Zdawać by się mogło, że Bohdan Zadura przyzwyczaił już czytelników do kilku charakterystycznych cech i tematów swojej twórczości poetyckiej, powracających z większym lub mniejszym natężeniem w kolejnych tomikach. Do cech należałyby na przykład dobrotliwa ironiczność, dowcipność, żerowanie na języku potocznym, pastiszowość, biegunowość formalna, czyli zamiłowanie zarówno do rozgadanych poematów, jak i do wierszy ascetycznych, quasi-aforystycznych. Do tematów zaś – nieco publicystyki (bądź też, raczej, drwiny z publicystyki), trochę sportu, parę refleksji o/przy papierosach, kilka historii opowiedzianych w poetyce snu. Cóż z tego jednak, skoro – zgodnie z zasadą „daj mu tam, gdzie go nie ma” – poeta wciąż zaskakuje, bez końca wzbogacając wariantowość skończonego – zdawałoby się – zasobu formalno-tematycznego, z każdym kolejnym tomem uzupełnianego zresztą o nowe, niespotykane dotąd elementy.
Tych nowości jest w Kropce nad i całkiem sporo. Zacznijmy jednak od tego, co niby już oswojone, a nadal znieswajające. Na przykład od ironii, która chyba bardziej niż w poprzednich tomach nosi znamiona prób intelektualnego zapanowania nad rzeczywistością. Ironii, która nie tylko świadczy o luzie podmiotu lirycznego, ale także, zwłaszcza gdy przekształca się w autoironię, paradoksalnie zdaje sprawę nie tyle z wyższości mówiącego, ile z jego słabości. Bliżej jej wówczas do ironii romantycznej niż sokratejskiej: podmiot nie igra sprzecznymi sensami, ale raczej ukazuje sprzeczność tkwiącą w samym świecie zewnętrznym. Dzieje się tak na przykład w wierszach – od razu zasygnalizujmy nowość, do której jeszcze powrócimy – tematyzujących problematykę starości: Nie ma tego złego („od kiedy siadło mu libido/ nie podejrzewa siebie o gruźlicę”);Korespondencja („Minister zdrowia pisze do mnie: «Bądź mężczyzną!»// Mam dużo szczęścia/ wyobrażam sobie/ jakbym się czuł/ będąc ciotą// ale i tak pod siedemdziesiątkę/ odczuwam to jako drwinę”); czy Test na starość („jeśli na dwadzieścia filmów które przypadkowo/ więc przeważnie nie od początku/ oglądasz w telewizji/ osiemnaście razy uświadamiasz sobie/ – wcześniej czy później – czasem tuż przed finałową sceną –/ że już je widziałeś// to jest to właśnie to”). Czai się w nich, niczym „pod czarną podszewką/ białego wiersza” z tomu Nocne życie, jakaś ukryta powaga, która – początkowo niezauważana – okazuje się dominującym sensem wiersza. Zadura nie byłby jednak sobą, gdyby nie przełamywał jej raz po raz, a to dystansującym dowcipem („Rzym ocaliły gęsi a ciebie kaczka”), a to zgryźliwą ironią (jak w wierszu o incipicie „Jakkolwiek rymy gramatyczne”), a to wyzwalającą hiperbolą (Kwadratura nonsensu).
Nie udawajmy jednak, że nie ma w Kropce nad i także dobrze znanej z poprzednich tomików drwiny, kpiny, demaskacji rozmaitych absurdów. Wystarczy wymienić tu utwory Wyznanie młodej katechumenki, Formalizm czy Zabrania się, a także wiersze krótkie, oszczędne, parodiujące poetykę aforyzmu, trafiające w punkt (jak wspomniane już Nie ma tego złego czyNie ma lekko, które demaskują irytującą manierę językową: „aniśmy się obejrzeli/ a nie ma już niczego co byłoby trudne// wszystko jest ciężkie”). Inną znaną czytelnikom Zadury strategią pisarską, która powraca również w najnowszym tomie, jest pastisz. Przy jego okazji nasuwa się pytanie, co sprawia, że tzw. pisanie innym poetom jako rodzaj wprawki stylistycznej daje w efekcie samodzielny, pełnoprawny utwór poetycki? W „wierszu rymkiewiczowskim” ze Zmartwychwstania ptaszka była to jawnie parodystyczna intencja. W Kropce nad i otrzymujemy natomiast Najkrótsze opowiadanie Darka Foksa, będące małym majstersztykiem, maksymalnie kondensującym cechy postmodernistycznego pisarstwa autora Orcia: „Masz piękne cycki –/ pomyślał żeby/ ją pocieszyć”. Jest to przy tym utwór niejednoznaczny, iskrzący się sensami międzysłownymi, bo czy jedynie pomyślał „masz piękne cycki”, czy najpierw pomyślał to, co pomyślał, a następnie wpadł na to, żeby ją pocieszyć?
Co ciekawe, mniej w nowym tomiku Zadury miejsca dla utworów doraźnych, publicystycznych. Jest oczywiście wierszDlaczego kłamią, w którym pojawia się tytułowa Kropka nad i (chodzi o program telewizyjny, nie o frazeologizm), ale czuje się jego sensy daleko głębsze, zwłaszcza biorąc pod uwagę usytuowanie na samym końcu tomiku, jakby w wygłosie. Podobnie rzecz się ma z Hotelem Ukraina, bodaj najbardziej aktualnym utworem w książce. Rozpoczynając się od głupkowatej sondy portalu internetowego: „czy wpuściłbyś pod swój dach/ uchodźcę z Ukrainy”, poprzez wyliczenie (prawie) wszystkich tłumaczonych przez Bohadana Zadurę twórców ukraińskich, jakim podmiot udzieliłby azylu, okraszone kilkoma żartami („Andrija Bondara i Sofijkę/ nawet z dzieckiem/ i z teściami” – żart wychodzi na jaw, gdy uświadomimy sobie, kto jest teściem Bondara), relację z wydarzeń na Majdanie, aż po gorzką puentę utwór zmierza ku bardziej „uniwersalistycznej” wymowie, podającej w wątpliwość czystość intencji przywódców i liderów politycznych, a także ich solidarność z protestującą wspólnotą.
Tyle na temat rozpoznawalnego idiomu poetyckiego Zadury. Tym jednak, co przykuwa największą uwagę w Kropce nad i, jest swoista nowa dykcja, ujawniająca ukrytą „powagę” tomu, ową „czarną podszewkę” prześwitującą nawet spod pozornie błahych, dowcipnych, ironicznych utworów, ale przede wszystkim ujawniającą się w wierszach, w których Zadura – chyba po raz pierwszy na taką skalę – eksploruje temat starości, zbliżającej się śmierci, stopniowego gaśnięcia życia. Oczywiście, trzeba by dużej ekwilibrystyki interpretacyjnej, żeby wepchnąć puławskiego autora w topos poeta emeritus – nie znajdziemy tu ani Różewiczowskiego patosu, ani Miłoszowskiej wysokomodernistycznej wyniosłości. Ale przecież takie utwory jak [„i jeszcze tylko umrze Henryk”] – z którego wyłania się obraz życia toczącego się od wypadku do wypadku, od śmierci do śmierci, od wstrząsu do wstrząsu, wywołujących pragnienie spokoju, odpoczynku, kilku zwykłych, nieprzynoszących niczego niespodziewanego tygodni bądź miesięcy – czy Roztrojony, nie tylko prawem asocjacji brzmieniowych kojarzący się z „rozstrojeniem”, przesuwają uwagę ku kwestiom poważniejszym, zgoła ostatecznym (przy czym niewątpliwą zasługą Zadury jest nieepatowanie nimi, ich ironiczne/dowcipne osłabianie czy rozładowywanie).
Ważniejszy pod tym względem, stanowiący jakby kulminację całego tomiku, wydaje się poemat Pierwszy od 1963 roku wiersz bez papierosów. Skrojony na wzór przewrotnej modlitwy, ze szczegółami i ze spokojem – kontrastującym z dramatyzmem opowiadanej historii – opisujący zawał podmiotu lirycznego, wespół z dopełniającymi cykl utworów szpitalnychDoktorami zdaje sprawę z powagi okoliczności. Na pozór podmiot – znów – dystansuje się, podchodzi do swojej sytuacji z godnym pozazdroszczenia luzem (przejmując się zawałem daleko mniej niż „ta okropna kobieta/ Aneta Wiatr/ która wiedziała/ gdzie zadzwonić […]// i nie mogła się doczekać/ aż musiałem ją uspokajać/ ile czasu minęło od czasu jak dzwoniłaś/ trzy minuty góra pięć”). Ale przecież zarówno wygłos Doktorów, w którym wprawdzie „doktor Sommer urzęduje na Alpejskiej/ felczer Foks na Mszczonowskiej/ doktor Zadura przyjmuje na Kopińskiej”, ale już „doktor Bereza” w zupełnie innym miejscu, czy pojawiająca się w nich niespodziewanie quasi-epifania („i nagle/ on przekręca/ chciałoby się powiedzieć/ jakieś pokrętło […]// i jakby morze tłukło o brzeg/ jakby krew z sykiem/ lizała piasek/ jakby przelewała się/ przez zastawki/ jakby w tej zwykłości/ wreszcie coś/ niezwykłego”) – demaskują, było nie było, otarcie się tego podmiotu o śmierć.
Czynią to także – to kolejna nowość poetyki Kropki nad i – rozmaite „zająknięcia”, asocjacje, paronomazje – figury zapominania słów, luk w zasobie lingwistycznym, jakby przytępienia podmiotu po zawale: „[…] Ktoś inny przynosi/ raz lody raz skleroza jak to się nazywa/ nie catenaccio catenaccio to system obronny/ we włoskim calcio […]/ i nie soberano soberano to hiszpańska brandy/ aha sorbet”, „tyle tu pułapek ablucja ablacja”, „jak to się nazywa?/ kiedyś to była po prostu trupiarnia/ jak jest kostnica inaczej/ nie nie krematorium/ krematorium to/ na staruszka iskiereczka/ z popielnika mruga/ choć opowiem ci bajeczkę/ oj nie będzie długa/ aha prosektorium”, „Nie perfidia nie perswazja mam perwersja”.
Chodzić zresztą może także o co innego chodzi – mianowicie o dbałość o język. Mimo pozornej frywolności (znajdziemy wKropce nad i i „cycki”, i „Twittera”, i wulgarny przymiotnik, co nie odbiega od przekonania Zadury, iż w wierszu jest miejsce na każdy wyraz, byle użyty w odpowiednim kontekście) podmiot liryczny zdaje się wyczulony na słowo, i to zarówno na jego wymiar stylistyczny, jak i – zaryzykujmy to określenie – etyczny. Zwraca się więc przeciw inflacji języka („uwielbiam ubóstwiam/ ładne słowa/ jednak żadnego/ nie użyłem/ ani razu// poprzestawałem/ na bardzo lubię”), stoi na straży dyskrecji i intymności tego, co najbardziej osobiste („Wiersze miłosne// powinny być pisane/ (i czytane)/ brailem”), pozostaje czujny na lapsusy, nawet leżąc w szpitalnym łóżku („Janusz przychodzi z Darkiem/ przynosi mi swoje Dwanaście dni/ pomyśleć że to mógł być ostatni/ tom wierszy który przeczytałem/ na tym pięknym świecie/ a jest pierwszy po/ gdyby mi pokazał/ przed drukiem/ w odmianie nazwiska autora/ Samotnego cedru/ «Tivadar Kosztka Csontváry»/ nie byłoby błędu”). Wszystko to jednak bez odrobiny zadęcia, poczucia wyższości, lepszości czy elitarności.
Co jeszcze? Może, na koniec, kolejna charakterystyczna cecha pisarstwa Zadury, cichy bohater tomiku: parentetyczność. Niekoniecznie pojmowana ściśle jako figura stylistyczna, bo wtrącenia podmiotu nie zawsze opatrywane są nawiasem, ale bardzo często są wtrąceniami nota bene w sensie etymologicznym: „zauważ dobrze” – wskazują na drugie dno, na wzmożoną uwagę podmiotu, na detal, który nieraz umyka w zwykłym oglądzie świata, a także – przede wszystkim – stanowią jeszcze jedną realizację reguły „daj mu tam, gdzie go nie ma”, znieswajającej czytelnika, rozbijającej rutynowe podejście do tekstu. Oto kilka przykładów (podkr. – P.S.): „nie mógłbym być/ muzealnikiem/ ( p r ó b o w a ł e m t o b y ł a m a s a k r a )”, „jechałem na niedzielę/ ze studiów do domu/ w e e k e n d j e s z c z e n i e z a d o m o w i ł s i ę / w p o l s z c z y ź n i e ”, „Zabrania się// dokarmiania zwierząt i ptaków/ ( c z y t a s p ó ł d z i e l n i a m i e s z k a n i o w a / n i e n o s i i m i e n i a ś w i ę t e g o F r a n c i s z k a? )”, „jeśli ktoś mówi/ że nie było końca świata/ to nie było/ i n a c z e j b y n i e m ó w i ł ”, „dobry boże/ w słoneczne majowe przedpołudnie 2013/ ( d w a t y s i ą c e t r z y n a s t e g o / n i e d w u t y s i ę c z n e g o t r z y n a s t e g o )”.
A wszystko to jako dowód na „prawdziwość” poezji Zadury. Prawdziwość nie w sensie adekwacyjnym, ale jako autentyczność poetyckiego doznania, uczciwość językowego przedstawienia, prawda tekstu, która na swój dowód ma tylko jedno: przyjemność lektury.
Bohdan Zadura, Kropka nad i, Biuro Literackie, Wrocław 2014.
Patryk Szaj
(1989) Doktorant na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jego zainteresowania badawcze oscylują wokół teorii literatury, związków literatury z filozofią, ponowoczesności, hermeneutyki radykalnej. Publikował m.in. w „Kulturze Współczesnej”, „Literaturoznawstwie”, „Internetowym Magazynie Filozoficznym Hybris”, „artPAPIERZE”. Stale współpracuje z czasopismem „Pro Arte Online”.
Zobacz inne teksty autora: Patryk Szaj
Recenzje
Z tej samej kategorii: