak Polki postrzegane są przez cudzoziemców (płci oczywistej), a portal wp.pl rozwija to dopytując: „Jak obcokrajowcy postrzegają Polki? Powinniśmy być z nich dumni? A może musimy się za nie wstydzić?”. Polki zatem są piękne, chociaż niestety często niegustownie ubrane, a przy tym brak im wiary w siebie i zamęczają partnerów narzekaniem na mankamenty swojej urody. Lubią wypić i umieją się zabawić, ale czemu są takie łatwe? Do tego po ślubie czeka niemiła niespodzianka, bo pokazują wtedy swoje tradycjonalistyczne oblicze i wychodzi na jaw, że we wszystkim słuchają się matek. Albo też (nie wiadomo, co gorsze!) okazuje się, że są tak ambitne i pracowite, że mężczyzna i ewentualne plany założenia rodziny schodzą w ich życiu na dalszy plan.
Polka nie jest już zatem Matką Polką poświęcającą synów dla Ojczyzny, lecz towarem seksualnym, który owszem, ma rozmaite zalety, ale niestety też sporo wad. Internetowe portale zdają się mówić: „Polki, ogarnijcie się, nie takimi was chcą zagraniczni mężczyźni! Polacy chcieliby być z was dumni, a nie wstydzić się za was!”. Polka w internetowych popularnych artykułach jest więc przede wszystkim kobietą. I to rozumianą jako zasób dla mężczyzn – jej istotne cechy to te, które wpływają na zadowolenie seksualnego lub życiowego partnera. Natomiast narodowość Polek ma znaczenie tylko o tyle, o ile odpowiednio wypełniane przez nie funkcje przyczyniają się do narodowej dumy z tego, że „nasze” kobiety są lepsze od „ichnich”.
Internetowe felietony nie pretendują do statusu tekstów naukowych i rządzą się zasadą klikalności. Co jednak z badaniami naukowymi? W 2012 roku Dominika Maison i Katarzyna Pawlikowska przeprowadziły na reprezentatywnej próbie Polek w wieku od 18 do 70 lat badanie zatytułowane „Polki same o sobie”, na podstawie którego powstała książka Polki. Spełnione profesjonalistki, rodzinne panie domu czy obywatelki świata?. Występujące w tytule określenia to trzy z siedmiu psychologiczno-społecznych typów kobiet, jakie wyodrębniły autorki badań na podstawie analizy statystycznej uzyskanych danych. Bliższe przyjrzenie się tej typologii, a także samym zadawanym pytaniom, pokazuje założenia autorek odzwierciedlające społeczne oczywistości dotyczące tego, co to znaczy być Polką.
Oprócz standardowych pytań o poglądy polityczne, światopogląd, zadowolenie z życia oraz pracy, w badaniu pojawiają się też pytania o stosunek do własnego ciała i dbania o urodę. Jednak kluczowe znaczenie dla wyróżnienia wspomnianych wyżej typów Polek mają ich decyzje dotyczące dylematu „kariera czy rodzina” oraz sposoby radzenia sobie, jeśli mimo wszystko chciałyby mieć jednocześnie jedno i drugie. Zatem już w samym projekcie badań przyjęte zostały jako oczywiste założenia, że kobiety są oceniane ze względu na wygląd oraz że posiadanie rodziny w ich wypadku pozostaje w konflikcie z pracą zarobkową. W ten sposób autorki badań nie tylko odzwierciedlają rzeczywistość społeczną, ale też naturalizują ją jako coś normalnego i nie podlegającego kwestionowaniu.
Największą z grup wyróżnionych przez Maison i Pawlikowską są „niespełnione siłaczki” (24%). Co czwarta z badanych usiłuje łączyć życie zawodowe z dbaniem o rodzinę – i robi to kosztem siebie: ciągłego zmęczenia, poczucia, że nic się nie zrobiło porządnie i nie wykorzystało wszystkich szans. Dwie kolejne grupy to „zachłanne konsumpcjonistki” (17%) oraz „rodzinne panie domu” (13%). Dla obu najważniejszym celem życiowym jest założenie rodziny rozumianej patriarchalnie, czyli z mężczyzną jako głównym żywicielem. Jednak podczas gdy te drugie (pochodzące głównie ze wsi i mniejszych miast) są zadowolone ze swojego życia i sprawowanej funkcji strażniczki ogniska domowego, te pierwsze oprócz deklarowanego spełnienia wyrażają też głębokie poczucie krzywdy, a swoją wartość opierają na statusie wyznaczanym przez dobra materialne.
Najbardziej niezadowolone z życia są natomiast „osamotnione konserwatystki” (10%). W tej grupie najwięcej jest osób starszych i mieszkanek małych miejscowości, są one też najsłabiej wykształcone (jedynie 3% ma wykształcenie wyższe). Konserwatywne poglądy na temat roli kobiety i wychowywania dzieci łączą z dumą z polskości oraz lokalnych przynależności; czas głównie spędzają przed telewizorem, nie dbają o zdrowie ani urodę, nie czerpią też satysfakcji z pracy. Niezadowolone są też „rozczarowane życiem” (12%), czyli nieudanymi związkami, trudnymi relacjami z dziećmi, niesatysfakcjonującą pracą. Są smutne i zmęczone, a ich życie to po prostu walka o codzienne przetrwanie. W tej grupie dużo jest starszych kobiet, ale sporą jej część stanowią też kobiety młode i w średnim wieku.
Zadowolone z życia są natomiast „spełnione profesjonalistki” (10%) – najlepiej wykształcone, nowoczesne i dbające o własne potrzeby. Praca zawodowa i samorozwój są dla nich najważniejsze, 43% z nich nie ma dzieci, a pozostałe, w przeciwieństwie do „niespełnionych siłaczek”, nie czują się winne, zlecając obowiązki domowe innym. Niezależność i samorozwój są podstawą także dla „obywatelek świata” (14%), z których aż 69% jest poniżej 25 roku życia. Studiują, podróżują, znają się na modzie i trendach, lubią wydawać pieniądze na kosmetyki i ubrania. Opinia innych odgrywa bardzo dużą rolę w ich samookreślaniu się, czas spędzają głównie w towarzystwie i bez niego nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić.
Oczywiście badaczki mają prawo zdecydować się na pogrupowanie badanych kobiet na podstawie cech psychicznych, światopoglądu oraz zadowolenia z życia i pracy, jednak na utworzonej przez nie liście typów społecznych uderza brak czynnika klasowego – pojawia się on jedynie pośrednio przy okazji określania miejsca zamieszkania oraz wykształcenia. Nie znaczy to jednak, że badanie jest neutralne klasowo. Wręcz przeciwnie: pominięcie uwarunkowań wypływających z kapitału ekonomicznego i kulturowego wzmacnia dominację klasową, sugerując, że spełnienie i zadowolenie z życia są kwestią wyłącznie indywidualnych umiejętności wyznaczania i osiągania celów. „Niespełnione” po prostu nie umiały odpowiednio ułożyć sobie priorytetów i zamiast się rozwijać, utraciły radość życia w codziennej walce o ekonomiczne przetrwanie lub też usiłując godzić obowiązki zawodowe z pracą opiekuńczą. Czy jednak naprawdę wystarczy asertywnie pozwolić sobie na poluzowanie kulturowych wymagań stawianych matkom i gospodyniom domowym, żeby przestać się miotać jako „niespełniona siłaczka”? Może należałoby zadać pytanie, czy aby na pewno z każdej pensji kobiety pracującej zawodowo da się opłacić opiekunkę do dziecka i panią do sprzątania? Kto płaci za studia, podróże, kosmetyki i ubrania młodziutkich „obywatelek świata”? I czy naprawdę tylko pracowitość, wytrwałość i optymistyczna pewność siebie decydują o tym, że to właśnie te a nie inne kobiety z wyższym wykształceniem zostają „spełnionymi profesjonalistkami”, zamiast „rozczarowanymi życiem”, które usiłując sprostać codziennym obowiązkom zapomniały już, jak wygląda satysfakcja z wykonywanej pracy?
Silne neoliberalne założenia tkwiące u źródeł omawianych badań nie dziwią, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Dominika Maison oprócz robiącej akademicką karierę psycholożki jest również przedsiębiorczynią współpracującą jako ekspertka ze Związkiem Przedsiębiorców i Pracodawców, a Katarzyna Pawlikowska to współzałożycielka agencji marketingowej i ekspertka Sieci Przedsiębiorczych Kobiet. Jednak przyjęcie powyższych założeń w badaniach, których celem jest przedstawienie wiarygodnego i rzetelnego obrazu Polek, jest właśnie jednym z opisanych wyżej sposobów wykorzystania swojej pozycji klasowej do wytwarzania tożsamości pewnych grup jako zasługujących na wyzysk, a tym samym – do produkowania i utrwalania nierówności klasowych. Jeśli bowiem spełnienie zawodowe ma być wyłącznie kwestią indywidualnych postaw, nie ma potrzeby pytać o równy dostęp do edukacji i pozwalających zdobywać doświadczenie podróży zagranicznych. W ten sposób wymazana zostaje kwestia przywilejów klasowych sprawiających, że możliwości osiągnięcia „spełnienia” i „światowości” są dostępne tylko dla wąskich kręgów, zaś pozostające poza nimi osoby zostają naznaczone etykietką przegranych frustratek. A skoro same są sobie winne, że nie zostały „profesjonalistkami”, czy trzeba je godnie opłacać w niesatysfakcjonujących pracach, jakie wykonują?
Przyjęte przez autorki badań założenia uniemożliwiają ponadto dostrzeżenie wyzysku polegającego na tym, że to kobiety obciążone są niepłatną pracą domową. Nie powstaje wtedy pytanie, w jaki sposób społeczeństwo rozdziela – niezbędne przecież! – prace reprodukcyjne: kto na tym korzysta, a czyje możliwości rozwoju zostają ograniczone? Sprowadzenie tego problemu do indywidualnej kwestii stawiania swoich potrzeb na pierwszym miejscu i odpuszczenia dążeń do ideału matki czy perfekcyjnej pani domu (a wcześniej jeszcze zostania „profesjonalistką”, którą stać na nianię i pomoc domową) sprawia, że nie ma potrzeby pytać o społeczne systemy opieki dziennej dla dzieci. Jeśli nie stwierdzi się wyraźnie, że to mężczyźni zyskują na obarczaniu kobiet niepłatną pracą domową, ich opór wobec zmiany tej sytuacji nie zostanie uwzględniony jako aż za dobrze przewidywalny czynnik blokujący wyzwolenie „niespełnionych siłaczek”. Nie pojawi się też pytanie, czy rzeczywiście 43% bezdzietnych profesjonalistek po prostu nie chciało mieć dzieci, czy może to niesprawiedliwy system społeczny kazał im wybierać między samorozwojem a założeniem rodziny? Co kompensują sobie za pomocą dóbr materialnych zależne finansowo od mężów „zachłanne konsumpcjonistki”?
Klasyczne marksowskie ujęcie systemów klasowych jest od dawna przestarzałe i nieadekwatne do opisu współczesnych społeczeństw. Feministyczne badaczki o socjalistycznych poglądach od lat 60. XX wieku usiłują wymyślić, jak można by wykorzystać tę teorię w koniecznej przecież walce z wyzyskiem, nie popadając przy tym w seksizm kryjący się w jej kategoriach ślepych na to, w jaki sposób obciążenie pracą reprodukcyjną wpływa na ekonomiczną sytuację kobiet. Podsumowując kilkadziesiąt lat badań, Joan Acker stwierdza, że próby pogodzenia marksizmu z feminizmem skończyły się niepowodzeniem, dlatego konieczne jest całkowite przeformułowanie pojęcia klasy, tak aby uwzględniało ono wpływ rozmaitych pomijanych dotąd czynników (takich jak płeć, rasa, pochodzenie etniczne, orientacja seksualna czy sprawność) na ekonomiczną sytuację jednostek.
Obecnie kapitalizm nie jest po prostu wyzyskiem robotników przez burżuazję, lecz skomplikowanym, globalnym tworem służącym do uzyskiwania bogactwa cudzym kosztem. Pojęcie klasy musi zostać dostosowane do tej sytuacji tak, by ujmowało wszelkie czynniki wpływające na organizację pracy i dystrybucję uzyskanych z niej dochodów. Nie znaczy to jednak, że należy porzucić pojęcia klasy robotniczej, średniej czy wyższej. Trzeba po prostu pamiętać, że ponieważ wrzucają one do jednego worka grupy o różnej sytuacji materialnej i społecznej, są mocno ograniczonym narzędziem do opisu współczesnego świata. Ekonomiczna pozycja dobrze zarabiającego robotnika wykwalifikowanego jest znacznie wyższa niż ledwo wiążącej koniec z końcem doktorantki i zupełnie inne konsekwencje dla ich życia i pracy będzie miało podpadanie pod stereotyp „robola” albo „łatwej laski”. Inną pozycję klasową będzie mieć przedsiębiorczyni samotnie wychowująca trójkę dzieci, inną jej konkurent obsługiwany przez żonę. W przeciwieństwie do jasnego podziału na dobry proletariat i złą burżuazję, w złożonym systemie dominacji większość osób jest jednocześnie wyzyskiwanymi i wyzyskiwaczami: przedsiębiorczyni może wyzyskiwać swoje pracownice, a robotnik korzystać z darmowej pracy żony – a także z wyzysku chińskich pracownic szyjących jego ubrania.
Klasy należałoby zatem rozumieć jako efekt nakładających się płaszczyzn dominacji, które na różne sposoby kształtują ekonomiczne możliwości jednostek należących do rozmaitych grup. Z pewnością nie można powiedzieć, że kobiety tworzą jednorodną klasę, ale można wyróżnić zestaw czynników, takich jak obciążenie pracą reprodukcyjną oraz bycie obiektem seksualnym, które wpływają na ich pozycję klasową. Oczywiście pozostałe czynniki klasowe sprawiają, że część z nich ma finansowe zasoby, dzięki którym mogą poradzić sobie z tymi problemami – przy okazji wyzyskując nianie i pomoce domowe. Praca tych ostatnich wyceniana jest znacznie niżej niż działalność „profesjonalistek”, a jednym z czynników kształtujących tę wycenę są przekonania tkwiące u źródeł opisanych wyżej badań, a następnie utwierdzone przez nie przy pomocy autorytetu naukowego. Ale to, że pewne grupy kobiet mają możliwość poradzenia sobie z wynikającymi z płci utrudnieniami w karierze kosztem innych kobiet, nie zmienia faktu, że mężczyźni z takimi przeszkodami nie muszą się mierzyć w ogóle. I jeśli posiadają pracującą w domu żonę, nie obciąża ich dodatkowy budżet wydatków na prace reprodukcyjne.
Nie zmienia to także faktu, że w przeciwieństwie do mężczyzn wszystkie kobiety podlegają ocenie jako obiekty seksualne i wszystkie narażone są na gwałt i molestowanie. Niewątpliwie kapitał społeczny i ekonomiczny wpływa w kluczowy sposób na to, na ile jesteśmy w stanie się przed tym bronić: jakie mamy sieci wsparcia, czy znamy swoje prawa i wiemy, jak o nie walczyć, czy stać nas na wynajęcie prawników, porzucenie pracy u boku molestującego szefa lub też na odejście od przemocowego partnera. Podobnie też – bez względu na różnice między nami – na wszystkie kobiety ma wpływ obecne w przytoczonych wyżej popularnych opisach Polek przekonanie, że samorozwój i poświęcenie się własnej pracy czyni cię nieatrakcyjną seksualnie. Oczywiście, od indywidualnych predyspozycji psychicznych oraz dostępności lub braku wspierających relacji międzyludzkich zależy, jak sobie z tym radzimy. Ale musimy sobie z tym radzić wszystkie i wszystkie też w mniejszym lub większym stopniu internalizujemy społeczne oko oceniające nasz wygląd, a za odstawanie od narzuconych norm płacimy obniżonym poczuciem własnej wartości, które z kolei przekłada się na niższe zarobki. Jeśli kobietom stale wmawia się, że są gorsze, bo nie wyglądają jak wyretuszowane modelki, to brak im pewności siebie, by w pracy skutecznie domagać się podwyżek.
W ten sposób dochodzimy do godności jako istotnego czynnika w tworzeniu struktur klasowych. Nie, nie jest to wyłącznie pojęcie ze słownika chorego nacjonalizmu, lecz wiąże się również ściśle z ekonomią. Ludzie zarabiający godnie (nie bez powodu to słowo pojawia się także w tym kontekście), niemający problemów z zaspokojeniem codziennych potrzeb, czują, że ich praca się liczy i że oni sami liczą się jako obywatele. Z takim poczuciem będą umieli walczyć o swoje prawa i nie dadzą sobie łatwo wmówić, że ich niskie zarobki są czymś nieuniknionym. Ale przede wszystkim, nikt nie zaproponuje im zaniżonej płacy, jeśli ich godność jako obywatelek i obywateli będzie społecznie uznawana. Godność tę często niszczy wspomniana na wstępie władza obciachu, ale znacznie bardziej traumatycznie zostaje ona naruszona w przypadkach przemocy seksualnej. Akcja #metoo pokazała, że dotyka ona w zasadzie każdej kobiety i że standardy ścigania sprawców przemocy są rażąco nieskuteczne. Jedną z przyczyn jest właśnie postrzeganie kobiet jako obiektów seksualnych istniejących po to, aby zaspokajać potrzeby mężczyzn. Mają być piękne, nie narzekać, nie angażować się za bardzo w karierę i nie słuchać we wszystkim matki. A jeśli będą protestować, że wbrew ich woli dogadzanie mężczyźnie poszło za daleko, to i tak nikt im nie uwierzy – same chciały, są przecież takie łatwe!
Rynek nie jest bezosobowym mechanizmem obiektywnie ustalającym wartość ludzkiej pracy – na jego wyroki składają się tysiące wartościowań oraz decyzji podejmowanych przez konkretne osoby w danym środowisku społecznym. Na tę wycenę znikomy wpływ mają takie czynniki jak społeczna użyteczność danej pracy, wiążąca się z nią odpowiedzialność czy poziom kompetencji niezbędnych do jej wykonywania. Poziom wynagrodzeń jest przede wszystkim efektem istniejących w społeczeństwie relacji władzy i to dlatego pielęgniarka czy nauczycielka zarabia grosze, a prezes banku krocie. Władza ta nie opiera się na sile fizycznej – chociaż oczywiście nie bez znaczenia jest możliwość wywierania wpływu na polityków, by uchwalali odpowiednie ustawy, a następnie egzekwowali je za pomocą państwowych aparatów przymusu. Jej podstawowym fundamentem są jednak społeczne tożsamości przypisywane różnym grupom, dlatego musimy stale pytać, czemu i komu mają one służyć, co usprawiedliwiają i w jaki sposób my same – świadomie lub nie – je wzmacniamy. Jest to niezbędne szczególnie w badaniach naukowych – nie tylko dlatego, że bezkrytyczne przyjęcie „oczywistych” w danym społeczeństwie założeń umniejsza ich naukowość, lecz przede wszystkim dlatego, że naukowy autorytet umożliwia skuteczne utrwalanie różnego rodzaju nierówności.
Wróćmy jednak do Polek i Polaków. W dominujących medialnych obrazach polskość jest przede wszystkim męska – albo bohaterska, albo też zrównana z agresywnymi uczestnikami Marszów Niepodległości bądź obciachowymi „januszami biznesu” – co sprawia, że Polki zostają z niej wykluczone. Że Polska nie jest nasza. Czy da się zatem badać, jakie i jacy jesteśmy, tak aby uzyskana odpowiedź nie ograniczała się do wąskiej, uprzywilejowanej grupy? Jak zmieniłby się nasz obraz Polski, gdyby zapytać nie tylko jej obywatelki, ale także obywateli o stosunek do własnego ciała i urody oraz o sposoby łączenia pracy zawodowej z zobowiązaniami rodzinnymi? Może dzięki temu atrakcyjność i kwestie istotne dla bliskich relacji przestałyby definiować wyłącznie Polki i paraliżować je swoim krytycznym ostrzem? Może Polska, w której obraz Polaka wiązałby się z wykonywaniem prac opiekuńczych, sama stałaby się bardziej opiekuńcza: wobec własnych obywatelek i obywateli, ale także na przykład uchodźców?
Nie, to nie jest utopia. W powstałym na podstawie badania CBOS autoportrecie Polaków wśród pozytywnych cech na pierwsze miejsce wysuwa się pracowitość, na dalszych miejscach występują zaś między innymi serdeczność, zaradność i gościnność. To cechy, w których Polki również z powodzeniem mogą się odnaleźć, a obraz ten prawdopodobnie uwzględniałby je w większym stopniu, gdyby pytano nie tylko o cechy „typowego Polaka”, ale też „typowej Polki”. Jak przekształciłaby się nasza zbiorowa świadomość, gdyby ta perspektywa została postawiona w centrum, a medialnie atrakcyjna antagonistyczna para bohater/faszysta zostałaby zepchnięta na margines naszej zbiorowej tożsamości? Jak zmieniłaby się polskość, gdybyśmy zrozumieli, że obciach jest przemocą? Do zbudowania takiej Polski potrzeba na pewno wielu dyskursywnych cegiełek układanych zbiorowym wysiłkiem. Wszystko przed nami.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Bez utworów zależnych 3.0 Polska (CC BY-ND 3.0 PL).
Małgorzata Anna Maciejewska
Absolwentka filozofii i matematyki na UW. Tam też obroniła doktorat z filozofii dotyczący roli tego, co inne w kształtowaniu się naszej tożsamości. Obecnie wykłada na Podyplomowych Gender Studies przy IBL PAN i kontynuuje badania nad dominacją i jej znoszeniem, pozostając w Heglowskim paradygmacie przyjętym w rozprawie doktorskiej. Oprócz działalności naukowej prowadzi bloga „W jądro dyskursu”, a także publikuje artykuły publicystyczne w niszowych, a czasami też głównonurtowych mediach.
Zobacz inne teksty autora: Małgorzata Anna Maciejewska
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: