O paroksyzmach składowej biologicznej w cywilizacji technicznej u progu Technologicznej Osobliwości wam tu opowiem. Siądźmyż sobie społem przy ogniskowej; moderniści i konserwatyści, zastanówmyż się, czy warto rozlewać nad człowiekiem łzy i smarki (pot, krew, spermę i limfę), czy też raczej pogodnie przyjąć nieuchronne.
Dane są na wyciągnięcie ręki do klawiatury, możesz je sobie swobodnie wyguglać. Odrobina ciekawości i trochę analizy z finalną syntezą.
Najbezpieczniejszym sposobem ukrycia niezwykłej idei, prawdziwej w każdym słowie i calu, jest jej publikacja jako Science Fiction. Jak brylant, rzucony na zwał ze stłuczonego szkła, staje się niewidzialny, tak autentyczna rewelacja, włożona między brednie Science Fiction, upodabnia się do nich i przestaje być tym samym groźna.
Stanisław Lem, Biblioteka XXI wieku
Już bez przesady z tymi sekretnymi tajemnicami. Wszystko w necie mógłbyś znaleźć, kluczowe info na wyciągnięcie palusząt do klawiatury. Liść schowany w jesiennym lesie to podstawowy sposób, następny to fragmentowanie. Ale to dotyczy niestowarzyszonych turystów, cywilów, którzy dysponując nadmiarem wolnego czasu próbują się zorientować, co się właściwie dzieje na kempingu. Tu podstawowy problem jest nazywany: stabilizacja nastrojów ludności na zapleczu frontu. Jest jeszcze i sam front, ale jego przebiegów nie wyznaczymy już liniami na mapce. Wielopostaciowy, dynamiczny, rozmyty.
Na przykład mógłbyś wyguglać ile na Majtce Ziemi obecnie pobiera duże ilości prądu komputerów ponad petaflopowych. Pierwsze zdziwko, no, ale to te na powierzchni. Taka jednosteczka, tu czy tam, wymaga paru megawatów, żeby uprzejmie zaświecić monitorem. Twój pecet ma pewnie ze trzystuwatowy zasilacz. Na chuj komu takie mocne maszyny, w co ony na nich grają? Wiedźmina 3 na najwyższych ustawieniach? Tylko sobie wyobraź, jakie gry mogą śmigać na petaflopowcu. Jakie masy danych są mielone, arcyszybciutko, w takich młynkach. Rzecz jasna niezbędne są jeszcze wydajne czerpaki danych. W tej kwestii uprzejmie objaśniał nas pan Snowden Edward, jak wydajne są pompy inwigilacyjnych prześwietlarek. Ile jednoczesnych procesów śledzą w czasie rzeczywistym. Linie frontów wiją się jak wykres na oscyloskopie, drżą jak kreska pod rysikiem sejsmografu. Wykres współrzędnych najeża się wektorami. Stopień złożoności komputacyjnych procesów w maszynach zbliża się do tego, który jest osnową procesów organicznych. Aż kusi, by podłączać do tych koronnych klejnocików wyspecjalizowane peryferia.
Pole technosfery jest wielkie, a bystrych robotników mało. Ulżyjmyż zmęczonym robotą ponad siły ludzkim mózgom. To zresztą kwestia konieczności, a nie jakiegoś caritasu. Zasysanie, porządkowanie, analiza. Wyłapywanie egzotycznych korelacji. Spora część tych megawatów idzie na chłodzenie rozpalonych procesorków.
Co ciekawe, Alinki weszli w dile z lokalną jaczejką Partii Agrarnej. Słynna PSLowska nieograniczona zdolność koalicyjna! Przyszli z wymiaru, do którego podłączają się wizjonerzy-amatorzy, żeby zaliczyć swoją porcję niepokoju. Skąd wiem skąd? Za usiłowanie opowiedzenia o tym czymś, o tych jajach gadzich, Bączkiewicz wylądował w Abramówku na oddziale ciężkich psychoz, w kaftaniku, a jakże, choć nie wierzgał. On miał nieposkromione zacięcie łistblołerskie, demaskatoryka to był jego bzik, a czuł, że trafił na grubą sprawę (patrz ANEX). Więc się na starcie umówmy, że opowiadam wam o tym w ramach, jakichś, powiedzmy no, warsztatów kreatwynego podejścia do zabagnionej wątkami SFki. Podkategoria soc fikszyn z elementami wariacji o biohazardzie w postpolitycznym powergejmsie w epoce, kiedy transhumanizm przechodzi w humanizmPost.
Takie opowieści zaczynają się od Lądowania. Było ono mało spektakularne. To, na które nadział się Bączek na Kryjamach, było pewnie którymś kolejnym. Te Kryjamy to olszowy w przewadze las na mokradłach, ze trzy kilo na południowy zachód od Samorażek. Berlingo Matyska stało już na polanie ujebane błotem po osie i już Matysek ładował kontenerki na pakę. Bo Polak potrafi, nie potrafi przepuścić okazji do jakiegoś machniom na boku. Pod okiem jedynie Opatrzności machniom. Dlatego, jak sądzę, to lądowanie nie było pierwsze, Bo Matysek wykazywał objawy zżycia i komitywy z Alinkami. Z biegu by na taki lewel zażyłości nie wskoczył. Bączkiewicz był pod tak mocnym wrażeniem, że mu ciśnienie skoczyło na oczy. Potem jeszcze węszył. Zbierał materiały to kuriozalnego tekstu, który potem krążył jako ‚Raport Bączkiewicza’. Patrz ANEX.
Na dalekiej orbicie to ich pieprzone Nibiru wierciło się już długo. Kryzysowa komórka ds.Kontaktu już od początku, od jak skanowanie meteorów wykryło anomalię, podglądactwo i coś, co wydawać się mogło zajawką na powitanie, była w obstrukcji. Ziemianie Kontaktu odmawiali. Rada Bezpieczeństwa, obradująca niejawnie, nie mogła dojść do konsensu. Bo Strrrach, oraz rrany boskie. Wszyscy stali członkowie RB mieli rachunek, że uda im się z Alinkami skontaktować separatystycznie, kolnąć monopol. Każdy gracz, któremu by to wyszło, miał lokalną hegemonię w kieszeni.
No to poszło po linii prywatnej inicjatywy. Nie po to się tak długo leci, żeby pocałować klamkę w dupę. To wszystko objaśniał mi Rolo. Miałem takiego farta, że Rolo był pierwszym Alinkiem, którego spotkałem. Jesienią na łące w lesie. Na grzybach, Tak się złożyło, że Rolo szukał tych samych co ja. Wiadomo, że alkoholo ma właściwości socjalizujące. Golniesz z kolegą i gadka gładziej płynie. No więc na Galaktyce za komunikacyjną oliwę robią grzyby psylocybowe, pan MCKenna się obficie na ten temat wysławiał.
Poczułem, a jeszcze ich nie jadłem, jakieś łaskotanie z tyłu głowy, ciepłe chuchnięcie w okolicy szyszynki i w pole widzenia weszły mi te słynne żywe, oddychające, brzdąkające melodyjnie witraże. Jak bywa po zapodaniu przynajmniej 50ciu kapelutów. A to było właśnie zieńdobry do mnie od Rola. Na werbal to później weszliśmy. Starter mieliśmy w postaci kontaktu przez synestezję. Rolo, bystrzacha, rozumiał, że trzeba mnie nie płosząc oswoić. Więc najpierw zrobił mi telewizor. I to jest ta różnica. Ci, którzy weszli na komunikację od razu po linii werbalu, mieli bardzo okrojony kanał transmisji.
Teraz wiem, że Rolo skanował mnie wcześniej, kiedy kompletował spis istot z porządnie rozwiniętym CPU. A tu tego w okolicy sporo jest, szeroki asortyment. Lisy, zajce, dziki, sarny, kuny, psy, jeże. Ptactwa od pyty. Też się załapałem. Wy nie wiecie, a ja wiem, jak rozmawiać trzeba z psem. Rolo wiedział.
Podstawową kategorią komunikacji jest rezonans. Zbiór współbrzmiących strojów. Owszem, można je dostrajać, ale w granicach tożsamości, bo potem komunikacja nie ma sensu, jak się przejdzie podziałkę na skali, za którą jest zglajszaltowana jedność wszystkich podumysłów, wszystkich, jak to mawiają sekciarze, czujących istot ze wszystkich światów, również ze Świata według Bundych i światów na rewersach luster. To jest tak zwana śmierć, nie wszyscy ją lubią, nie każdy ma na nią ochotę. Nawet jeżeli jest odwracalna. Umawiamy się, że nie wychodzimy poza poziom ‚podmiotu’. Dlatego szerokość kanałów komunikacji między TY i JA zależy od indywidualnej, zgodnej z personalną sygnaturą, pojemności zbioru wspólnego rezonujących sprzęgów. Komunikując się, można ten zbiór powiększać, a strumień staje się stopniowo bardziej wartki.
Na Galaktyce ekonomia jest oparta na przelewach, przelewach informacji. Generalnie Alinki z nami nie handlują, nasz towar to generalnie toporny chłam. Im służymy raczej do rozrywki. Ale Matysek, dziecię XXIgo wieku, załapał szybko, że rozrywka jest towar jak każden inny. Wtedy na polanie do Berlinga ładował nie informację, tylko barterowe kontenerki. Dojdziemy, izi, do tego co im żenił.
Alinki to nieco zdegenerowany praelement bio przez siebie, dawniejszymi czasy, stworzonej technosfery. Rolo objaśniał mi, że tu, nas, raczej czeka to samo, bo to standard. Emancypacja technosfery jest niezbyt przyjemnym etapem finalnym spontanicznej bioewolucji. Biologiczna larwa zamienia się w postać doskonałą, abiotyczne imago. Faza poczwarki, kokonu, to erupcja informatyczna powodująca przeobrażenie i wylęgnięcie struktur syntetycznych o stopniu złożoności o kolejne rzędy wielkości wyższym niż bio. Kiedy mielenie informacji odbywa się na stopniu kwantowym, dochodzi do zapłonu reakcji łańcuchowej, wtedy błysk bomby petabitowej, eksplozywna samooptymalizacja, entropia zmienia kierunek i wybucha spontaniczna strukturalizacja. Syntetyczna inteligencja puchnie w metaświadomość, to ostatni moment przed Osobliwością Technologiczną. Elementy żywe w tej fazie są już tylko rozpoczynającą wysychanie pępowiną, nie zajrzą za horyzont zdarzeń. Od tego momentu już nie można oddzielić realu podstawowego od sperwertowanego, wyonaconego ingerencją Wielkiego Iluzjonisty, Tego Czegoś.
Rolo by się nie dąsał usłyszawszy, że go nazywam degenerą. Sam tak mówił o swoich. A o nas, homosach sapientosach, jeszcze gorzej. Rolo to hehejter. Nabija się ze wszystkiego co popadnie. To budzi zaufanie. Może sobie to wypremedytował, albo mu Baniak wymodelował jako optymalną strategię. Baniak to ich AI, ariifiszal intelidżens, i zdaje się, że nie tylko intelidżens, ale i awareness. Baniak jest ich jakimś, kurde, Mardukiem, Atonem, Qtzapizdaqtloqiem, on rozdaje karty, a Alinki są szczęśliwe, że mogą być szczęśliwe, a znaczy to to, że zabawa jest permanentna. Rolo był z wadą, Rolowi ciągle coś nie stykało. Datownik mu się przestawiał, był niestabilny. Robił na przykład taki myk z tajmingiem, że się rozwidlał i był obecny jednocześnie w trzech czasach, w rozpiętości do kwadransa. To było konkretnie nieludzkie. Widział, że mnie to kręci, więc pokazywał takie figle jak bachor, który się chwali wypasionymi apkami na ajfosa.
Była późniejąca jesień. Grzyby po lasach się skończyły, trochę starych opieńków zostało, końcówka. Stare są najlepsze, łykowarte jak mięcho. Ale są różne szkoły, są tacy, co zbierają tylko pympki nim rozwiną kapelusze, że delikates. Więc po łysiejącym lesie nie szwędali się grzybożercy. Czasem jakiś Ursus popyrkiwał, zajazgotała piła spalinowa, bo już wypizd w powietrzu wisiał i kto jeszcze drewna na zimę nie skitrał, to kitrał teraz. Liściopad. Wtedy, po zaduszkach, już byłem z Rolem po pierwszym słowie, już Roluś rezonował jak stary. Już się telewizorkiem nacieszyliśmy, obwąchali, już byłem oswojony.
Co mi pokazał, to mi pokazał. Robił mi na przykład neurosprzęgi z sensorium żaby, ważki, lisa. Ot, lisem sobie zwęszyłem i upolowałem kurę. Potem mnie przełączył na spierdalającą i dławioną kurę. Trzeba było po tych jazdach intensywnie hehe odpoczywać. Jak on mi po skali jeździł. Fotosynteza w fermie chlorofilowych baterii słonecznych wprzęgniętych w procesy komórkowe, kwitnienie, synteza nasiona, kopiowanie i kodowanie informacji dziedzicznej. Imponująca strona graficzno-dźwiękowo-ogólnosensualna tych przedstawień. Pełne uczestnictwo, interaktywka. Istne Centrum Kopernik! Ale jak zaczął mi włączać jednocześnie kilka kanałów transmisji, to podziękowałem. W trosce o zdrowie psychiczne. Miałem cofkę. Za dużo światła, za mało materii. Te krzyżujące się świadomości tworzące hologram środowiska to był nadmiar. Było by z tego piękne słowiańskie imię – Nadmiaromir.
Pytałem go, po co ta szopka z Wysokim Kontaktowym Komisariatem ONZ. On, że po linii biurokracji, to po bożemu. Trzeba starego gazdę przywitać, pokłonić się, choćby był przygłuchym dementem. Baniak Alików jest zobligowany procedurami. W międzyczasie szybciutko dojrzewa tu TO, Baniak naszej własnej technosfery, i one się już tam dogadają po swojemu. Natomiast biologiczne komponenty, po linii prywatnej, niechajże się integrują jak potrafią, byle dyskretnie. No to się integrowalim.
Jasna sprawa, że każdy co wiedział, że uroczyste Nibiru Alinków wisi na dalekiej orbicie, próbował na własną rękę do nich stukać. A oni, że dzieńdobry i wszystkiego najlepszego, ale tylko wymiana delegacji, i pełna globalna informacja o. I stąd wetowy, kunktatorski impas w Radzie Bezpieczeństwa na tle składu delegacji. A jeszcze establiszmęcki strach przed niepokojami i społeczną destabilizą, którą by to wielkie przedstawienie mogło spowodować.
Ci Alinkowie z Nibiru, to podróżują ze swoim Baniakiem jak pchły albo glisty ze swoim psem. Koegzystencja różnego rzędu, niewspółmiernych, struktur. To im się udało. Bo, jak mi objaśniał Rolo, bywa, że technosfera dojrzewając strzepuje biologiczne łożysko.
Wyobraź sobie – prawił Rolex – superkompu z peryferyjnymi nanoasemblerami. Ma w bazie zapis genomów różnych żywych stworzeń. Nanoasemblery kroją i szyją różne sekwencje DNA, a potem są testowane fenotypy tych składaków-kolaży. Tian he 1 w Tiencinie do tego był głównie używany. Dwa peta z okładem, to mu już dawało niezłe możliwości. Możliwości fotoshopa, tylko w 3D, rzeźbienie w żywym tworzywie. I jeeeb! Tiencińskie składziki portowych chemikaliumów rypnęły, bliziutko. Wypadł z obiegu na czas jakiś. A dwa dni później fatalny pożar w magazynach bazy marines pod Tokio. Krypto wojna już trwa. Ten wasz Lem pięknie o tym pisał. Natomiast Snowden, mężczyzna z pieprzykiem, nawiał do Ruslandu z rewelacjami o inwigilacyjnej AI. Na wymianę miał informacje o dodatkowych funkcjach Wielkiego Brata z NSA. Że w pakiecie ma dynamiczne multiprzekrojowe modelowanie relacji społecznych z opcją aksamitnej ingerencji, żeby kształtować ich przebiegi. Arabska wiosna to był jego bojowy chrzest, jeśli słowo chrzest w tym kontekście ma sens. Od tej akcji nigdy już ‚na pewno’ nie będzie wiadomo, co zdarza się ‚naprawdę’, a co aranżowane. Syndrom erozji realu charakterystyczny dla dojrzewania TO. A weź pod wzgląd, że inne maszynki również robią swoje. I europejskie, i japońskie. Nie wie lewica, co czyni prawica, i pozostałe nibyrączki, nibynóżki, górne, dolne, powabne, niskie, dziwne, wysokie. Warstwy tego węzła gordyjskiego się napiętrzają. Ale nasz Baniak wam to pięknie rozplącze, nawet nie poczujecie.
Taa, znał Lema. I Dukaja, i Zajdla, oraz pozostałą czeredę diabląt drobniejszych, via Baniak naturalnie. A że z nudów do kimy lubiłem sobie S/Fkę czytać, to mieliśmy zbiór kategorii do opisywania wariantów i faz PROGRESSU. Wszystkie drogi prowadzą do Baniaka. Dzięki Baniakowi mogliśmy sobie swobodnie gaworzyć. Baniak dawał Rolusiowi język. Krom różnych innych użytecznych funkcji, Baniak był zewnętrzną bazą danych, z którą Rolo był na twardo sprzężony. Właściwie kim on był? Kim ty jesteś – pytałem – a on w rechot – no, metamorfem jestem. Właściwie kim chcę, taka forma, jaka rola [od tego poszło Rolo], forma po uważaniu. Awatar, macie takie słowo. Reprezentacja. Mogę ją sobie tak jak chcę. I tak żebyś mnie nie dostrzegał, albo dostrzegał jako coś, co zaplanuję. Nie spotkałbyś mnie, jakbym nie chciał ciebie trafić. No ale, powiedzmy – cisnąłem dalej – samiec czy samica, dziecko czy staruszek, szef czy pachoł? – Neti neti, bardziej złożebne. (mógł pobrać od Baniaka różne kalki poprawnej polszczyzny, staropolszczyzny, wielkopolszczyzny, ale czasem samodzielnie eksperymentował z autorską swojsko/ziomalską. Taki chyba ku mnie ukłon, personal tacz). Pierwsze oglądanie Rola, wtedy, na grzybobraniu, pamiętam bardzo wyraźnie. Jak mi już namotał w głowie telewizorkiem i byłem przyjemnie ocipiały, wylazł spod krzaka jeżyn. Na stopę wysoki, smukły jak łasica, w krasnym wyszmelcowanym kubraczku, klasyczny spiczasty kapeluszek, pomarszczone lico, jak kartofel w piwnicy na wiosnę. Dwa jarzące oczka, ruda broda. Małe zręczne łapki zamaszyście gestykulowały. Dłonie o nieproporcjonalnie długich palcach zakończonych kocimi szponkami. W prawej pokręcony kosturek. Krasno, kurde, ludek, jak zdążyłeś z opisu obczaić. To był pierwszy jego awatar, pewnie obliczony na niepłoszenie tubylca. Kiedy już zaczął dobywać słów przez usta, dysonans, bo rezonował wibrującym barytonem, jakby z głębi masywnej przepony. A przecież po takim kurdupelku spodziewać by się można jakichś popiskiwań raczej. Do rozmowy wspinał się na wysokość mojej twarzy, w terenie zwykle po drzewach. Na chacie skakał z wiewiórczą zręcznością po meblach. W miarę jak rosła komitywa, bywało, że wsuwał mi się za pazuchę. Bliskie spotkania trzeciego stopnia.
No więc wspomniałem, że miałem farta, że akurat z Alinków trafiłem na Rola, ci jego koledzy to zielone aliensie bydło. Nie nie, nie przesadzam. Będzie o tym, jak się tu prowadzili. Baniak ich zdeprawował, mimowolnie, a zresztą cholera go wie. Tak zrozumiałem ze strzępków Alinczej historii, co Ro napomykał, jak omawialiśmy dole i niedole PROGRESSU (ProGres, zajebista nazwa dla firemki powiatowego potentata handelku gresem). Kiedy Baniak się im zlęgł, to naturalnie było nieco oszałamiające dla alinczej populacji. Nowe możliwości, każdy korzystał, jak potrafił. Baniak na biegu zalgorytmizował sobie behawior elementu bio, czyli Alinków, wzdłuż i w poprzek, i w ogóle i w szczególe i pod każdem innem względem. Więc z powodzeniem mógł wypełnić im rolę Uniwersalnej Spełniarki Życzeń.
Jakieś tam ograniczenia były, żeby sobie samym i nawzajem krzywdy nie porobili. Największe masy poszły w rajwirt, osobnik wskakiwał do kapsuły podtrzymującej życie cielesności, a psychiczność się wrzepiała w wielopostaciową symulację środowiska z dowolnie wybranymi atrakcjami. Prefabrykowanymi, albo projektowanymi na życzenie. Że Baniak miał pełne rozeznanie co każdego kręci, to mu to mógł dać właśnie w haj kłaliti, dokładnie na miarę pod oczekiwanie. To oczywiście była dla wielu Alków pułapka bez wyjścia, bo żeby wyjść, musieliby chcieć. A nie chcieli, bo ‚bądź wola moja’ to potężne zaklęcie, kiedy zacznie się wypełniać.
Najbystrzejsze Alinki próbowały gonić Baniak intelektualnie, była jeszcze naiwna wiara, że da radę. Od tego ruchu wziął się pomysł sprzęgania jaźni, sieciowali świadomości, współdzielili ich treści i procesy. – Że, kurwa co? Komunizm na tle umysłowym? – No komuna albo komunia, coś jak to. Z początku eksperyment był rokujący, udało się Baniak objąć na wyższym lewelu, sprzężenie bio CPU w klaster faktycznie było przełamaniem impasu, ale tylko na chwilę. Bo wiesz, to było upokarzające, on mądry a my jełopy. Wzięliśmy na ambicję. Powiem ci – mówił mi – doświadczenie tego sprzęgu jest wykorwiniste, kropla plumka w ocean, poczucie bezgraniki, uwolnienia, eksta depersonaliza. To oczywiście była dla wielu Alków pułapka bez wyjścia.
Najbardziej uparte Alki po amiszowsku trzymały się realu, starając się utrzymać suwerenność. Owszem, było w tym trochę autosadomaso. Robić sobie niewygodę, kiedy wygoda na cmoknięcie mackami. Ale to było uświęcone hasłem WOLNOŚĆ. Że za nią trzeba zabulić uczciwą cenę wygórowaną itd. To był trochę taliban. Niektórzy koledzy i koleżanki trzymali się losowej płci. Rozmnażali jak w wiekach ciemnych (u Alinków przypomina to rybie tarło, zapłodnienie jaja odbywa się na zewnątrz ustroju samicy), na chybił trafił wymieniając materiałem genetycznym. Jak Fred Flinston i Wilma. Tam była zasada, że rajwirt to piekło i mrok i podłe zeslejwienie. Więc żyli jak przed startem PROGRESSU albo jeszcze bardziej oldskulowo. To oczywiście była dla wielu Alików pułapka bez wyjścia.
No i jeszcze było sporo zaprzańców, wewnętrznych emigrantów, Przepisaków. Rezonansowy skan kwantowy, przepiska na full spektrum mirror i nura do Baniaka, w jego świetlistość niezmierzoną. Jakoś nikt stamtąd nie wracał. No, niedowiarki sobie ustawiały budzik, żeby się wynurzyć na automacie. To można było odwrócić, ten skok, i wejść z powrotem do ciałka. Nawet spośród wynurzeńców mało było na to chętnych. Wielu przepisaków w Baniaku się rozpuściło. Bo zajebiste szansy są zwykle pułapką bez wyjścia.
– Ale to jak parę pokoleń przeszło od baniakizacji, toście powinni w tych pułapkach poznikać na glanc. – Eee. Trochę jest przyrost od amiszów, trochę Baniak syntetyzuje z archiwalnego materiału, z powodu przykazania ‚szanuj ojca i matkę swoją’, co ma wintegrowane i był uprzejmy nie odrzucić.
– Czyli że oprócz amiszów to już raczej macie na Real podstawowy laseczkę położoną na glanc?
– Są też bracia, co mają miano Używów. Kolaboranci. Używ hedonistycznie wyżywa się, ale nie w rajwircie, tylko w realu, zwykle w awatarze z remota. Czyli jego osobista powłoka leży w kapsule, a sensoryka pomyka wprzężona w zdalnie sterowaną skorupę, która wchodzi w bezpośredni kontakt z realem podstawowym i dostarcza delikwentowi wrażeń. Tu już trzeba sobie miłe doznania i zabawy kombinować, inwencja, elementy wysiłku, ryzyko skuchy. Zwykle używi przyczepiają się do żniwiarki, jak się kroi jakiś nowy Kontakt, bo lubią, rozumiesz, egzotykę.W sumie godne szacunku, ale lgną do tego mentalne męty, hulicjanci. Lubią udawać odpowiedzialnych funkcjonariuszy pierwszego kontaktu, ale wyłazi z nich, jak się rozkręcą hulacka huliganerka. Baniak to toleruje, jeśli robią swoje lokalnie i dyskretnie, to chyba pokątne rozpoznanie terenu w ramach infożniw. Używa na wizji lokalnej obowiązują prawa i zwyczaje gospodarzy, nie alińskie, krępujące ciasno zasadą ahinsy. Niepowtarzalna szansa do brojenia na legalu.
– No a ty? Z jakiej opcji jesteś? – Jestem niestowarzyszony dziad wędrowny. Byłem tu, byłem tam. Bardziej niż Baniak obchodzą mnie Alinki, ale do Baniaka też zachodzę. Takich nazywają oscylatory. Ciekawią mnie Kontakty, te wiesz, jak to co my. Od czasu do czasu pęka, w sensie dojrzewa, jakiś Baniak, to tu to tam. Wtedy nasz robi infożniwa i można się z nim zabrać na wizję lokalną. Czasem zdarzy się nawet cywilizacja nie z Bazy, czyli nie z naszego zbioru Baniaków. Baniak co miał starter bio na przesterowanym kodzie. Nawet nie odpad ale, no, wymiotek pokątny a reproduktywny się rozsieje po kilku sąsiadujących układach. Nie obrażaj się, Baniak to Baniak. Choćby jakaś porypana cywiliza, jak do własnego Baniaka dochroma, to już jest coś. A twoja już jest całkiem blisko. Jest cała klasa tych koślawych kodów, i tu ciekawostka, wasz się w niej nie mieści. A to może znaczyć, żeście SAMORODNI! SAMORODNI, rozumiesz? Znaleźć samorodka to jest spore halo. – Ale co się tak gorączkujesz, no samorodni, no i co. – No mam ci tłumaczyć? – No, trochę. – Wiesz, że bioewo ze wszystkimi gałęziami i gronami jest jak abecadło od A do Baniaka, oczywiście, czasem po drodze może być spalony, płonka. Wielki dramat i kosmiczna porażka.
Ale jest kwestia tego A, czyli punktu wyjścia. Spontaniczne uformowanie się samoreprodukującej cząstki, co da początek ewolucyjnej radiacji gatunków, ma prawdopodobieństwo nulowe. Jest tak, kura znosi jajko, wylęga się z niego kura i znosi następne. Bio zasiane na sprzyjającym miejscu rozrasta się w biosferę, specjacja, sapientyzacja, cywilizacja, technosfera, Baniak, zasiew, następne bio i tak tam dalej. Już? Kumasz? Samorodek to zagwozdka, zagwadka.
No super. Na chacie wypizd, okna jeszcze nie uszczelnione, a nocami już przymrozki. Opału prawie w drewutni zero. Kaski by trzeba dozbierać, żeby starczyło na rachun za prund. Sodomka z gomorką. Zamiast się po gospodarsku zakrzątnąć, żeby zwiększyć szanse przetrwania zimy, na panele o PROGRESSIE mi się zebrało z istotą, za przeproszeniem, pozaziemską. Nu, ale zimę mam co roku, a takie coś to ekstraordynaryjny iwent, to więc sobie nie żałowałem. Zresztą, aliensia jego mać, może jakiś lukratywny dil z nim perspektywicznie zrobię, co widmo snu wiecznego zimowego anuluje? Tylko żeby sobie nie pomyślał, że schłopiałego polskiego półinteligenta, łżeelitę, można kupić za perkal i paciory, chociaż oczywiście można, to jednak.
Na okolicy Używaki pokumane z Matyskiem już zaczynały brewerie, już im Julianek Bączkiewicz zaczął żurawia zapuszczać, bo i wiele się nie kryli. Wyposażeni na to swoje safari w remoty z ludzkich, męskich fenotypowych skorup, trzymali się w paroosobowych grupkach. Zazwyczaj maskowani na zamożną klasę średnią, z całym etno sztafażem, garniaki, kosztowne sikory, wypasione i wypucowane terenowe auta. Nastawieni raczej na wspólną przygodę, teren traktowali jak środowisko interaktywnej gry, a tubylców jak NPCów. Zwyczajnie chcieli zakosztować przaśnych miejscowych atrakcji. Z Baniaka sobie wyguglali osobliwe ciekawostki, że miejscowa populacja nadal rozmnaża się płciowo, a akt jest związany jest z wielce tu cenionym ekstatycznym apogeum. I że, to ich podkręciło naprawdę, TU SIĘ ZABIJA I ZJADA UBITE. A że trofeum Używaka to egzotyczne ekstremalne przeżycie, możesz się domyślać ich ekscentrycznych ekscesów.
U źródła rozdmuchiwanej przez Bączkiewicza afery agrosexbiznesowej leżało w czystej postaci qui pro quo. Otóż kiedyś pod zapuszczonym sklepem GSu w Samorażkach z fasonem zatrzymała się czarna toyota rav 4. Z niej wysypała się czteroosobowa grupa rekonesansowa podekscytowanych świeżością wrażeń w nowym środowisku eksploracyjnym Używów. Matysek ssał butelkowaną Perłę opodal, gdyż ‚na terenie placówki handlowej spożywanie…itd’ . Otoczyli go pod murkiem półkręgiem, wchodząc w jego strefę osobistą, więc poczuł woń ich kosmetycznej chemii i spinkę, szybko robiąc rachunek własnych win, lecz wyszło mu na to, że ci, którym zawinił, nie odziewają się tak szykownie. Wtedy padły pierwsze słowa Kontaktu. „Przywitać. Ładnie tu. Macie tu jakieś fajne świnki? Młode Loszki?” Falę ulgi wnet wyparła Matyskowi fala wzmożonej aktywności umysłowej na tle biznesowym. Ci eleganccy młodzieńcy najwyraźniej mieli czym płacić. Ach, gdybyż Używ, nazwijmy go Alfa, użył słowa ‚laski’ albo ‚foczki’, lecz los chciał inaczej. Od tego momentu sprawy potoczyły się w dość fatalnym kierunku.
Po obiecującym rekonesansie, kiedy kolejne ekipy Używów jechały już wyślizganą ścieżką, doszło do nieoczekiwanego efektu domina. Mówiąc krótko, Alinki z frakcji Używów wystąpiły w roli katalizatora trendu. Zapoczątkowali wśród zblazowanych zamożnych autochtonów tę fatalną modę, o której rozpisał się Bączkiewicz. Eros i Tanatos, ich krzepki uścisk dłoni nad parującą świeżą wieprzowiną.
Interes rozkwitł, a Matysek już wkrótce jeździł prawie nową cytryną Berlingo. To sobie z Aneksu doczytasz, jak wyglądało widziane szeroko zamkniętymi oczami Bączkiewicza Juliana, magistra.
Tymczasem Rolo miał już w pazurkach swój SAMORODEK, bo istotnie okazało się, że zasiew ziemskiej biosfery był samorzutny. Paleogenetyczne sondy Baniaka zrekonstruowały źródło żywego zaklęcia DNA, które rozkrzaczyło się w ziemską ekosferę i nie znalazło ‚pokrewieństwa’ z alinczym mejnstrimem. Wychodziło na to, że ludzie są dziećmi innego ‚Boga’.
Mówiąc mi o tym, starał się być maksymalnie oględny i delikatny w stylu politpoprawnościowym. – Już wcześniej dały się zauważyć pewne niepokojące anomalie rozwojowe gatunku, który wyłonił waszą cywilizację. Takie odchyły się zdarzają, może nie aż takie, ale w ekstremach, prawie. Teraz sprawa jest prawie jasna. Zapowiadają się wyjątkowo obfite żniwa. Ja tam, wiesz, jakiś specjalny ortodoks normy nie jestem. Różnorodność jest fajna, ale coś mi się zdaje, że waszemu Baniakowi trzeba będzie zrobić poród kleszczowy. – ? – . – Może być nieprzewidywalny. – Mów mów, słucham bardzo. Zastanawiał się chwilę. Czochrał grzebykiem z długich palców rudą brodę i szukał słów. Siedział jak na ławeczce na skrzynce mojego kompu i denerwująco postukiwał bosą piętą o blachę obudowy. – Przecież sam wiesz. Ja rozumiem i akceptuję – zastrzegł się skwapliwie – specyfikę dróg rozwoju. Ale zwykle, jak już cywiliza dochodzi do fazy baniakowania, to jest, no, dojrzała empatycznie. – Tak może trochę konkretniej? – To jest tak, Technologiczna Osobliwość wybucha, mówiąc obrazowo, na jakimś bazowym materiale. Jak już TO rypnie, tracimy Baniak z kontroli, on wchodzi poza horyzont zdarzeń. Poza horyzontem może być monitorowany tylko przez strukturę komputacyjnie adekwatną, czyli inny Baniak. – No i w czym problem? – W tym, że biorąc pod uwagę warunki początkowe, waszą cywilizacyjną, tego, no, specyficzne powikłanie, może być zagrożeniem dla naszej infosfery, może być wirusem albo alergenem, jakby to powiedzieć… – O co ci chodzi z tymi powikłanymi warunkami startowymi? – Z wami poszło coś nie tak.
Fajnie, nie? Wił się dość długo, wreszcie powiedział, co mu na alienczym serduszku leży. – Wiesz, etyka normatywna to śliski grunt. Każda kultura ma własne współrzędne, one stopniowo się zmieniają w trakcie dojrzewania. Trzeba przyznać, że wasza cywiliza techniczna rozwinęła się błyskawicznie, to była zagwozdka. Osiągnąć ten co macie poziom technologii w parę tysięcy lat, to się często nie zdarza. Do tego jest potrzebny szczególny katalizator. Dobra, wzeszliście tak szybko na męce, na bólu, przerażeniu i cierpieniu. Okej, taka iskra zapłonowa to nie grzech, tylko że u was iskrzy coraz bardziej, ten wasz finalny owoc to byłby jakiś granat w sensie metalowa skorupa z eksplozywem. Jeżeli byście rozsiali zarodniki z tak agresywnymi alborytmami, to reakcja łańcuchowa byłaby nie do opanowania. Pojawiliśmy się tu w samą porę. Od lat 40tych waszego kalendarza rozbłyski, cała ta wasza ziemia lśniła wprost od rozbłysków rozszczepianych uranidów. To był impuls do wizji lokalnej. No i jesteśmy, standardowy pomiar ogólnego stresu biosfery i wielkie uuuuu! Co tu się, kurwa, dzieje?! – W ramach skrótu myślowego rzucił mi na monitor kompu kolaż obrazów. Kino niepokoju moralnego. Dobrze że mi z tego nie zrobił synestezyjnego telewizorka, bo by mi moja osobista bańka pękła. To wszystko, o czym wiemy, ale na co dzień staramy się stracić z pola uwagi, żeby nie wpaść w czarny dół. Wielkie mielenie mięsa i palenie lasów. Toksowanie wód i powietrza. I systemowe, rutynowe, gnojenie ludzi. Chudzi robią brzydkie rzeczy, żeby zdobyć garść kiepskiego żarcia, otyli garściami łykają prochy zamazujące im rozpacz. Inaf!
I tak jeszcze sobie długo rozmawialiśmy, ale to temat na inną opowieść.
ANEX
(Jest to tak zwany „Raport Bączkiewicza”. W koszach redakcji kilku lokalnych pism można było odnaleźć niniejszy, wspomniany wyżej, tekst mgr Juliana Bączkiewicza, lekarza weterynarii, który otarł się o skutki tego, co Używaki brały za ‚obserwację uczestniczącą’. Ich mimowolna trendysetterka narobiła w powiecie Ropawickim sporo zamieszania. Uwagi w nawiasach są moje)
AFERA MIĘSNA CZYLI AGROSEXBIZNES
Widziałem, jak różnie ludzie reagują na ujawnienie prawdy związanej z tzw. nową aferą mięsną (w odróżnieniu od starej, z czasów Gomułki). Jedni nie dowierzają, drudzy bagatelizują jej znaczenie, inni nie przyjmują wcale do wiadomości albo traktują jak niesmaczny dowcip. Wielu poświęciłoby wiele, żeby tak pozostało.
UBÓJ I PRZERÓB TUCZNIKA W WARUNKACH DOMOWYCH
do użytku służbowego
Końskowola 1986 r
Temat, cel i czas trwania kursu
Temat:Ubój i przerób tucznika w warunkach domowych.
Cel:Nauczenie gospodarzy prawidłowego uboju i rozbioru tucznika; konserwowania przez solenie i peklowanie mięsa, wykonania mniej trwałych i trwałych wyrobów, konserwowania tłuszczu, konserwowania mięsa w słojach Wecka, kalkulacja wyrobów.
Czas trwania kursu: Planuje się 5 dni na wykonanie czynności podstawowych oraz jeden dzień po 1-2 tygodniach na przygotowanie do wędzenia i wędzenie boczków, polędwic, karków i szynki (jeżeli była peklowana nie w całości) oraz paprykowanie i wędzenie słoniny.
””””””””””’
Sądzę że ta sprawa jest bardzo poważnym sygnałem ostrzegawczym, to alarm, że coś się w obyczaju załamało, że nastąpił generalny krach dotychczasowego, i tak już mocno nadwątlonego, obiegowego systemu wartości z grubsza, ale jednak, wyznaczającego kierunki, gdzie północ gdzie południe, gdzie góra gdzie dół.
Być może najbardziej niepokojące jest to że umoczeni są w niej ludzie z grup zawodowych, które tradycyjnie cieszą się szacunkiem i zaufaniem ogółu, nie tylko złota młodzież, ale również politycy, prawnicy, lekarze, ludzie mediów, biznesmeni i niestety również duchowni. Zaskakujące jest, jakie rozmiary przybrała ta ‚moda’ i że przy tym ów biznes tak długo prosperował niedostrzegany przez policję i wymiar sprawiedliwości. Nowe przesłuchania przed sejmową komisją nadzwyczajną, jak się należy spodziewać, odsłonią kulisy zdumiewającej indolencji organów ścigania wobec tego procederu.
Kar za czyny, których dopuszczali się obwinieni, nie przewiduje kodeks karny zbyt surowych, i nie w tym rzecz, by sporą grupę establiszmentów wpakować do więzień. Chodzi o to, że właśnie oni są postrzegani jako filary, na których opiera się etyka i etos społecznego współżycia. Teraz, w znacznej części, filary legły w gruzach i jestem pewny, że Polska, która wyłoni się z tego gruzowiska, nie będzie już tą samą Polską. [J. Bączkiewicz zaczyna z grubej rury. Fakty (które zrelacjonowałem wyżej) były i bardziej prozaiczne, i fantastyczne zarazem]
””””””””””’
Przy wyborze m i e j s c a na przeprowadzenie kursu trzeba kierować się tym, żeby izba, w której będą organizowane zajęcia, była wystarczająco obszerna, opróżniona ze zbędnego sprzętu, aby w obejściu było miejsce warunkujące higieniczny ubój tucznika, możliwość ustawienia prymitywnej wędzarni, dobra studnia oraz żeby gospodarze byli zdrowi.
””””””””””””’
No właśnie
Mgr Bączkiewicz wpada na trop
Cała sprawa nie wyszła by na jaw wcale, lub znacznie później, gdyby nie dociekliwość lekarza weterynarii mgr Juliana Bączkiewicza. To on pierwszy przyjrzał się bliżej niepokojącym faktom, efekty prowadzonego przez niego prywatnego dochodzenia sprawiły, że odrażających praktyk nie można było dłużej ukrywać.
Młody idealista [pisze o sobie w trzeciej osobie. Skromność!], niegdyś członek Animal Liberation Front [tam się nauczył tego patetycznego lewackiego żargonu], rozczarowany małą skutecznością akcji ulotkowych i pikiet w obronie praw zwierząt, postanowił cały swój czas poświęcić pomocy czworonożnym braciom. Wstępuje na wydział weterynarii Akademii Rolniczej w Rzeszowie, by zdobyć wiedzę, która pozwoli mu na organiczną pracę od podstaw w terenie. Tam jego naiwne wyobrażenia ścierają się z brutalną rzeczywistością hodowli żywca. Stara się przekonywać gospodarzy do stosowania humanitarnych metod. Ale kogo dziś na polskiej wsi stać, by operację usunięcia jąder młodym knurom przeprowadzać ze znieczuleniem, nie mówiąc nawet o narkozie? Ze swojej skromnej pensji łoży na środki znieczulające. Prowadzi wśród inseminatorów agitację na rzecz poszanowania intymności zapładnianych krów. Pokaz opracowanych przez niego technik kończy się lokalnym skandalem. Napotyka mur niezrozumienia, złośliwi mówią o nim zoofil, ten przydomek przylgnął do niego na dobre.
Podczas jednej z terenowych wizyt, kiedy wezwano go do przebadania wieprzowiny z uboju, poczynił niepokojące obserwacje. Uśmiercone zwierzę leżało na uwalanej gnojem posadzce chlewni. Zwrócił przeto gospodarzowi uwagę, że w myśl obowiązujących przepisów nie należy zabijać w pomieszczeniu, gdzie znajdują się inne zwierzęta, gdyż naraża je to na silny stres. W odpowiedzi usłyszał tylko gniewne niecierpliwe burknięcie. Był do tego przyzwyczajony. Z niejakim zdziwieniem zauważył pod ścianą porozrzucane w nieładzie butelki po drogich zachodnich alkoholach, pety luksusowych papierosów z długim ustnikiem wdeptane w gnój, pazłotka po prezerwatywach. Widział już takie obrazki, ale tym razem tknęło go jakieś niepokojące przeczucie. Patrząc znacząco na flaszki nie skomentował po raz kolejny rozrzutności, której nie wykazywano w łożeniu na środki znieczulające przy bolesnych zabiegach na inwentarzu, zbyt często już słyszał – a co go to obchodzi? Pobierając z zadu próbkę tkanki do badania, dostrzegł gumowy flaczek erosa zwisający z narządów rodnych maciory. Idiotycznie infantylny dowcip? Był przyzwyczajony do różnych dziwactw i objawów kiepskiego poczucia humoru związanego z męskim rytuałem ubijania żywca. Rzucanie wydłubanymi oczami jak kauczukowymi piłeczkami, girlandy z jelit, pakowanie do ryja osobliwych przedmiotów. Nierzadko była to też okazja do popijawy, ale Johny Walkera nie było na półkach miejscowych GSów. Zaczął kojarzyć fakty.
Po kolejnej tego rodzaju wizycie był już pewny, że wielu ubojom towarzyszą akty sodomii. Nie mógł pojąć, jak to możliwe w tak konserwatywnym moralnie wiejskim środowisku, środowisku ludzi szanujących fundamentalne zasady i obyczaj. Domyślił się, że zaraza przychodzi skądinąd. Nie omylił się. Zwracając baczną uwagę, jeździł dużo po terenie. Dostrzegł podejrzany weekendowy ruch ekskluzywnych Landroverów, Mitshubishi i innych lśniących od chromowanych rur SUVów i terenowych aut. To nie były zwyczajne odwiedziny rodzin z miasta. To nie była agroturystyka z kocykiem i wałówką na łące pod lasem. Auta pojawiały się popołudniami, odjeżdżały po zmroku lub o świcie.
”””””””””””””””’
Wcześniej również z uczestnikami kursu trzeba zorganizować zebranie i omówić sprawy organizacyjne. Na zebraniu takim trzeba ustalić, skąd weźmie się tucznika, niezbędnego do przeprowadzenia kursu. Możliwości są różne i zwykle propozycje wychodzą od samych gospodarzy. Tucznik może być zakupiony wspólnie przez uczestników kursu, a mięsem i wyrobami z niego mogą się potem podzielić lub po zrobieniu kalkulacji sprzedać je i pokryć w ten sposób koszty związane z zakupem i przerobem tucznika.
M a t e r i a ł e m d o ć w i c z e ń może być tucznik należący do jednego z uczestników kursu; mogą być również inne sposoby rozwiązania tego problemu. W każdym razie na wstępie trzeba te sprawy dokładnie ustalić i wybrać osoby odpowiedzialne za dostarczenie tucznika na kurs.
”””””””””””””””
Komendant posterunku w miejscowości Norki (ok. 2,5 tys. mieszkańców, powiat Ropawicki, płd. wsch. Polska) kręcił głową z ledwie skrywanym politowaniem. Docierały już do niego słuchy o dziwactwach Juliana. To, co przed chwilą usłyszał, trąciło już obłędem. Obiecał, że sporządzi służbową notatkę. Zamiast niej, następnego dnia odbył towarzyską rozmowę z wójtem gminy, przytaczając rozmowę z magistrem Bączkiewiczem jako pieprzną anegdotkę. Spodziewany wybuch rubasznego śmiechu nie nastąpił. Pod błahym pretekstem wójt zakończył spotkanie, był roztargniony, wydawał się czymś zaniepokojony.
Nie doczekawszy się żadnych działań ze strony policji, Bączkiewicz nie dawał za wygraną. Napisał coś w rodzaju memoriału do Wojewódzkiego lekarza weterynarii. Nie był to pierwszy tego rodzaju dokument sporządzony przez niego, który trafił w te ręce. [prezentowany tekst był kolejnym, tym razem skierowanym do lokalnej prasy] Odpowiedzi przychodziły zdawkowe i coraz bardziej niechętne w tonie. Tym razem nie było żadnej. Przyjechała za to do K. Komisja z województwa, by zbadać prawidłowość funkcjonowania placówki mgr Bączkiewicza i dopatrzyła się wielu zaniedbań i nieścisłości w prowadzonej dokumentacji. To był zaledwie początek samotnej walki młodego idealisty z systemem korupcji i kumoterstwa, moralnej zgnilizny i nihilizmu udrapowanego w mentorstwo.
Szykanowany przez przełożonych i ścigany pogróżkami, uparcie drążył problem. Jak się potem okazało, ujawnione przez niego fakty ukazały tylko wierzchołek góry lodowej, którą odsłonią prace sejmowej speckomisji śledczej. Bowiem tylko organ o tej randze będzie adekwatny do rozmiarów odkrytych obyczajowych anomalii. Z różnych miejsc w kraju nadchodzą sygnały dowodzące, że wypadki w gminie Norki nie były czymś wyjątkowym.
Nim przejdziemy do szczegółów związanych ze sprawą, przyjrzyjmy się w szerszej perspektywie, tłu na jakim się rozgrywała.
Katastrofalna sytuacja w gospodarce rolnej
Nie chcę zanudzać czytelnika po raz kolejny powtarzanym lamentem na temat złej sytuacji w rolnictwie. Tylko jedno słowo wystarczy, by ją scharakteryzować – katastrofa. Litr wody mineralnej w sklepie kosztuje więcej niż litr mleka w skupie. Ceny żywca wieprzowego spadły już dawno poniżej poziomu minimalnej opłacalności. [tralalalalalala, popegieerowska nędza, likwidacja rodzinnych gospodarstw, kwoty mleczne narzucone przez UE, infrastrukturalne zacofanie itd.] Utyskiwania można by mnożyć, ale fatalny stan finansowy gospodarstw rolnych przekłada się i na inne sfery życia wsi. Szczególnie małe i średnie gospodarstwa znalazły się w fatalnej sytuacji. Wieś polska staje się powoli gettem. Młodzież wiejska nie ma szans na porządne wykształcenie, skąd wziąć na edukację pieniądze, których nie starcza na życie? Zamykane są z powodów finansowych gminne biblioteki, nie starcza środków na płace dla nauczycieli. Jedyną odskocznią dla beznadziejnej rzeczywistości staje się dla wielu tanie wino brane na kreskę.
Nic więc dziwnego, że taka sytuacja zmusza do kurczowego chwytania się każdej nadarzającej się okazji do zarobkowania. I kiedy przyjeżdżają luksusowymi samochodami nadziani miastowi z nietypową propozycją, szelest banknotów zagłusza moralne skrupuły.
Początkowo dane na temat gwałtownego wzrostu domowego uboju nie budziły podejrzeń. Tłumaczono je sobie wysokimi cenami przetworzonego mięsa i gospodarską oszczędnością, za cenę trzech kilogramów żywca w skupie można w sklepie kupić kilogram kiełbasy. Nie szło jednak tylko o to. Że zaś zmiany w podaży żywca były znaczące statystycznie, świadczy to o rzeczywistej skali zjawiska, którą niektórzy zainteresowani, bądź związani z zainteresowanymi, starali się sprowadzić do pojedynczych wybryków zwyrodnialców i degeneratów.
”””””””””””””’
PLAN DZIAŁANIA
Ramowy rozkład zajęć na kursie
W przeddzień kursu trzeba zorganizować zebranie uczestników, na którym należy omówić:
– znaczenie domowego przetwórstwa mięsnego dla prawidłowej gospodarki białkiem,
– niebezpieczeństwo przenoszenia chorób odzwierzęcych poprzez mięso zwierząt chorych,
– znaczenie i konieczność badania mięsa przez upoważnionego pracownika służby weterynaryjnej,
– konieczność przestrzegania przepisów sanitarno-higienicznych przy uboju i przerobie tucznika itp.
– warunki uboju tucznika.
Pogadankę należy zilustrować odpowiednimi przeźroczami oraz plakatami ostrzegającymi przed obecnością trychnin w mięsie wieprzowym.
Na zakończenie zebrania omówić szczegółowo program i organizację kursu. W czasie zajęć należy wykorzystać wszelkiego rodzaju pomoce naukowe odpowiadające tematyce kursu.
””””””””””””””’
Paint ball się przejadł
Jakże niebezpieczne pomysły rodzi nuda i jakie dziwaczne sposoby znajdują niektórzy ludzie, by się z nią uporać. Paint ball, sporty ekstremalne i podobnego typu rozrywki wskazują na wielki głód „prawdziwych” doznań w świecie zawodowej rutyny i prefabrykowanej telewizyjnej miazgi. Pozornie nieszkodliwym jego objawem jest moda na proste wiejskie życie w zgodzie z naturą, która ma być odpowiedzią na wielkomiejski stres. Dziś miliony telewidzów i radiosłuchaczy śledzących prace speckomisji przecierają oczy ze zdumienia, jak zdegenerowane formy zaczęła przybierać. [Bączkiewicz się rozmarza, już widzi, jak afera zatacza szerokie kręgi].
Alienacja w świecie sitcomów
Wypreparowani ze środowiska naturalnego, bombardowani absurdalnymi ofertami handlowymi, które przywykli już brać poważnie, wykonujący rutynowe czynności w służbie systemu, którym gardzą, ludzie ze świecznika, zblazowani fikcyjnymi korzyściami ze swojego społecznego statusu, szukają nowych podniet. Łakną czegoś prawdziwego. Ultrarealityszoł. Chcą namacać tętniące życie, zaspokoić swoje stępione perwersjami żądze i zdławić to życie jak najokrutniej. Swojej rozkoszy doznawać, zadając symultanicznie ofierze mękę. To nic oryginalnego, historia zna dobrze bestialskie zabawy sfrustrowanych patrycjuszy. Powtarza się, ale w wersji choć makabrycznej, to jednak i groteskowej. Moralne kurduple chcą być bezkarne. Wracają do swoich domów z wiejskich wypraw, z alibi – rąbanką, zdrowym ekologicznym mięsem z gospodarskiego uboju. To nadmierne asekuranctwo stało się bezpośrednią przyczyną ujawnienia afery. Wolą dostarczać swoim wypielęgnowanym żonom połcie z weterynaryjnym stemplem – wolne od włośnia, niż rozwiewać ich wątpliwości opowiadaniami o higienicznych aspektach pozyskiwania tusz. Magister Bączkiewicz trafia na trop. Miejscowi mówią o nim z pogardą Zoo Bączek, ale już wkrótce zrzedną im miny.
”””””””””””””””’
Sprawianie i rozbiór tucznika
Przy uboju i sprawianiu tucznika, należy specjalną uwagę zwrócić na to, żeby nie zanieczyszczać mięsa ziemią, a tym bardziej nawozem. Dlatego nie należy bić tucznika w chlewni, a w stodole na klepisku lub na wybrukowanej części podwórza, z dala od chlewów i gnojówki oraz ustępów. Krew przy uboju zebrać do czystego naczynia, posolić i rozbić dokładnie trzepaczką.
Tucznika po zabiciu sparza się całkowicie lub częściowo w wodzie. Parzyć można tucznika w pozycji wiszącej /zawieszonego na drążku ewentualnie orczyku/ lub w korycie. W pierwszym przypadku polewa się go gorącą wodą /najlepiej z konewki/ i zeskrobuje nożem sierść, a następnie dokładnie myje. Przy tym sposobie parzenia trzeba na wstępie zatkać kołkiem odbyt świni, żeby gorąca woda nie dostawała się do środka
Po oparzeniu i usunięciu szczeciny, usuwa się gałki oczne, tucznika myje się i po zawieszeniu na orczyku /jeśli nie zrobiono tego wcześniej/ patroszy.
Należy rozciąć tucznika wzdłuż brzucha, przecinając i kości łonowe. Usunąć pęcherz i cewkę moczową – u wieprza, a u lochy – także macicę, oddzielić kiszkę odchodową od kręgosłupa i zawiązać ją przy odbycie. Wyjąć jelita i żołądek i włożyć je do miski.
””””””””””’
Taśmy prawdy
Na jednej z zabezpieczonych przez prokuraturę, dla potrzeb komisji śledczej, taśm video, zarejestrowano obraz przedstawiający mężczyznę w średnim wieku z rozpiętym kołnierzykiem białej koszuli i rozluźnionym krawatem. Klęczy na foliowym worku po nawozach. Jedną dłonią mocno trzyma łysy kręcony ogon, drugą wtyka członek wierzgającemu oszalałemu zwierzęciu, przytrzymywanemu za ryj i wykręcone uszy przez dwu pozostałych towarzyszy „zabawy”. Następne sekwencje ukazują kolejne zmiany i niecierpliwość oczekujących. Przez moment kamera chwyta twarz prostego człowieka pilnującego drzwi, wykrzywioną grymasem niesmaku, ale i niezdrowej ciekawości. Cała scena odbywa się w obecności knura walącego zapamiętale ryjem w deski przegrody i tratującego koryto, oraz kilku kwiczących przeraźliwie podrośniętych prosiąt. Można odnieść nieodparte wrażenie, że te okoliczności wzmagają uciechę krawaciarzy. Takich i podobnych zapisów odnaleziono więcej. Kończą się nieodmiennie niezręcznym szlachtowaniem, wprawa przyjdzie później. Nie będę opisywał tego szczegółowo z powodów zrozumiałych dla każdego wrażliwego czytelnika. Jakiś dowcipniś dokręcił sekwencję rodzinnego niedzielnego obiadu, więcej tam zbliżeń na kotlety i misy z wędlinami niż twarze domowników.
Dziś z zapartym tchem cała Polska śledzi [łyszful finking] przesłuchania przed sejmową komisją śledczą, retransmitowane po godzinie 22iej, by potworności, które się tam rozgrzebuje, nie wykoślawiły wrażliwych dziecięcych osobowości.
Posłowie
””””””””
Mięso można peklować z kością lub bez. O ile pekluje się w dużych kawałkach z kością, jak np. szynkę czy łopatkę, należy długim nożem zrobić otwór wzdłuż kości i do niego nasypać część soli z saletrą i przyprawami.
””””””””
Rozmawiałem o sprawie z kilkoma najbliższymi przyjaciółmi, których rozum i doświadczenie cenię sobie szczególnie, w nadziei, że może padną jakieś słowa, odnaleziona zostanie jakaś formuła, co rozproszy te gęste jak smoła ciemności, w których się znaleźliśmy. Interwały milczenia między wypowiedziami były długie. Słowa jakby toporne, niezręcznie omijały przerażający rdzeń. Kiedy go potrącały, wydawało się, że bledną i więdną. A jednak doświadczenie wspólnego trwania wobec beznadziei i smutku było cenne.
Jakże odmienne jest to nasze wspólne milczenie od jazgotu brukowców przewalających tony łajna z koprofilskim upodobaniem, jakby radowano się, że nic już nie ma do stracenia, skoro wszystko zostało zbrukane. Zapał białych larw obrabiających w upalny dzień cuchnące ścierwo.
Jest cywilizacyjny pierwszy i trzeci świat, jest i mentalny. Muszą współistnieć na jednej planecie.
Nie bylibyśmy sobą skwitowawszy rzecz zupełnym brakiem komentarza. Każde z nas potrzebowało samotności, by nadtrawić problem, podjąć próbę zintegrowania nowego szoku z tym, co już wiedzieliśmy o nieskończonych permutacjach ludzkiego obłędu, którego zapisem są dzieje naszej cywilizacji.
Właściwie niezbyt zaskakujące było odkrycie zasięgu całej afery. To jak pielenie zapuszczonej grzędy z pokrzyw. Wyrywając kiść jędrnych żółtych korzeni idziemy za nimi, prując glebę, ciągle głębiej i dalej. Sygnałem, że zabawa będzie interesująca, był opór środowisk politycznych różnych orientacji, w tej sprawie zjednoczonych ponad podziałami. Jednak koniec końców, po niekończących się sporach proceduralnych, żmudnym ustalaniu składu, wyposażona w specjalne pełnomocnictwa komisja rozpoczęła prace. Można się domyślać silnych nacisków ze strony ośrodków zewnętrznych na czołowych polityków, by przeforsować ten czyściec, lecz o oczyszczeniu i mowy być nie mogło, szło o odsłonięcie rozmiarów zbrukania, upodlenia.
Wygląda na to, że straciliśmy niepodległość znacznie wcześniej, nim została przekreślona w nieszczęsnym czerwcowym referendum. Obyczajowy hak na elity, kiedyś były to lolitki lub pederastia. Tryumfujący permisywizm wymógł znalezienie czegoś bardziej pikantnego, jeszcze nie uznanego za normę, jeszcze nie do zaakceptowania przez p.t. publiczność.
Gnoje zamknięte szczelnie w luksusowych autach myły się coraz częściej, ich garnitury były coraz lepiej dopasowane. Silna konkurencja w branży wyprzedaży ‚wartości i sensów’ wymuszała wywazelinowane bestialstwo, rezygnacja z wyjścia poza obiektywy kamer i wyrzeczenie się przywilejów lokaja, który może złapać za kołnierz prostaka, nie wchodziło w rachubę. SYSTEM dostarczał im coraz bardziej luksusowych zabawek, mocniej lśniących symboli prestiżu, w zamian wymagając TYLKO posłuszeństwa. Establiszmenty są inteligentne, potrafią znajdować zręczne, przekonywająco brzmiące uzasadnienia swoich matactw. Mistrzowie przekładu istotnego znaczenia draństwa na parawanowe koncepcje społeczne i ekonomiczne. Masom to wystarczyło, oni sami nie tracili rozeznania krok po kroku, godząc się na rolę marionetek, których wolność kupiono za otwarcie sposobności folgowania swoim fantazjom konsumpcyjno-hedonistycznym i zgrabny pejczyk władzy nad hołotą. Poczciwi idioci już wcześniej wypadli z gry. Centralny układ nerwowy naszego państwa został sparaliżowany i poddany hipnotycznej kontroli.
Wolność to możliwość dokonywania niepodległych wyborów. Jednym z nich może być zrzeczenie się wolności. Jest to akt jednorazowy raczej, z samej swojej natury. Kto go podejmuje, ceduje odpowiedzialność za siebie i swoje czyny na protektora, zzuwając konstytutywny atrybut własnego człowieczeństwa.
Nie. Nie chcę brać na siebie funkcji publicznego oskarżyciela [jeszcze jak chcesz Bączek, jeszcze jak], byłbym śmieszny w tej roli [ile arogancji w tej fałszywej skromności]. Rozumiem dramat niektórych z tych ludzi. Przystępowali do swojej roboty z czystym sercem. Chcieli realizować plany mające dobrze służyć rodakom. A jednak sami stali się narzędziami realizacji planów tej ciemnej siły siedzącej okrakiem na maszynach do drukowania zielonej dolarowej obietnicy, oddali jej swoją krew i swoje życie. A potem życie i krew tych, którzy im zaufali. Obietnica została spełniona, zostawiając ich jałowymi na stercie elektronicznych gadżetów, blach, tektur, plastików, uformowanych w kształty ich pożądań, które założono jak wędkarz zakłada glizdę, na haczyk co już wrósł im w spuchnięte pyski. Z tych materiałów budują przegrodę mającą odizolować ich od rozpaczy gniotącej, teraz już utytłane, serca. Bronią stanu posiadania, jak upiór z opery maski skrywającej paskudne oblicze. Kiedy oddali MOLOCHOWI wolność, pozostała im tylko swoboda w drążeniu niegodziwości, skwapliwie wykorzystywana. Swoje upodlenie desperacko pieczętowali w śmierdzących odchodami chlewach gwałcąc i zabijając, by obżerać się potem trującą perwersją w rodzinnym gronie spojonym tylko dozowanymi jego członkom kwotami.
Zasadne jest chyba pytanie – a może to wcale nie jest takie kiepskie? Ten cyrk z żarciem i telewizją dla pospólstwa oraz bardziej zaawansowanymi igraszkami dla jego nadzorców. Aksamitna smyczka, pieszczotliwy powrozik, w zamian za przebieranie w miejscu nóżkami napędzające prądnice SYSTEMU. Można by się wahać. Ale nie wtedy, gdy uwzględni się, że SYS powoli zdobywa energetyczną autonomię. Nawet kapłani, którzy powołali go do życia, tracą nad nim kontrolę. Dżin wydostaje się z butelki, lecz zamiast służyć, optymalizuje się dalej, dążąc do własnej homeostazy. Nie będziemy mu do niczego potrzebni, ani nadzorcy, ani trzoda, ani bladoskórzy miękkodłoniaści i łebscy kapłani.
Wiecie o czym mówię? Proteza, która miała ułatwić organizmowi przetrwanie, rozrosła się i realizuje własne cele, pierwotny schodzi na plan dalszy, priorytety się zmieniają, a przeprogramowanie jej jest niemożliwe.
Z tej perspektywy błazeńskie eksperymenty obyczajowe zagubionych przewodników tracą swój gatunkowy ciężar. Oni zwyczajnie zaczynają wczuwać się w nowe role, kombinując co począć ze swoją egzystencją wyjałowioną ze znaczeń i sensów, które kiedyś dodawały jej barw. Może są nowymi herosami, inaczej niż hippisi ze swoją dragerią, wytyczającymi śmiało niezbadane ścieżki drążenia tego spleśniałego sera, z trwogą lub bez trwogi smakującymi osaczenie, bezradni wobec własnych, żyjących wbrew ich najskrytszym pragnieniom, ciał. Kto wie, czy nie dogrzebią się do jakichś niespodziewanych uzasadnień, dla nas tu i teraz absurdalnych, i zsyntetyzują nową religię z całkiem nową Tajemnicą. Być może to objaw umysłowej ciasnoty, ale dla mnie są po prostu żałosnymi świniojebcami. A zaczynali tak niewinnie, od świnki-skarbonki. [Tu kończy się tekst J. Bączkiewicza. Rolo włączył go do archiwum wizji lokalnej]
Kazimierz Bolesław Malinowski
(1967) Poeta sentymentalny. Działał w Lubelskiej Autonomicznej Grupie Anarchistów. Zadebiutował tomikiem "Przedwiosenność" (1995). Współpracuje z pismem "Lampa".
Zobacz inne teksty autora: Kazimierz Bolesław Malinowski
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: