Ojej, środek życia, a ty idziesz sobie. Ze wszystkich stron dociera ciało, ono: przygodne otoczenie, dawkowanie budownictwa. Tu i ówdzie mieszkanie odchodzi, flaczki mieszkalne, trzeba się zmieścić. Spacerując ulicami, nie zawsze można skręcić, dlatego należy skończyć ze spacerowaniem, kupić dżipa, dżipem wszędzie, o tak, dżipem wszędzie skręcisz.
Piechotą nie przejdziesz przez blok, żadnymi susami nie przeszyjesz domów, nawet dobrymi susami, statkiem też nie da rady. A dżipem można się wbić w pierwszy lepszy pawilon. Koła dżipa masują ciało. Nie sposób przecenić dzikości czterech kółek (albo lepiej nawet: nie sposób przecenić dzikości czterech liter), kiedy idziesz, a świat to derma odległości, worek, łaty, kupa tirów, rajstopy, oględnie mówiąc, pośledni system szczelin, do którego zawlekasz swój spacer, czyli system namierzający szczeliny, wszędzie same szczeliny, nic tylko szczeliny, a zaistniała konieczność, trzeba ciągle namierzać, trzeba namierzać szczeliny.
Chyba, że jesteś literatem, wtedy inaczej, wtedy musi być inaczej (bo jak?).
Literat może akurat pisać (w sensie: przewidywać) opowiadanie, kiedy go widzisz. Z takim lepiej uważać. Idzie ulicami i schodzi, znaczy dłubie, coś tam pisze. Ten to może niezauważony przejść przez osiedle albo usiąść w parku na ulubionej ławce, ty sobie śpisz, a on leży gdzieś pod spodem. Niewiadomo, jak on chodzi, rurami w ścianach, czyha w krzyżówce, w kwietnikach, pośredniczy samochodom w ruchu. Trzeba uważać, wszędzie jest głowa do napisów.
Myślisz sobie: literat to taki fantastyczny przeżytek. A tu literat.
Przeżytki mają się dobrze.
Literaci są jak teatr na płycie CD, literaci są nośnikami średniowiecza, każdy literat ma w środku ogród zoologiczny i średniowiecze.
Literat widzi się pośród mistyków, potrafi wyłuskać mistyka spośród psów przemierzających przestrzenie parku, czoło literata przebija błonę i bez problemu rozpoznaje, które spośród ciast wyrośnie w piecu na mistyka. Nie przeoczy mistyka, literat robi między mistykami, a robi analogicznie do uprawnień urbanistyki w jej żonglowaniu makietami. Literat jest ostry jak dżip.
Michel Maffesoli (pieszczotliwie zwany Fasolą) twierdzi, że dla należytego odczytania tropów rozpoznaje się coś na kształt klimatu epoki, niejako oddając sprawiedliwość potocznemu, „imprezowemu” znaczeniu „klimatu”, socjolog sugeruje, że epoka, w której żyjemy, charakteryzuje się klimatem „estetycznym”. Klimacik określa podmiot.
A jak wygląda literat w takim polu widzenia?
Pewnie mógłby być obleśnym luzakiem na miarę Bukowskiego, brzuchatym interwałem napromieniowanym zbójecką posturą, kosmatą, fosforyzującą wiązką doświadczenia. To musi być niezły gość, zdecydowanie. Ktoś taki, jak smok Reagens, nieznana trzeźwość, jak Pynchon, strateg na miarę fotokomórki, czy Deborda albo Stockhausena.
Może spostrzegawczy olbrzym? Zdystansowany do mediumicznego bezkształtu.
Aleksander Wat zanotował w dzienniku, że powieść przyszłości będzie powieścią-notatką. Coś jest na rzeczy, jak w mordę strzelił: powstaje powieść o walkie-talkie, można się zapisać na kurs pisania powieści za pomocą twittera. Widać przyszłość. Jest, jest już w gaciach.
No tak, ale jak teraz połączyć notatkę Wata z Bukowskim?
To proste: flamastrem.
Albo przyjść na świat jako Wojciech Albiński i być „nie tym, tylko innym” Wojciechem Albińskim.
Elektryzujący fakt (przepisuję z okładki Przekąsek – zakąsek, książki Wojciecha Albińskiego): […] zawiadamiam z radością, że nie jestem tym Wojciechem Albińskim. Nie tym, tylko innym. Kurka wodna, mocna rzecz. A dalej: Mimo to nie odkładajcie książki z powrotem. Poczujcie różnicę.
To „poczujcie różnicę” rozsadza czytelniczą duszę.
Swego czasu prowadziło się rozmowy ciężkie jak zbroja. Dyskutujące spacery. Rozpatrywanie względów postawy. Na wielkich głębokościach jednego z takich spacerów bardzo obiecujący kolega wyjawił wizję pewnego spotkania. Osobistego spotkania z żywym pisarzem. Pisarz siedział w knajpce i zza stolika, ściskając karteluszki, dawał wyraz wielkiego usytuowania: notując coś na serwetce, opowiedział następującą scenkę: siedzi pisarz w knajpce, zapisuje na serwetkach obraz, według którego lokal zostaje rozerwany wybuchem, pisarz skrupulatnie oddaje dane wybuchu, jak eksplozja traktuje barowe wnętrze, całą infrastrukturę, co dzieje się z pobliskimi ciałami, uwzględnił nawet podmuch ogniowy, mocą którego dematerializują się karteluszki z opisem wybuchu.
Pisarzem, którego kolega spotkał był Wojciech Albiński.
Ale którym pisarzem? Który Wojciech Albiński?
Trudno powiedzieć. Trzymam książkę Przekąski – Zakąski Wojciecha Albińskiego, czytam „poczuj różnicę”, nie mogę się oderwać od tego „poczuj różnicę”.
Aby Warburg stwierdził, że taniec masek to odtańczona przyczynowość.
I co teraz?
W opowiadaniu Sekretny zakon Wojciecha Albińskiego można znaleźć sekwencję ulatującej serwetki, ta serwetka powraca, przeszywa opowiadanie, jest to jakiś trop. Ale którym pisarzem jest Wojciech Albiński? Czytamy:
Ta historia [serwetka!]to pocieszenie. Ilekroć przypominam ją sobie w tym skrócie albo nawet szerzej, cieszę się, że to właśnie tak wygląda. Że proste fakty układające się w ciągi potrafią całościami przemawiać nie tylko do mnie, ale i za mną. Że może nawet mnie bronią.
Zresztą ona, ta historia, ma jeszcze jeden atut. Ja jestem pisarzem, mam ambicję i ja już czytałem podobne historie […]
A Aby Warburg stwierdził rzecz następującą:
Jeśli religia oznacza ustanawianie więzi, to objawem wyjścia ze stanu pierwotnego jest uduchowienie tego związku między człowiekiem a istotą obcą, które zmierza ku temu, że człowiek już nie stapia się z symbolem maski, lecz tworzy przyczyny na drodze czystej myśli, ewoluując ku systematycznej i językowo wyrażonej mitologii. Wola nabożnego oddania to uszlachetniona forma maskarady. [tłum. P. Sosnowska]
Czuć różnicę, ale trudno się połapać w jej przebiegach.
Może wróćmy do przyszłości?
Czy w opowiadaniu Ktoś większy niż ja znajdziemy coś z powrotu do przyszłości?
Chyba tak. W każdym razie pojawia się Aleksander Wat. Wat w nieoczywistej konfiguracji.
Opowiadanie daje ciekawe świadectwo. Zachodzi w nim swoiste wyparcie Tadeusza Konwickiego na rzecz Aleksandra Wata. Narrator przeprowadza operację ze swadą godną Bukowskiego z przyszłości, ma miejsce swego rodzaju wyzwolenie głosu (które rzutuje na całą resztę tomu) (zainteresowanych wytrychem „głosu”, uczepionym paranormalnego, literackiego sztyftu, odsyłam do artykułu Mieke Bal Krytyka głosu: otwarta partytura twarzy).
Narrator niekoniecznie jeden, a głos wspólny, głos narratora jest śmiały. Odnosi się do pewnej wspólnoty doświadczeń, z bazą zainstalowaną w dojrzewaniu: konkretne ubrania, miejsca, konkretne lata 90.
Czuć różnicę i pewien komfort: inteligencja owocuje.
Z początku można odnieść wrażenie, że książka zabiera głos nasycony pokoleniowym jabłuszkiem, w szczególności przy pierwszym opowiadaniu, w którego budowie uwypukla się jakże znacząca łamigłówka montażu.
Z takim wrażeniem przychodzi refleksja: czy nie przerobiliśmy już dostatecznie spojrzenia naszych polskich, spóźnionych japiszonów, w końcu Bez końca Kaczanowskiego, czy Zwał Shutego robią z tym majdanem niezły porządek. Ale szczęśliwie czuć różnicę. Perspektywę z automatu uzupełnia podomka, już lecą kapcie, jest komfortowo.
A w opowiadaniu Przękąski – Zakąski zabłysnąć może zagadnienie Księstwa Warszawskiego. Andrzej Żuławski, który zagadnienie to lubi wałkować [a wydawał książki w wydawnictwie Twój Styl, dziwnym bardzo, które wydawało też Wojciecha Albińskiego (którego?)], pokazywał knajpkę (knajpkę!) Przekąski-Zakąski w filmie, w którym coś niecoś zdradził ze swojego upodobania do wałkowania. Oj, lubi wałkować pan Andrzej.
Wiadomo: w knajpce zachodzą procesy, rzecz opisuje opowiadanie, wystarczy przeczytać, a Księstwo Warszawskie to określenie, które odnosi się do środowiska twórczego powojennej stolicy, gdzie niezły konglomerat odchodził, gatunkowe romanse i literaci z filmowcami, plastykami i muzykami mieszali chochlą w jednej twarzy, oniryczni państwo.
A gdzie dzisiaj jest klimacik? W oczku wodnym?
A jak wygląda literat wśród ludzi? Hm, lepiej nie wiedzieć, u Albińskiego jest głos: jak radzi sobie z mową młody mąż. Ale u którego Albińskiego? Trzeba uważać na autonomiczny montaż, uderzy w technologię.
Wojciech Albiński, Przekąski – Zakąski, Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2011.
Recenzje
Z tej samej kategorii: