Hejt i inne bangery to kolejna propozycja ukazująca się w nowej, redagowanej przez Maję Staśko serii książek poetyckich wydawanych przez Korporację Ha!art. Po tomach Dominiki Dymińskiej, Jasia Kapeli, Katji Gorečan i Ilony Witkowskiej ukazuje się pierwszy w serii właściwy debiut – tom Justyny Kulikowskiej. Wspólnym mianownikiem książek wydawanych w tej serii jest szeroko pojęte zaangażowanie i przyświecające działaniom poetyckim rzekomo subwersywne motto, że „wiersz nie jest cudem”. Trudno się z nim nie zgodzić, bo faktycznie cudem nie jest, ale mógłby być przynajmniej tekstem niosącym ładunek szczerej emocji, twórczego konceptu albo chociaż błyskotliwej intuicji (niepotrzebne skreślić). Tak było w przypadku tomu Jasia Kapeli, który konsekwentnie budował i prowadził błyskotliwie skonstruowany podmiot liryczny. Tak było w przypadku minimalistycznego pomysłu Witkowskiej. Tak też było w przypadku Gorečan, która zgromadziła wiersze, korzystając ze świetnego konceptu odwołującego się do nieznośnych Cierpień młodego Wertera. Poszukiwanie tych cech w tomie Kulikowskiej jest zadaniem niełatwym.
Tom zaczyna się mocnym bitem, punchlinem zapowiadającym porządny liryczny wpierdol, brud, syf i rzeczy, które misie lubią najbardziej:
Będzie o brudzie, typie: serduszko pękające jak balonówka.
Będzie o brudzie, typie: miliony hasztagów, pochwała wojny.
Będzie o brudzie, typie: przede mną opcja bezrobocie,
ostatnie kiepy.
Będzie o brudzie, typie: trzydzieści osiem milionów
kontra obligacje bez serca.
Będzie o brudzie, typie: natchnieni poeci,
metafizyka pod skręta.
Będzie o brudzie, typie: niech nie pierdolą,
że kobiecie nie przystoi.
Będzie o brudzie, typie: jest moja pamięć wody
i twoja pamięć mięśni.
Będzie o brudzie, typie. Nie każ mi przepraszać.
(„Hejt 0.1”)
I jest to początek fajny, porządny, czerpiący intuicyjnie ze złotej dramaturgicznej zasady Hitchcocka, przemielonej już straszliwie, ale wciąż aktualnej – że fajnie jest zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma już tylko rosnąć. U Kulikowskiej jednak generowane napięcie pęcznieje jak wata cukrowa, a sama autorka bezlitośnie rozmienia je na drobne, zasłaniając niezbyt wiarygodną mgiełką rzekomo nowoczesnych zabiegów literackich i podejmowanych tematów. Mamy więc zapowiedź prezentacji stałego zestawu tematycznego młodej poezji organicznie zaangażowanej (tej najbardziej zaangażowanej): prekariat i bezrobocie, patriarchat, ekonomiczne nierówności, przemoc i opresja, cyfrowa rzeczywistość oraz palenie marihuany (XD). Jak zresztą sugeruje tytuł – będzie modnie, będzie fancy.
Weźmy na przykład wszechobecne u Kulikowskiej hasztagi, które zdobią rozmaite słowa, słówka. I choć można z odrobiną dobrej woli przypuszczać, że niosą one, umieszczone w tych konkretnych miejscach, jakieś sensy, można się również bardzo pomylić. W tym przypadku zwolniono bęben maszyny losującej, a maszyna jest chwilowo pusta. Rzućmy wnikliwym oczkiem na fragmenty wiersza „Tryby II” opublikowanego w „Opcjach” jakoś pod koniec 2015 roku:
Język, którym piszę jest martwy. Język, który wkładam
w twoje ucho jest martwy i mechaniczny – jak wkręt
gładko wchodzący w ścianę. Nieświadoma erotyka, bo
[…]
plik, mem, demot, obrazek. Obrazek tonącego dziecka
– oglądam/trawię razem z chipsami na. Na tra/wce/twie
byłoby łatwiej. Język, którym piszę jest martwy, jak:
niema laska, jej tyłek wypięty z pulpitu twojego komputera.
Przyjrzyjmy się teraz fragmentom wiersza „Tryby” opublikowanego w debiutanckim tomie:
Język, którym piszę, jest martwy. Język, który wkładam
w ucho — martwy i mechaniczny jak wkręt
gładko wchodzący w ścianę: #świadoma_erotyka, bo
[…]
#plik_mem_demot_obrazek. Obrazek tonącego dziecka
— oglądam/trawię razem z chipsami na. Na trawce/tratwie
byłoby łatwiej. Język, którym piszę: niema_laska.jpg —
jej tyłek wypięty z pulpitu komputera
.
W porządnym teleturnieju powinno paść jakieś pytanie w stylu „Czy wprowadzenie do powyższego wiersza hasztagów oraz znaków rozszerzeń pliku zmienia w jakikolwiek sposób sensy w utworze?”:
1. No raczej nie
2. Nie sądzę
3. Jakoś tego nie widzę
4. Ciężko orzec.
Ale że to tylko recenzja w „cokolwiek niszowym piśmie literackim”, takie pytanie nie padnie.
Przebiwszy się przez nazbyt efekciarskie próby zyskania sympatii zbuntowanego czytelnika, warto przyjrzeć się temu, co w książce najciekawsze – kreacji podmiotki i bohaterki tomu. Choć tutaj także natkniemy się na nieco już nieświeże mięsko, bo przecież tematy wielkomiejskiego, prekarnego stylu życia zostały mocno wyeksploatowane przez literackie tryby (wystarczy tu wspomnieć zapomnianą i kompletnie nieudaną książkę Daniela Kota Kierunkowy 22 wydaną przez to samo wydawnictwo w roku 2013, Danke Dymińskiej i wiele, wiele innych), to jednak u Kulikowskiej zyskują one pewien fajny posmak związany z przepuszczeniem ich przez upalony, narkotyczny filtr. Bohaterką jest młoda dziewczyna zaczynająca dzień na beforze, a kończąca na afterze, z przerwami na Internet i słabo płatną pracę. To świat, w którym seks jest czynnością mechaniczno-biologiczną:
Jest obrót koła i pęknięcie na osi — logout i zmiana hasła
dostępu. Jest szybki seks i wymiana ciał na nowe. Ciała
istnieją, trzeba je dopasować lub znosić jak frazę, czy jeansy.
[…]
(„Rotacja”)
To świat płytkich, zapętlonych, ujaranych rozmów:
Prowadziliśmy dialog o: chorobie, paradygmacie etycznym,
Nanga Parbat (ostatnio jest modne: zestaw z paradygmatem
etycznym). Prowadziliśmy dialog, zmieniając ustawienia ust
(„Paradygmat etyczny”)
I świat niezbyt atrakcyjnej pracy, kiedy wypłaty starcza na tyle, by kupić sobie pigułę na imprezkę z ludźmi, których na trzeźwo ciężko znieść:
Ta fraza będzie brzydka, tak brzydka jak moja wypłata.
Wiesz, przerzuciłam się na tytoń, bo ekonomiczniej.
Ta fraza będzie bezczelna, tak bezczelna jak dłonie na tyłku.
Wiesz, pierdolnęłam typa w twarz, bo ich tam nie chciałam.
(„Dziękuję”)
Świat znany i nielubiany, znany z piątkowych widokówek o trzeciej nad ranem w obcym mieszkaniu lub na densflorze. Jednak problem rodzi się na styku kontaktu tej rzeczywistości z bohaterką, bo podmiotka często zapowiada swój wkurw („ta fraza będzie brzydka”, „będzie o brudzie typie”), a niestety mało tu obiecanej brzydoty i brudów.
Czasami jednak bywa ładnie, zwłaszcza wtedy, kiedy autorka na chwilę odpuszcza nieznośne update’y wiersza znaczkami (co w dobie, gdy piekarnie na plakatach, reklamując kajzerki za 29 groszy, piszą: #kajzerka #29groszy, jest działaniem karkołomnym) i maluje intrygujące oraz dotkliwe obrazy. Jak w wierszu Pętelka:
Wyobraź sobie fizyczny odpowiednik słowa: rozpacz. Zużytą
i wypłukaną twarz mojej matki (po trzydziestu latach
dostawania wpierdol). Wyobraź sobie fizyczny odpowiednik
słowa: rozpacz. Dłonie ludzi pracujących w fabrykach,
spękane jak skorupa żółwia — wielkiego i starego żółwia,
dźwigającego ten świat.
(„Pętelka”)
Innym tematem, stwarzającym ogromny potencjał, jest temat obecności bohaterki w życiu wirtualnym. Intuicje Kulikowskiej są frapujące, ale niestety zbyt często sprowadzane do irytującego intelektualnego banału: tworzenia metafor z wykorzystaniem słownika komputerowego (login, RAM, mem, demot, plik itd.), co aktualnie jest namiętnie przerabiane przez młodych autorów (np. Radosława Jurczaka) i często pozostaje na poziomie tylko formalnego językowego cheatu, oraz opisów korzystania z Internetu:
Nie dostrzegam zależności, między: częstotliwością
wybuchów wojen a wpisaniem w przeglądarkę haseł
hard porno albo soft porno, chociaż należę do targetu.
(„Ram”)
Trochę chyba mi szkoda, bo autorka zręcznie żongluje słowami i metaforami, próbując zatrzeć granice pomiędzy tzw. światem realnym a wirtualnym, ślizgając się jedynie po powierzchni jakiejś niedopowiedzianej refleksji.
Właśnie to staje się głównym problemem w odbiorze tej książki. Bo choć Kulikowska zdradza niewątpliwy talent pisarski, to biorąc się za wiwisekcję pustki współczesnego stylu bycia, niestety staje się tej pustki ofiarą. Językowe intuicje, momentami intrygujące wyrazowe miksy, ciekawie dotknięte i przełożone na poezję dubstepowe rytmy stają się wręcz bezbronne wobec opisywanej rzeczywistości – pozostają tylko w roli świecidełka, ozdobnika. Może jest trochę tak, że autorka wpada w pułapkę pozornej atrakcyjności imprezowego świata, zapominając o tym, że dostępny jest dla każdego 24/7, na wciągnięcie krechy w najbliższy piątek? A może tak nie jest? A może:
Żeby w pełni opisać obraz:
odrzuć czystość formy i wypłacz, wypłacz: wszystko chuj,
poniesie nas światło*.
[…]
(„Forma”)
Może po prostu wszystko chuj.
Justyna Kulikowska, Hejt i inne bangery, Korporacja Ha!Art, Kraków 2018.
Recenzje
Z tej samej kategorii: