Przemysław Witkowski: Czym jest dziś faszyzm? Prawica nazywa tak lewicę, socjaliści konserwatystów, incele feministki – czy my aby nie nadużywamy tego terminu?
Roger Griffin: Zdecydowanie. Mówi się „mój szef to straszny faszysta” czy „nie bądź takim faszystą” wobec wszystkich, którzy wykazują jakieś despotyczne czy autorytarne tendencje, nawet w życiu prywatnym. Termin ten zupełnie się zdewaluował. Im więcej określa, tym mniej znaczy. Jak w teście Rorschacha – dla każdego ta plama znaczyła co innego.
Kiedy się zaczęła ta dewaluacja?
Już w latach dwudziestych część marksistów widziała to, co się działo wówczas we Włoszech, jako narodziny nowej formy kapitalizmu – agresywnej, nacjonalistycznej i antypracowniczej. I mówili: faszyzm obejmuje kolejne kraje. Zaczęli określać wszystkie modele antykomunistycznego nacjonalizmu jako faszyzm. I tak Pinochet, Piłsudski, Franco, Salazar, Dollfuss skończyli w jednym worku. Weźmy Piłsuskiego. Kocha mundur i przemówienia, nacjonalizujący były socjalista, antykomunista, no to zupełnie jak Mussolini. Dalej Salazar – nazywa kraj Nowe Państwo, używa tajnej policji, daje przemówienia z balkonu, ma ruch młodzieżowy. No też faszysta. Więc jeśli wziąć tak szerokie kryteria, wszędzie nagle zaczęli pojawiać się „faszyści”.
To może akademia znalazła jakieś rozwiązanie tego pata?
Był w Anglii badacz nazwiskiem Stuart Wolfe. Zorganizował konferencję na Reading University. Zaprosił samych ekspertów od faszyzmu. Wszyscy oni napisali i zaprezentowali artykuły naukowe, z których Wolfe złożył książkę The nature of fascism. No i ostatecznie okazało się, że wszystkie rozdziały są ze sobą sprzeczne. W efekcie we wstępie Wolfe napisał, że może czas przestać używać tego terminu, bo przestał on cokolwiek konkretnego znaczyć.
Czyli nic się nie da zrobić?
Ten termin jest bardzo problematyczny. Dla socjalizmu, anarchizmu czy feminizmu korzeniem nie jest jakiejś jedno, konkretne wydarzenie historyczne. A faszyzm to konkretnie, czasowo osadzony ruch polityczny, którego nazwy zaczęto używać jako nazwy rodzajowej.
To może żadnych faszystów nie ma? Dziś większość oskarżanych o to w sądzie broni się, że faszystami nie są, bo akurat z Mussolinim to oni nie mają nic wspólnego…
W ten sposób zamiast rozdymać, redukujemy sprawę do absurdu. Po 1945 r. włoskie państwo uczyniło faszyzm nielegalnym. No ale nie bardzo było jednocześnie w stanie jakoś to pojęcie zdefiniować. I skończyło się na tym, że jeden z głównych faszystowskich filozofów Julius Evola bronił się w sądzie, że on przecież nie jest faszystą, bo nigdy nie należał do włoskiej Narodowej Partii Faszystowskiej. Niezależnie od tego, że ściśle współpracował z SS i je inspirował, a w kwaterze Hitlera w Wilczym Szańcu witał Mussoliniego uwolnionego przez komandosów Otto Skorzenego z alianckiej niewoli, a także był ideologiem, rasistą i jednym z najpopularniejszych myślicieli tego prądu. Sam też inspirował liczne organizacje neofaszystowskie, takie jak Ordine Nuovo czy terrorystów z Nuclei Armati Rivoluzionari, ale nie dało się go przygwoździć, bo wił się jak węgorz. A dodatkowo sami faszyści zaczęli mutować i nie chcieli jeden do jednego powtarzać kroków Mussoliniego czy Hitlera…
To jak z tego wybrnąć?
Wrócić do korzeni. Kiedy zaproponowano mi na Oxford Brooks poprowadzenie kursu o faszyzmie, pierwszą rzeczą, z której zdałem sobie sprawę był fakt, że chcę uczyć studentów o zjawisku, którego nikt nie jest w stanie precyzyjnie określić. Nie miałem jeszcze nawet doktoratu, ale ożeniłem się z Włoszką i umiałem mówić po włosku i hiszpańsku. Zacząłem więc czytać faszystów. I oni dobrze wiedzieli, czym ów faszyzm jest. Zrozumiałem wtedy, gdzie jest problem. Marksistowscy i liberalni akademicy nigdy nie chcieli naprawdę posłuchać faszystów. To chyba jedyna myśl polityczna, której nie definiowano w oparciu o teksty źródłowe, ale o interpretacje. Chcesz zrozumieć anarchizm – czytasz Bakunina, Kropotkina, marksizm – Marksa, Engelsa i Lenina, feminizm – de Beauvoir czy Friedan, a faszyzm? Nikt ich nie czytał. Bo wychodzono z założenia, że nie ma on ideologii i nie można ufać temu, co mówią o sobie sami faszyści.
I rzeczywiście nie ma?
Jest irracjonalny, nihilistyczny, nie ma ideologii i chodzi w nim tylko o władzę i zniszczenie – taki obraz dominował, kiedy zaczynałem studiować ten temat. Nawet w przedwojniu niby wszyscy wiedzieli, co jest w Mein Kampf, ale nikt jej nie czytał. Zacząłem więc ich dokładnie studiować. I struktura zrobiła się jasna. Oczywiście nie byłem ani jedyny, ani pierwszy. Najciekawszym badaczem, który to zrobił, był George Mosse, niemiecki Żyd, który uciekł przed nazizmem do Anglii, a potem do USA. Mówił płynnie po niemiecku i kilka lat żył w kraju władanym przez Hitlera, pracując jako wykładowca kultury średniowiecznej. Już wtedy analizował, z czym mamy do czynienia, a do lat sześćdziesiątych miał gotową, rozbudowaną teorię o tym, czym jest nazizm.
Na czym ona polegała?
Marksiści nigdy nie chcieli zaakceptować jakiejkolwiek alternatywnej wersji rewolucji. Oczekiwanie tego od nich byłoby jak oczekiwanie od chrześcijan, że uznają innego mesjasza. Chrystus może umrzeć tylko raz. Mosse tymczasem pisał, że naziści wygrali, bo udało im się zrozumieć marzenie normalnych Niemców o rewolucyjnym staniu się „nowymi ludźmi”. Stanley G. Payne, Zeev Sternhell, Emilio Gentile – oni wszyscy rozumieli tę obsesję z palingenezą, mitem nowego państwa, odrodzenia, nowych narodzin. I jeśli złożymy ich wszystkich razem, to będą to święci patroni mojej teorii, że faszyzm jest rewolucją dla odrodzenia narodu. Przecież nawet w Polsce partia neofaszystowska nazywa się wprost Narodowe Odrodzenie Polski.
Można znaleźć ten motyw we wszystkich tego typu ruchach?
Oczywiście. Moim zdaniem nie zrozumiemy faszyzmu, jeśli będziemy zajmować się tylko Włochami i Niemcami. Mniejsze ośrodki powiedzą nam też bardzo dużo: rumuńska Żelazna Gwardia, Brytyjska Unia Faszystów, Falanga Hiszpańska, waloński reksism, nawet irlandzkie niebieskie koszule czy brazylijski integralizm, będący przecież ogromnym ruchem, samorodnym faszyzmem, ze swoimi własnymi rytuałami, świętami, którego lider Plinio Salgado napisał dwadzieścia pięć tomów tekstów, których nikt teraz praktycznie nie czyta – to wszystko bardzo żyzne pola do analizy tego, czym był i jest faszyzm. Weźmy też ustaszy – po chorwacku znaczy to ‘powstaniec’, a cały ruch opierał się wprost na odrodzeniu państwa i narodu.
Ale czy dzisiaj są to kontynuowane koncepcje?
A Tarrant, terrorysta z Christchurch? Swój manifest nazwał Wielkie Zastąpienie, a ta koncepcja przecież nie jest częścią międzywojennego faszyzmu, tylko jego nowoczesnej antykosmopolitycznej i antymultikulturowej reakcji. Jednak symbolem na okładce jego manifestu jest czarne słońce. Niewiele osób wie, skąd ono pochodzi…
z Wewelsburga…
Tak! Z siedziby SS. I on w tym manifeście pisze, że jest ekofaszystą, fanem Mosleya i mimo że przecież dokonuje takiego ataku w stylu dżihadystów, to w swojej głowie pozostaje czystej krwi faszystą. Jest „białym narodowym radykałem”, który walczy o zatrzymanie „ludobójstwa białej rasy”, „wielkiego zastąpienia Eurpejczyków”. A Anders Breivik? Chciał zatrzymać Eurabię, wygrać ponownie bitwę pod Wiedniem – i znów dużo tu fascynacji dawnym faszyzmem. A zamachowiec z El Paso Patrick Crusius? To samo. Jeśli chcemy używać terminu ‘faszyzm’ w odpowiednim akademickim znaczeniu, to jednak musimy zaznaczyć, że jest to rewolucyjna forma ultranacjonalizmu. To wyklucza nam Donalda Trumpa. To nie jest żaden rewolucjonista. Władymir Putin też nie jest żadnym rewolucyjnym nacjonalistą.
On raczej używa faszystów…
Bo to oczywiście użyteczne narzędzie dla pewnego segmentu prawicy. Faszyści i naziści to najbardziej ekstremalna cześć tego spektrum, które zaczyna się od zwykłych ludzi domagających się rozmontowania UE czy zmniejszenia imigracji, a kończy na rekonstruktorach III Rzeszy. Ale 52% Brytyjczyków, które głosowało za Brexitem, nie jest żadnymi faszystami. Może są i populistami, może i mają nostalgię za brytyjską suwerennością i są z pewnością jakąś emanacją nacjonalizmu czy skrajnej prawicy, ale absolutnie nie są faszystami.
Więc co powinniśmy zrobić?
Kluczowi są akademicy, dziennikarze i publicyści. Muszą zacząć edukować ludzi. Potrzebne są debaty publiczne, ale nie wśród fanatyków, używających słów do pałowania się nimi nawzajem. Słowo ‘faszyzm’ zostało zmącone i jest praktycznie zgubione dla publicznego dyskursu. Jednak inteligentni, dobrze poinformowani i wyedukowani nauczyciele, dziennikarze, publicyści i naukowcy mają obowiązek wcisnąć je znów na właściwe miejsce. Musimy przede wszystkim spojrzeć w przeszłość i zbadać nasze własne faszyzmy, ekstremizmy i imperializmy. To ciągle będzie użyteczny termin, jeśli zrobimy sobie taką właśnie analizę spektrum i zmierzymy „temperaturę” prawicy.
Tak rozpoznamy „prawdziwego faszystę”?
Podam świetny przykład z Anglii: English Defence League. Breivik sądził, że może to być początek ruchu, który nazwał Templariuszami. Chciał założyć taką samą organizację w Norwegii. Szukał kontaktu z liderem EDL Tommym Robinsonem. On też jest interesujący. Miałem z nim debatę w radio. Żarliwie antyislamski, uważa Mahometa za pedofila. Popiera Pegidę, antyislamski ruch w Niemczech. Pochodzi z Lutton, gdzie mieszka masa islamistów. Jest do tego żarliwym nacjonalistą, ale nie nazistą. Kiedy Nigel Farage odszedł z UKIP, próbowano uczynić z Robinsona lidera tej partii, co doprowadziłoby oczywiście do przekształcenia tego ugrupowania w skrajnie prawicowych antyislamskich populistów. Chcą Brytanii dla Brytyjczyków i owszem, przypominają nieco afrykanerskich zwolenników apartheidu, ale oni też nie byli nazistami. To raczej ekstremalnie prawicowi liberałowie. Wy też przecież macie Janusza Korwin-Mikkego i Konfederację…
To jest dalej dość problematyczna sprawa. Wiele grup, nawet ewidentnie faszystowskich, lubi mówić o sobie, że owszem, mają dużo wspólnego ze słowackimi ludakami czy rumuńską Żelazną Gwardią, ale nie z Mussolinim czy Hitlerem. I co z takimi zrobić?
Odcinać się to dla aktualnych faszystowskich półintelektualistów bardzo użyteczna taktyka. Bardzo trudno jest dziś pochwalać nazizm. A jeśli chcesz być faszystą i jakoś oddzielić się od Holocaustu, po prostu musisz wybrać sobie bohaterów, którzy akurat nie byli gazującymi Żydów nazistami. Codreanu? Zginął przed wojną, więc jest ok. Hiszpańska Falanga? Oni nie musieli być antysemiccy, bo ten kraj pozbył się Żydów już w XVI wieku, ale gwarantuję, że gdyby ówczesna populacja Żydów w Madrycie czy Barcelonie była duża, to Falanga też byłaby i antysemicka. No ale nie musiała, więc też do koszyczka. Trzeba również pamiętać, że w powojennym nazizmie dawne niemieckie wzory przekształciły się tak, by stać się ideologią białej supremacji. Teraz będą raczej mówić o „przetrwaniu białej rasy”, tej „starożytnej gałęzi ludzkości”, dodatkowo wzmacniając to narodowym czy europejskim imperializmem. Są też dwie grupy, które dla wielu ludzi wymykają się zupełnie związkom z faszyzmem, a stanowią dziś dwa jego główne intelektualne źródła. Jednym jest tzw. konserwatywna rewolucja, którą możemy skojarzyć z Arminem Mohlerem i opowieścią, że żyjemy w interregnum. Nie ma jeszcze rewolucyjnego momentu, ale musimy trwać i podtrzymywać żar faszystowskiej rewolucji, aż do następnego kryzysu. Drugim jest, rzecz jasna, Alain de Benoist i Nouvelle Droite. On powie o sobie, oczywiście, że nie jest żadnym faszystą, że jest pomiędzy prawicą a lewicą, że jest metapolityczny. Jednak jego wypowiedzi są w tym względzie bardzo interesujące. Faszyzm mutuje, aby ominąć niedogodności. Jeśli więc tworzymy bariery dla kopii przedwojennego faszyzmu, on momentalnie mutuje w metapolityczny faszyzm. Wychodzi na to, że dla nowoprawicowców słabością Hitlera nie było gazowanie Żydów, ale to, że chciał zmienić świat przemocą, nie zaś poprzez jego przeramowanie w duchu gramsciańskiej hegemonii kulturowej.
Węgierski dysydent-marksista Gáspár Miklós Tamás powiedział mi kiedyś, że jeśli gdzieś publicznie słyszy odwołanie do Gramsciego, to prawie zawsze czyni je skrajna prawica.
To bardzo zabawne, bo z jednej strony de Benoist zaprzecza, że jest prawicowcem, a z drugiej jego ruch to Nowa Prawica i pisze książkę Vu de droite (Widok z prawej/prawicy). Albo Aleksandr Dugin, to też świetny przykład. Bardzo dużo współczesnego języka ruchów tożsamościowych to wprost dzieło ludzi, których korzenie tkwią we francuskim faszyzmie lat sześćdziesiątych. To wtedy te grupy w sposób zaplanowany, zamierzony uznały, że nie możemy już mówić o biologii i rasie. Że muszą zmienić język. Vive la différence, „etnopluralizm”, „separatyzm rasowy” – już nie stary dobry rasizm, tylko jego nowe odmiany, dla postronnego brzmiące zupełnie niewinnie.
Czyli „klasyczni” faszyści i naziści są już na wymarciu?
Oczywiście, nie. Ciągle mamy grupy faszystowskie i nazistowskie, a także narodowo rewolucyjnych terrorystów: Tarranta, Breivika, McVeigha, Coplanda, NSU w Niemczech, National Action i Sonnenkrieg Division w Anglii, Atomwaffen Division w USA czy całą masę „samotnych wilków”. Jednak nowym poziomem, dużo bardziej złowrogim są działania metapolityczne tożsamościowców – takich jak Generation Identitaire, polski Nikolt, francuska Nouvelle Droite, Armin Mohler, Alain de Benoist, Aleksandr Dugin – którzy recyklingują takie pojęcia jak „różnice kulturowe” czy „hegemonia kulturowa”. To dziś wcieka kropla po kropli do naszego głównego nurtu dyskursu i mamy ludzi czczących swoje tożsamości, swoją mityczną esencję, którzy mówią: my nie jesteśmy faszystami, jesteśmy patriotami. I elementy tego są już w trumpizmie, America First, etc. O wiele niebezpieczniejsze, bo bardziej podstępne, są te właśnie niefaszystowskie formy prawicowego populizmu, które mówią o tożsamości, nie lubią UE, ONZ, państwa, mają mit „zwykłych ludzi”. W okresie brexitu widać było, jak bardzo chłonny jest to ruch, jak podmywa demokrację, nie będąc zarazem ruchem faszystowskim. I mamy to w każdym europejskim kraju, nawet w bardzo bogatych, jak Norwegia, gdzie mamy ludzi z klasy średniej, którzy wierzą w jakieś wielkie zagrożenie dla „norweskości”. Szwajcaria, też niezwykle bogaty kraj, ma swoją volkistowską wersję siebie, co jest dość idiotyczne, bo to jednocześnie wysoko funkcjonująca demokracja, w której nielegalna jest budowa meczetu.
A nie jest teraz tak, że nowy rasizm budowany jest przede wszystkim na obywatelstwie, prawie do pracy, pobytu?
Dokładnie. W Szwajcarii, by zostać Szwajcarem, trzeba mieszkać przez 12 lat, zdać test językowy, mieć pracę i jeszcze nie ma gwarancji, że się nim zostanie. Dlatego to jest takie podstępne. To jest właśnie ta forma nieliberalnej demokracji, która używa języka, form i instytucji tej liberalnej. Do prawa do samostanowienia jednostek i narodów, obywatelstwa, prawa do mieszkania dodają tylko jedno malutkie nowe prawo – prawo do tożsamości. I to jest przerażająco genialne, bo otwiera puszkę Pandory: jak raz zaczniemy mówić o prawie do tożsamości, szybko dojdziemy do sytuacji, w której ktoś niszczy nam nasze prawo do tożsamości, po prostu będąc sobą. Mogę dać Ci paszport, ale ciągle będziesz obrazą dla mojej tożsamości, a potem już raz-dwa idzie za tym legitymizacja form rasowej separacji i demonizacji. A kiedy ten wirus dotrze do struktur politycznych, to mamy populistyczne partie i kraje. Jedno takie państwo rośnie właśnie w Polsce, inne na Węgrzech, kolejne we Włoszech. Putinowska Rosja to też bardzo ciekawy przykład, antyradziecka i antynazistowska, a jednocześnie głęboko nacjonalistyczno-populistyczna. A jeśli w niej żyjesz, to jeszcze antyhomoseksualna, legitymizująca przemoc domową, rasistowska dla nierosyjskich mieszkańców Federacji i antyislamska. W praktyce więc bardzo przypomina tym wszystkim państwo faszystowskie. Tak przecież w zasadzie wyglądałyby takie państwa po śmierci ich charyzmatycznych liderów-dyktatorów, gdyby przetrwały. Po wytępieniu wrogów wewnętrznych dalej broniłyby das Volk. Dlatego putinizm jest dla mnie o wiele bardziej niebezpieczny. Przyjaciel Putina Orbán otoczył Węgry płotem i zamknął Uniwersytet Środkowoeuropejski, przy czym ciągle pobiera fundusze unijne. To nie jest nazizm, to jest dużo groźniejsze niż naziści. Nie ma żadnych szans na państwo nazistowskie w dzisiejszej Europie, ale zupełnie legalnie można mieć nieliberalną demokrację, zainstalowaną na mocy wyborów. Faszyzm jest groźny na swój sposób, ale głównym zagrożeniem jest nieliberalna demokracja. A my ciągle spoglądamy w okres międzywojenny, tymczasem tu są nowe mutacje wirusów, nowe zagrożenia.
I tu dochodzimy do pana konceptu postfaszyzmu…
Nie mojego, tylko Gianfranco Finiego z włoskiego Sojuszu Narodowego. On wprost stwierdzał, że faszyzm był tak długo potrzebny, jak istniało zagrożenie komunizmem i Związek Radziecki. Kiedy ten ostatni upadł, Fini oznajmiał, że on i jego partia mogą już odejść od faszyzmu i powiedzieć: „jesteśmy postfaszystami”. To jest gruby mindfuck. My już nie praktykujemy faszyzmu, nie dlatego, że jest zły czy niesłuszny, tylko dlatego, ze chwilowo to nie jest potrzebne. Niby przedrostek „post” mówi, że jest on już za nami, ale przecież druga część wciąż definiuje, kim jesteśmy. I po tej deklaracji Fini tworzy z faszystowskiego Włoskiego Ruchu Społecznego postfaszystowski Sojusz Narodowy i staje się bardzo ważna postacią we włoskim państwie, wynosi do władzy Il Popolo della Libertà, partię Berlusconiego, by ostatecznie utorować drogę Lidze Salviniego, który w imię włoskiego ludu postuluje blokadę migracji do Włoch i tworzy już nie jakąś formę nawiązania do faszyzmu czy nazizmu, jakiejkolwiek przeszłości, ale właśnie nową, niebezpieczną nieliberalną demokracje. To nie faszyzm jest dziś zagrożeniem, ale zanieczyszczenie demokracji nowymi formami antyliberalnej populistycznej prawicy.
Czyli da się powiedzieć że w sumie i faszyzm i postfaszyzm to rodzaj zrakowaciałego liberalizmu?
Prawicowy tożsamościowy populizm to faszyzm ery czasów antyfaszystowskich. W okresie międzywojennym kryzys demokracji i liberalnej ekonomii wytworzył przestrzeń polityczną na rewolucyjne formy nacjonalizmu. Tej przestrzeni już nie ma, bo wydarzyły się Holocaust i globalizacja. Dziś nowoczesną wersją bycia przeciwko osiowym wartościom oświecenia nie jest już faszyzm. Przynależność do tego ruchu alienuje, jest nasączona przemocą, wychwala nazizm, wszystkie te Dzienniki Turnera to nie jest opcja dla normików. Realnie bardzo mało ludzi jest faszystami. Być antyliberalnym i antydemokratycznym dziś to jednocześnie pochwalać instytucje liberalnej demokracji – wybory, darmową edukację, kapitalizm, wolność przemieszczania się ludzi i towarów, subwencje i telewizory HD, ale to wszystko tylko ograniczone dla „naszych”. Pod koniec wojny w Wietnamie Alain de Benoist napisał niesamowity tekst, w którym bardzo się cieszy, że Wietnamczycy wygrali wojnę z USA. Wietnam dla Wietnamczyków, Francja dla Francuzów, Europa dla Europejczyków – stwierdzał w tym tekście. Mamy tam świat bez kosmopolityzmu, masowych migracji, Zjednoczonych Narodów, NATO i fortecę Europa. I to wszystko już tam jest na długo przed kryzysem migracyjnym, „ludobójstwem białej rasy”, Breivikiem. Idea jest niezwykle prosta. Wychwalasz swój narodowy liberalizm, ale zatrzymujesz go tylko dla swoich. To dokładnie zrobił Orbán. Ten płot wokół Węgier jest tylko namacalnym ucieleśnieniem węgierskiego nieliberalnego myślenia.
Czyli wychodzi na to, że najbardziej wpływowym myślicielem okazuje się dziś Julius Evola? Z jego hierarchicznością, kastowością i integralnym tradycjonalizmem?
Trochę tak. Mamy dziś zabójczą mieszankę: jednocześnie globalizację i ucieczkę od niej, sekularyzację i wzrost fundamentalizmów. Zachodni badacze, widząc tylko jedną stronę modernizującego się świata, zupełnie nie zauważyli, jak jego druga część wraca chyłkiem w głęboką przeszłość, szukając czy to w religii, czy w pismach takich ludzi jak Evola swojej rewolty przeciwko współczesnemu światu. Islamizm, biały nacjonalizm, chiński szowinizm, japoński duch Yamato, Hindutva – to jest ogromny ruch, wielka demonizacja cudzoziemców. Moją jedyną nadzieją jest to, że kryzys ekologiczny stworzy nową podstawę dla ogólnoludzkiej solidarności, bo jeśli nie zaprzestaniemy wielkiej wojny wszystkich ze wszystkimi, jesteśmy skończeni jako gatunek.
A co jeśli kryzys tylko podkręci hierarchiczne podziały oparte dodatkowo na dostępie do dóbr, czystego powietrza i wody?
Ale są też ruchy przeciwne. Istoty ludzkie są zaskakujące. Anglia przeszła błyskawicznie drogę od obłaskawiania Hitlera do bezlitosnej z nim walki. Kiedyś palenie papierosów było normą, a dawno już nią nie jest. Feminizm był marginalnym ruchem, teraz jest oczywistością. Ludzie umieją się błyskawicznie zmieniać. Mam 72 lata i jestem wielkim pesymistą, ale myślę też, że ten świat jest wart próby jego naprawy.
Roger Griffin, Przemysław Witkowski
Roger D. Griffin (1948) profesor historii współczesnej i teorii polityki; uczy na Oxford Brookes University; badacz społeczno-historycznej i ideologicznej dynamiki faszyzmu i różnych form fanatyzmu politycznego i religijnego; Roger Griffin jest założycielem czasopisma „Fascism” i Międzynarodowego Stowarzyszenia Studiów Porównawczych nad Faszyzmem; wydał między innymi The Nature of Fascism (1991), Fascism (1995), International Fascism (1998), A Fascist Century (2008).
Zobacz inne teksty autora: Roger Griffin, Przemysław Witkowski
Dyskusje
Z tej samej kategorii: