Szturmujemy dźwiękiem ministerstwa, ratusze, sądy, siedziby firm, ambasady, więzienia, kancelarię premiera, pałac prezydencki. Zdzieramy sobie gardła pod sejmem, drzemy ryja na marszach, hałasujemy podczas pikiet i zgromadzeń publicznych. W słusznej sprawie, by upamiętnić, za „wolność waszą i naszą”, w geście solidarności, w obronie praw kobiet, konstytucji, przeciw wojnie, ksenofobicznemu nacjonalizmowi, bucie polityków, wyzyskowi, dewastacji środowiska. Nasz głos odbija się od fasad, ginie w zakamarkach murów, gubi się na dziedzińcach, nie przenika przez dźwiękoszczelne okna gabinetów, rozmywa się w szumie ulicznym. Rzucamy słowa zamiast kamieni. To nie jest pokojowa demonstracja, to teatr symbolicznych działań wojennych. Naszą amunicją jest dźwięk.
Jak głośno musimy krzyczeć, by nas wysłuchali? Jak dużo szumu musimy narobić, żeby wymusić reakcję z ich strony? (Ile to kosztuje? Jak wiele pochłania energii? Czy mamy dostęp do środków produkcji dźwięku?)
Gra jest nierówna. Kiedy robi się naprawdę gorąco, oni przenoszą konflikt na terytorium mediów. W odpowiedzi na nasz krzyk jeden z nich nachyla się do mikrofonu, mówi spokojnym głosem, jego słowa w milczeniu pędzą światłowodami, przeobrażają się w fale elektromagnetyczne, trafiają do milionów odbiorników, po czym z milionów głośników rozbrzmiewają w milionach domów, docierając do dziesiątek, czasem setek milionów uszu. Ich siła rażenia jest niewyobrażalna. Wiosną pracowałem w gospodarstwie. W oborze było zdezelowane radio, które włączaliśmy codziennie przy pracy, rano i wieczorem. Najlepiej odbierało sygnał jednej spośród państwowych stacji; w przerwach między piosenkami sączyła się z niego propaganda, nawet krowy musiały tego słuchać.
Siła dźwięku jest jak siła pieniądza, nagłośnienie jest całkowicie uwikłane w system, dźwięk w epoce elektroakustycznej bardziej niż kiedykolwiek podporządkowany jest biznesowi i władzy. Jeśli chodzi o głośność dźwięku, stoimy na z góry przegranej pozycji – my, zwykli ludzie wychodzący na ulicę protestować, organizatorzy i uczestnicy zgromadzeń publicznych. Stan wyjątkowy, jak ten obowiązujący w trakcie szczytu NATO w Warszawie 8-9 lipca 2016, jest stanem brutalnej przemocy akustycznej w stosunku do obywateli. Huk helikopterów i myśliwców krążących nad miastem bezwzględnie dominuje brzmienie przestrzeni publicznej, wymusza bierność, budzi lęk, szczególnie w umysłach warszawiaków wywołuje najgorsze możliwe skojarzenia. Żadna manifestacja, żaden ruch społeczny nie może konkurować pod względem wolumenu brzmienia z resortami siłowymi.
Dlatego dźwięk zgromadzeń publicznych trzeba odpowiednio zaprojektować. Z tradycyjnego punktu widzenia kluczowe jest nagłośnienie, które pozwoli wszystkim usłyszeć przemówienia i komunikaty organizatora. To, co zostanie powiedziane w trakcie demonstracji „za” lub „przeciw”, jest z reguły przewidywalne i stojący zbyt daleko, żeby zrozumieć przekaz, nie cierpią specjalnie z powodu tego, że nie usłyszą przemawiających – zasadniczym problemem jest frustracja wynikająca z wykluczenia części osób z grona słuchających, symboliczny podział terytorium zgromadzenia na uprzywilejowaną strefę nagłośnienia oraz strefę ciszy. Scentralizowane systemy nagłośnieniowe są, jak wiadomo, drogie, energochłonne, zawodne, niemobilne i, w nagłej potrzebie, trudne do zaimprowizowania.
Tak więc projektowanie akustyczne zgromadzenia publicznego nie może się ograniczać do próby uzyskania jak największego poziomu głośności. W naszym interesie jest aktywne poszukiwanie alternatywnych metod udźwiękowienia demonstracji. Nie dajmy się uciszyć, wygłośmy przemówienia, wykrzyczmy z całych sił nasze postulaty, ale wykorzystajmy również dźwięk do kreowania wspólnoty, budowania więzi z miastem i jego mieszkańcami oraz między samymi uczestnikami demonstracji. Najsilniej zakorzenione w kulturze kolektywne praktyki dźwiękowe opierają się na współpracy i współodpowiedzialności członków grupy za finalny efekt przedsięwzięcia. Muzycy grający w orkiestrze (symfonicznej czy w grupie samby) przynoszą ze sobą instrumenty. Chórzyści wspólnie rozgrzewają się i uzgadniają repertuar. Tyczy się to również przeniesienia części kosztów, materialnych i niematerialnych, na członków grupy. Podobne praktyki dźwiękowe bywają wykorzystywane w ramach zgromadzeń publicznych i niejednokrotnie decydują o ich (także medialnym) powodzeniu. Problemy związane ze scentralizowanym nagłośnieniem można próbować rozwiązać, proponując uczestnikom, by we własnym zakresie wyposażyli się w przenośne odbiorniki i transmitując dźwięk ze sceny za pośrednictwem sygnału radiowego (system taki od dziesięcioleci funkcjonuje na pielgrzymkach). Można też wykorzystać w tym celu nowe technologie i zamiast fal radiowych transmitować dźwięk w internecie lub przez wifi, a przenośne głośniki należące do uczestników zgromadzenia podłączyć do ich prywatnych telefonów. W określonych sytuacjach można też zastosować technikę human microphone, w której przemówienia transmitowane są nie za pośrednictwem urządzeń, a przez łańcuch wołających osób, odpowiednio wyćwiczonych i umiejętnie rozstawionych w tłumie.
Nie chodzi o to, żeby zgromadzenie przerodziło się w happening, chodzi o budowanie wzajemnej więzi. Kolektywnie produkowane, zdecentralizowane brzmienie zachęca do wzięcia udziału w manifestacji, działa wkluczająco. Mocą tak zaprojektowanej demonstracji jest demokratycznie i solidarnie zbudowana warstwa dźwiękowa, która decyduje o akustycznej tożsamości protestu, stanowiąc przy tym wyraz osobowości i zaangażowania jego uczestników.
Wyobraźmy sobie zgromadzenie publiczne, w trakcie którego w tłumie rozprowadzonych zostaje kilkadziesiąt gwizdków, z których każdy nastrojony jest na jedną z pięciu wysokości dźwięku, składających się na odpowiednio skomponowany akord. Do każdego z nich dołączona jest prosta instrukcja na wzór muzycznych partytur tekstowych, w której mówi się między innymi o konieczności niezagłuszania gwizdem innych akustycznych składników demonstracji (jak przemówienia czy okrzyki). Granie w tak zbudowanej „orkiestrze” nie wymaga specjalistycznego treningu, nie dyskryminuje się więc nieprofesjonalistów. Każda osoba dysponuje swoją wysokością dźwięku, porusza się swobodnie w przestrzeni, może indywidualnie kształtować rytm, decyduje, kiedy zamilknąć, a kiedy wejść w dialog z pozostałymi głosami. Nie ma dyrygenta. Kluczowe jest natomiast nastrojenie gwizdków tak, by grając razem, uzupełniały się wzajemnie, kształtując harmonijne współbrzmienie, oraz by każda spośród pięciu wysokości dźwięku tworzyła z pozostałymi ciekawy interwał. Jak w przypadku publicznego zgromadzenia, którego uczestnicy różnią się, reprezentują odmienne grupy, ale łączy ich wspólny cel polityczny.
Podobne zabiegi pomagają zdefiniować i symbolicznie zasiedlić terytorium zgromadzenia, są nakierowane do wewnątrz, spajają wspólnotę, literalnie nadając jej ton. Polityczna siła dźwięku nie polega na jego fizycznym natężeniu, ale na mocy przypisywanych mu kulturowych znaczeń. Ta sama reguła występuje w muzyce. Musimy to zrozumieć i, jak muzycy, nauczyć się umiejętnie posługiwać całą paletą dostępnych nam brzmień, by skuteczniej upominać się o nasze prawa. Kompozytorzy, badacze i artyści dźwiękowi głównego nurtu nazbyt często zamykają się w odseparowanych od świata bańkach galerii, uniwersytetów, klubów i sal koncertowych. Ich sztuka nie wychodzi na ulicę. Organizując i biorąc udział w demonstracjach, trzeba przechwycić ich koncepcje, narzędzia oraz praktyki i przenieść je na grunt protestu.
Krzysztof Marciniak, Przechwyćmy dźwięk, [w:] WarsoundǀWarszawa, red. K. Marciniak, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa 2016, CC BY-ND.
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: