Liści już niewiele na drzewach było. Ziąb dawał się we znaki. Listopad. Po Wszystkich Świętych…
Leon wytarł nos w papier toaletowy. Amelia jeszcze spała. Wyszedł do kuchni na papierosa i pierwszą kawę. Kuchnia była nieogrzewana, lecz Leon jeszcze ciepły, spod kołdry. Powoli pił kawę. Zajrzał do lodówki. Znalazł jogurt i banana. Nie był głodny. Spojrzał na godzinę w telefonie. 9:55. Zaciągnął się mocniej papierosem. Właściwie to był to skręt z tytoniu. Wyszedł mu niezgrabnie – nie miał jeszcze czucia w palcach. Po chwili skręcił drugiego, już zgrabniejszego.
Zaczynał dochodzić do siebie po nocy. Nie zapamiętał snów. Głowa ciążyła mu niczym kula ołowiana. Umył zęby. Wdusił w siebie jogurt i banana. Ubrał się. Zdążył na tramwaj.
– Leon, Leon… – budziła się ze snu Amelia.
Leona nie było. Znalazła jedynie ślady jego porannych poczynań – dwa niedopałki, pusty kubeczek plastikowy i skórkę po bananie. Westchnęła. Zalała kawę i dodała mleka z lodówki, gdzie już nie znalazła jogurtu ani banana. Zajrzała mechanicznie do zamrażarki. Dojrzała coś kątem oka. Zapaliła papierosa mentolowego. Włączyła muzykę z kompa. Spojrzała na godzinę. 10:55. Poszła do łazienki. Wymyła zęby i twarz. W pokoju było ciepło. Piec dawał z siebie, co mógł. Amelia sprawdziła plan zajęć. Zajęcia rozpoczynała o 12:15. Szybko ubrała się. Zdążyła na autobus.
Spotkali się o 17:55 przed supermarketem. Leon spokojnie palił skręta. Był mróz. Przywitali się, po czym weszli do sklepu. Leon wziął koszyk. Weszli w głąb marketu.
– Jak poszło na zajęciach, Amelio?
– W porządku. Miałam referat, jak wiesz. A ty, co? Jak tam było u ciebie, Leonie?
– Bierzemy pomidory krojone? Było nie najgorzej, dałem radę.
– To dobrze, Leonku. Weźmy dwie puszki.
Leon włożył do koszyka puszki. Przeszli dalej pomiędzy regałami. Doszli na stoisko nabiałowe. Wzięli masło, mleko, ser. Dalej uzupełnili koszyk bułkami.
– Weźmiemy buraki, Leosiu?
– Weźmy. Zróbmy niezadługo barszcz.
Rozległy się strzały z broni maszynowej. Ochroniarz leżał martwy w bryzgach krwi. Napastnik w kominiarce strzelał i krzyczał: „To za krew niewinnych świń!”.
Leon i Amelia leżeli na kaflach podłogi. Agresor wybiegł ze sklepu. Wskoczył do samochodu – było słychać gwałtowny zgrzyt maszyny. Rozległy się wycia i krzyki ludzi – rannych, zszokowanych, zafascynowanych. Leon i Amelia milczeli przytuleni do siebie. Wpadła policja.
Wrócili do mieszkania…
Leon zszedł do piwnicy po drewno. Wziął worek i siekierkę. Amelia pobiegła do łazienki. Przemyła twarz. Wkroczyła do kuchni. Złapała się za głowę. Leon wbił siekierkę w kawałek deski – palili drzewem. Leon uderzył butem w deskę. Złamała się. Następna takoż. Było już pół worka. Amelia usiadła na krześle, szlochając. Rękoma podparła głowę. Leon nie wracał. Amelia zaczęła się denerwować, „Czemu nie wraca? Co się stało?”, ale Leon wrócił, niosąc wór wypełniony po brzegi drewnem. Amelia rzuciła się na szyję Leonowi.
– Amelio, co się stało? Tamto?
– Nie nie nie! Tak się bałam. Myślałam, że nie wrócisz.
– Jestem. Zatrzymał mnie sąsiad na schodach. Słyszał o napaści na sklep. Musiałem mu wszystko opowiedzieć.
– Jak się cieszę…
– Przemyj twarz, Amelio. Golnijmy sobie może, coś mocniejszego…
Amelia znów weszła do łazienki, znów przemyła twarz, wytarła ręcznikiem.
Leon nalał po pół szklanki wódki. Zaniósł do pokoju. Po chwili weszła odświeżona Amelia. Szybko wypili wódkę. Leon nalał jeszcze po połówce. Chlust.
Milczeli.
Zasnęli wtuleni w siebie.
Pierwszy wstał Leon. Poszedł do kuchni, zapalił papierosa, a raczej skręta. Była 9:55. Zajrzał mechanicznie do zamrażarki. Coś mignęło mu. Szybko zamknął drzwiczki… Zaparzył kawę. Umył twarz i ręce. Wziął kilka łyków kawy. Nie umył zębów. Wyszedł.
– Leon, Leon… – budziła się Amelia.
Leona nie było już. Wyszedł. Amelia posmutniała. Zwlokła się z łóżka. Poszła do łazienki. Umyła ręce i twarz. Poszła do kuchni. Zalała kubek z kawą rozpuszczalną. Wyjęła mleko z lodówki. Dolała do kawy. Zapaliła papierosa mentolowego. Wypiła kilka łyków kawy. Była 10:55. Spojrzała na zakupy poczynione poprzedniego dnia. Leżały wyłożone na blacie kuchennym. Zauważyła dwie puszki pomidorów krojonych. Zauważyła buraki. Spojrzała na lodówkę. Podeszła doń. Otworzyła zamrażarkę szeroko. Spojrzała…
Kaszanka.
Amelia powoli zamknęła zamrażarkę. Poleciała do łazienki. Dostała okres.
Jarosław Klejnberg
(1970) Pisarz, malarz, animator kultury. Wydał książkę Cud nad Wisłą (Mamiko, Nowa Ruda 2005). Od 31.05.2012r. trwa jego wystawa "Psychoportrety" w Klubie Imbir w Krakowie.
Zobacz inne teksty autora: Jarosław Klejnberg