Byłem trubadurem w podmiejskiej dyskotece

0.

Na festiwalu Manifestacje Poetyckie w 2012 roku do autora Clubbingu przylgnęła ksywka „Breivik”. I było to śmieszne. Jeszcze śmieszniejszy jest jednak fakt, że wspomniana książka naprawdę zawzięcie strzela do kilku utrwalonych schematów estetycznych. Innymi słowy – jest to książka dobra.

W temacie poezji można bowiem wiele udawać, niekiedy nawet bardzo przekonująco, lecz koniec końców interesujące pozostają tylko te projekty, które się jawią jako niemożliwe. Dziś do ich listy można śmiało dodać ofertę Kamila Brewińskiego. Dlatego też, czytając tę książkę, skupię się na miejscach, które prowokują, gdyż są nie takie, jak być „powinny”, nie takie, jak „się pisze”, a w zamian wprowadzają bałagan, będący zasadniczym rytmem tej poezji, dominującym nawet nad ulubionym przez autora trzynastozgłoskowcem. Ktokolwiek życzyłby sobie tradycyjnego opisu, o czym traktuje książka, z czym ją się je i czym popija, niech się uprzejmie skieruje gdzie indziej.

1.

Pierwsza pośród wspomnianych niemożliwości czai się w języku i szczęśliwie nie ma ona nic wspólnego z kolejnym importem zawsze kalekich języków teoretycznych. Prowokacja zaczyna się wprawdzie na poziomie estetyki, lecz dziwnie szybko przestaje go dotyczyć. Brewiński pisze bowiem wiersze o lustrach i różach, wiersze nierymowane wprawdzie, lecz do bólu rytmiczne, zawierające w dodatku frazy takie, jak „długi dystych świateł” czy nawet „wypił z jej brzucha otwarte morze łez”. Chodzi pokrótce o budowanie sensownej poezji z fraz znalezionych na śmietniku stylizacji, z zużytych rekwizytów lirycznych, z byle czego – a ciągle z założeniem, że właśnie o poezję, nie o pastisz chodzi. Wygląda to jak kamp, który nie trzyma się własnych założeń, który ucieka przed każdą z możliwych swoich definicji, odmawia rozmów na temat niejasnych granic między kulturą, stylizacją a kiczem.

Podstawowym problemem w rozumieniu kampu jest bowiem świadomość. Wedle jednej szkoły stanowi ona wytyczną powyższej kategorii, a wszelkie nawiązania do tego, co tradycyjnie uważane za kulturowo niższe, muszą zostać wzięte w ironiczny nawias. To kamp ludzi, którzy chodzą na pokazy filmów Eda Wooda. Druga szkoła głosi, że kamp i świadomość kiczu nawzajem się wykluczają, a wówczas do krainy kampu ma wstęp Ed Wood, zaś jego nadświadomi widzowie już nie. Brewiński, jak się zdaje, niespodziewanie znalazł trzecią drogę: otóż pisze on tak, jak gdyby powyższy podział nie miał najmniejszego znaczenia. Faktura tych wierszy, sposób łączenia słów już w pierwszej lekturze zapewnia, że są zrobione dobrze („nie da się ukryć że to wysoka sztuka/ łącząca choreografię kostium muzykę”). Ten fakt zdaje się wykluczać nieświadomość artystycznej intencji. Z drugiej jednakże strony sygnałów ironii zwróconej w stronę tekstu jest wyjątkowo mało.

Oczywiście, jeżeli tak się zdefiniowało sytuację wyjściową, to grzech z niej nie skorzystać i nie napisać paru strof po staroświecku lirycznych, mimo że w sumie nie o to przecież chodzi.

oddal palec od wody w której płynie róża
lub okno uchyl zanim zapomnisz o dłoniach
nie patrz w rozgrzane oko gdzie zakwitła róża
zanim zgęstniała w popiół lżejszy od powietrza

oddal oko od wody w której płynie róża
lub okno uchyl zanim zapomnisz o rzęsach
pamiętaj nim zaśpiewasz – to bezwonna róża
pod sufit twoje ciało wypiętrzy jak ziemia

O co zaś chodzi? Mam wrażenie, że poezja Brewińskiego stanowi swoistą weryfikację, czy nawet ostrzej: dowód na nieprzydatność kulturowego filtra, który miałby odcedzać wodę, lustra i róże. Clubbing tworzy przestrzeń poza klasyką i kampem, co autor komentuje w następujący sposób:

w kałuży swojego cienia i z różą w ustach
budzę się tam gdzie kres swój ma ponowoczesność

Na gruncie estetyki przeprowadzony zostaje atak na estetyczne kryteria. Zarazem do żadnych innych w swojej krótkiej rozprawie Brewiński się nie odwołuje, co książce jego nadaje posmak osobliwego doprawdy nihilizmu. Zobaczmy na przykład, jak kluczowe słowo „nic” bezczelnie puentuje wiersz „Karaoke” (zacytowany poniżej w całości):

od kiedy się powtarzasz powtarzając innych
tych już przetłumaczonych na obce języki
tych nieprzetłumaczalnych najbardziej poczytnych
tych tłumaczących siebie poprzez rekwizyty
koncepty trawestacje tropy logarytmy
i tych którzy próbują tłumaczyć się z ciszy
w grajdołach pomnażając bananowe rymy
bo chcieliby pojechać do lasu na grzyby
mimo że las się zwinął zostawił kikuty
lecz lepsze nic niż nic lecz lepsze nic niż nic

2.

Niemożliwością drugą jest określenie statusu wszystkich wspomnianych róż i luster. Dowcip Brewińskiego polega bowiem także i na tym, że równie dobrze można przypisać je do skompromitowanej poezji, co do wystroju „dyskoteki dla mimów w weneckich piwnicach”. Jakie możliwości komunikacyjne miałby mim w świetle stroboskopów? Do czego może odsyłać Wenecja? Czy do jednego z okrzyków Marinettiego („Kiedy mówimy: śmierć światłu księżyca, myślimy o tobie, ty stara, ociekająca romantyzmem Wenecjo”)? Dlaczego Brewiński uparł się, by w jednej frazie łączyć konwencję, znaki niezrozumienia, luz i underground?

Nie odpowiada się na to pytanie szczególnie łatwo. Pewnego tropu dostarcza jeden z wierszy pod tytułem przywodzącym na myśl gatunek literacki poezji dawnej:

Serenada

się ciszej śpiewało i ciała nie dawało
nad strumień chodziło i nieco się nudziło
nad brzegiem siadało na luzie wymyślało
na oścież otworzone dryfujące drzwi

Chodziłoby zatem o drzwi percepcji otwierane środkami czysto językowymi („wydzwania se Kamil że lubi lirę pieścić/ pierdolnięty agent który nie jara z lufki”)? Bardzo być może.

3.

Niemożliwością trzecią, o jakiej wypada wspomnieć, jest wpasowanie Clubbingu w nurt poezji cybernetycznej na sposób inny niż przez obecność w serii wydawniczej Hubu Wydawniczego Rozdzielczość Chleba. Pojawiają się w tym względzie dwa sygnały. Pierwszy – to tytuły wierszy w rodzaju MVX 030004, gdzie za pierwszym razem autor usłużnie podpowiada, iż chodzi o kod pozwalający pobrać dzwonek na telefon. Drugi sygnał, zaszyty w ostatnim wierszu, opowiada natomiast ciekawą historię o obecności i dystansie. Otóż utwór „Bliżej nieznanej” rozpoczyna się fragmentem arkusza stylów CSS. Fragment ujęty został jednak w znaczniki komentarza <!– —>, z czego wynika, że nie zostałby w żaden sposób uwzględniony przez przeglądarkę.

Sygnałów odrębności jest o wiele więcej. Tomik Brewińskiego stanowi na przykład absolutne przeciwieństwo glitchu. Nawet dyskotekowa ekstaza układa się u niego w wycyzelowane wersy („lotna głębia kolorów w rozkręconej kuli”), nawet wiesz pod tytułem „Karaluchy” sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z późnym wnukiem Iwaszkiewicza wchodzącym w życie jako król dyskotekowego podrywu:

do łez najeść się sobą by zebrać się w sobie
żeby jeść już od wewnątrz to co z nas zostało

tropić każdą myśl zjadać i prosić o więcej
ponieważ się należy ponieważ za darmo

I żeby nie było wątpliwości: wydawnictwu chwali się publikację czegoś, co niezbyt dobrze przystaje do jego linii. Brewińskiemu natomiast należą się brawa za wejście na kolejny poziom subwersji, tym razem wobec stylistyki jeszcze „obcej” i słabo w naszej poezji zadomowionej.

Paweł Kozioł

Poeta, krytyk literacki, badacz literatury i kultury dawnej. Laureat nagrody im. W. Hulewicza (2003). Wydał cztery tomiki wierszy, książkę krytyczną o poezji najnowszej (Przerwane procesy, Lampai Iskra Boża, Warszawa 2011; w czasie jej pisania korzystał ze stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego) oraz zbiór esejów o średniowiecznych kronikach Historia i porządek (Towarzystwo Naukowe w Przemyślu, 2010). Współpracownik miesięcznika Lampa, w którym od trzech lat publikuje comiesięczne przeglądy tomików poetyckich. Redaktor – wraz z Marią Cyranowicz – książki Gada !zabić? pa]n[tologia neolingwizmu. Artykuły krytycznoliterackie drukował m.in. w Twórczości, Dekadzie Literackiej, Odrze oraz Przemyskim Przeglądzie Kulturalnym. W 2008 roku obronił doktorat w Zakładzie Literatury Staropolskiej na Wydziale Polonistyki UW, gdzie wykładał historię literaturyoraz tradycje antyczne i biblijne. Obecnie pracuje w Fundacji Nowoczesna Polska, redagując teksty udostępniane na wolnej licencji na portalu www.wolnelektury.pl.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |